#dzikizachod
#necrobook #sztuka #malarstwo #dzikizachod
#mortadelanadzikimzachodzie
@AbenoKyerto
#mortadelanadzikimzachodzie
Zaloguj się aby komentować
Kto zgadnie co to za bohaterowie?
#lego #legodamwa #diy #dzikizachod
@damw ewidentnie papa mobile na dzikim zachodzie
@damw human centipede
Podaje hasło: lucky luke
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Prywatny licznik: 24+1=25
Tytuł: Syn
Autor: Philipp Meyer
Kategoria: powieść
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
ISBN: 9788366839946
Liczba stron: 608
Ocena: 9/10
Ostatnia z zaległości, przenosiny na Dziki Zachód, gdzie obserwujemy dziejącą się historię na przestrzeni zaledwie trzech pokoleń: od osiedlania się pionierów i walki z Indianami i Meksykanami aż po korzystanie z bogactwa ropy naftowej i dobrodziejstw nowoczesnego świata. Swoją drogą — zawsze w moich myślach te wydarzenia były od siebie zdecydowanie bardziej oddalone, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w zasadzie jedno i to samo pokolenie mogło toczyć nierówne walki z rdzenną ludnością Ameryki oraz zapoczątkować boom naftowy w Teksasie. Przyjemne "odkrycie".
Wracając do powieści: każdy z trójki bohaterów, mimo że są członkami rodu McCulloughów, to każdy z nich reprezentuje zupełnie różne wartości i tryby życia. Eli, którego losy pozwalają bliżej poznać, jak wyglądało życie Indian (a konkretnie Komanczów), Peter, który przez wzgląd na swoje poglądy jest niejako czarną owcą rodu, oraz Jeanne Anne, ostatnia godna dziedziczka rodu, która w żadnym momencie nie chce dać się wtłoczyć w utarte ramy społeczeństwa i pełni rolę swego rodzaju pionierki swoich czasów.
Co jeszcze mogę powiedzieć — po prostu, jeśli za młodu oglądaliście westerny albo interesowaliście się Indianami — to to jest zdecydowanie książka do przeczytania, przy której nie będziecie nudzić. Pełno akcji, dobrze toczone wątki, zdecydowanie czuć Dziki (z każdą kolejną dekadą w zastraszającym tempie coraz mniej) Zachód. Troszkę żalu mógłbym mieć o zbyt krótkie rozdziały, niepozwalające wystarczająco się wczuć w dany moment historii, po czym kolejny rozdział już wrzucał w kolejną postać i kolejny okres historii (warto korzystać ze ściągi drzewka genealogicznego!). Wiele więcej nie mam do zarzucenia i nawet pomimo ponad 600 stron historii — trochę żal, że taka krótka
PS. Świetna okładka!
@Mortadelajestkluczem może Cię zachęci
#bookmeter #czytajzhejto #ksiazki #dzikizachod #usa
@bojowonastawionaowca czyli na pustkę po Na południe od Brazos i Na wschód od Edenu się nada?
@smierdakow przyznam szczerze, że nie czytałem żadnej z tych dwóch pozycji, ale wydaje mi się, że się nie zawiedziesz :)
@smierdakow: zapisuję na listę do przeczytania, bo odczuwam podobną pustkę. "Na południe od Brazos" skończone kilka dni temu i chociaż zrobiło na mnie trochę mniejsze wrażenie niż Steinbeck, to oba dzieła monumentalne i godne polecenia.
Zaloguj się aby komentować
Tekst zapożyczony z forum www.the-west.pl z dn. 7 lipca 2009 roku.
Polacy mają swoją kartę w historii Dzikiego Zachodu. W Teksasie istniały polskie miasteczka, których mieszkańcy - jak w historiach z westernów - musieli radzić sobie z rewolwerowcami, rozpasanymi kowbojami i Indianami.
"W połowie XIX w. wielu Europejczyków wyjeżdżało do Nowego Świata, traktowanego jako nowa ziemia obiecana. Po ubogich wsiach wszystkich trzech zaborów krążyli przedstawiciele "agencji emigracyjnych", którzy zajmowali się agitowaniem za wyjazdem do Ameryki oraz jego organizowaniem. W kilku śląskich wsiach, należących wtedy do Prus, rolę agenta emigracyjnego spełnił pochodzący z tamtych okolic ksiądz Moczygemba.Ten 30-letni wtedy franciszkanin, pochodzący z Płużnicy Wielkiej, wysłany został przez przełożonych swego zakonu do Teksasu. Teksas spodobał mu się, i ksiądz uznał, że tamtejsze warunki byłyby idealne dla jego ziomków z Płużnicy i okolic, głównie wsi Toszek i Strzelce. Widział bogactwo osadników niemieckich i angielskich, którzy gospodarowali na żyznych tamtejszych ziemiach. Zaczął słać do domu listy.
