#gory

53
1083
Chwytajcie duży kubek kapiczuny, bo dzisiejszy wpis jest monstrualny. No ale też opisuje zdecydowanie najdłuższy odcinek trekkingu (wraz ze wschodem słońca przy ikonicznych Torres del Paine), przedstawia śmiertelne zagrożenia czyhające na wędrowców oraz podpowiada jak sobie z nimi poradziłem, a także wyjaśnia skąd w ogóle wziął się tag #polacorojo . Gotowi?
Budzik zadzwonił 30 minut po północy. Dość szybko go wyłączyłem i energicznie zacząłem się ubierać w przygotowane wcześniej ciuchy. Nie potrzebowałem jakiegoś dużego rozruchu mimo wyjątkowo nieludzkiej pory - tak na dobrą sprawę spałem dość płytko i słyszałem krzątaninę innych ludzi jeszcze przez sen. Początkowo myślałem, że to obozowi imprezowicze, którzy celebrowali do późna ukończenie trekkingu (obok Campamento Central znajduje się jeden z dwóch głównych wjazdów do parku, więc bardzo wielu ludzi właśnie tam kończy swoją przygodę). Okazało się jednak, że to podobne wariaty jak ja, szykujące się na wschód słońca przy Base de las Torres (czyli punkcie widokowym na słynne w wieże Torres del Paine). Z tym, że gdy ja dopiero wchodziłem do kuchni w celu ogarnięcia herbaty i szybkiego śniadania, oni już ruszali w drogę. Czyżbym zaczynał za późno? No ale dokładnie taki miałem starannie przygotowany plan na ten zdecydowanie najdłuższy i najbardziej wymagający dzień.
Pierwsze 19 kilometrów tej doby miałem iść na lekko - z campingu w górę pod Base de las Torres, pokonując około 950 metrów przewyższenia, i z powrotem po plecak i bagaże. Później czekał mnie 13-kilometrowy marsz po płaskim do kolejnego pola namiotowego Serón. Razem 32 km wycenione przez ulotkę parkową na 13 godzin wysiłku.
O 1:25 wychodziłem z campingu. Co najmniej o 10 minut za późno względem pierwotnego planu, ale wiedziałem, że to nadrobię. Byłem solidnie nabuzowany i narzuciłem sobie bardzo szybkie tempo. W górze widziałem miliony gwiazd na absolutnie bezchmurnym niebie - zanosiło się na wspaniały wschód słońca! No ale do niego jeszcze kilka godzin, więc wiedziałem, że pogoda może się sfajdać.
Po jakichś 30 minutach zauważyłem w oddali światła czołówek grupy, którą przed wyjściem mijałem w kuchni. Po niecałej godzinie już ich wyprzedzałem. Miałem naprawdę solidne tempo. Z jednej strony bardzo lubiłem chodzić sam, bo nie musiałem się do nikogo dostosowywać, z drugiej - trochę raźniej byłoby w nocy iść w grupie. No i bezpieczniej. Aha wspominałem, że w parku żyją pumy?
Tak, pumy. Duże drapieżne koty, które mogą być groźne dla ludzi. O których piszą we wszystkich parkowych ulotkach, ze wskazaniami co zrobić, gdyby nagle stanąć oko w oko z pumą:
  1. Nie uciekać!
  2. Stać wyprostowanym, unosząc ręce do góry i w szerz - żeby optycznie zwiększyć swój rozmiar. Idealnie, jeśli przy okazji można rozłożyć szeroko poły od kurtki - tak abyśmy wydali się pumie naprawdę wielkim skurwysynem.
  3. Jeśli idzie z nami dziecko, koniecznie wziąć je na ręce, ale bez pochylania głowy i tułowia, bo to może dać pumie sygnał do ataku! Trzeba kucnąć z szeroko rozłożonymi rękoma i podniesioną głową, cały czas patrząc na pumę, chwycić dziecko i wstać.
  4. Mówić głośno i możliwie tubalnym głosem.
  5. Nade wszystko jednak starać się nie spotkać pumy, czyli nie łazić po nocach, gdy te kociambry polują.
No i tak sobie idę sam, samiuteńki nocą na terenach łownych pum i zastanawiam się, czy jednak nie byłoby rozsądniej podłączyć się do kogoś. Tamta grupka już jednak daleko za mną, więc nie ma sensu czekać - najwyżej złapię kogoś wyżej. Kontynuuję marsz będąc już mocniej wyczulony na wszelkie szmery i raz po raz zatrzymuję się, by po nasłuchiwać.
Nagle słyszę jakiś trzask gałązki, dochodzący z zarośli obok szlaku (a więc na pewno nie od turystów). Myślę sobie - to może być cokolwiek. No ale jeśli puma? Ok, na wszelki wypadek zasygnalizuję jej głosem, że jest tu potężny skurwol, z którym nie warto zadzierać
DZIEŃ DOBRY! JA W SPRAWIE PUMY! - huczę basem - TEJ, CO MA JAJA Z GUMY!
XDDDDDDDDDD
Sam nie wiem czemu akurat to przyszło mi na myśl jako pierwsze, ale sam z tego śmiechłem srogo i było mi od razu raźniej Miałem więc swoje zaklęcie, którego użyłem w drodze na górę jeszcze raz lub 2, gdy tylko ogarniało mnie jakieś zwątpienie.
Na campingu Chileno zrobiłem sobie krótką przerwę. Nie żebym jej bardzo potrzebował, ale miałem tak dobre tempo, że gdybym je utrzymał, dotarłbym na punkt widokowy grubo przed wschodem słońca. Może lepiej trochę odczekać tu, gdzie jest niżej i cieplej. No i może doczepię się do jakiejś grupy idącej w górę. W ciągu 20 minut nikt się jednak nie zjawił. Cały camping był pogrążony we śnie. Ruszyłem więc dalej.
Na ostatnim rozwidleniu szlaków widniał znak ostrzegający, że ostatni odcinek jest bardzo trudny i żeby się zastanowić, czy na pewno chce się kontynuować. Nie miałem co do tego wątpliwości, więc po chwili błądzenia w poszukiwaniu dalszej drogi rozpocząłem podejście. Swoją drogą, nie wiem co tam było na tyle trudnego, by o tym ostrzegać. Ot zwykły szlak, jakich w Tatrach bez liku. Nieco strome podejście, ale bez przesady, jakiś fragment, gdzie trzeba iść po wielkich kamieniach na starym osuwisku - to wszystko. Łatwy szlak. Później nauczyłem się, że te wszelkie oznaczenia i ostrzeżenia są raczej dostosowane pod początkującego piechura, który raczej łazi po płaskim, a każde "uuuuuu, bardzo trudny szlak" należy traktować z przymrużeniem oka.
