Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 część XVI (ostatnia)
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Życie publiczne Kalisza koncentruje się dziś na trotuarze przed kamienicą Michla przy ul. Stawiszyńskiej, gdzie mieści się komendantura i „Magistrat miasta Kalisza" — Jakoż w oczekiwaniu na pozwolenie wywiezienia nieco zapasów i bielizny z miasta, zastaję tam garść znajomych. Część powróciła ze wsi, niewielu zaś takich, co przetrwało całą tragedję kaliską, w porównaniu z którą chyba pogrom Magdeburga przez żołdacto Tilly’ego pod czas Wojny Trzydziestoletniej iść może
Dowiaduje się nieco szczegółów tej okropnej historji miasta.
W sobotę 8 sierpnia 1914 roku przed wieczorem, opowiadają naoczni świadkowie, silne oddziały prusaków i sasów weszły do miasta. Za wojskiem ciągnęły setki podwód, spędzonych z okolicy. Żołnierze podzieleni na małe grupy rozeszli się po mieście całem, wszędzie wypędzając z domów mieszkańców.
„Alle heraus" "„Alle weg“! były jedyne słowa, które słyszano.
Wypędziwszy z domów mieszkańców, niemcy rozpoczęli rabunek mieszkań i sklepów. Rabowane rzeczy składano na podwody i wywożono szosą Skalmierzycką. W razie najmniejszego oporu mordowano bez litości. — Wymordowano np. rodzinę kupca Kapłana z rodziców i dzieci złożoną. Z mieszkań zabierano kosztowności, bieliznę, garderobę i pościel; same zaś mieszkania stosownie do humoru rabusiów — albo demolowano, jak np. stylowo umeblowane mieszkanie adwokata Kożuchowskiego, albo też, porozrzucawszy rzeczy, pozostawiano w spokoju.
Rabunek trwał prawie dwa dni w oczach osłupiałych z przerażenia mieszkańców, poczem zaczęto palić domy. Znowu usunąwszy ludność, żołnierze jeździli na wozach z beczkami nafty, oblewali schody, sienie i wogóle dostępne dla nich wnętrza domów, poczem zapalali i jechali dalej...Gasić ogień zakazano pod karą śmierci... do próbujących cośkolwiek wynieść z mieszkań zagrożonych, strzelano...
Wkrótce też Kalisz przedstawiał jedno jezioro ognia, gryzący dym wypełniał okolicę w kilkunasto wiorstowym promieniu. — Wiatr daleko unosił strzępy papierów i wszelakich rzeczy... Widok był tak straszliwy, że mieszkańcy okoliczni nie mogąc znieść jego grozy, uciekali w panice. Tak np.— opowiada mi p. Chrystowska — w ogromnej i bogatej kolonji Tłokińskiej nie pozostał ani jeden mieszkaniec... W chatach tej wsi jedynie obrazy świętych wystawione w oknach, świadczyły, że mają one właścicieli, i kilka dni trzeba było na uspokojenie się jakie takie ludności...
Pożar Kalisza trwał tydzień bez mała. Zaznaczyć należy, że niemcy oszczędzali gmachy rządowe, z których poza pocztą, ani jeden nie spłonął, a jedynie Bank Państwa został poważniej uszkodzony. Za to mienie osób prywatnych i społeczne niszczono zaciekle: poza domem Tow. Pożyczkowo-Oszczędnościowego spłonęły: nowo wybudowany „Pałac Pracy“ kaliski — Dom Rzemieślników Chrześciańskich, stacja telefonów miejskich, Dyrekcja szczegółowa T. K. Z., Klub wioślarski i w. in. Podpalano widocznie, lecz ogień zgasł w gmachu Tow. Muzycznego, kolebce życia korporacyjnego Kalisza... Śmiało też można powiedzieć, że niemal wszyscy kupcy i przemysłowcy kaliscy są dziś mniej lub więcej bankrutami, bardzo często zupełnemi, a przynajmniej połowa ludności straciła wszystko, co posiadała.
Pożądane przez nas pozwolenie na wywóz rzeczy okazało się niedościgłym ideałem... Towarzysz nasz inż. M. zaczyna w pięknym djalekcie berlińskim i z miną, nad wyraz uprzejmą prosić służbowego rycerza o pozwolenie widzenia się z komendantem.
„Weg! weg! weg!“ raptem krzyczy w odpowiedzi zagabnięty i równocześnie bagnet saski zmierza w kierunku żołądka uprzejmego p. M.
Oczywiście, p. M. nie kontynuował rozmowy, a ja wobec tak krańcowej treściwości dawnego sprzymierzeńca z pod Raszyna nawet jej nie zaczynałem. Że zaś wywieźć potrzebne nam rzeczy postanowiliśmy koniecznie, radzi nie radzi, musieliśmy zaryzykować nielegalność.
Z minami lordów naładowaliśmy tobołkami bryczki i jedziemy przez kordony. Na pierwszej bryczce siedział przybyły z nami łaskawie sąsiad Kalisza p. Ch. mający stały glejt i bywający często w mieście. Jako znajomy ekwipaż, puszczały też kordony jego bryczkę, my zaś z dumą oświadczyliśmy zaczepiającej nas warcie, że jesteśmy z nim nierozłączni. Już, już dojeżdżaliśmy do ostatniej barykady na szosie, gdy nagle...
