Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 część XIV

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914

Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914

Po‎ ‎kilkunastu‎ ‎dniach‎ ‎nieobecności,‎ ‎musiałem znów‎ ‎przybyć‎ ‎do‎ ‎Kalisza.‎ ‎Do‎ ‎wsi,‎ ‎gdzie‎ ‎dzięki serdecznej‎ ‎gościnności‎ ‎właścicieli,‎ ‎ulokowaliśmy się‎ ‎po‎ ‎opuszczeniu‎ ‎Pólka,‎ ‎a‎ ‎następnie‎ ‎i‎ ‎Koźminka przychodziły‎ ‎wieści‎ ‎jaknajokropniejsze‎ ‎i‎ ‎najsprzeczniejsze.‎ ‎Wieści‎ ‎te‎ ‎w‎ ‎połączeniu‎ ‎z‎ ‎widokiem‎ ‎chmur dymu‎ ‎pełzających‎ ‎ponuro‎ ‎nad‎ ‎Kaliszem,‎ ‎nie‎ ‎usposabiały‎ ‎bynajmniej‎ ‎uspakajająco,‎ ‎maszerujący‎ ‎zaś w‎ ‎głąb‎ ‎kraju‎ ‎przez‎ ‎naszą‎ ‎okolicę‎ ‎żołnierze‎ ‎i‎ ‎oficerowie‎ ‎niemieccy‎ ‎nic‎ ‎absolutnie‎ ‎pewnego‎ ‎udzielić‎ ‎nie‎ ‎byli‎ ‎w‎ ‎stanie.‎

„Miasto‎ ‎strzelało‎ ‎do‎ ‎nas — zostało‎ ‎zniszczone‎" — i‎ ‎tyle. ‎

Dla‎ ‎naocznego‎ ‎wreszcie‎ ‎przekonania‎ ‎się,‎ ‎no i‎ ‎w‎ ‎razie‎ ‎możności‎ ‎uratowania‎ ‎jakichś‎ ‎rzeczy, choćby‎ ‎najpotrzebniejszych‎ ‎zdecydowaliśmy‎ ‎się‎ ‎na podróż... Rankiem,‎ ‎w‎ ‎połowie‎ ‎sierpnia‎ 1914 roku ‎wraz‎ ‎z‎ ‎pp.‎ ‎inżynierostwem‎ ‎M.‎ ‎siedliśmy‎ ‎na‎ ‎bryczkę‎ ‎i‎ ‎ruszamy.

Pewne‎ ‎wiadomości‎ ‎zdobywamy‎ ‎wreszcie w‎ ‎Tłokini‎ ‎i‎ ‎pp.‎ ‎Chrystowskich,‎ ‎do‎ ‎których‎ ‎wstępujemy,‎ ‎jako‎ ‎na‎ ‎ostatni‎ ‎etap‎ ‎naszej‎ ‎wyprawy przed‎ ‎wjazdem‎ ‎do‎ ‎Kalisza.‎ ‎„Jest‎ ‎źle,‎ ‎bardzo‎ ‎źle, ale‎ ‎jechać‎ ‎można,‎ ‎wyjechać‎ ‎również,‎ ‎wywieźć‎ ‎coś niecoś,‎ ‎byle‎ ‎nie‎ ‎dużo‎ ‎—‎ ‎także‎ ‎można".‎ ‎Słowem‎ ‎— mamy‎ ‎zjeść‎ ‎obiad‎ ‎i‎ ‎ruszać‎ ‎w‎ ‎towarzystwie‎ ‎p. Chr.‎ ‎Oto‎ ‎ostateczne‎ ‎zesumowanie‎ ‎wszystkich‎ ‎rozpraw‎ ‎na‎ ‎temat‎ ‎Kalisza. Dictum,‎ ‎factum...‎ 

