#gory

53
1083
Budzik rozdźwięczał w środku nocy, oznajmiając konieczność zwinięcia namiotu. Już drugi raz podczas tego trekkingu wstawałem, gdy na zewnątrz wciąż panowały całkowite ciemności, ale tak jak poprzednim razem spokojnie jadłem śniadanie w samotności, wsłuchując się w ciszę, tym razem tłok w kuchni był niesamowity - ludzie kompresowali się do minimalnych rozmiarów, byleby wszyscy zmieścili się na drewnianych ławach ustawionych wzdłuż stołów. Przyczyną tego stanu rzeczy wcale nie było to, by zdążyć na wschód słońca w jakimś urokliwym miejscu, lecz by zdążyć na kolejny camping przed jego przed zachodem.
Ok, może to zabrzmiało zbyt dramatycznie w stosunku do rzeczywistości. Do przejścia tego dnia było raptem 15 kilometrów, ale oszacowano je na 11 godzin marszu. Trasa prowadziła przez Paso John Garner - przełęcz, do której trzeba było zrobić 700 metrów podejścia w pionie, a potem zejść z niej w stronę campingu, znajdującego się o 1100 metrów bliżej poziomu morza. No niby niedużo, ale dorzućcie do tego ciężkie plecaki z przytroczonymi namiotami i zapasami żywności, możliwość wystąpienia bardzo silnego wiatru w okolicach przełęczy i fakt, że spora część ludzi raczej nie była jakimiś zaawansowanymi piechurami. Gdy rozmawiałem poprzedniego dnia z pewną siwą już Włoszką, nie ukrywała dużych obaw związanych z tym dniem. Zresztą moi znajomi chilijscy studenci też darzyli ten odcinek dużą estymą, z góry zakładając jeden dzień odpoczynku przed wyruszeniem na niego. Tak więc nikt nie wolał ryzykować wystartowaniem zbyt późno. Zwłaszcza że, zgodnie z informacjami od strażników parkowych, kluczem było dotarcie na przełęcz w jak najwcześniejszej porze dnia - patagoński wiatr miał zwyczaj budzić się dopiero jakiś czas po świcie, a godzinę za przełęczą wchodziło się już w teren zalesiony, co skutecznie chroniło przed silnymi podmuchami. Potencjalnej siły wiatru akurat nie demonizuję - przekonałem się na własnej skórze pierwszego dnia, że gdy wieje, ciężko jest zrobić choćby krok do przodu (a przy okazji oddychać).
Korzyści z rozpoczęcia trekkingu nocą były nie do zignorowaniania. Wśród wad, poza wstawaniem o horrendalnej godzinie, chłód, słaba widoczność, no i jakieś tam ryzyko natknięcia się na nocne drapieżniki, a przede wszystkim pumy, o których pisałem już w jednym z poprzednich wpisów. Nie były to jednak wady, których nie dało się zaadresować - z chłodem poradzimy sobie ciepłym ubraniem się (lub energicznym marszem), z ciemnością - latarką, a z pumami - po prostu idąc w większej grupie ludzi. Albo magicznym zaklęciem, które już wypróbowałem w drodze na wschód słońca przy Torres del Paine
Nie chciało mi się wlec razem ze wszystkimi - uwielbiam chodzić sam, w ciszy i swoim tempem. Widząc, że większa grupka ludzi właśnie robi pierwsze kroki w stronę wyjścia z campingu, chwyciłem naprędce plecak, wziąłem kijki w dłoń i dokańczając zapinanie kurtki już w marszu, dyskretnie ich wyprzedziłem, póki było na to dużo miejsca. Po ciemku, na wąskich ścieżkach jest to odrobinę trudniejsze.
Po kilku minutach szybkiego marszu słyszałem już wyłącznie swój przyspieszony oddech, głuche dudnienie ziemi pod moimi stopami i miarowe szuranie materiału plecaka oraz kurtki - "grupa pościgowa" została daleko w tyle. Szło się naprawdę bardzo przyjemnie. Było rześko, ale nie jakoś bardzo zimno. Szlak był nieźle oznaczony, zresztą wydeptana ścieżka nie pozostawiała wątpliwości, którędy należy iść. Do czasu.
W pewnym momencie ścieżka rozlewała się na jakby klepisko w środku lasu i nie sposób było mi dojrzeć dokąd dalej. Pierwsza próba znalezienia drogi zakończyła się niepowodzeniem - pozorna ścieżka, którą podążyłem, nagle kończyła się chaszczami. Wróciłem w to samo miejsce i zacząłem się rozglądać. Moja najbardziej budżetowa czołówka z Decathlonu była wystarczająca, by nie upaść i głupiego ryja nie rozwalić, ale zdecydowanie za słaba, by widzieć dalej niż kilka metrów.
Nie jest tak, że wpadłem w panikę, bo do tego nie było żadnego realnego powodu, ale jakoś tak ta głucha cisza, ciemność i newiedza, w którą stronę iść, wzbudziła we mnie dziwny niepokój. Wyobraźnia podsuwała widmo nienazwanego zagrożenia.
- Dzień dobry, ja w sprawie pumy! Tej, co ma jaja z gumy! - rzuciłem w mrok swe zaklęcie, co od razu dodało mi animuszu. Metodą prób i błędów zlokalizowałem w końcu dalszą część szlaku.
Po kilkudziesięciu minutach wyszedłem ponad linię lasu. W odległości mniej więcej 15 minut marszu widniały dwa światełka czołówek.
- Oho, czyli nie startowałem z obozu jako pierwszy - pomyślałem. - Ale jako pierwszy wejdę na przełęcz. 30 minut i przy moim tempie powinienem ich wyprzedzić.
