Mam w mieszkaniu mysz. Drugi rok z rzędu gryzoń wlazł mi przez otwarty w nocy balkon. W zeszłym roku wspólnymi siłami udało się z mężem złapać i wypuścić na dwór. Tym razem jednak pozostałam na posterunku sama. Po nieudanych próbach złapania poszłam spać, licząc że nie wejdzie mi do łóżka. Drugiego dnia poszłam do sklepu po pułapkę. Ale nie tam byle łapkę za 5 zł. Chcialam być litościwa i wgl gryzoń-friendly, więc poszłam po żywołapkę za 30 zł. Ale w sklepie byłam z dziećmi. I jak to dzieci, jeden dotyka wszystkiego, drugi idzie w długą, a po chwili taniec-wstrzymywaniec i "mamo siku chcę, już teraz zaraz maaamoooo". No więc łapię w budowlanym pudełko z łapką i do kasy prędko, a potem w poszukiwaniu toalety. W domu dzieci pomagają uzupełnić miejsce na przynętę masłem orzechowym, a ja mówię jak to razem pójdziemy wypuścić mysz do lasu. Próbuję nastawić pułapkę i cos mi nie gra. No bo nie widzę klapek zamykających wejścia. Niewiele myśląc naciskam na podest z przynętą, a plastikowe zęby miażdżą mi palce.
- Trochę mocna - myślę. Wyciągam ręce, przyglądam się no i niby jak ta mysz ma nie uciec, jak zęby zamykają się z dwóch stron a z trzeciej od strony naciągu widnieje przerwa i ona sobie tamtędy wyjdzie. No chyba że te zęby mają ją przytrzymać jakoś za ogon, ale one takie mocne, że jej go złamią. Jeszcze raz sprawdzam opis na pudełku. Słowa nie ma, że mysz to przeżyje. W pośpiechu zamiast żywołapki wzięłam fancy łapkę zabijaczkę płacąc 6x więcej niż za zwykłą.
Drugiej nocy z myszą nie prześpię. Trudno, łapka naciągnięta czeka za szafą. Tylko dzieci nie zawołam do "wypuszczenia myszki na wolność". No i palce cały czas bolą.
#gownowpis #gryzonie #blondynka