- Przyjeżdżajcie - obiecywał. - Ziemi pod dostatkiem, żadnych podatków, żadnej branki do pruskiej armii, klimat cudowny, uprawiać można ile się chce, by wyżywić siebie i rodzinę, i jeszcze sprzedać z wielkim zyskiem. Generalnie - miód i mleko. Przyjeżdżajcie. Bieda, która panowała wówczas we wsiach całej praktycznie Środkowej Europy, podpowiedziała przyszłym obywatelom Panny Marii, że nie ma sensu zastanawiać się przesadnie długo. Tym bardziej, że większość z nich - prostych rolników - miała dość nikłe pojęcie, jak daleko jest ten cały Teksas. Kilkuset Dolnoślązaków - w tym czterech braci księdza Moczygęby - sprzedało swoje domy i pola - i wyjechało.
Jechali pociągiem do Poznania, gdzie niemieckojęzyczna prasa - jak pisze Kathryn Rosypal, która prześledziła historię śląskich osadników - ze zdziwieniem odnotowała pojawienie się grupy Polaków. Ze zdziwieniem, ponieważ "Słowianie są do tego stopnia związani ze swoją ojczystą ziemią, że emigracja w ich przypadku to rzecz wyjątkowa".
Emigranci pojechali następnie przez Berlin do Bremy, gdzie zaokrętowali się na dwa statki: "Weser" i "Antoinette". Jak pisał Wacław Kruszka w wydanej w 1905 roku w Milwakuee "Historyi Polskiej w Ameryce", "o trudach i niebezpieczeństwach ówczesnej podróży, bądź na lądzie, bądź na morzu, starzy osadnicy do dziś dnia opowiadają dziwy".
Mimo, że był to standardowy rejs, jakie w tamtych czasach odbywano przez Atlantyk, dla Ślązaków, którzy nigdy nie znajdowali się specjalnie daleko od domu - wyjąwszy obowiązkową służbę w pruskiej armii - faktycznie mógł zdawać się koszmarem. Trwała 2 miesiące, a warunki na zatłoczonym statku nie należały do lekkich. Nie wszyscy przetrwali podróż. W morzu trzeba było pochować żonę jednego z braci Moczygębów. W końcu jednak - jak czytamy w "Historyi" - "Żaglowcem przybyli do Galveston, portu w Zatoce Meksykańskiej.
Stamtąd przywieziono ich do Indianolla, mieściny składającej się z paru domków, a raczej bud, obecnie już nie istniejącej, gdyż wylewy morza i burze dawno ją zniszczyły".
Egzotyczne Ślązaczki w nieprzyzwoitych spódnicach
Przybycie osadników opisał w swoich pamiętnikach niejaki L.B. Russel, opisując ze zdumieniem "dziwne ojczyste stroje" osadników. Russel wspomina tradycyjne suknie śląskich kobiet, które kończyły się kilka cali nad kostkami, co uchodziło wówczas w Ameryce za nieprzyzwoite i wyzywające. Wielu osadników miało na stopach drewniane chodaki, większość nosiła na głowach ludowe, płaskie kapelusze i ciepłe, błękitne, wełniane kubraki. Z kubraków tych w upalnym Teksasie musiano szybko zrezygnować. Osadnicy zaskoczeni byli, że w Teksasie nie ma zimy. Podekscytowani, donosili o tym fakcie w pierwszych listach do rodzin, które pozostały w starym kraju.Cała, kilkusetosobowa grupa wybrała się więc na piechotę do San Antonio, gdzie - według pogłosek - miał bawić Moczygemba. Był to pierwszy raz, kiedy ksiądz porządnie naraził się emigrantom.