Ale minęło 30 minut, 45, cała godzina, a oni wciąż utrzymywali dystans. Co więcej, mimo coraz bardziej stromego podejścia, wcale nie robili przerw. Miałem do czynienia z mocnymi zawodnikami. Już nawet wiedziałem którymi.
W końcu zaczęło szarzeć i można było schować czołówkę do kieszeni. Po kolejnych 30 minutach, w końcu dwójka na przedzie zatrzymała się - oto moja szansa na wysforowanie się na nic nie znaczące prowadzenie! Zbliżam się dziarskim krokiem i widzę, a jakże, dwójkę holenderskich młodzieniaszków, z którymi od kilku dni prowadziłem nienazwaną rywalizację o miano najszybszego i najwytrwalszego piechura. O czym oni pewnie nie wiedzieli. Ale może jednak wiedzieli, bo za każdym razem jak się wymijaliśmy, wymienialiśmy między sobą tryumfalne spojrzenia.
- Smacznego! - Wołam w ich stronę, widząc, że chłopaki właśnie ustawiają garnek z wodą na kartuszu gazowym, a w miseczkach już mają wsypaną owsiankę. Cieszę się, że robią dłuższą przerwę śniadaniową, bo i ja zaraz będę mógł zrobić sobie chwilę przerwy bez stracenia pole position. Podchodzę kawałek wyżej, tak by mnie nie widzieli (nie chcę, by się dowiedzieli, że też jestem zmęczony - a co, niech myślą, że starzec ma niezniszczalną kondycję ) i zrzucam plecak na ziemię. Odliczam w głowie czas potrzebny im na zagrzanie wrzątku, doliczam 5 minut i ruszam wyżej, bliski pewności, że oni jeszcze pałaszują. Owszem, lubię rywalizację
Jednocześnie przypominam sobie, że na terenie parku panuje surowy zakaz używania jakiegokolwiek ognia poza wyznaczonymi miejscami na campingu. Wiąże się to z pożarami, które potrafią strawić wielkie obszary Patagonii. Wiejące tu wiatry sprawiają, że nawet niewielki ogień potrafi się błyskawicznie rozprzestrzeniać. W samym Torres del Paine w 2005 roku spłonęło 15 000 hektarów parku. W 2011 - 17 000 hektarów. W obu przypadkach winni byli nieostrożni turyści. Szczęśliwie, chłopaki, których mijałem, podgrzewali wodę w otoczeniu gołych skał i kamieni - nie było więc powodów do obaw.
W końcu docieram do znaku oznaczającego przełęcz. Jest chwilę po wschodzie słońca. Przełęcz jest dość szeroka, więc nie widzę jeszcze dobrze co jest po drugiej stronie grzbietu, na który się wspinałem - trzeba jeszcze kawałek przejść. Po niedługiej chwili zbliżam się do jego krawędzi. Widoku, który wtedy ujrzałem, nie zapomnę do końca życia.
Od znajdującego się po przeciwległej stronie pasma górskiego oddzielało mnie istne morze lodu - lodowiec Grey. Jego ogrom robił wielkie wrażenie. I tak jak przed dotarciem do przełęczy myślałem, żeby jak najszybciej dojść do campingu i wtedy oddać się lenistwu, tak z chwilą dotarcia do tego miejsca zmieniłem plany. Już nigdzie mi się nie spieszyło. Chciałem być tu i teraz.
Zatrzymałem się kawałek dalej, rozłożyłem karimatę i usiadłem wygodnie, chłonąc widoki. Parę minut później dogonili mnie młodzi Holendrzy, ale i oni zamiast przeć do przodu, wszak byli świeżo po dłuższym postoju, usiedli nieopodal i wpatrywali się w lodowego kolosa.
Lodowiec znajdował się w cieniu, jako że poranne słońce dopiero przebijało się przez przełęcz Johna Garnera. A ja bardzo chciałem zobaczyć go oświetlonego.
Minuty mijały, a ja w ciszy obserwowałem powolny spektakl światła i lodu. Moi "rywale" to samo. Z przełęczy schodziło coraz więcej ludzi i wszyscy przystawali w zachwycie na ten niesamowity widok. Był on zaiste wspaniałą nagrodą za pokonanie najwyższego punktu na całym trekkingu.
Pierwsi ludzie zaczęli w końcu kontynuować wyprawę w stronę campingu. To postawiło na nogi szybkobieżnych Holendrów, którzy krzyknęli w moją stronę - Go, go go!
Ale ja nigdzie się nie spieszyłem. Było mi było dobrze tam gdzie byłem - na wielkim kamieniu, z widokiem na ocean lodu. Mijały mnie kolejne grupy ludzi, nawet najwięksi maruderzy, ale ja chciałem ujrzeć cały lodowiec w słońcu. Spędziłem tam ponad dwie godziny.
Gdy już żaden fragment lodowca nie pozostawał w cieniu, poczułem że mogę ruszać. Byłem zarówno bardzo zrelaksowany jak i pozytywnie nabuzowany. Mimo ogólnego zmęczenia, ciężkiego plecaka i niebanalnej stromizny, mojemu schodzeniu bliżej było do biegu niż do marszu. Szybko połykałem kolejne grupki ludzi, przemykając między nimi jak łania. Może zabrzmi to jak jakiś samozachwyt, ale wtedy czułem niesamowitą energię i jedność ze ścieżką. Normalnie byłbym ostrożny, żeby nie rozpieprzyć sobie operowanych przed laty kolan, ale wówczas po prostu sadzilem długie susy, umiejętnie asekurując się kijkami.