„Halt! Alle zuriick“! Robimy kwaśne zweifel miny...Jakiś grzeczny sas objaśnia nas, że z przykrością wypuścić nas z miasta nie może, bowiem przejazd absolutnie dla wszystkich zamknięty. „Die Russen kommen“! rzuca tajemniczo. Mimo należnej za taką troskę o naszą skórę wdzięczności — klniemy w duchu tego najuprzejmiejszego z niemców okropnie... Ale trudno...
Zawracamy konie... Lecz, że w chwilach dziejowych człowiek orjentuje się szybko, skręcamy za więzieniem na szosę Turecką... mijamy znów kilka kordonów, które jakoś nas nie zaczepiają... widzimy obozujących obok szosy sasów, wyprzedzamy jakiegoś zielonego kawalerzystę z piką, już, już domy rzadsze, wreszcie przez niedawno przez nas opuszczone, a dziś zdemolowane gruntownie letnisko nasze — Pólko, wydostajemy się na boczną drogę...
Uff! jesteśmy wreszcie za miastem i po przebyciu mili zakazanemi piaszczystemi drożynami stajemy nakoniec w gościnnym dworze Tłokińskim. Dajemy koniskom wypocząć, a sami zabieramy się z gustem do podwieczorku... Nagle nowa przeszkoda, przychodzi wieść, że rozbici prusacy w odwrocie cofają się ku Kaliszowi... Jak się wiedzie, to się wiedzie...
Zacni państwo Chr. ani słyszeć chcą o wypuszczeniu nas wobec tego od siebie, szczególniej przed zbliżającą się nocą. My jednak, rozzuchwaleni dotychczasowem powodzeniem nie chcemy ryzyka na dwa dni rozkładać... Wydostaliśmy się z Kalisza, co przecie było trudniejsze... Przemkniemy się po nocy właśnie między oddziałami, niemcy zresztą więcej chyba o sobie, niż o nas będą myśleli... Okolica znana, kraj własny... Myśl o niepokoju oczekujących nas rodzin... Leżące przed nami nieomal 5 mil drogi, z koniecznością możliwego kołowania dla omijania prusaków — wreszcie — rezolutna determinacja p. inżynierowej M. przeważają szalę wątpliwości...
Przeładowujemy tobołki i paczki na bryczkę i, nadrabiając humorem, siadamy... Ostatnie perswazje... i wreszcie — chyłkiem ruszamy, żegnani tysiącem życzeń...
Nad nami — wark motoru, tak od chwili wybuchu wojny znany w tych stronach, to eskortuje nas przez czas jakiś samolot. Przypuszczamy jednak, że o wiele więcej my na niego, niż on na nas, zwraca uwagi. Wkrótce też znika w stronie Błaszek.
Dojechaliśmy do domu zupełnie bez przygód. Na zakończenie dodam, że trudno sobie wyobrazić, jak straszną nienawiść ku prusakom i wogóle — niemcom, wznieciły wypadki kaliskie wśród ludu okolicznego. Słysząc rozmowy chłopskie i obserwując ich zachowanie, widziało się, jak przyrodzona każdemu słowianinowi odwieczna niechęć rasowa pod wpływem dokonanego zwierzęcego, bezmyślnego okrucieństwa, przeradzała się w żywiołową nienawiść.
„Żeby tak nas powołano — od małego — do starego szlibyśmy dźgać tych złodziei i rozbójników “ — to był głos powszechny.
Jakoż i „dźgał“ chłop, gdzie się tylko dało. Gdy w okolicy spadł samolot i lotnicy pruscy, spaliwszy go, ukryli się... kilka wsi samorzutnie urządziło obławę...Biada było pojedynczym niemcom, przemykającym się ku swoim... Trudno też było wyobrazić sobie strach podjazdów niemieckich, zapuszczających się dalej... Oto np. obrazek. Pod cmentarzem jednej z wiosek nocował podjazd kilku ułanów; mimo blizkości wsi, żadnemu z nich nie przyszła myśl zażądania noclegu... Przez całą noc nie zmrużyli oka. Tymczasem we dworze — parobcy formalnie oblegali dziedzica. — „Niech jaśnie Pan pozwoli zadżgać tych zbójów —błagają — konie to my już jaśnie panu do fornalki oddamy, a co przy nich weźmiemy — ta i zakopiemy — a przecie pomsta im się należy“...
Nienawiścią tą można też i tłomaczyć klęski podjazdowe niemców zaszłe w końcu sierpnia i początkach września w Kaliskiem. Ani o przewodniku, ani o informacjach niemcy nie mogli nawet marzyć, podczas gdy, rosjanie mieli to na każde zawołanie...
I nie mogły tej nienawiści żywiołowej osłabić zastępy landwery poznańskiej, maszerujące z korpusem saskim w głąb Królestwa za Wartę...Bodaj też, czy chłop nasz zastanowił się choć chwilę, gdy patrzał osłupiałemi ze zdumienia oczami na kościół w Kalinowej, wypełniony „prusakami“, co zatrzymawszy się w pochodzie przeciw „naszym“ — poszli na nieszpory i wespół z rzetelnemi parafjanami z Kobylnik, Góry, Habierowa, a i z Kalinowej samej śpiewali: „Święty Boże... Święty mocny... Święty a nieśmiertelny... zmiłuj się nad nami“...
Do dziejowych porachunków polsko-pruskich przybyła nowa straszna i trudna do wyrównania pozycja!...