‎Po‎ ‎obiedzie‎ ‎ruszamy‎ ‎i‎ ‎zjechawszy‎ ‎z‎ ‎bocznej‎ ‎drogi‎ ‎na‎ ‎szosę‎ ‎łódzką,‎ ‎odrazu widzimy‎ ‎już‎ ‎kawałek‎ ‎drogi‎ ‎przed‎ ‎Tyńcem — ślady działalności‎ ‎kulturtragerów‎ ‎niemieckich. Cmentarz‎ ‎—‎ ‎stratowany‎ ‎i‎ ‎zasłany‎ ‎słomą — widocznie‎ ‎na‎ ‎nim‎ ‎Niemcy‎ ‎biwakowali,‎ ‎ogrodzenie zniszczone‎ ‎zupełnie.‎ ‎Na‎ ‎szosie‎ ‎za‎ ‎cmentarzem—barykada;‎ ‎pozostawiono‎ ‎wązki‎ ‎tylko‎ ‎przejazd.‎ ‎Za barykadą,‎ ‎dwuch‎ ‎sasów,‎ ‎widocznie‎ ‎z‎ ‎landszturmu w‎ ‎odwiecznych‎ ‎pikielhaubach‎ ‎bez‎ ‎szpiców,‎ ‎na pikielhaubie‎ ‎biały‎ ‎krzyż.‎ ‎Obok,‎ ‎na‎ ‎łączce‎ ‎biwakuje‎ ‎kompanja‎ ‎piechoty.‎ ‎Przy‎ ‎wjeździe‎ ‎na‎ ‎sam Tyniec,‎ ‎atmosfera‎ ‎zdobytego‎ ‎miasta,‎ ‎żołdactwa wszędzie‎ ‎pełno.‎ ‎Tu‎ ‎widać,‎ ‎jak‎ ‎cztery‎ ‎wieprze, gdzieś‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎Drezna‎ ‎czy‎ ‎Lipska,‎ ‎wyniosły‎ ‎sobie przed‎ ‎domek‎ ‎do‎ ‎ogródka‎ ‎stół‎ ‎i‎ ‎rżną‎ ‎w‎ ‎karty‎ ‎pod okiem‎ ‎licznej‎ ‎galerji,‎ ‎tam‎ ‎znów‎ ‎podwórzec‎ ‎wypełniony‎ ‎pociągami‎ ‎wojennemi,‎ ‎na‎ ‎każdym‎ ‎kroku warty,‎ ‎co‎ ‎kilkanaście‎ ‎domów‎ ‎koszary,‎ ‎z‎ ‎których okien‎ ‎wyglądają‎ ‎opasłe‎ ‎gęby‎ ‎z‎ ‎fajami‎ ‎w‎ ‎zębach. Ganc‎ ‎gemiitlich.

Przed‎ ‎komendanturą‎ ‎ruch...‎ ‎Obok‎ ‎drzwi‎ ‎przybity‎ ‎arkusz‎ ‎papieru,‎ ‎na‎ ‎którym‎ ‎atramentem w‎ ‎dwuch‎ ‎językach‎ ‎wypisane‎ ‎„Magistrat‎ ‎miasta Kalisza.‎ ‎“‎ ‎Gospodarz‎ ‎kamienicy,‎ ‎a‎ ‎dziś‎ ‎sam‎ ‎imć wice-prezydent‎ ‎miasta — fabrykant‎ ‎i‎ ‎przedsiębiorca łodzi‎ ‎motorowych,‎ ‎stąd‎ ‎tytułowany‎ ‎„Admirałem" Gustaw‎ ‎Michael,‎ ‎czyni‎ ‎harmider‎ ‎straszliwy,‎ ‎wymyślając‎ ‎na‎ ‎prawo‎ ‎i‎ ‎lewo,‎ ‎każdemu,‎ ‎kto‎ ‎się‎ ‎tylko‎ ‎nawinie.‎ ‎Obok — kilku‎ ‎żołnierzy‎ ‎w‎ ‎pełnym‎ ‎uniformie‎ ‎z‎ ‎bronią‎ ‎i‎ ‎dwuch‎ ‎milicjantów‎ ‎z‎ ‎białemi, ozdobionemi‎ ‎czarnym‎ ‎krzyżem‎ ‎przepaskami‎ ‎na rękawie...