Przy okazji kijków, nieustannie jestem zdumiony widząc ludzi na szlakach z kijkami trekkingowymi, z których nie potrafią korzystać. Albo niosą je jak rekwizyt, który nic im nie daje poza stylówką Włóczykija, albo wręcz utrudniają sobie marsz (co dzieje się zwłaszcza na podejściu, gdy ktoś ma zbyt wydłużone kijki i pozycjonuje je przed sobą). Tak więc, moi drodzy, podstawowa zasada - gdy podchodzimy pod górę, kijki mają być krótsze i wbijamy je bardziej za siebie (na wysokości pięty nogi znajdującej się z tyłu), dzięki czemu będziemy się odpychać w stronę wzniesienia; gdy schodzimy, wydłużamy kijki i stawiamy je lekko przed sobą, by odciążyć kolana (poprzez przyjęcie części impaktu kroku na ręce).
Po drodze do docelowego campingu Grey znajdował się jeszcze jeden, w którym co prawda nie można było nocować, ale zatrzymać i zagrzać legalnie wodę na kartuszu gazowym - jak najbardziej. I tak sobie zalewam kurczaka curry z ryżem z Decathlonu, a tu zaczepia mnie jakiś gość:
- Wow, skąd to masz?
- Przywiozłem z domu - odpowiadam, myśląc że pytał, czy udało mi się kupić liofilizaty w Puerto Natales, z którego wyruszały wszystkie wycieczki do parku.
- Tak tak, ale skąd jesteś? Z Kanady?
- Nie, z Polski.
- Wow, nie wiedziałem, że tam też mają Decathlona! Bo też mam żarcie ich firmy, a jestem z Kanady.
Ciekawe jak to ludzi dziwi, że niektóre firmy są globalne. Ale jeszcze lepsi byli ci moi poznani na szlaku Chilijczycy. Widząc, że mam spodenki Forclaz i inne ciuchy z Decathlonu, pokazywali swoje i kiwali z dużym zadowoleniem głowami. Gdy zauważyli kolejną osobę w ciuchach Decathlonu zwarły im się styki i powiedzieli:
- Kurde, nie wiedzieliśmy, że Decathlon jest tak popularny poza Chile.
- No jasne, w końcu globalna firma - odpowiadam.
- Ale że jak?
- No normalnie - kontynuuję - ich markety są praktycznie w całej Europie. W moim rodzinnym mieście jest ich kilka.
- Zaraz zaraz, to to nie jest chilijska firma?!
XDDD
To by tłumaczyło ich początkową dumę, gdy widzieli, że połowę rzeczy mam z Decathlonu
Po obiadku kontynuowałem zejście. Właściwie zaraz za tym pośrednim campingiem natrafiłem na kolejny niesamowity punkt widokowy. Znów uznałem, że nie mam się gdzie spieszyć i kolejne 40 minut spędziłem gapiąc się na lodowiec, tym razem pod innym kątem. Widziałem, że inni ludzie przechodzą szlakiem trochę nieświadomi, że 10 metrów w bok czeka ich uczta dla oczu, więc wołałem znajome mi twarze. Gdy już ujrzeli to co ja, zostawali w tym miejscu na co najmniej kilka minut.
W końcu trzeba było ruszyć tyłek dalej. Kontynuowałem zejście. Jakąś godzinę od finału tego odcinka pojawiło się rozwidlenie na opcjonalny punkt widokowy - razem 20 minut dodatkowego marszu w obie strony. Niby byłem zmęczony, ale do cholery, prawdopodobnie nigdy już nie miałem wrócić w to miejsce. Położyłem plecak koło znaku i ruszyłem na lekko. Powiem krótko - znów było warto, bo w końcu można było zobaczyć lodowiec od jego czoła.
Więcej odnóg szlaku już nie było, więc po przejściu jeszcze dwóch lub trzech wiszących mostów, w końcu dotarłem na camping Grey. Widziałem wiele znajomych twarzy. Zbiłem żółwika z młodym gościem, który kilka dni wcześniej przypadkowo zalał moje zapałki na campingu Central. Widziałem wyczerpaną, ale przeszczęśliwą siwą Włoszkę, z którą rozmawiałem wieczór wcześniej.
- Ależ wy szybko chodzicie! - komplementowalem młodych Holendrów.
- Siła! - wyrazili swoje uznanie w moją stronę.
Dla każdego z nas był to długi i męczący, ale zarazem wspaniały dzień.
Niby poznałem wcześniej trochę osób, ale wieczorem nie miałem specjalnej ochoty się socjalizować. Paradoksalnie mało mi było widoków. Na mapie zobaczyłem kolejny punkt widokowy, raptem 20 minut pieszo w jedną stronę. Ubrałem się, wziąłem ze sobą piwo i poszedłem nad zatokę.
Dochodząc prawie do celu mijałem wracające już osoby - było niedługo po zachodzie słońca, więc żałowałem, że wcześniej się nie zebrałem. Ale mimo wszystko wciąż było pięknie.
Usiadłem wygodnie na skalnym siedzisku. Wpatrywałem się w górę lodową, która oderwała się od czoła lodowca i zacumowała w tej zatoce, by zakończyć swój żywot rozpadając się na przestrzeni dni na coraz to mniejsze kawałki.
Robiło się coraz ciemniej. Chłonąłem otoczenie wszystkimi zmysłami. Zapomniałem o zmęczeniu. Czułem jakąś dziwną wdzięczność, że mogłem przeżyć ten dzień.
I wtedy z całą mocą zdałem sobie sprawę, że choć życie daje czasem w kość aż do znienawidzenia, potrafi być też niesamowicie piękne. I choć często są to tylko chwile, to dla nich warto żyć. Za wszelką cenę.
Tego dnia odnalazłem moją definicję szczęścia.
#podroze #patagonia #chile #gory #trekking #polacorojo i trochę #walkazdepresja
b1be2eb0-3749-4f40-bd5f-056f65622023
e541a7ce-654a-4135-b9c1-f0c371da019b
ddbe6f75-71db-49ca-9681-d5593ff2bd57
832e4103-d9e2-45e9-b8bc-70915dd33d41
0b4e34c2-b4d1-43ce-af08-5dc9da57fd35
myjourneytojahh