Zaczęło się robić szaro i wtedy dostrzegłem, że jednak powoli zbierają się chmury. Niedobrze, zwłaszcza, że pojawiły się właśnie na wschodzie. Marzenie o ujrzeniu strzelistych pionowych ścian ozłoconych porannym brzaskiem zaczęło się rozpływać. Na tamten moment w ogóle zacząłem się martwić, czy cokolwiek zobaczę - chmury mogły opaść niżej, spowijając absolutnie wszystko. Trudno, co będzie to będzie - mówię sobie.
Po kilkudziesięciu minutach docieram do punktu widokowego. Ikoniczne Torres del Paine toczą nierówną walkę z atakującymi je chmurami. Widzę już, o tym wschodzie słońca mogę raczej zapomnieć. Oby tylko trochę się przewiało, żebym widział te wieże w pełnej krasie.
Na miejscu jest ledwie garstka osób. W oddali widzę fotografów z wielkimi obiektywami, którzy pewnie też marudzą pod nosem, że z fajnych fotek nici. Przechodzę obok dwóch grubo ubranych dziewczyn chroniących się przed podmuchami wiatru za wielkim głazem.
- Nie jest ci zimno? - pytają.
- Nie, ale zaraz będzie, więc może od razu się ubiorę - odpowiadam. Bo faktycznie, przy energicznym podejściu zrobiło mi się tak ciepło, że na punkt widokowy dotarłem w samej koszulce, a nogawki od spodni miałem podciągnięte prawie do kolan, żeby zachować odpowiednią termoregulację. To jednak zdawało egzamin tak długo, jak byłem w ruchu. Stojąc w miejscu dość szybko zaczęło mi się robić chłodno. Nic dziwnego - było może trochę powyżej zera. Ubrałem się odpowiednio i zacząłem rozglądać za jakąś fajną miejscówką do czekania na wschód słońca. Wielki głaz nad samym jeziorem, na który trudno wejść? Idealnie.
Niby jestem już ubrany we wszystkie ciuchy, które wziąłem do plecaka, ale zaczynam odczuwać chłód. Mógłbym połazić trochę, żeby się rozgrzać i zabić czas, ale ja mam jeszcze jednego asa w rękawie. Wyciągam z plecaka moją grubą karimatę oraz puchowy śpiwór, do którego gramolę się po zdjęciu butów. Jest zajebiście cieplutko i wygodnie, bo głaz jest bardzo równy i prawie płaski. Czuję na sobie zazdrosne spojrzenia zmarzniętych współtowarzyszy świtu, który nie nadejdzie. Zapadam w krótką drzemkę.
Otwieram oczy i patrzę na zegarek - wciąż zostało trochę czasu do wschodu słońca, ale niestety jest pochmurno.
- Dobry pomysł ze śpiworem - słyszę od przechodzącej obok Amerykanki z dużą lustrzanką - Zrobiłam Ci zdjęcie z oddali, bo fajnie się komponowało z widokiem.
Pokazuje mi fotkę (pic rel) i wymieniamy się kontaktem, żeby mogła mi ją później przesłać. Rozmawiamy jeszcze chwilę o warunkach pogodowych, a potem znowu uderzam w kimę. Budzę się już po teoretycznym wschodzie słońca, ale dalej widoki są mizerne. No ale w śpiworze milutko i mimo wszystko chłonę całą atmosferę miejsca i odczuwam z tego wielką przyjemność.
Pierwsi ludzie zaczynają schodzić. Po chwili w miejscu, w którym siedzieli dostrzegam małego lisa, który sprawdza, czy może pozostawili po sobie jakieś okruszki. Może też powinienem już schodzić, bo jednak wciąż długi trekking przede mną, ale po raz kolejny ulegam mocy śpiwora i zamykam oczy.
W końcu budzę się na dobre. Jest już chyba półtorej godziny po wschodzie słońca, z garstki osób zostałem już tylko ja. Ale po chwili nad jeziorkiem pojawia się para, która chyba dopiero tu dotarła. Zachwyceni robią zdjęcia. No i faktycznie, zrobiło się znacznie ładniej. Wciąż są chmury, ale już nie tak nisko. Jeziorko nabrało ładnych barw. Też robię zdjęcia i zaczynam zwijać swoje improwizowane obozowisko. Ostatni rzut okiem dookoła i zaczynam schodzić.
Trochę żałuję, że nie było idealnie, ale też było pięknie. No i uniknąłem tłumów - chilijski przewodnik nie kłamał, gdy poprzedniego dnia ostrzegał przed tabunami ludzi ruszającymi w górę około 9 rano. Może nie było ich tyle, ile w drodze nad Morskie Oko, ale podobnie.
Na niewielkiej przełęczy mijam grupkę osób wgapioną w telefony. Halo, miało nie być zasięgu w całym parku, sam zresztą sprawdzałem w kilku miejscach! No ale jednak - po wyłączeniu trybu samolotowego i ja widzę przychodzące powiadomienia. Daję znać w domu, że wszystko u mnie ok i idę dalej. Wiem już, że nie dotrę na camping przed teoretycznym limitem czasu na wymeldowanie, ale wierzę, że nikt nie wyrzuci mojego namiotu z zawartością.
W końcu docieram i zwijam obozowisko. W międzyczasie zdążyło się wspaniale wypogodzić - zero chmur na niebie. Trochę żałuję, że między bezchmurną nocą i super słonecznym południem przytrafił się taki trochę dupny poranek, akurat gdy ten raz w życiu byłem w miejscu słynącym z magicznych wschodów słońca.
Grzeję sobie wodę na moim turystycznym mikropalniku - przed ruszeniem w dalszą drogę muszę się posilić. Kilkoro podobnych mi maruderów zbiera się do wyjścia. Myjąc kubek spoglądam na stojące obok palnika absurdalnie wielkie pudełko zapałek, które kupiłem w Puerto Natales - 200 sztuk w jednym opakowaniu. No ale przynajmniej nie zabraknie mi do końca trekkingu. Dostrzegam młodego chłopaka, który na chwilę odstawia kijki trekkingowe opierając je o stół. Jeden z kijków osuwa się, zahaczając o rączkę mojego garnka z wodą. Wrzątek zalewa moje wciąż otwarte pudełko zapałek. Kurwa mać.