Komendant‎ ‎ma‎ ‎być‎ ‎dopiero‎ ‎o‎ ‎2-ej,‎ ‎idę‎ ‎więc oglądać‎ ‎miasto. Po‎ ‎przejściu‎ ‎mostu‎ ‎Rephanowskiego — odrazu uderza‎ ‎w‎ ‎oczy‎ ‎zegar‎ ‎na‎ ‎wieży‎ ‎Ś-go‎ ‎Józefa‎ ‎—‎ ‎nastawiony‎ ‎na‎ ‎czas‎ ‎środkowo-europejski‎ ‎i‎ ‎widok drzew‎ ‎na‎ ‎skwerze‎ ‎—‎ ‎nieomal‎ ‎ogołoconych‎ ‎z‎ ‎liści, co‎ ‎brunatne‎ ‎i‎ ‎zeschłe‎ ‎walają‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎ziemi.. 
Dalej — widok,‎ ‎uderzający‎ ‎grozą:‎ ‎Plac‎ ‎S-go‎ ‎Józefa—ze‎ ‎sterczącym‎ ‎po‎ ‎środku‎ ‎pomnikiem — rosyjsko-pruskiej‎ ‎przyjaźni — spustoszony‎ ‎całkowicie.‎ ‎Poza‎ ‎kirchą‎ ‎luterską‎ ‎i‎ ‎przyległemi‎ ‎gmachami‎ ‎pojezuickiemi‎ ‎(dziś‎ ‎koszary)‎ ‎wszystkie‎ ‎domy‎ ‎wypalone.‎ ‎Ponuro‎ ‎jakoś‎ ‎sterczą‎ ‎okopcone‎ ‎ściany,‎ ‎wewnątrz‎ ‎puste‎ ‎zupełnie — kupa‎ ‎gruzów‎ ‎i‎ ‎popiołu‎ ‎na ziemi,‎ ‎resztki‎ ‎łóżek‎ ‎żelaznych,‎ ‎drutów‎ ‎telefonicznych — ówdzie,‎ ‎jakiś‎ ‎dziwacznie‎ ‎pogięty‎ ‎przedmiot metalowy,‎ ‎to‎ ‎wszystko,‎ ‎co‎ ‎zostało‎ ‎z‎ ‎mieszkań. 
Dawna‎ ‎loża‎ ‎masońska—dwupiętrowy‎ ‎gmach‎ ‎z‎ ‎ładną‎ ‎kolumnadą‎ ‎na‎ ‎froncie‎ ‎—‎ ‎w‎ ‎ruinie.‎ ‎Z‎ ‎całej‎ ‎kolumnady — sterczy‎ ‎jedna‎ ‎kolumna—wewnątrz‎ ‎domu wszystko‎ ‎zniszczone‎ ‎całkowicie.‎ ‎Ul.‎ ‎Warszawska, Marjańska,‎ ‎tak‎ ‎dawniej‎ ‎pełne‎ ‎ruchu‎ ‎i‎ ‎życia,‎ ‎ze swemi‎ ‎sklepami,‎ ‎zniszczone‎ ‎doszczętnie.‎ ‎Wśród szeregu‎ ‎pogorzelisk,‎ ‎sterczy‎ ‎dziko‎ ‎jakoś‎ ‎wyglądający‎ ‎dom‎ ‎obywatela‎ ‎niemieckiego,‎ ‎p.‎ ‎Tschafke. 
Cukiernia‎ ‎Szauba — ognisko‎ ‎polityków‎ ‎miejscowych, dom‎ ‎Lesserów,‎ ‎miejsce‎ ‎narodzenia‎ ‎Asnyka,‎ ‎księgarnia,‎ ‎poczta—zniszczone‎ ‎najzupełniej.‎ ‎Pusto‎ ‎i‎ ‎głucho,‎ ‎obok‎ ‎przechodzącej‎ ‎gdzieniegdzie‎ ‎postaci‎ ‎jakiegoś‎ ‎mieszkańca‎ ‎Kalisza,‎ ‎widać‎ ‎tylko‎ ‎rozstawionych‎ ‎dość‎ ‎gęsto,‎ ‎a‎ ‎przechadzających‎ ‎się‎ ‎miarowym krokiem‎ ‎szyldwachów‎ ‎saskich. 
Nic‎ ‎się‎ ‎jednak‎ ‎nie‎ ‎da‎ ‎porównać‎ ‎z‎ ‎wrażeniem, jakiego‎ ‎doznaje‎ ‎ktoś,‎ ‎znający‎ ‎dobrze‎ ‎miasto,‎ ‎wchodząc‎ ‎na‎ ‎Główny‎ ‎Rynek...‎ ‎Ani‎ ‎jednego‎ ‎domu‎ ‎w‎ ‎całości!‎ ‎Rogowy‎ ‎dom,‎ ‎z‎ ‎dawną‎ ‎cukiernią‎ ‎Mejera‎ ‎— giełdą‎ ‎miejscową‎ ‎na‎ ‎Kalisz‎ ‎i‎ ‎Skalmierzyce,‎ ‎zburzony‎ ‎doszczętnie‎ ‎—‎ ‎kupa‎ ‎gruzów‎ ‎z‎ ‎wąziutką‎ ‎ścieżyną‎ ‎po‎ ‎środku,‎ ‎leżąca‎ ‎na‎ ‎ogromnej‎ ‎przestrzeni, to‎ ‎wejście‎ ‎w‎ ‎ul.‎ ‎Łazienną,‎ ‎na‎ ‎której‎ ‎również wszystkie‎ ‎domy,‎ ‎prócz‎ ‎Korpusu‎ ‎Kadetów‎ ‎i‎ ‎ostatnich‎ ‎przed‎ ‎paskiem‎ ‎kamienic‎ ‎spalone.‎ 
‎Na‎ ‎przeciwległym‎ ‎rogu,‎ ‎wprost‎ ‎al.‎ ‎Kanonickiej,‎ ‎w‎ ‎ruinach ogromnej‎ ‎kamienicy‎ ‎Botkowskiego,‎ ‎uderza‎ ‎w‎ ‎oczy zawieszony‎ ‎nieomal‎ ‎w‎ ‎powietrzu,‎ ‎skarbiec‎ ‎oddziału‎ ‎Ryskiego‎ ‎Banku‎ ‎—‎ ‎obok‎ ‎ruiny‎ ‎historycznej‎ ‎kamienicy,‎ ‎dawnego‎ ‎pałacu‎ ‎biskupów,‎ ‎domu,‎ ‎z‎ ‎którego‎ ‎w‎ ‎1806,‎ ‎jako‎ ‎z‎ ‎głównej‎ ‎kwatery‎ ‎powstańczej jen.‎ ‎Dąbrowski — wezwał‎ ‎Wielkopolskę‎ ‎na‎ ‎prusaka przed‎ ‎108‎ ‎laty.‎ ‎Stara‎ ‎bursa‎ ‎jezuicka‎ ‎ze‎ ‎stylowemi sieniami‎ ‎i‎ ‎podwórzami,‎ ‎co‎ ‎na‎ ‎wiek‎ ‎XVI‎ ‎patrzały, front‎ ‎Dyrekcji‎ ‎szczegółowej,‎ ‎okopcony‎ ‎i‎ ‎zniszczony okrywa‎ ‎kupy‎ ‎gruzów‎ ‎wewnątrz,‎ ‎staroświecki‎ ‎stylowy‎ ‎dom‎ ‎mec.‎ ‎Jeruzelskiego‎ ‎z‎ ‎bogatemi‎ ‎zbiorami‎ ‎właściciela‎ ‎—‎ ‎w‎ ‎ruinie,‎ ‎okaleczały‎ ‎Ratusz,‎ ‎pokracznie‎ ‎sterczy‎ ‎trupiemi‎ ‎opalonemi‎ ‎murami...‎ ‎
Szereg‎ ‎placówek‎ ‎młodego‎ ‎handlu‎ ‎polskiego:‎ ‎Ziółkowski,‎ ‎Biskupski,‎ ‎Gałczyńska,‎ ‎Kugo,‎ ‎Stitler,‎ ‎Przybylski — sklepy‎ ‎forsownie‎ ‎stawiane‎ ‎na‎ ‎modłę‎ ‎europejską,‎ ‎niedawno‎ ‎rozszerzone‎ ‎i‎ ‎ozdobione‎ ‎olbrzymiemi,‎ ‎jak‎ ‎na‎ ‎Kalisz,‎ ‎wystawami — znikły‎ ‎zupełnie,‎ ‎gruzy‎ ‎i‎ ‎gruzy...‎ ‎Fabryka‎ ‎Mystkowskiego‎ ‎i‎ ‎sklepy‎ ‎jego,‎ ‎ogromny‎ ‎szereg‎ ‎sklepów‎ ‎„Pod‎ ‎Krakusem“ — jedną‎ ‎olbrzymią‎ ‎ruiną....