@Sniffer woooow!!! (warto było czekać na ten wpis)

Today

@Sniffer ile dni spędziłeś w sumie na szlaku? I jak długo schodów dostać się tam z Santiago?

Sniffer

@Vectus dziękuję! A myśl intensywnie, bo jeśli lubisz góry, to takie łażenie kilka dni od schroniska do schroniska czy od pola namiotowego do następnego jest naprawdę mega.


@myjourneytojahh dzięki piękne!


@Today łącznie zrobiłem 130 km i z góry miałem zaplanowane 8 dni nocy i wszystko ogarnąłem zgodnie z tym planem. Dałoby się pewnie obrócić szybciej, ale w sumie po co


Nie wiem dokładnie o co chodzi z długością schodów ale z Santiago leciałem do Punta Arenas, stamtąd autobus do Puerto Natales (choć da się lecieć bezpośrednio do Puerto Natales, tylko akurat nie mieli było już miejsc jak kupowałem), a stamtąd już bezpośrednio do parku. Szerzej opisywałem w jednym z pierwszych wpisów

Zaloguj się aby komentować

W niektórych miejscach zrobienie zdjęcia wymaga głównie wyczucia momentu, kiedy nikt nie idzie i jeszcze widać w oddali towarzyszy. Zdjęcie zrobione zwykłą funkcją panoramy na zasadzie tratatata, z włączonym dźwiękiem dla efektu. Strzelanie taką funkcją jest bardzo satysfakcjonujące.
#panorama
#gory #fotografia
f835e03c-8516-47ef-96ec-460e46d385ec
Arctowski