Jestem zły, bo wiem, że nawet jeśli postaram się trochę odratować te zapałki (susząc je w rozgrzanym garnczku), mieszanina siarki i fosforu będzie się później kruszyć przy pocieraniu o draskę. Zakłopotany młodzieniec wraca po chwili z zapalniczką i przeprasza za kłopot. Moje wkurwienie powoli ustępuje zmęczeniu.
No nie chce mi się dalej iść. Jestem dość padnięty. Dla absolutnej większości osób udających się do punktu widokowego Base de las Torres jest to jedyny punkt programu na ten dzień - albo po zejściu wsiadają do autobusu i wyjeżdżają z parku, albo zostają na tym samym campingu na kolejną noc. Ale ja nie mam tego komfortu - rezerwację na tę noc mam kilka godzin marszu dalej. Wciągam plecak na plecy i ruszam. Na wyjściu rezygnuję z uzupełnienia wody w bidonie - nie chce mi się targać dodatkowych 500 gramów - tych parę łyków wystarczy do kolejnego strumienia - jest ich wszak pełno dookoła, a woda jest czysta i zdatna do picia (w odróżnieniu od peruwiańskich szlaków, o czym kiedyś w przyszłości).
Czeka mnie jeszcze 13 km marszu. Niby niedużo, ale mam już 19 km w nogach. Do tego ten cholerny ciężki plecak. I to pieprzone słońce. Pali moją skórę niemiłosiernie, mimo że już jestem posmarowany filtrem 50. Trzeba było posmarować się wczoraj, to bym teraz tak nie cierpiał. Oby większość trasy prowadziła między drzewami.
Niestety tak nie jest. Idę lawirując między wysuszonymi, kolczastymi kraczyskami, a pył unosi się spod moich butów. Widzę, że ten krajobraz nie zmieni się jeszcze przez wiele kilometrów. No i gdzie do chuja są strumienie?! Od godziny nie minąłem nawet wilgotnego skrawka ziemi. Sprawdzam na maps.me, że faktycznie tym razem o wodę będzie trudniej. Dopiero w połowie trasy coś powinno być. Klnę siarczyście i idę dalej.
Mijają długie, bolesne chwile. Powłóczę stopami. Słońce maltretuje moje przedramiona i kark. Buffkę mam na łbie, żeby nie dostać udaru, więc szyję staram się chronić opaską merino. Nie mam jednak co zrobić z rękoma. No ok, mogę włożyć czarny polar, puchówkę, albo przeciwdeszczówkę. Odrzucam jednak te pomysły, bo bym się ugotował - jest naprawdę gorąco. Zamiast tego od czasu do czasu rezygnuję z kijków i wykręcam komicznie ręce, byleby tylko słońce nie padało na najbardziej opalone ich fragmenty. W tym całym otępieniu orientuję się, że jakieś 15 metrów temu przechodziłem po mostku nad źródełkiem. Cofam się i piję łapczywie oraz uzupełniam bidon pod korek.
Idę już żwawiej, bo nie ma co marudzić, tylko trzeba napierdalać. Ku mojemu zdumieniu dostrzegam kątem oka 2 osoby podążające moim śladem. Pierwsi ludzie, których widzę od 2 godzin, bo ten odcinek szlaku należy do tzw. wariantu "O" trekkingu, który wybiera niewielki ułamek turystów (większość robi wariant "W", kończący się w miejscu, z którego ruszyłem). Jednak to, co dziwi mnie najbardziej, to że mnie doganiają. Jak to?! Przecież to ja chodzę najszybciej. Skandal!
Przyspieszam trochę, ale oni ewidentnie mnie doganiają. Młode gnojki! XD W końcu puszczam ich przodem.
- Pewnie nie byli dziś przy Base de las Torres, tak jak ja - usprawiedliwiam się przed samym sobą. Po 30 minutach widzę jak odpoczywają w cieniu. - Ha! Gównażeria wydarła do przodu i się zmęczyła! - triumfuję.
Mimo że sam jestem zmęczony, postanawiam celowo opóźnić swój przystanek o co najmniej pół godziny, żeby wyrobić sobie nad nimi przewagę. W końcu siadam, a po 30 sekundach widzę ich uśmiechnięte miny W końcu odpuściłem, no bo przecież nie będę wdawał się w jakąś wyimaginowaną pseudorywalizację, o której oni nawet nie wiedzą, prawda? Prawda?
W sumie śmieszne, bo będę ich widział w kolejnych dniach wielokrotnie - zarówno wymijając, jak i będąc wymijanym. Polubiłem tych speedrunnerów, mimo że nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa aż do ostatniego dnia.
W końcu po wielu godzinach i kilku postojach dotarłem na camping. Byłem wykończony. W kolejce pod prysznic zagaja do mnie jakiś młody chłopak, który okazuje się być chilijskim studentem.
- You are very, very red - mówi wskazując na moje spalone ręce i twarz
- Si, soy Polaco rojo - moja odpowiedź wywołuje u niego salwę śmiechu. I tak oto zostałem czerwonym polakiem (dobrze, że nie rzułtym, he he).
Wieczorem poznałem jeszcze dziewczynę i 2 przyjaciół tego studenta, bo zaprosili mnie do swojego stolika. Obok siedział jeszcze Amerykanin, samotny wędrowiec jak i ja, i tak się jakoś tego wieczora skumplowaliśmy przy dwóch litrowych kartonikach czerwonego wina Gato Negro, które kupiłem w bardzo przyzwoitej cenie na campingu. Czy to przez grzeczność czy fakt, że jest to najbardziej budżetowe wino w całym Chile, towarzysze zadowolili się raptem paroma łykami tego trunku, więc 1,5 kartonika wydudliłem sam
Pod naporem krążących w żyłach procentów i zrobionych w pełnym słońcu kilometrów, w końcu moje oczy zaczęły się przymykać. Pożegnałem się z moimi nowymi towarzyszami i udałem na w pełni zasłużone spanko.
#podroze #patagonia #chile #gory #trekking #polacorojo
48caae55-911e-456c-9fc6-619ba3b01641
cc2d8f68-214d-4cf4-8372-912309a746b1
8d97da87-3f82-459c-adcc-7f46ffb43fae
9582c620-464c-4a16-bffe-ef49ab899f56
657f4e2c-6a13-4856-b9d2-5cfff31dfb5d
Sniffer