Wyobraźmy sobie teraz tych kilkuset osadników, ciągnącą 250 kilometrów przez teksaskie bezdroża. Idą w drewnianych chodakach, błękitnych, ludowych kubrakach i wyzywających spódnicach przez równinę pełną dzikich drapieżników, grzechotników, tarantul. Przez cały czas podróży narażeni są na atak Indian czy bandytów, o których okrucieństwie krążą po Teksasie legendy. Za osadnikami idą wynajęci Meksykanie, właściciele wozów zaprzężonych w woły, na który załadowany jest dobytek emigrantów, w tym ogromny, drewniany krucyfiks i dzwon z kościoła Płużnicy Wielkiej. W dzień panuje skwar niesamowity, noce są bardzo zimne. Niektórzy umierają. Część osadników - jak pisze Kathryn Rosypal - po drodze zrezygnowała z dalszej wędrówki i osiedliła się w napotkanych po drodze niemieckich osadach. I tak to polscy Ślązacy, uciekający z pruskiego zaboru, trafili znowu pomiędzy ludzi mówiących znajomym - bądź co bądź - językiem.
Pozostali jednak powędrowali dalej.
Na tym etapie nastąpił mały happy end: w San Antonio osadnicy jakimś cudem odnaleźli księdza Moczygembę, który powiódł ich około 100 kilometrów z powrotem, do miejsca, gdzie za kościelne pieniądze kupił dla przyszłych osadników ziemię od irlandzkiego bankiera Johna Twohiga (przepłacając podobno cztery razy). Meksykanie wyładowali toboły z wozów, zainkasowali umówioną należność i odjechali. I tu mały happy end się kończy: osadnicy pozostali - cokolwiek zdziwieni - sami na płaskim, jak patelnia stepie. Nie było tu nic, nic kompletnie. Dookoła - dziesiątki mil pustki. Jak czytamy w "Historyi polskiej w Ameryce":
[Osadnicy] nie mieli - prócz sklepienia niebios - innego dachu nad głową. Za pościel ziemię mieli, a niebo za przykrycie. Każdy jak mógł starał się zaradzić złemu: jedni pod dębami, inni znów w ziemi poczynili sobie schronienia. Położenie ich, już i tak złe, pogorszyło się jeszcze bardziej, gdy nastała pora deszczowa. W czasie tym nie tylko rzeczy, które ze sobą przywieźli z kraju, uległy zniszczeniu, ale i febra i inne choroby zdziesiątkowały szeregi naszych pionierów. I tak niejedna córka, niejeden syn, pozostał bez ojca lub matki. Na dobitek złego to co kupili z inwentarza, na pół dzicy tubylcy starali się im zabrać. Srogi był ich los, zewsząd biły w nich klęski i nieszczęścia, widmo nędzy zaglądało im w oczy".
Powołując się na Kathryn Rosypal, ksiądz Moczygemba nie spodziewał się tak wczesnego przybycia osadników, nie zdążył więc przygotować osady pod zasiedlenie. Ślązacy kopali ziemianki, które przykrywali darnią. Rychtowali prowizoryczne szałasy i namioty. W wigilię bożego narodzenia ksiądz Moczygemba odprawił - pod sławetnym dębem - pierwszą mszę dla osadników. Był to symboliczny początek osady, nazwanej Panna Maria.
Tortille w Pannie Marii
Część osadników, rozejrzawszy się po okolicy, zabrała dobytek i rozjechała się po istniejących już osadach. Inni zaczęli gospodarzyć na swojej nowej ziemi, której - jako jedynej rzeczy - było pod dostatkiem. Jeden z osadników pisał do rodziny, która pozostała na Śląsku, że ziemi, którą ma, a ma 400 arów, nie daje rady zaorać. Ze Śląska - tymczasem - przybywali kolejni osadnicy. Mieszkańcy Panny Marii - niezadowoleni z jakości amerykańskich narzędzi rolniczych, pisali do rodzin, by przywozili im te, których używali w Polsce.
Zbudowali kościół i szkołę. Jakiś czas potem powstał pierwszy murowany dom. Pozostałe - były drewniane. Ślązacy budowali charakterystyczne dla swojego regionu spadziste dachy, które wyróżniały Pannę Marię spośród innych osad.
Nauczyli się uprawiać bawełnę i kukurydzę, na którą mówili "korna". Sąsiadujący z nimi Meksykanie nauczyli ich piec kukurydziane placki, które wszyscy znamy jako tortille. Z czasem stały się one lokalnym przysmakiem.
Po dwóch latach względnej prosperity przyszły straszliwe susze, które zniszczyły większość plonów. Osadę najeżdżali Indianie i uzbrojone bandy. Coraz częściej słychać było rewolwerowe strzały. Panna Maria głodowała, a część osadników rozjechała się po okolicznych miasteczkach w poszukiwaniu zarobku. Ci, którzy zostali, przeklinali los, który sprowadził ich na teksaską ziemię. Przygotowali sznur, który przerzucili przez konar dębu, pod którym ksiądz Moczygemba odprawił pierwszą mszę. Chcieli go na nim powiesić. Moczygemba - pewnej nocy - uciekł z osady.