To pewnie garaż jakiegoś górala szczególnie zafascynowanego technologią. Po godzinach próbuje wdrożyć automatyzację produkcji oscypków i domowego bimbru.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Uszanowanko po krótkiej przerwie! Nieubłaganie, krok po kroczku, zbliżamy się do końca historii pewnego trekkingu #polacorojo po Torres del Paine. Dziś znów raczej krótki wpis, bo i odcinek marszu raczej niewymagający - niecałe 12 km, które można było machnąć w jakieś 4 godziny.
--------
Poranek na campingu Dickson nie należał dla mnie do najprzyjemniejszych. Obudziłem się bowiem z myślą, że zgubiłem swoje okulary przeciwsłoneczne. No nie lubię niczego gubić, zawsze się potem niesamowicie złoszczę na siebie i chodzę struty przez kilka dni. Tu nie dość, że straciłem jakąś rzecz, to była to rzecz dość istotna w kontekście dalszej wędrówki. Od kilku dni świeciło ostre słońce, więc okulary chroniły przed ewentualnym podrażnieniem lub zapaleniem spojówek. Dodatkowo kolejnego dnia trekking prowadził przez Paso John Garner, przełęcz, na której podobno potrafiło ultra mocno wiać (a gdyby ktoś jeszcze tego w swoim życiu nie zauważył, dzięki okularom nie trzeba mrużyć na wietrze oczu jak pojebany).
Napisałem "zgubiłem okulary", ale tak na dobrą sprawę to doskonale wiem gdzie to miało miejsce (po prostu zapomniałem ich z powrotem podnieść z ziemi wracając znad jeziora). Po prostu moich okularów po godzinie już tam nie było. Tak więc najwyraźniej ktoś z obozowiczów wyznawał zasadę "znalezione, nie kradzione" (choć wówczas używałem raczej alternatywnej wersji powiedzenia, czyli "ktoś się nie bał i zajebał"). No, mógł to być oczywiście jeszcze jakiś ptak czy coś. Ale skoro ptak, to czemu nie myszojeleń? Mało to napadów rabunkowych organizowanych przez myszojelenie? No mało. Ale to mógł być ten jeden z nielicznych. Albo pierwszy.
OK, nie myślałem wtedy o myszojeleniu, ale ptak był realną opcją. No bo przecież któryś z obozowiczów (a nie było ich wielu) pewnie przyniósłby i zostawił znalezione przypadkiem okulary gdzieś w recepcji campingu, albo sklepiku, albo przy obozowej kuchni, prawda? No bo czemu sobie coś przywłaszczać, bez upewnienia się, że ktoś z nielicznych towarzyszy, nawet nieznanych, nie zgubił danej rzeczy? No ale niestety - udałem się w te wszystkie miejsca i nikt nic nie widział ani nie słyszał. Nawet poprosiłem chilijskich znajomych o dopisanie hiszpańskiego tłumaczenia wiadomości w sprawie zgubionych okularów, którą wywiesiłem ją przy toaletach, gdzie każdy z obozowiczów musiał się pojawić. No i dupa. Czyli ptak. Albo myszojeleń.
W nieco minorowym nastroju wyruszałem na kolejny odcinek trasy. Zaledwie 12 km, nie trzeba się nigdzie spieszyć, dodatkowo moja obozowa paczka (4 chilijskich studentów i Amerykanin) też właśnie się zbierała, więc ten odcinek postanowiłem przejść z nimi. Zwłaszcza, że na kolejnym campingu oni zostawali na 2 noce, żeby zebrać siły przed kolejnym odcinkiem, opisywanym wszędzie jako bardzo wyczerpujący (15 km, 11 h, sporo podchodzenia i schodzenia, możliwe huraganowe wiatry). Była to więc jedna z ostatnich okazji do wspólnego pożartowania.
No i tak sobie szliśmy i żartowaliśmy, trochę też utyskując, że ciężko, nogi bolą itd. Mnie może już pęcherze aż tak nie dokuczały (tzn. dalej bolały, ale mniej niż na początku), za to ewidentnie pogłębiało się jakieś spięcie mięśni czy ścięgien w prawej stopie (albo po prostu tworzył się stan zapalny). Wciąż spoko, ale odczuwalne przy każdym kroku.
Jedna z tych chilijskich studentek narzekała z kolei na pęcherz na podbiciu stopy, na który już rano nakleiła spory plaster. Podczas jednego z postojów postanowiła zdjąć buta i nakleić nowy plaster, bo czuła, że coś tam się przesunęło i coraz bardziej boli. Zdejmuje skarpetę i odrywa plaster... wraz z wielkim kawałem skóry
Ziejąca, czerwona, ociekająca krwią rana wielkości kurzego jajka nie wyglądała dobrze w kontekście dalszego długiego marszu z obciążeniem. Bo może i ten odcinek trekkingu był krótki, ale żeby dostać się do któregokolwiek wyjścia z parku trzeba było przejść kolejny - razem ponad 20 km i to w wymagającym terenie. Wszyscy się mocno zmartwiliśmy, czy w ogóle da radę iść, bo serio wyglądało to bardzo średnio.
Użyczyłem jej Octeniseptu (zawsze warto mieć w dłuższej podróży), a przyjaciele dziewczyny, studenci medycyny, zrobili profesjonalny opatrunek, co dawało nadzieję przynajmniej na ochronę przed zakażeniem. Okazało się jednak, że zrobili to tak dobrze, że dziewczyna po włożeniu buta i zrobieniu kilku kroków powiedziała - trochę boli, ale jest spoko Serio, widząc tą ranę nie chciało mi się wierzyć, że będzie w stanie normalnie kontynuować marsz, a tymczasem była gotowa do drogi. Zasugerowałem jedynie podzielenie się co cięższymi elementami jej bagażu, żeby plecak jej aż tak nie ciążył i tak oto ruszyliśmy dalej - jako wspierający się zespół
Dotarliśmy do campingu Los Perros całkiem wcześnie. Na tyle wcześnie, że postanowiłem jeszcze machnąć jedną małą odnogę szlaku, prowadzącą do niewielkiego lodowca o jakże dostojnej nazwie Puma. Zagadałem ze strażnikiem parku i mimo początkowej odpowiedzi "można tam iść wyłącznie z przewodnikiem", ostatecznie zrozumiał, że raczej się nie zgubię, bo na mapie offline z Maps.me szlak był zaznaczony, a GPS działał poprawnie. Podeszliśmy do niewielkiego potoku i zaczął mi tłumaczyć:
- No to jak już podejdziesz tam kawałeczek w górę potoku i go przekroczysz, to dalej idziesz wzdłuż tamtych drzew i po pół godzinie będziesz na miejscu. Ale to wyjdź tak max za 20 minut, żebyś zdążył wrócić.
Idealnie, jest plan, to teraz tylko rozbicie namiotu, małe piwko przed startem (znów było gorąco) i w drogę. No gdy piłem piwko, podeszli moi znajomi i mówią:
- Właśnie gadaliśmy z tym strażnikiem i mówił, żebyś teraz już nie lazł, bo za późno.
Kurła, jak to za późno, przecież minęło 25 minut, bez przesady. Zeruję piwko, idę dziarsko nad potok, ruszam w górę i idę. I idę. A mostku, którym chciałem przejść przez potok nie widać. GPS też jakby pokazuje, że już go minąłem. Więc wracam i idę w dół. GPS lekko się zawiesza i pokazuje głupoty co do mojej lokalizacji. Skręcam trochę w las - znów widzę budkę strażnika. No ale nie chcę iść go pytać o mostek, bo na pewno już mi nie pozwoli iść. Więc znowu dalej szukam głupiego mostka.
Po pół godziny daję za wygraną, bo to bez sensu łazić po chaszczach. Już chciałem przejść po prostu przez potok zdejmując buty, ale pomyślałem - dobra, nie będę odpieprzał czegoś głupiego dzień przed trudnym odcinkiem. Potok zresztą naprawdę wartki i zawsze ryzyko, że gira się uślizgnie i dupa mokra, albo i gorzej. Pokonany, wracam do towarzyszy, zdumionych tempem w jakim ogarnąłem szlak nad lodowiec i z powrotem. Dopiero jakiś czas później dowiaduję się, że żadnego mostka nie ma i faktycznie trzeba było iść przez potok
Zasępiony niepowodzeniem przypominam sobie o drugim niepowodzeniu, czyli o zgubionych okularach. Idę wywiesić przy kiblach kartkę - a nuż osoba, która znalazła moje okulary wyruszyła z poprzedniego campingu zanim powiesiłem tam kartkę i nie wiedziała, że ktoś je zgubił? Ta, jasne. Prędzej myszojeleń mi je przyniesie i poklepie po plecach.
5 minut później zjawia się myszojeleń. A raczej jeden z obozowiczów. Z moimi okularami w rękach.
- To Twoje? - pyta z lekko skwaszoną miną.
Zachwycony, dziękuję mu wylewnie. Potem nawet kupuję mu browara. No bo faktycznie gdy niósł mi te okulary, to wcale nie wyglądał na szczególnie radosnego. Może wolał nie oddawać. A może myszojelenie zaklęte w ciałach ludzi mają właśnie taki wyraz twarzy. Ciężko stwierdzić.
Tego wieczora żegnam się z moimi towarzyszami poznanymi jeszcze na campingu Serón. Gdy będę wyruszał nocą na kolejny odcinek trasy, oni będą jeszcze smacznie spali, mając w perspektywie cały dzień odpoczynku. Czy zobaczymy się później? Ciężko było wówczas stwierdzić, bo podczas gdy ja kończyłem swój trekking na campingu Paine Grande, oni mieli domknąć swoją pętlę dopiero 4 dni później w Central.
- Może zobaczymy się w Puerto Natales, jeśli jeszcze stamtąd nie wyjadę dalej? - myślałem sobie. - Ale gdzie jest to "dalej"? - w sumie wciąż nie miałem żadnych dalszych planów. Ale nie było mi z tym źle. Nic a nic. Się zobaczy.
#podroze #patagonia #chile #gory #trekking #polacorojo
c18db480-5d6e-4732-9f85-a6e67eb36a39
d9f446ab-0b61-463f-b8cb-8e96e6c4d2de
c750230d-988b-4c9f-8af6-438bcae34fa8
091633dd-9237-4d8f-a92a-89da39f42ae8