@vcl (╭☞σ ͜ʖσ)╭☞

bambaleon

Fajny wpis, dobrze sie czytalo. Wrzucaj wiecej!

Sniffer

@bambaleon Dziękuję! Będę wrzucał, ale w tygodniu raczej rzadziej i krótsze wpisy

Zaloguj się aby komentować

Następny wpis do autorskiego tagu: #parisaliexpress
Robię pisaną recenzję tego co kupiłem na chińskim portalu aliexpress oraz shopee jak jeszcze żyło R.I.P.
Mały EDIT: Jako, że wiele moich zamówień już jest niedostępnych wrzucam frazę po jakiej je wyszukać!!!
Wpis numer 6.
Tytuł: BRS 3000 tytanium & BRS 3000 aluminium
Fraza do wpisania: j.w.
Link: https://pl.aliexpress.com/item/32950356140.html
LInk do gorszego alu: https://pl.aliexpress.com/item/1005004766396009.html tutaj zdecydowanie za drogo 43zł
Cena za którą nabyłem: 78,81 zł titanium, 24,40 zł (chińczyk się pomylił i wysłał 3 sztuki i nie odpisywał na zwrot kasy za dwa pozostałe, więc cebula mocna była) XD
Uwaga: Kupcie przy tych cena titanium wątpię że za 24 znajdziecie tak jak ja w połowie 2020 roku.
Opis/opinia: Aluminium używałam jakoś prawie 3 lata, pomijając pomyłkę chińczyka 24zł to było najlepiej wydane 24zł w życiu, serio! Kawa, kisiel, herbata, płatki owsiane, budyń jajka no wszystko z tym robiłem.
Wiedziałem jedno za tą cenę było naprawdę warto, ciepły posiłek zamiast syfu.
Jednak zrobienie np. jajka z patelni mogłoby już trwać trochę czasu.
Dlatego po tych 3 latach postanowiłem zainwestować w wersję tytanową.
I oprócz wagi ponad 70 gramów(co i tak jest super) do ponad 25g to nie jedyna różnica.
Odpalanie jest inne nastawiając na minimum ogień nie bucha jak w alu.
Większa stabilność 'nóżki' latają luźno ale po rozłożeniu komplety brak luzów, niestety w alu luzy były ale kubek nigdy przez to nie spadł.
Wydaje mi się, że pozbyli się gwintów i titanium nie jest rozkręcalne, w sumie stary rozkręciłem tylko z ciekawości, więc minuso-plus, ciężko to raczej zaorać aby wymieniać jakąś część.
No i najważniejsza różnica to moc, w titanium maksymalne odkręcenie generuje niesamowicie większą moc niż wersja alu i to znacząco. Oczywiście idzie więcej gazu, ale też skraca się czas potrzebny na napój/danie więc to duży plus, bo chyba 1/2 2/3 mocy jest max tego co da aluminium. Płomień jest bardziej rozłożony niż stożek w aluminium, więc ogrzeje większą powierzchnię naczynia.
W wersji tytanowej zastosowano większe dziury na powietrze
Cechą wspólną są dokładnie te same kartusze na wkręt.
W wersji aluminiowej jedyną przewagą jest zakres doboru gazu policzyłem jest to 6.5 obrotu gwintu, podczas gdy titanium ma 4.5 obrotu, jednak wydaje mi się, że to nie ma aż takiego znaczenia, mogłem idealnie wybierać porządną moc niezależnie od wersji.
Minusy: dla mnie minus titanium jedyny to brzydsze pokrętło niż w aluminiowym(takie ładne kółeczko) pokrętło waży tyle samo i jest na wcisk więc sobie wymieniłem.
Znalazłem dwie mini wizualne wady titanium oprócz wspomnianego pokrętła są to:
  • wykonanie chociażby widoczna dziura po za krótkim nitem(widać dziurkę), skazy np. na mocowaniu pokrętła jest smark, dziury na powietrze też nie są wycięte idealnie, podczas gdy rzekoma podróbka bez logo wygląda idealnie.
  • No i dobór złotego mocowania pokrętła względem całości czyli ciemnego srebra jest trochę dziwny
  • P.s. w obu mini worek do przechowywania, materiałowy w alu, titan bardziej z materiałów jak się robi takie składane siatki zakupowe zielony z logo brs(trwalszy), bo tamten materiałowy już dawno się popruł.
Ale to ma działać nie wyglądać!
Dzięki za przeczytanie zachęcam do zadawania pytań chętnie na nie odpowiem lub coś przetestuje.
tagi: #aliexpress #gory #turystyka #podroze taki pod to gdzie najczęściej się taki gadżet wykorzystuje
248f208b-80fa-480d-a334-66e7d04df883
d1b27198-fcc3-407c-a026-364f341ff374
ParisPlatynov

@Jason_Stafford Fajna tylko ma jedną wadę nie wezmę tego ani na rower anie w góry, bo zajmuje w uuu dużo miejsca i waży jak napisali w tytule pół kilo kontra brs 25/26 gram jak ostatnio ważyłem.

To jest ponad 19 razy mniej niż twoja, do tego tytanowy kubek, kartusz, zaplaniczka/krzesiwo i może się okazać że taki zestaw dalej jest lżejszy niż 500g Tu chodzi o wagę i w sumie możliwośc zrobienia sobie ciepłego napoju jedzenia przy najmniejszej wadze za mniej niż 80zł kosztu palnika, to dla mnie zbawienie i must have!

Jason_Stafford

@ParisPlatynov przez to mówię, dla mnie waga nie ma znaczenia, jak idę gdzieś na rower to nie potrzebuje czegoś takiego, a jak gdzieś dalej mam pośmigać, to i tak jadę samochodem.

Zaloguj się aby komentować

Obiecałem sobie, że co jakiś czas wrzucę tutaj jakieś moje zdjęcie.༼ ͡° ͜ʖ ͡° ༽
Gdzieś na zimowym szlaku z Czantorii / Beskid Śląski.
#fotografia #gory #beskidy #mojezdjecie
6c3e56b6-60d2-4d78-8b1c-a19f3f832931
DzielnyToster

@Mr.Peanutbutter piękne zdjęcie

imnotokej

@Mr.Peanutbutter Absudralnie pięknie. Zazdroszcze mocno. Patrząc na to zdjęcie słyszę ten skrzypiący śnieg, ten mróz, ten dźwięk lasu gdy jest cicho ahhhhh po coś to wrzucał