Ksiądz strzela do Teksańczyków
AFP
Później losy osady toczyły się ze zmiennym szczęściem. Osadników, którzy uciekli do Nowej Ziemi przed - między innymi - pruską branką, wzięto w "kamasze" podczas wojny secesyjnej. Polacy wymigiwali się od służby, skłonni - jeśli już - popierać Unię, a nie niewolnicze Południe. Nie zaskarbiło to sympatii ich sąsiadów, tym bardziej, że z Panna Maria Greys, kawaleryjskiego oddziału konfederatów utworzonych ze Ślązaków. Niedługo po wojnie, kiedy nad Teksasem nie było praktycznie żadnej zwierzchniej władzy, panowało prawo pięści, a uzbrojone bandy robiły, co chciały - dochodziło do częstych napadów na Pannę Marię. Na ulicach dochodziło do westernowych strzelanin. Ślązacy wprawiali się w rewolwerach i winchesterach. Umiejętność szybkiego wyjmowanie pistoletu z kabury uratowała życie niejednemu Ślązakowi.
Jeden z takich napadów opisany został w cytowanej już "Historyi Polaków w Ameryce", powołując się na pamiętniki ks. Bakanowskiego:
"W roku 1868, w pierwszy dzień świąt wielkanocnych, kiedy wszyscy z Panny Maryi byli w kościele, z rozmaitych stron zjechali się Amerykanie, w celu naigrawania, zaczepek, nawet i bitwy z Polakami. Wszyscy byli uzbrojeni, ale nikt z Polaków, bo któż się spodziewał, że trzeba będzie broń zabierać z sobą do kościoła. Po skończonem nabożeństwie Amerykanie rozpoczęli bitwę. Było ich pewno około 80 na koniach, oprócz tego ukazało się wiele rozmaitych kolasek, powozików, napełnionych paniami (ladies), które zdała przypatrywały się jak Amerykanie strzelać będą do Polaków. Walka rozpoczęła się naprzód od kamieni, Amerykanin strzelał z dubeltówki do polskich niewiast, stojących pod kościołem, ale mu pistony nie wypaliły".
Ksiądz Bakanowski, jak dalej pisze, wściekł się, wbiegł na dzwonnicę, chwycił strzelbę i zaczął ostrzeliwać Teksańczyków, doprowadzając do ich rejterady.
Tego typu historie zdarzały się bardzo często. Bakanowski nosił - jak pisał - przy boku rewolwer. Niektórzy z mieszkańców Panny Marii - jak na przykład niejaki Rzeppa - zyskali sławę świetnych teksaskich "pistoleros".
Ghost Town
Dzisiaj Panna Maria jest sennym, teksaskim "ghost town". Kościół i dąb, na którym o mało nie zawisł "ojciec założyciel" osady, traktowany jest jako symbol Panny Marii. Mieszkańcy - których pozostało tu około stu - żyją w okolicznych farmach, niejednokrotnie odległych o kilkanaście kilometrów od centrum, w którym - notabene - oprócz kościoła, dębu i sklepu niejakiego Snogi, w który kupić można polskie pamiątki - jest niewiele. Mieszkańcy Panny Marii noszą białe, teksaskie kapelusze i - na oko - niespecjalnie różnią się od swoich sąsiadów z okolicznych miasteczek. Mówią jednak swoim językiem - śląską gwarą z połowy XIX w.
Gwara ta jest bardzo specyficzna - rozwijała się przecież w oderwaniu od głównego pnia polszczyzny. Dlatego - kiedy trzeba było - powstawały nowe słowa. I tak - na przykład - grzechotnik to "szczyrkówka". Samolot nazwano "furgaczem", od śląskiego "furgoć", co znaczy "latać". Ludzie rozmawiają między sobą na przemian - trochę po śląsku, trochę po angielsku."
Panna Maria wtopiła się w Teksas.
Poniżej link do oryginalnego wpisu na forum:
https://forum.the-west.pl/index.php?threads/polacy-na-dzikim-zachodzie-d.20142/
@Petrolhead pamiętam historię o XIX-wiecznym zdjęciu polskiego chłopa - wyemigrował do US i po latach wysłał rodzinie zdjęcie, gdzie był bardzo bogato ubrany i otoczony luksusowymi towarami + list jak to się dorobił fortuny.