Zaloguj się aby komentować

Intersport Klettersteig w masywie Dachstein West w Austrii zawdzięcza swoją popularność, 40-metrwej drabinie znajdującej się 700 metrów nad ziemią, nazywaną "schodami do nieba". #ciekawostki #gory
49111641-9ec7-4e82-a907-9326eb00ea0c
SuperSzturmowiec

@zuchtomek zależy z jakiej perspektywy zdjecie . Nogi z waty mam jak wejdę na jakas wieże zamkowa itp

zuchtomek

@SuperSzturmowiec Drabina oczywiście przerażająca, ale są tam momenty gdzie jesteś tylko przypięty do pionowej ściany - drabina z czterema punktami podparcia nie wygląda przy tym najstraszniej


https://www.youtube.com/watch?v=Ay8fQnIS6SU

Zaloguj się aby komentować

Chciałbym zacząć przygodę z wycieczkami w góry i szukam pomysłów gdzie się udać. Na początek chciałbym spróbować jednodniowe wypady, zaczynając z Krakowa. Dużą przeszkodą w mojej sytuacji jest brak auta. Swój wpis podziele na kilka tematów:
  1. Gdzie można się wybrać z Krakowa żeby sensownie wyjechać autobusem/pociągiem, pochodzić z 4-8h i wrócić przed nocą?
  2. W jaki sposób wybierać szlaki, jest jakaś aplikacja na telefon, która na bieżąco fajnie pokazuje swoje położenie i trasę szlaku, ile zostało itp?
  3. Kupuj auto byczku bez auta nie ogarniesz gór/jeździj ze znajomymi samemu nie ma sensu - true/false
#pytanie #pasje #hobby #gory #podroze
b4cb73d7-0833-40a4-ab4c-b5dcffe1d746
Vectus

@Cebulades raczej myśle zacząć na wiosne jak będzie cieplej ale dzięki za rady

Mik

@Vectus

Mapy.cz - pobierasz offline i masz wszystko na mapie ładnie oznaczone, czasami nawet ławki widokowe.


Ja żeby się nie powtarzać to dodam, że jeżeli nie masz auta i doświadczenia to może warto do kogoś dołączyć - szukaj grup na FB w stylu "wspólne wypady w góry". Obcy ludzie się dogadują i jest fajnie.


Dodatkowo - portale typu gdzienaweekend - byłem z nimi tylko raz w Bieszczadach i było spoko. Cena niska, cały weekend zaplanowany, nocleg jest, można się integrować. Jak dla początkującego to myślę, że super sprawa, wycieczki dostosowane do różnych ludzi ale przeważnie chodzi się raczej wolno i nie jakoś specjalnie daleko. I masz też przewodnika. Przekmiń sobie też takie opcje

eR2

@Vectus


W jaki sposób wybierać szlaki, jest jakaś aplikacja na telefon, która na bieżąco fajnie pokazuje swoje położenie i trasę szlaku, ile zostało itp?


Na początek mogą być te mapy.cz. Później LocusMap. Wystarczy stara wersja pro (obecnie nazywa się Locus Map 3 Classic), nie musi być ta nowa, abonamentowa. Do tego stronki w rodzaju https://brouter.de/brouter-web/ , żeby wygodnie i dobrze sobie zaplanować.


Kupuj auto byczku bez auta nie ogarniesz gór/jeździj ze znajomymi samemu nie ma sensu - true/false


I tak I nie. Poruszając się tylko po szlakach ciężko jest czasami zrobić kółko. Wtedy samochód bywa utrudnieniem, bo pasowałby wracać na parking z którego się zaczęło. Natomiast jeśli poruszasz się w górach, po których można łazić bez ograniczeń, to używając np. Locusa i broutera można sobie zaplanować idealne pętle z wykorzystaniem dróg, które nie są oznaczonymi szlakami, albo wręcz czasami chodząc, zwyczajnie, na szagan i wtedy powrót na parking nie jest problemem. Oczywiście zima oraz noce mają swoje prawa i dopóki nie nabierzesz wprawy, to nie przeceniaj swoich możliwości, bo, szczególnie zima, może dać w kość solidnie.

Zaloguj się aby komentować

Hejko,
Wybieram się w weekend w góry, Tatry polskie. Macie jakieś lajtowe traski do trekkingu bez wspinaczki i specjalnych trudności?
Coś w stylu Kasprowego Wierchu byłoby miłe - tzn. żeby na luzie się dało tam wejść w rakach/ raczkach i żeby jednak jakiś szczyt zdobyć.
Kopa Kondracka byłaby ok? Od Kalatówek się da na luzie przejść? Ornak może?
Na dolinę 5 stawów się na luzaku wchodzi?
Najwyżej zimą byłem właśnie na Kasprowym i Beskidzie. Nie mam czekana ani lawinowego abc - jedynie raki.
Prognozy mówią, że być może Murowańcem się będę musiał zadowolić ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#gory #tatry
nalej_mi_zupy

@Mik Piwko na Kalatówkach, a jak nie będzie pizgać złem może drugie w Kondratowej. Wyżej się nie pchaj pliz. Nawet do Murowańca inną drogą niż tą z Brzezin może być ciężko.

nalej_mi_zupy

@Mik Edit: przez Brzeziny też nie idź - tak obecnie wygląda szlak.