Głucho,‎ ‎straszliwie‎ ‎jakoś‎ ‎głucho‎ ‎w‎ ‎pustce rozlegają‎ ‎się‎ ‎moje‎ ‎kroki,‎ ‎wśród‎ ‎ruin‎ ‎ładnego Głównego‎ ‎Rynku.‎ ‎Szyldwach‎ ‎saski,‎ ‎koło‎ ‎którego właśnie‎ ‎przechodzę,‎ ‎ze‎ ‎zdziwieniem‎ ‎przygląda‎ ‎się rzadkiemu‎ ‎widocznie‎ ‎przechodniowi‎ ‎w‎ ‎ubraniu bardziej‎ ‎eleganckim... Idę‎ ‎dalej‎ ‎i‎ ‎mijam‎ ‎znów‎ ‎szyldwacha,‎ ‎któremi wogóle‎ ‎gęsto‎ ‎ostawiono‎ ‎ulice,‎ ‎chcę‎ ‎dalej‎ ‎zwiedzićowo‎ ‎trup‎ ‎miasto...
Wąziutka‎ ‎ul.‎ ‎Wrocławska,‎ ‎dla‎ ‎przejścia‎ ‎zamknięta.‎ ‎Puste‎ ‎mury‎ ‎domów‎ ‎walą‎ ‎się‎ ‎raz‎ ‎poraź, jakoż‎ ‎i‎ ‎widzę‎ ‎stojąc‎ ‎obok‎ ‎szyldwacha,‎ ‎jak‎ ‎chmura kurzu‎ ‎wznosi‎ ‎się‎ ‎i‎ ‎wśród‎ ‎piekielnego‎ ‎łoskotu,‎ ‎odzywającego‎ ‎się‎ ‎echem‎ ‎głuchym‎ ‎w‎ ‎pustkowiu‎ ‎ruin tego‎ ‎dziś‎ ‎prawdziwego‎ ‎miasta‎ ‎—‎ ‎trupa,‎ ‎wali‎ ‎się ściana‎ ‎któregoś‎ ‎domu‎ ‎na‎ ‎środek‎ ‎ulicy... 