Otóż reczy były pożyczone do zdjęcia, żeby we wsi wszystkim dupy z zazdrości pękły, a chłop jak ciułał w biedzie tak ciuła dalej xD
I to nie jednorazowy przypadek
Co tu dużo mówić - jakkolwiek by romantycznie nie był przedstawiany, to Dziki Zachód był przejebany dla jego uczestników
@Petrolhead bardzo fajny wpis
O, i to jest coś:)
Zaloguj się aby komentować
#ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #starezdjecia #pokolorowanezdjecia #dzikizachod
Kurcze, tacy osadnicy zawsze budzili moj podziw. Wiadomo, że nie zawsze byli etyczni, ale sama myśl, że jedzie się gdzieś na nieznane pustkowie i stara się tam osiedlić, budzi we mnie strasznie duży respekt. Nie wiem, czy dziś człowiek jest w stanie doznać takich odczuć jak oni.
Jedz na środkowoazjatyckie stepy lub syberie i kolonizuj. Odczucia te same, czyli przejebane. Wszyscy na frontierze musieli walczyć o przetrwanie, z głodem, tubylcami, zwierzętami, a nawet z florą której nie znali. Wątpię by przyświecała im jakaś szczególna idea. Wszyscy szukali okazji w nowym świecie
@AdministratorDanychOsobowych @Petrolhead Wydaje mi się, że nie mieli zbyt wiele do stracenia. Nędzarze z wszelkich miast Europy, komornicy i robotnicy bez własnego domu ani majątku, zbiegli chłopi pańszczyźniani, prześladowani w carskiej Rosji żydzi czy grekokatolicy. W skostniałej strukturze społecznej i finansowej nie mieli praktycznie żadnej możliwości manewru aby awansować i polepszyć swój los. W USA mogli dostać uprawnej ziemi tyle, ile zapragnęli, byle tylko zdołali ją obrobić i obronić własną ręką.
Serial 1883 opowiada o takiej wyprawie osadników. Całkiem fajny chociaż sportretowanie Europejczyków (w tym naszych rodaków) jako totalnych nieudaczników to lekkie przegięcie.
@bobby-dylsn fakt, strasznie słabo to wyszlo. Serial dobry gdzieś do 6 odcinka, potem strasznie spada poziom i zaczynają sie bajki na kiju z tą córką Duttona
@bobby-dylsn @zgrzyt
2021
no a czego sie spodziewaliscie? trzebba bylo znalezc cos sprzed 50 lat, to by bylo dobre.
@AdministratorDanychOsobowych Mysle, ze niedlugo bedzie powtorka, ale z kosmosem. Oby jeszcze za naszego zycia.
Zaloguj się aby komentować
Jako prosty człowiek lubiący między innymi klimaty dzikiego zachodu, polecam ten serial :)
Mi się bardzo spodobał, tak jak kolega wyżej wspominany napisał, fabuła jest dosyć powtarzalna ale nudy nie ma tu na pewno.
7 odcinków opowiadających historię gościa który kiedyś był zły ale później postanowił być dobry, wątek miłości jak wiadomo musiał się pojawić, ale jak na standard Netflix to brak nachalnej promocji LGBT.
#seriale #dzikizachod
Godless zajebisty. Polecam też "Angielkę".
Zaloguj się aby komentować
Oraz przy okazji żeby drugiego posta nie robić to o tematyce dzikiego zachodu :)
#ksiazki #dzikizachod
@SuperSzturmowiec @banita77
Niesamowicie dobra książka. To aż nie do wyobrażenia że działo się na prawdę
@michal-g-1 aż smutek bierze, że teraz nie ma co odkrywać co nie?
@atarax Dziki zachód to obowiązkowo Na południe od Brazos, to ogólnie książka 10/10
Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu
Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej
Brzemię białego człowieka. Jak zbudowano Imperium Brytyjskie
@Atarax jeśli powieści o Dzikim Zachodzie to obowiązkowo Karol May i Sat Okh
Zaloguj się aby komentować
#sztuka #malarstwo #dzikizachod
@schweppess dodaję ścieżkę dźwiękową
@madhouze wole tą wersje https://www.youtube.com/watch?v=enuOArEfqGo
@frk mi nie podeszła
@schweppess dodaję gameplay #reddeadredemption2
Vibe jak w "Poszukiwaczach"
Zaloguj się aby komentować
@nogiweza najlepsza
Zaloguj się aby komentować