serotonin_enjoyer

@Mr.Peanutbutter To dotrzymaj tej obietnicy Fajna fota

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Wasza hojność w stosunku do mojego ostatniego wpisu zrobiła na mnie piorunujące wrażenie Wygrzmociliście mnie solidnie
To pchnęło mnie to poczynienia postępów na tagu #polacorojo. Choć jestem prawie pewien, że tym razem będzie mniejsze zainteresowanie ze względu na porę dnia / dzień tygodnia i mniej fajne zdjęcie. Ale nic nie szkodzi. Choćby jednej osobie się podobało, będę pisał
Kolejny dzień trekkingu był raczej bez większej historii. Ot przedostanie się z campingu Francés do Central. Owszem, trochę kilometrów do przejścia, ale bez jakichś znanych punktów widokowych czy trudności. To następny dzień miał być największym wyzwaniem z największą nagrodą - ponad 30 km łażenia (w tym niemało przewyższeń), w trakcie którego miałem zobaczyć ikoniczne Base las Torres - strzeliste wieże o pionowych ścianach, będące symbolem całego parku. Głównym więc zadaniem na ten moment było dotrzeć na kolejny camping bez angażowania dużej ilości energii i wystarczająco wcześnie, by pobudka nad ranem kolejnego dnia nie wzmagała myśli samobójczych.
Po mniej niż 2 godzinach od opuszczenia Campamento Francés dotarłem do kolejnego campingu - Cuernos. Zatrzymałem się jedynie na parę łyków wody i batonika. Tam zagaił do mnie długowłosy, chilijski przewodnik, który też akurat robił przerwę wraz ze swoimi klientami - 4-osobową rodziną z Santiago de Chile. Bo może o tym nie wspomniałem, ale część odwiedzających park decydowała się na trekking w towarzystwie opłaconego przewodnika. Nie potrafię w pełni zrozumieć czemu, bo szlaki są rewelacyjnie oznaczone, a ich poziom trudności technicznej i kondycyjnej jest naprawdę niski (jeśli ktoś kiedykolwiek doszedł do Doliny Pięciu Stawów Polskich, moim zdaniem miał trudniej niż w Torres del Paine) Mimo tego zdarzają się osoby chodzące z przewodnikiem. Nie ganię, ani nie wyśmiewam. Po prostu się dziwię.
Przewodnik podpytywał mnie skąd idę, jaki wariant trekkingu robię i skąd jestem. Gdy usłyszał, że z Polski, mocno się ożywił. Stwierdził, że mieliśmy niesamowitych alpinistów/himalaistów typu Kukuczka, Kurtyka i Wielicki i jest pełen szacunku dla naszego narodu. Najwyraźniej nie słyszał o obecnych politycznych czempionach.
Podopytałem go o moje plany dotyczące następnego dnia. Powiedział, że przede wszystkim mam ruszyć najwcześniej jak się da, bo o 9 rano w górę ruszają prawdziwe tabuny ludzi. Zwierzyłem się, że liczyłem na wschód słońca w Base las Torres, jednak według wszystkich drukowanych informacji, szlaki są otwierają się dopiero po tym, gdy słońce pojawi się na horyzoncie. Spojrzał na mnie i powiedział "przecież ci wszyscy strażnicy parkowi też są ludźmi i śpią - jeśli faktycznie nie jest ci straszne wstawanie w środku nocy, wyrusz ze swojego campingu gdzieś o 1:00, a zdążysz na wschód słońca - naprawdę warto".
Wtedy już wiedziałem, że dokładnie to chcę zrobić. Pożegnałem się z nim i ruszyłem przed siebie.
Tego dnia było naprawdę słonecznie. Idąc kolejne kilometry czułem, że może dobrze byłoby się posmarować kremem z filtrem, żeby uniknąć oparzeń słonecznych. Jednocześnie chłodny wiatr powodował, że nie było mi gorąco, więc odwlekałem ten moment. Jak później się okazało, postąpiłem nieroztropnie. Ale o tym w kolejnym wpisie.
Bardziej moją uwagę przyciągał wówczas drobny, ale nieznośny ból prawej krawędzi pięty prawej stopy. No i tu znów kotekst - na trekking wybrałem się w nowych butach. Tak, wiem że czegoś takiego nigdy się nie robi, ale:
  1. Podczas przymierzania buty wydały mi się idealne - to znaczy idealnie "za duże" z pewnym luzem na palcach , ale perfekcyjnie trzymające piętę i otulające stopę bez krępowania choćby fragmentu mięśnia czy ścięgna - były jakby skrojone pod moją stopę, choćby miała spuchnąć podczas długiego trekkingu na dużej wysokości.
  2. Przeszedłem w nich już kilkadziesiąt kilometrów przez samym parkiem Torres del Paine
Mimo wszystko coś mnie tam delikatnie drażniło. Jakby ziarnko piasku. Zdejmowałem buty po drodze, a nawet skarpety, ale mimo tego nie potrafiłem odnaleźć źródła bólu, który stopniowo przeradzał się w małego bąbla. Za którymś razem znalazłem - na wkładce buta utworzyła się mikro zmarszczka, ledwo zauważalna. Tak jakby wkładka była o milimetr za duża, co spowodowało spiętrzenie się jednej z warstw materiału na wysokość marginalną dla oka, ale przepotężną dla naskórka stopy, mojego samopoczucia, czy wręcz jestestwa.
Kolejne godziny upływały w utyskiwaniu - to na zbyt ostre słońce, to na zmarszczkę na wkładce, maltretującą moją stopę, to na zbyt ciężki plecak, odbierający moim plecom chęci do życia.
Co do ostatniej kwestii - gdy dwa dni później przypomniałem sobie, za sprawą rozmowy z innymi podróżnymi, jak ważne jest odpowiednia regulacja i dociągnięcie pasa biodrowego w plecaku, pierdalnąłem się w łeb mocniej niż ustawa przewiduje. Serio, całkowicie inny komfort chodzenia, gdy większość ciężaru plecaka spoczywa nie na ramionach, a na biodrach. Osobna kwestia, że mój plecak był już dość leciwy i gówniany, więc gdy jakieś 4 miesiące później miałem okazję wypróbować jeden z nowszych modeli Osprey'a w Peru, zrozumiałem, że muszę swoją starą, co najmniej 15-letnią Salewę wyrzucić już na śmietnik historii.
Wczesnym popołudniem dotarłem do Campamento Central. Jak widać po załączonej mapie, camping ten wydaje się być oddalony od mojego kolejnego celu wędrówki - Base Las Torres. Znacznie bardziej pasowałby mi nocleg w Campamento Chilenilo, skąd miałbym o jakieś 2 godziny bliżej do tego najbardziej rozpoznawalnego miejsca w Torres del Paine. No ale niestety, miejsca w Chileno rozchodzą się jak świeże bułeczki, więc i tak powinienem się cieszyć, że znalazłem cokolwiek w Central na zaledwie kilka tygodni przed noclegiem. Zresztą, co to za różnica wstawać o 3, czy o 1 w nocy
Dotarłem na camping, rozbilem namiot, podjadłem, wziąłem prysznic i położyłem się bardzo wcześnie spać (gdzieś po godzinie 20). Kolejny dzień miał obfitować w duży wysiłek fizyczny, ale też wspaniałe wrażenia. Nie mogłem się doczekać.
#podroze #patagonia #chile #gory #polacorojo
4bc6df64-b131-4fc1-ba3c-43b349117ecb
e7610bcf-eb95-43f6-9410-8b0a005f857b
77f0668a-c5b0-4d64-bb93-7fd7da8c1b28
7a500854-74bd-4730-9569-6d3593ec102f
92ea56b9-9394-44ae-ab29-ef0e0955f376
Sniffer