„To‎ ‎już‎ ‎trzeci‎ ‎dziś“ — objaśnia‎ ‎mnie‎ ‎łaskawie szyldwach,‎ ‎jakiś‎ ‎widocznie‎ ‎dobroduszny‎ ‎burger z‎ ‎zapadłej‎ ‎saskiej‎ ‎dzielnicy,‎ ‎przedzierzgnięty‎ ‎dziś w‎ ‎uczestnika‎ ‎najdzikszego‎ ‎chyba‎ ‎jak‎ ‎dotąd‎ ‎objawu‎ ‎toczącej‎ ‎się‎ ‎wojny,‎ ‎rabunku‎ ‎i‎ ‎zniszczenia‎ ‎bezbronnego‎ ‎Kalisza... 
Rzucam‎ ‎okiem‎ ‎na‎ ‎wypalone:‎ ‎Rozmurek,‎ ‎gdzie sterczy‎ ‎sieroco‎ ‎ocalona‎ ‎jakimś‎ ‎dziwnym‎ ‎trafem kamienica‎ ‎rej.‎ ‎Cybulskiego,‎ ‎ul.‎ ‎Złotą,‎ ‎spaloną‎ ‎częściowo,‎ ‎Kanoniczną,‎ ‎przechodzę‎ ‎ocalonemi‎ ‎od‎ ‎pożaru,‎ ‎choć‎ ‎widocznie‎ ‎splądrowanemi‎ ‎i‎ ‎zrabowanemi‎ ‎ulicami‎ ‎i‎ ‎poza‎ ‎kanałem‎ ‎Prosny,‎ ‎w‎ ‎funkcjonującym‎ ‎dziś‎ ‎jedynym‎ ‎kaliskim‎ ‎sklepie‎ ‎kolonjalnym‎ ‎p.‎ ‎Łukowskiej‎ ‎kupuję‎ ‎kilka‎ ‎sprawunków,‎ ‎mijam‎ ‎gmach‎ ‎szkoły‎ ‎Realnej,‎ ‎przekształcony‎ ‎obecnie na‎ ‎szpital.‎ ‎