28db9986-c9e4-466f-b69c-f96658858ee7

Zaloguj się aby komentować

Ostatni wypad do Bakewell w Peak Dustrict .Zdecydowanie polecam.
https://youtu.be/qE047wQYZ1Q
#gory #uk #fotografia #drony
airseboPL

@motoinzyniere DJ 3 Mini Pro, następnym razem wypróbuje opcje śledzenia

Kolej_na_drony

@airseboPL Dużo lataj, wprawa przyjdzie z czasem.

belu-p-fly

@airseboPL właśnie, co to za ruch 12-23s? Myślę, że bez problemu dałoby się wystabilizować. Skoro nie użyłeś śledzenia to po prostu smyrałeś pokrętło? Żeby mieć gładkie przejście trzeba pokrętło trzymać w jednej pozycji i wolno zmniejszać/zwiększać prędkość gimbala, dopasowując do prędkości drona.

Co do ruchu w 31s, to 1) unikaj, 2) użyj filtrów nd, 3a) zwolnij w postprodukcji, 3b) użyj directional/motion blur.

No i to co pisze Kolej_na_drony, w jednym ujęciu jeden ruch kamerą. Co innego FPV.

Zaloguj się aby komentować

Hej Tomki, hej Tosie!
Dziś wpis krótki (zwłaszcza w zestawieniu z wczorajszym). Nie tylko mam mniej wydarzeń do opisania, ale też muszę rozsądniej gospodarować czasem, którego w dni pracujące nie mam zbyt wiele. No to jedziemy.

Obudziłem się, gdy słońce było już wysoko na niebie, a temperatura w namiocie stawała się nie do zniesienia. Przyczyną mojego długiego snu były oczywiście trudy dnia poprzedniego i mam tu na myśli zarówno 32 km trekkingu w pełnym słońcu, jak i 1,5 litra czerwonego wina wypitego przed snem. Miałem kaca, oj tak.
Właściwie to pewnie spałbym dłużej, ale Amerykanin, którego poznałem wczoraj, upewniał się czy żyję, bo właśnie wyruszał na kolejny camping. Otworzyłem namiot, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Na zewnątrz również istna patelnia.
Kiwnąłem na pożegnanie Amerykaninowi i spostrzegłem, że pole namiotowe już prawie opustoszało. Chilijscy studenci, z którymi rozgadałem się dzień wcześniej, właśnie kończyli składać namiot i również szykowali się do wymarszu.
- Polaco rojo! - krzyknął jeden z nich na mój widok. No tak, ksywka już do mnie przylgnęła. Pogadaliśmy chwilę, życzyłem im udanego marszu i powiedziałem, że zobaczymy się wieczorem na następnym campingu. Dostrzegłem jakby zwątpienie w jego oczach - czyżbym wyglądał aż tak niemrawo?
Poczłapałem ogarnąć śniadanie, które jakoś wyjątkowo opornie mi wchodziło. Jeszcze gorzej wychodziło mi składanie namiotu - no skrajnie mi się nic nie chciało. A łazić to już w ogóle. Ten odcinek miał mieć niby tylko 18 kilometrów wycenionych na 6 godzin marszu, ale zmęczenie poprzednim dniem, wysoka temperatura, palące słońce padające na moją spaloną skórę, pęcherz na stopie i jakiś naciągnięty w niej mięsień, ciężki plecak i przede wszystkim kac, podnosiły to zadanie do rangi morderczego wyzwania.
Odpoczywanie jeszcze kilka godzin, by z odzyskanymi pomału siłami ruszyć do przodu i dotrzeć pod wieczór, niestety nie wchodziło w grę - mniej więcej pośrodku odcinka trasy stał punkt kontrolny parku i kto do określonej godziny nie dotarł do tego punktu (legitymując się przy tym rezerwacją na kolejnym campingu Dickson) był zawracany. No nic, dupa w troki i idziemy.
Odcinki szlaku począwszy od Campamento Central aż do Refugio Grey, w tym ten, którym miałem iść dzisiaj, cieszyły się mniejszą popularnością niż te z wariantu "W" - również ze względu na słabsze walory wizualne. No i faktycznie - już dzień wcześniej drugi odcinek trekkingu, ten od Central do Serón, był raczej bez szału. Ten dzień zapowiadał się podobnie. Zresztą jakoś nie miałem najmniejszej ochoty się rozglądać, tylko ze wzrokiem wbitym we własne stopy szedłem przed siebie. Był potworny upał.
Idąc tak sobie na zmęczeniu prowadziłem wewnętrzny dialog sam ze sobą. Tak jakby głowa rozmawiała z ciałem:
- Dalej! Lecimy, lecimy!
- Chłopie, musimy odpocząć. Jest naprawdę ciężko.
- No dobra, wiem. Ale nie możemy teraz zrobić przerwy. Minimum pół godziny jeszcze.
- 15 minut!
- Niech będzie 20 - o pełnej godzinie, dobrze?
- Zgoda.
No i mijała pełna godzina:
- To podejdźmy jeszcze do przodu - na tamtą górkę. Powinien być fajny widok.
- Tak daleko? Przecież to kolejne 10 minut marszu!
- Dalej, nie marudź.
10 minut później:
- He he, no jednak to nie jest wzgórze, tylko tak się wydawało - tam, o, już bankowo jest szczyt wzgórza.
- To chociaż łyka wody!
- Nie nie, jeszcze ten kawałek i będzie dłuższy postój.
Tymczasem na wzgórzu:
- Hmmm, straszne słońce. To już lepiej zróbmy przystanek tam w cieniu, żeby nie dostać udaru.
- No ma to sens, ale serio już nigdzie dalej nie idę. Przecież sam rozumiesz, że po odpoczynku i lekkim posileniu się będzie się szybciej szło.
- No wiem, wiem. Już za chwilę się najesz i odpoczniesz.
W cieniu:
- Nie ma gdzie tu usiąść, żadnego kamienia. Ale tam dalej widzę fajne.
- Oszukałeś nas!
- Dalej, nie mazgaj się
Przy kamieniu:
- Z daleka ten kamień wyglądał na wygodniejszy. Może byśmy...
- Zaraz ci przypierdolę!
I tak rozmawiałem sam ze sobą, sprowadzając liczbę postojów do minimum, żeby się nie rozleniwić.
Jak tak to teraz czytam, to dochodzę do wniosku, że chyba jestem pojebany XDDD
Do punktu kontrolnego dotarłem przed czasem. Godzinę później natknąłem się na znane twarze.
- Polaco rojo!!!
No więc oni serio nie wierzyli, że tego dnia w ogóle ruszę na kolejny camping. A już na pewno nie zdążę do tego punktu kontrolnego. No cóż, Poland stronk XDDD
Gdy po kilku godzinach trekkingu okazało się, że trzeba wdrapać się jeszcze na niewielką przełęcz, trochę mi się odechciało. Ale gdy już doczłapałem się na górę, moim oczom ukazał się w całej swej wspaniałości camping Dickson, niczym ziemia obiecana (pic rel). Muszę przyznać, że wciąż robi na mnie wrażenie, jak jest malowniczo położony.
Co niektórzy po ukończeniu trekkingu postanowili zanurzyć się w polodowcowym jeziorze, nad którym powstał camping, ale ja ostatecznie dałem radę wleźć maksymalnie do kolan i już czułem gwałtowne obkurczanie moich wrażliwych organów Po saunie może bym i wlazł Z jeziora skorzystałem nieco w inny sposób - doskonale schładzało piwo, które wypiliśmy na koniec tego pięknego dnia, podziwiając zachód patagońskiego słońca.
#podroze #patagonia #chile #gory #trekking #polacorojo
d5757b64-68b4-4c13-8990-ea01d10d5ae2
f01cfecb-4275-40e0-80e1-30b264c8a68a
4403eabc-e51e-4a81-80c4-4e9643a92784
f415a0cd-07ed-41f4-94f3-cdbabb30b11a
f8aa69e2-ddb3-4531-9f09-2734f0cf61e4
Sniffer