LOL, zapomniałem załączyć mapy

621aa8ea-611a-467f-b80c-973647c9e642

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki, hej Tosie!
Na podstawie 3 ostatnich wpisów widzę na ten moment regularną tendencję spadkową w piorunach. Było 17, potem 11, a ostatnio 6. Czyli ten może mieć ze 2, a do kolejnego już pewnie będę musiał dopłacać XD No ale energia drożeje, rozumiem - nikt szastać piorunami nie zamierza w tych trudnych czasach. Kontynuuję opowieść
Po zimnej, bardzo wietrznej i mokrej nocy nastał wcale nie wyraźnie lepszy poranek. Wciąż słyszałem kropiący deszcz, ale trzeba oddać, że przynajmniej aż tak już nie wiało. Trzeba było zwlec tyłek z ciepłego śpiwora i rozpocząć przygotowania do wymarszu. Gdyby warunki były podobne do wczorajszych, dojście do kolejnego campingu mogłoby mi całkiem sporo zająć, bo planowałem jeszcze po drodze odbić w stronę Valle Francés, rzekomo jednego z dwóch najładniejszych miejsc na całym trekkingu. Mimo, że całość miała nieco ponad 20 km, w ulotce parku wyestymowali to na 9h łażenia. Nie było więc sensu zwlekać, nawet gdyby oznaczało to konieczność zwijania namiotu w deszczu.
Podczas śniadania zauważyłem, że przestało padać, co oznaczało pojawienie się możliwości osuszenia lekko namiotu i złożenia go we względnie komfortowych warunkach. Podczas składania tropiku znowu zaczęło padać, więc wziąłem już wszystko jak leci i wparowałem do polowej kuchni, żeby dokończyć dzieła. W sumie i tak podsuszałem już tam śpiwór, którego zewnętrzna warstwa nabrała wilgoci z powodu stykania się ze ścianką namiotu w nocy.
Mimo średniego wyspania się, chłodu i ogólnie niesprzyjającej aury na zewnątrz, nie traciłem rezonu. Nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani turyści. A ja zamierzałem się zajebiście dobrze ubrać.
Ciepłe spodnie trekkingowe, na to przeciwdeszczowe, koszulka merino, polar, kurtka przeciwdeszczowa (a na start również cienka puchówka pod nią, dopóki bym się nie rozgrzał chodząc). Do tego rękawiczki, opaska na głowę, ciepłe skarpety merino, w kieszeni kurtki czapka. Wydawało mi się, że jestem przygotowany na wszystko. Myliłem się.
Po 5 minutach od wyjścia rozebrałem się praktycznie do samej koszulki i miałem ochotę zmienić długie spodnie na szorty, bo nagle wyszło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło Ach ta górska pogoda, no nie przewidzisz. Właściwie to było to zgodne z tym co słyszałem o Patagonii wcześniej - na przestrzeni ciągu kilku godzin można tam zaznać 4 pór roku.
Po mniej więcej 2 godzinach dotarłem do rozwidlenia szlaku. Idąc prosto dotarłbym po 30 minutach do mojego kolejnego miejsca noclegowego. W lewo skręcało się natomiast do "Francuskiej Doliny". Jeszcze przed dotarciem do parku moim planem było najpierw dotarcie do kolejnego kempingu w celu rozbicia namiotu i zostawienia zbędnych rzeczy, żeby do Valle Francés iść już na lekko. Dowiedziałem się jednak zawczasu, że tuż obok rozwidlenia szlaków jest kolejny kemping, Italiano, w którym na spokojnie można zostawić zbędne rzeczy i ruszyć wyżej. No i faktycznie, mimo że sam kemping był nieczynny, można było złożyć pod zadaszeniem swój bagaż i ruszyć przed siebie.
Niestety od strażników parku rezydujących w Italiano dowiedziałem się, że można dotrzeć wyłącznie do pierwszego punktu widokowego Mirador Francés. Szlak wiodący wyżej, do Mirador Británico, był zamknięty ze względu na złe warunki pogodowe. Nie powiem, zasmuciło mnie to, bo chciałem zobaczyć wszystko co się dało. Na pytanie, czy faktycznie jest tak źle, odpowiedzieli, że na szlaku może być bardzo ślisko z powodu wczorajszych opadów śniegu, no a dwa - i tak nic tam nie zobaczę ze względu na niski pułap chmur. Faktycznie, mimo słońca prześwitującego gdzieniegdzie, tam dokąd szedłem wisiały niskie chmury, zapowiadające widoczność na jakieś 10 metrów.
Jeden punkt widokowy jest lepszy niż zero, więc ruszyłem przed siebie. Po niedługim czasie dotarłem do Mirador Francés. Tu miał nastąpić kres mojego spaceru. Zegarek pokazywał wczesną porę, więc nie miałem żadnych powodów do pośpiechu. Mogłem porozkoszować się widokami we względnym odosobnieniu (kilku turystów już tam było, ale znalazłem swój chichy kącik).
Po chwili pojawiła się parka, którą widziałem wcześniej. Też żałowali, że szlak jest zamknięty, ale stwierdzili, że pójdą choć kawałek dalej i najwyżej zawrócą przy kolejnej budce strażników parku. Kiwnąłem im na pożegnanie i wgapiłem się w szczyt, którego raz po raz schodziła niewielka lawina.
Słońce zaczęło przyjemnie przygrzewać. Aż postanowiłem posiedzieć z gołą klatą i przesuszyć swoją koszulkę mokrą od potu. Aura była naprawdę przyjemna. I tak leżąc sobie na rozgrzanym kamieniu i opalając blade ciało zdałem sobie sprawę, że tej parki nie ma już od dobrych 30 minut. Więc albo zastrzelił ich strażnik, albo błękit, który coraz śmielej poczynał sobie na niebie, zwiastował, że szlak nie jest aż tak zamknięty jak wcześniej słyszałem.
Ruszyłem w górę. Faktycznie wyglądało tak, jakby była szansa na widoki. Tylko co z tymi strażnikami? Może powiedzą mi, że teraz to już za późno, by iść w górę, bo nie zdążę na kemping przed zmrokiem?
Słowem kontekstu, każdy szlak miał określoną najpóźniejszą godzinę wyruszenia na niego. Po tej godzinie strażnicy rozpościerali szarfę broniącą dostępu do szlaku i pilnowali, by nikt sobie i im nie przysporzył kłopotu.
No i tak idę i idę i idę i... docieram na sam koniec. Żadnych strażników nie było. Mijam jedynie wspomnianą wcześniej parkę i jeszcze 2 inne osoby, które właśnie schodzą w dół, przechodząc przez kilkunastometrowy placek śniegu - jedyną pozostałość po wczorajszych opadach. Szlak więc okazał się całkowicie bezpieczny. A widoczność też niczego sobie, choć akurat słońce już nieśmiało skryło się za którąś z chmur.
Mam cały punkt widokowy dla siebie. Ucieszyło mnie, że cała reszta piechurów została karnie na pierwszym punkcie widokowym, a tylko garstka postanowiła nie posłuchać strażników. A z tej garstki zostałem tylko ja.
Rozsiadłem się na kamieniu i podziwiałem widoki. Tak po prostu. Bez pośpiechu, mimo że teoretycznie też powinienem wracać, by strażnicy na dole nie robili mi problemu. No i w sumie zostawiłem tam prawie wszystkie swoje rzeczy, więc wracając zbyt późno coś tam ryzykowałem, mimo ogólnego wrażenia bezpieczeństwa pod tym względem. Ale nie chciałem się spieszyć. Wiedziałem, że potrafię bardzo szybko schodzić, więc przeciągałem moment odwrotu do ostatniej chwili.
Ostatecznie spędziłem tam godzinę, w całkowitej samotności, jeśli nie liczyć ciekawskich ptaszków podchodzących pod sam plecak i próbujących wydziobać z jego bocznej kieszeni okruszki po batoniku zbożowym. Ruszyłem w dół o 45 później niż nakazywała mapa. Ale szło mi się świetnie, więc z 15 minutowym zapasem zbierałem swój bagaż z Italiano i ruszyłem na swój kemping.
Rozbiłem namiot na jednej z drewnianych platform postawionych na gęsto zalesionej skarpie (pod tym względem Campamento Francés jest inne od wszystkich pozostałych) i udałem się w stronę schroniska, znajdującego się kilkaset metrów dalej (bliżej jeziora). I tak jak początkowo myślałem, że przynajmniej oszczędzę pieniądze i wątrobę nie pijąc piwa przez tydzień, tak nie potrafiłem sobie odmówić tej drobnej przyjemności. Zwłaszcza że płacąc za dwa piwa z góry płaciło się mniej niż kupując pojedynczo - żal nie skorzystać
To właśnie w okolicach schroniska zrobiłem to główne zdjęcie dołączone do posta. I chyba podoba mi się ono najbardziej z całego dnia. Niby ta Francuska Dolina była jednym z najbardziej urokliwych miejsc na całej pętli dookoła Torres del Paine, no i faktycznie było tam pięknie, ale... jakoś tak znajomo. Nie różniło się to miejsce aż tak od innych, które miałem okazję kiedyś podziwiać. Nie zrozumcie mnie źle, było naprawdę pięknie, ale bardziej w pamięci wyrył mi się ten obraz ozłoconego zachodzącym słońcem trawiastego wzgórza nad jeziorem Nordenskjöld (dziwnie nordycka nazwa pochodzi od nazwiska odkrywcy jeziora - szwedzkiego geologa, który kręcił się tam na przełomie XIX i XX wieku). Wciąż jest to jedno z moich ulubionych zdjęć całego trekkingu.
#podroze #patagonia #chile #gory #polacorojo
e6316760-bc60-46d0-ac5b-e60ecd3f17bf
1eaa0c76-2d0b-42e3-ab49-d034a999a942
6736af17-d70b-4b01-838e-db5628b8e13e
7676db9c-2021-4400-87cd-4e1d829363c4
7ed7ea84-cbeb-4249-8a12-89b03185f3e0
myjourneytojahh

