#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Między Hydropatją a bramą od placu ś. Józefa, ziemia rozkopana i wznosi się niewielki pagórek. Tu zakopali zabitych w parku podczas strzelaniny; leży ze trzydzieści osób, ledwie ich zasypali wapnem, bez trumien. Od spotykanych na ulicy, lub też takich, co zobaczywszy mnie z okna, wybiegli z domu, znajomych dowiaduję się straszliwych szczegółów katastrofy. Przygnębienie i przerażenie panują dotąd wszechwładnie, a niepodobna sobie wręcz wyobrazić, jakim był nastrój mieszkańców Kalisza, którzy przetrwali cały tydzień strzelaniny, bombardowań i rabunków w mieście. Dość powiedzieć, że, dopytując się o swoich znajomych, dowiadują się o kilku wypadkach obłąkania, kilku samobójstw. Między innemi, nie zdoławszy przenieść okropności chwili, wyczerpawszy znać całą siłę nerwów, samobójstwem zakończyła ceniona w Kaliszu bardzo i zasłużona działaczka na polu oświatowem, nauczycielka p. J. S.
Dodajmy, że trupy i rannych, choć w części, zbierali z ulic dobrowolni i często własnoręcznie nawet grzebali samarytanie, którzy wytrwali na stanowisku do końca niemal. Nazwiska tych bohaterów — te chociaż, których mogłem się dowiedzieć przytaczam. Byli to: obywatel i właściciel pierwszorzędnego zakładu tapicerskiego p. Szpecht, który po pogromie szpitala, chorych wziął do swojej kamienicy, pomocnik rejenta Wągrowski, zarządzający drukarnią „Kaliszanina“, Piotrowski i elektrotechnik Lebiedziński — czynny od pierwszej strasznej nocy, wraz ze znanym już nam „karbonarjuszem“ Zaborowskim, rannym nawet przy pełnieniu swych obowiązków. Na podkreślenie też zasługuje bohaterstwo naczelnika ochotniczej straży ogniowej p. St. Mrowińskiego, który wytrwał na stanowisku, utrzymując porządek w mieście, organizując milicję i.t.d., przez czas cały niemal kaliskiego piekła...
Że pełnienie choćby najbardziej humanitarnych obowiązków w tym czasie połączone było ze straszliwem niebezpieczeństwem dowodzi los szpitala św. Trójcy w Kaliszu. Szpital ten, wbrew elementarnym pojęciom cywilizacji i surowo przestrzeganym nawet u barbarzyńców zasadom praw wojennych, został napadnięty i zdemolowany, li tylko wskutek znów bezdennego tchórzostwa niemców. Oto, jak się rzecz miała według opowiadania naocznych świadków lekarzy szpitalnych.
Szpital zbombardowany już 8 sierpnia w ogóle, jak opowiada naczelny jego lekarz dr. Dreszer, był przedmiotem jakichś dziwacznych a ciągłych napadów żołnierskich. Niemal co noc wpadali na rewizję niemcy, to znów widząc ślepe drzwi, wciąż w nie dobijali się, a następnie, gdy otwierano im inne, złościli się i przykładając lufę rewolweru do głowy, oświadczali, że drzwi tendencyjnie są zamykane przed nimi i.t.d. Kiedyś zabito stróża, a sanitarjusz z nim będący ledwie uratował się w ten sposób, że wraz z nim upadł i osłaniał się trupem, innym znów razem jakiś oficer kazał żołnierzowi pchnąć dr. D. bagnetem, dopiero na zwróconą przez żołnierza uwagę: „Herr Leutenanter hat den rothen Kreuz“ — rozkaz odwołał...Takie postępowanie doprowadziło wszystkich w szpitalu do stanu niemożliwego zdenerwowania, tymbardziej, że ulegali mu wszyscy niemal lekarze. Wreszcie zaszedł fakt wręcz niepodobny do wiary.
Jakoś po ostatniem bombardowaniu — opowiada jeden z lekarzy szpitalnych — późnym wieczorem przechodziło obok szpitala kilkunastu żołnierzy. Nagle rozlegają się strzały, żołnierze rzucają się jak szaleni do drzwi szpitalnych, dobijają się, usługujący chłopak im otwiera. Chwyta go jakiś podoficer i strzela dwukrotnie z rewolweru — szczęściem chybia. W tejże samej chwili inni niemcy zatrzaskują drzwi, wpadają do poczekalni, rzucają karabiny, biegną w dzikim popłochu do sal i wyskakują przez okna, wielu pada, zrywają się, lecą dalej, w ucieczce wobec oniemiałych chorych i służby.
Niedługo nowe strzały — grad kul posypał się w okna szpitalne. Chorzy w dzikiem przerażeniu pozrywali się, kryjąc się pod łóżka, wszyscy rzucili się na podłogę. Okropne krzyki przerażenia zmieszały się z terkotem karabinów i brzękiem wybijanych kulami okien. Dym i kurz oślepiał obecnych. Wkrótce przez wywalone kolbami drzwi niemcy wpadli do szpitala, brutalnie przewracając wszystko do góry nogami. „Stąd strzelano do nas“! Próżne były tłomaczenia lekarzy, opowiadanie o strzałach ze strony żołnierzy, którzy właśnie przez szpital uciekali, pokazywano karabiny, porzucone tornistry...