@tentego wow, dostać tak długi komentarz, to jak 50 grzmotów Dziękuję za bardzo miłe słowa i zachętę do dalszego pisania!


A piszę z rocznym opóźnieniem - w swoim pierwszym konkretnym wpisie na hejto (a drugim w ogóle) napomknąłem, że do podzielenia się czymkolwiek zainspirowały mnie Google Photos przypominające, co robiłem dokładnie rok wcześniej.


W sumie sam się sobie dziwię ile szczegółów wciąż pamiętam. Tak więc spisuję je sobie, żeby mieć na starość (co ja pieprzę, już jestem stary )

tentego

@Sniffer zawsze się człowiekowi wydaje, że będzie pamiętał, a po czasie okazuje się, że w natłoku nowych wrażeń dużo rzeczy ucieka. Jak już rok minął to rzeczywiście tym lepiej mieć rozpisane co się działo, bo jeszcze nie wszystko uleciało z pamięci. Jeśli nie redagujesz już spisanych wspomnień, tym lepiej że znalazłeś motywację do napisania tego co się działo. Podoba mi się, że w Twoich historiach jest mieszanka pozytywnych wspomnień, ale też że pamiętasz momenty zwątpienia we własne siły. Swoją drogą to zadziwiające, jak bardzo ludzie są w stanie przeciągnąć strunę w eksploatacji swojego organizmu, a on się skubany nie poddaje (ง ͠° ͟ل͜ ͡°)

No i tak jak Ciebie cieszy, że ktoś czyta Twoje wpisy, mnie cieszy, że udało Ci się dotrzeć do końca komentarza ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Mam nadzieję, że kolejna na część mi nie ucieknie, ale jak za długo żadne powiadomienie nie przyjdzie, profilaktycznie sprawdzę, czy na pewno nie wskoczyło nic nowego (° ͜ʖ °)

Sniffer

@tentego bardzo dziękuję za dodatkowy komentarz obfitujący w jakże miłe słowa!


W pisaniu historii z wyjazdu chwilowo pauza operacyjna ze względu na nawał pracy, ale planuję wrócić z jakimś materiałem jeszcze w tym tygodniu. Pozdrawiam!

Zaloguj się aby komentować

Patrząc na wpis z gorących o okiści - warto zapamiętać - przypomniało mi się jak bawiłem się kiedyś w grafice. Generalnie za młodu robiłem grafiki przez kilka dobrych lat, nie tylko dla zabawy, ale to były jeszcze moje początki Wiem że wygląda jak amatorka, bo tak było przyznaję. Unikalny dla tego obrazka jest fakt, że nie zobaczycie go nigdzie indziej, chyba że google lens dadzą radę Złożone do kupy 4 różne zdjęcia, taki zabieg nazywał się fotomanipulacją jak nie mylę pojęć. Pomyślałem właśnie, że chętnie do tego wrócę w wolnym czasie.
#grafika #tworczoscwlasna #gory #ciekawostki
345df1f7-05f2-493d-806e-be302c8ea139
Skeleton

Bardzo ladnie, veri gud

Zaloguj się aby komentować

Urlop w Austrii skończył się wczoraj a ja bym znowu na skitury poszedł... ehh.
Ktoś z Was zna jakieś dobre trasy w Tatrach dla początkujących?
#gory #narty #austria #mojezdjecie
Olmac

Ewentualnie w Tatrach Zachodnich Grześ i Rakoń. Fajna opcja jest też na Kasprowym dla skiturowców jak podejdziesz na nartach pod którąś z kanap albo Gąsienicowa, albo Goryczkowa to za 119zl w kasie na miejscu masz 10 zjazdów lub całodzienny ale bez możliwości głównej gondoli z Kuźnic.

Zaloguj się aby komentować