Spalony‎ ‎nowiutki‎ ‎i‎ ‎ładny‎ ‎gmach‎ ‎Tow. Pożyczkowo-Oszczędnościowego,‎ ‎kościół‎ ‎Reformatów,‎ ‎częściowo‎ ‎zburzony,‎ ‎ostrzelany‎ ‎z‎ ‎powybijanemi‎ ‎od‎ ‎kul‎ ‎karabinowych‎ ‎oknami‎ ‎szpital‎ ‎i‎ ‎wreszcie‎ ‎niedawno‎ ‎rozszerzoną‎ ‎na‎ ‎tym‎ ‎miejscu‎ ‎ul. Wrocławską,‎ ‎gdzie‎ ‎jedynie‎ ‎dwa‎ ‎gmachy‎ ‎—‎ ‎willa Waigta‎ ‎i‎ ‎nowobudujący‎ ‎się‎ ‎Bank‎ ‎Handlowy,‎ ‎ocalały‎ ‎i‎ ‎wchodzę‎ ‎w‎ ‎perłę‎ ‎ulic‎ ‎Kalisza,‎ ‎Al.‎ ‎Józefiny. 
Tu‎ ‎stosunkowo‎ ‎szkód‎ ‎najmniej.‎ ‎Spalony‎ ‎rogowy‎ ‎ogromny‎ ‎dom‎ ‎Oppenhejma,‎ ‎ładny‎ ‎teatr miejski‎ ‎nad‎ ‎Prosną,‎ ‎parter‎ ‎gmachu‎ ‎Banku‎ ‎Państwa,‎ ‎sklepy‎ ‎w‎ ‎domu‎ ‎Reina‎ ‎za‎ ‎Sądem‎ ‎Okręgowym i‎ ‎widocznie‎ ‎próbowano‎ ‎podpalić‎ ‎dawny‎ ‎„Folusz“ Rephanowski.‎ ‎Po‎ ‎za‎ ‎tym‎ ‎wszystko‎ ‎ocalało,‎ ‎lecz nosi‎ ‎widoczne‎ ‎ślady‎ ‎bombardowania‎ ‎i‎ ‎rabunku. Przykre‎ ‎tylko‎ ‎wrażenie‎ ‎okropnie‎ ‎robi‎ ‎pustka‎ ‎zupełna‎ ‎i‎ ‎drzewa‎ ‎z‎ ‎zeschłemi‎ ‎od‎ ‎pożaru‎ ‎liśćmi. Park‎ ‎—‎ ‎ów‎ ‎słynny‎ ‎park‎ ‎kaliski,‎ ‎artystycznie wręcz‎ ‎utrzymany‎ ‎i‎ ‎hodowany‎ ‎starannie‎ ‎od‎ ‎dłuższego‎ ‎czasu,‎ ‎zapuszczony,‎ ‎zdeptany,‎ ‎ze‎ ‎śladami‎ ‎biwaków,‎ ‎smutne‎ ‎czyni‎ ‎wrażenie.‎ ‎
33d56dd0-6df4-4127-88e1-62f2eb99b0fd
e63b991d-26e5-47f3-9afc-09030a6c4135
2dc50a25-a8cb-45df-9923-906ccc830dc8
d4928067-6a99-489b-ae39-27cc6d9582af
425d8dd5-372f-4b48-b0c7-6880bb71d1a2

Zaloguj się aby komentować