Rewizja, jak najściślejsza nic nie wykryła oczywiście, mimo to, kazano wychodzić wszystkim mężczyznom. Prócz ciężej chorych, którzy absolutnie nie mogli się ruszyć, (między innemi, wspomnianemu już właścicielowi Hydropatji, inż. O. zrewidowano bandaże) wywleczono wszystkich i lekarzy, sanitarjuszy, służbę. Dr. S. np. został wzięty wraz z trzema synami, uczniami szkół średnich, najmłodszy z nich miał 12 lat zaledwie — otoczono ich kordonem, wyprowadzono za miasto i poczęto robić przygotowania do rozstrzelania.
Egzekucji jednak zaniechano i pozwolono wracać. Powracających znów napadnięto i zawleczono w to samo miejsce. — Dopiero dr. D. dobrze umiejący po niemiecku, zdołał sprawę jakoś wyjaśnić — puszczono ich znowu, nakazując okrążyć miasto. — Po trzech godzinach nareszcie — ujrzano ich z powrotem w szpitalu, gdzie opłakiwano biedaków, jako rozstrzelanych. Nie koniec na tem! W jakąś godzinę niemcy znienacka podpalają szpital. Ledwie uratowano chorych...
Było to już nad siły ludzkie. Dr. D. doszedł do stanu niemożliwych do zniesienia halucynacji słuchowych i wzrokowych. Kiedyś też, wziąwszy jedynie laskę i kapelusz wyszedł i nie wrócił, inni lekarze również, nie mogąc znieść warunków, opuścili szpital i miasto. Wśród nielicznych chorych pozostał jedyny dr. Sikorski, który bohatersko wytrwał na stanowisku, zarówno podczas gdy szpital znajdował się w prywatnych mieszkaniach domu Szpechta, jak i później w Szkole Realnej.
Na ogół, straty, jakie poniósł Kalisz, na miljony trzeba obliczać...
Spalona została najbogatsza i najstarsza część miasta — prawdziwe City kaliskie — z największemi sklepami, magazynami... Kilkaset (według prywatnych obliczeń 586) kamienic zniszczono i to zniszczono w ten sposób, że odbudowanie spalonych musi być poprzedzone przez zupełne rozebranie przepalonych całkowicie, choć sterczących murów... Mimo woli przychodzi na myśl przypuszczenie, czy to nie zgodne z tradycją wszelakich Albrechtów Niedźwiedzi i Krzyżaków przygotowywanie gruntu pod „Neu-Kalisch" — niemiecką dzielnicę pruskiego Kalisza...
Szkód od bombardowania widzieć można niewiele stosunkowo—większą ich część oczywiście — ukrył pożar... Kanonja na pl. Ś-go Józefa rzuca się w oczy dwoma ogromnemi otworami pokaleczona fatalnie, ocalałe domy na ul. Babinej, Nadwodnej, Al. Józefiny, gdzie w domu Friedmana na dachu i trzecim piętrze widać ślady od kilku pocisków... Na Wiejskiej, Nowym Świecie, ocalonej części Wrocławskiego Przedmieścia (między kośc. Reformackim a „Sielanką"), pełno śladów na wyższych piętrach, dziury wybite i tynk opadnięty... tu i owdzie wyrwane okno... Co jeszcze uderza, to masa wystrzelonych szyb w oknach parterowych mieszkań na ocalonych ulicach. Można sobie wyobrazić, jaki grad kul i kartaczy szedł w pamiętne dni i noce pierwszego tygodnia wojny europejskiej na nieszczęsnych kaliszan, ani spodziewających się tego, że zostaną pierwszemi tej wojny ofiarami...
Ilości zabitych obliczyć, jak zaznaczyłem już wyżej — niepodobna. Osoby najwięcej zasłużone przy grzebaniu zmarłych i zbieraniu rannych, część tylko ofiar zdołały pogrzebać, a było tego przeszło setka. Znaczną część pozabijanych pod rogatkami pogrzebali chłopi okoliczni, pomordowanych „na Wiatrakach “ i w sobotę 8 sierpnia wogóle (kilkadziesiąt osób) niemcy. W każdym bądź razie liczba tysiąca ofiar, jaką podaje fama ogólna, jest stanowczo zbyt wysoka. Najprawdopodobniejszą jest cyfra 200 do 250, którą mi podali ludzie bliżej stojący katastrofy i sam prezydent Bukowiński, z którym spotkałem się przypadkiem.
Bukowiński stał się w całej katastrofie kaliskiej prawdziwym męczennikiem na swoim stanowisku. Zmaltretowany, uwięziony pod zarzutem, iż właśnie z Ratusza wypadł pierwszy strzał do wojska w ową noc z 3 na 4 sierpnia, zagrożony co kilka minut rozstrzelaniem, po tygodniowem więzieniu wrócił wraz z innemi zakładnikami do zniszczonego doszczętnie miasta, które kazano mu doprowadzić do porządku. Niemcy dodali mu w charakterze wice-prezydenta, Michla, oraz radnych, dwu obywateli o niemieckiem brzmieniu nazwiska. Z pomocą p. Mrowińskiego zorganizowana została milicja miejska i jako tako idzie... a Bukowiński wciąż jest odpowiedzialny „głową“ za porządek w mieście w 1/2 spalonem, całkowi cie zniszczonem i gdzie każdy bez wyjątku żołdak ma prawo życia i śmierci nad każdym cywilem...
Wygląda też okropnie. Mimo choroby, w rozmowie ze mną skarżył się na stałe 39 gorączki — nie może dostać, ani urlopu, ani zwolnienia... Wymizerowany, czarny o pałających gorączką oczach i słabym głosie, robi ten jedyny chyba nawet i dziś prezydent - zakładnik nader bolesne wrażenie.
Zaloguj się aby komentować