Takie trochę Dolomity. Pierwsze skojarzenia to Drei Zinnen i Alpe di Siusi. Tak, czy inaczej, pięknie! Ps. Nie wiem jakim cudem przegapiłam poprzednie wpisy biorę się za nadrabianie!

Sniffer

@myjourneytojahh hah, miałem dokładnie to samo spostrzeżenie (zwłaszcza po kolejnych dniach, np. oglądając Base las Torres) - toż to Dolomity, ale w innej części globu!


Ale tak po prawdzie Dolomity podobały mi się nawet bardziej


Swoją drogą, nie wiedzieć czemu preferuję włoskie nazewnictwo i dla mnie to zawsze będą Tre Cime, a nie Drei Zinnen

myjourneytojahh

@Sniffer haha, a u mnie zależy, która nazwa mi bardziej "siądzie", bo np. wolę Brixen od Bressanone, ale jakoś Seiser Alm już mi nie leży xD ¯\_(ツ)_/¯

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki, hej Tosie!
Nie napiszę, że zapewne czekaliście z zapartym tchem na kolejny wpis z cyklu #polacorojo , bo pewnie nie. Ale nie szkodzi
Oto nadszedł długo wyczekiwany dzień. Wjeżdżałem autobusem na teren parku Torres del Paine - głównego, a na tamten moment jedynego celu mojej wyprawy do Chile. Czekał mnie wielodniowy trekking w otoczeniu górskiej scenerii, choć akurat w tym dniu nie miałem założonego żadnego marszu. Rezerwując miejsca na kempingach kilka tygodni wcześniej nie wiedziałem, o której uda mi się dotrzeć do punktu startowego, a co za tym idzie - czy zdołam dojść przed zmrokiem do kolejnego kempingu. Tak więc pierwszy dzień polegał wyłącznie na dopłynięciu małym promem do kempingu Paine Grande i rozbiciu namiotu. Mimo, że ostatecznie wczesna pora spokojnie pozwoliłaby mi na dotarcie do kolejnego pola namiotowego, Francés, nie mogłem ruszyć przed siebie z tego prozaicznego powodu, że moja rezerwacja w nim była założona dopiero na kolejny dzień. Pozostało więc rozbić namiot, pogapić się po prostu na góry, albo ewentualnie odwiedzić w stylu "na lekko" jakąś poboczną odnogę szlaku.
W decyzji pomógł mi jeden aspekt - pogoda. Już wsiadając na prom chciało mi się zacytować klasyka - ależwieje.jpg. Tak na dobrą sprawę, to nie wiało - pizgało złem. Właściwie to nawet chciałem wybrać się na mały spacer. Ba, wybrałem się! Z tym, że zamiast założonego godzinnego marszu w jedną stronę, po kwadransie byłem z powrotem w namiocie. Jedna rzecz to wiatr, który potrafił przestawić człowieka o kilka kroków. Druga, to marznący deszcz, więc trochę szkoda było mi moczyć ciuchy bez konkretnego celu (co innego, gdybym już musiał się przemieszczać). Trzecia rzecz - wiatr plus marznący deszcz w pysk nie należy do najprzyjemniejszych - autentycznie boli jak cholera, a oczy trzeba tak mrużyć, że nic nie widać. Choć to i tak było wszystko jedno, bo w sumie przez chmury było gówno widać. Nie widząc celu w łażeniu w takich warunkach, resztę dnia spędziłem w zbiorczej kuchni.
Siedziałem tak popijając herbatę i myślałem - co ja tu kurwa robię. Jeśli będzie taka chujnia przez kolejne dni, to będę przeklinał tę "przygodę życia" przez długi czas. Serio, momentami nie dało się zrobić kroku pod wiatr, co dopiero z 20 kilogramami mało aerodynamicznego pakunku noszonego na plecach. A tego typu wiatry miały tam być bardzo częste.
To jednak nie było moim największym zmartwieniem, bo mimo wszystko jestem uparty i lubię łazić po górach, nawet przy słabej pogodzie. Ponadto byłem całkiem dobrze przygotowany do słabych warunków pogodowych. Miałem puchowy śpiwór Cumulusa dający komfort do minus 13 stopni, grubą piankową karimatę, niezłą kurtkę przeciwdeszczową, specjalne spodnie przeciwdeszczowe, 2 pary uwielbianych przeze mnie spodni trekkingowych Milo Brenta, szorty trekkingowe, polar, cienką puchówkę, czapkę, buffkę i arsenał ciuchów z wełny merino - opaskę, 3 koszulki, 4 pary skarpet (ciepłe długie i stopki) i 3 pary gatek (tak, może brzmieć jak fujka, żeby chodzić w jednych przez kilka dni, ale wełna merino jest absolutnie cudownym wynalazkiem chroniącym przed smrodem i umożliwiającym spakowanie się znacznie lżej).
Nie pomyślałem jednak o dłoniach. Albo inaczej - pomyślałem, ale uznałem że wystarczą mi w zupełności bawełniane rękawice (no bo branie goretexowych rękawic snowboardowych na lato uznałem za totalny absurd). Tymczasem tego pierwszego dnia nie byłem w stanie, mimo rękawic, utrzymać rąk poza kieszeniami dłużej niż przez minutę (cholernie szybko marzną mi palce, aż do braku czucia, po czym następuje ból nie do opisania). Zapowiadało się więc, że nie skorzystam z zabranych z Polski kijków trekkingowych, bo nie dałbym rady ich utrzymać (a jednym z ich głównych zadań, oprócz odciążania kolan, była pomoc w łapaniu równowagi przy podmuchach wiatru). Tak więc miałem paść ofiarą paradoksu - chętnie użyłbym kijków z powodu wiatru, ale nie użyję ich z powodu wiatru XD
Jako, że jednak nie jestem w ciemię bity, obmyśliłem plan B - włożyć na ręce jedną par grubych skarpet z wełny merino (do względnie dobrego trzymania kijków nie trzeba jakoś super chwytnych palców), a na to, w razie deszczu, woreczki foliowe. Brzmiało to na tyle solidnie, że zasypiałem ze spokojniejszą głową. A raczej starałem się zasnąć, bo huraganowy wiatr szarpał poszyciem mojego namiotu niczym 2 emerytki ostatniego karpia w lidlowej promocji. Deszcz również nie ustawał padać. Zapowiadała się ciężka noc i jeszcze cięższy marsz.
#podroze #patagonia #chile #gory #polacorojo
7f519560-c643-43af-b374-25fe8bd48255
fc726dbd-61fb-4c6a-b0ac-7ad2ebc65028
9e6d094c-f8c8-48f3-8516-deac409a3185
Sniffer

@Analnydestruktor mogę uznać, bo faktycznie o wiatr chodzi Natomiast najzwyczajniej w świecie pomagają chronić przed wiatrem przyjmując część jego siły na siebie (a dzięki temu, że są ażurowe, same się nie łamią). Na tamtym campingu zawsze wieje z jednego kierunku, dlatego wystarczy konstrukcja z 2 ścianek.

Analnydestruktor

@Sniffer do ochrony przed wiatrem wydało mi się zbyt oczywiste ehh

Sniffer

@Analnydestruktor to spróbuj jeszcze z zagadką z mojego wpisu z Punta Arenas

Zaloguj się aby komentować

Cześć wszystkim, planuję przejść GSB w tym roku na przełomie sierpnia/września. Są tu ludzie którzy to zrobili? Może macie jakieś pro tipy, jakieś porady co do noclegów i planowania trasy? Może apki/mapy z których korzystaliście?
Druga rzecz to czy jest jakiś sposób aby przejść przez Parki Narodowe (Bieszczadzki, Gorczański i Babiogórski) z psem? Może jakieś pozwolenie, zgłoszenie gdzieś wejścia coś takiego.
#gory #podroze #turystyka #pies #pytanie
Ramirezvaca

@pastryk napisać możesz, ale tam jest PZPR i ciężko się dogadać.

Zaloguj się aby komentować

To był jeden z najbardziej magicznych zachodów słońca jaki doświadczyłęm. Powrót z paru trekkingów tego dnia - w drodze powrotnej soundtrack ułożył się sam, bo w samochodzie Untitled 3 od Sigur Rós ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#gory #fotografia #islandia #mojezdjecie
b33d2776-9441-4d19-b9e2-0b6082596f49
Raziel

@legancko Zajebiście wygląda

serotonin_enjoyer

@legancko świetne zdjęcie, ekstra klimat 👍

Zaloguj się aby komentować

Ostatnio przewinęła się tutaj Bacówka PTTK na Rycerzowej w letnim wydaniu, więc postanowiłem wrzucić zimowe z ostatniej niedzieli :)
Fujifilm X-S10, XF 18-55
#gory #fotografia
ea484879-cdf7-477e-9ec4-e27fbc31fcc1
giga_chad_has_entered_the_chat

@waszczek czy w tej bacówce jest ta idiotka co robi z siebie maskotkę bacówki która nawet nie jest jej domem? xd

waszczek

@giga_chad_has_entered_the_chat obawiam się że nie wiem o kim mówisz :D

NuklearnySzpadel

@waszczek, Fuji, jak ja Cię szanuje ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Jak tam GOTowe świry? Moje pierwsze odznaki dzisiaj dostałem ᕦ( ͡° ͜ʖ ͡°)ᕤ
#pttk #gory
f5852c42-8a57-4ab8-ac6c-0636d61afbdf
Dolan

@Zielczan btw, to jest oficjalna strona KGP? Trzeba się zapisać do tego klubu czy to jakiś scam xD https://kgp.info.pl

Zielczan

@Dolan trzeba, wejść bez książeczki nie uznają

Dolan

@Zielczan gites, szkoda, że nie wiedziałem o tym wcześniej

Zaloguj się aby komentować

Jak dobrze, ze są zdjęcia. Miło powspominać
#gory #fotografia #mojezdjecie
277dcf81-dc29-4ec1-8c52-0d789d6e51ad
Marchew

@artistic Znam osobę które nie była w stanie pokonać tej przeszkody, a w planie był Giewont

artistic

@Marchew Nie ma co kogoś ciągnąć na siłę bo tylko się zrazi a Giewont można śmiało atakować z innej strony

Otoczeni_Wielkim_Lasem

@artistic no i zatęskniłem za

górami

Zaloguj się aby komentować

Obiecałem sobie, że co jakiś czas wrzucę tutaj jakieś moje zdjęcie.
Bacówka PTTK na Rycerzowej - Beskid Żywiecki. Pamiętam że wypiłem tam wtedy świetne grzane piwo. Albo dwa?( ͡~ ͜ʖ ͡°)
#fotografia #gory #mojezdjecie #beskidy
08d2624f-4616-43bb-9175-ae547f50e959
mike-litoris

@Mr.Peanutbutter niesamowite biorąc pod uwagę widoczność! tymbardziej winszuję udanego kadru! Jaki sprzęt? jakość sugeruje średniopółkowy telefon, ale hejto może gwałcić obrazki toteż i ja mogę się mylić.

Mr.Peanutbutter

@mike-litoris średnopółkowy telefon w postaci lustra Nikon D7100¯\_( ͡° ͜ʖ ͡°)_/¯

bernsteinka

Piękne zdjęcie (。◕‿‿◕。)

Zaloguj się aby komentować