Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 część XVI (ostatnia)

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914

Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914

Życie‎ ‎publiczne‎ ‎Kalisza‎ ‎koncentruje‎ ‎się‎ ‎dziś na‎ ‎trotuarze‎ ‎przed‎ ‎kamienicą‎ ‎Michla‎ ‎przy‎ ‎ul.‎ ‎Stawiszyńskiej,‎ ‎gdzie‎ ‎mieści‎ ‎się‎ ‎komendantura‎ ‎i‎ ‎„Magistrat‎ ‎miasta‎ ‎Kalisza" ‎—‎ ‎Jakoż‎ ‎w‎ ‎oczekiwaniu‎ ‎na pozwolenie‎ ‎wywiezienia‎ ‎nieco‎ ‎zapasów‎ ‎i‎ ‎bielizny z‎ ‎miasta,‎ ‎zastaję‎ ‎tam‎ ‎garść‎ ‎znajomych.‎ ‎Część‎ ‎powróciła‎ ‎ze‎ ‎wsi,‎ ‎niewielu‎ ‎zaś‎ ‎takich,‎ ‎co‎ ‎przetrwało całą‎ ‎tragedję‎ ‎kaliską,‎ ‎w‎ ‎porównaniu‎ ‎z‎ ‎którą‎ ‎chyba pogrom‎ ‎Magdeburga‎ ‎przez‎ ‎żołdacto‎ ‎Tilly’ego‎ ‎pod czas‎ ‎Wojny‎ ‎Trzydziestoletniej‎ ‎iść‎ ‎może
Dowiaduje‎ ‎się‎ ‎nieco‎ ‎szczegółów‎ ‎tej‎ ‎okropnej historji‎ ‎miasta.

W‎ ‎sobotę‎ ‎8‎ ‎sierpnia‎ 1914 roku ‎przed‎ ‎wieczorem,‎ ‎opowiadają‎ ‎naoczni‎ ‎świadkowie,‎ ‎silne‎ ‎oddziały‎ ‎prusaków‎ ‎i‎ ‎sasów‎ ‎weszły‎ ‎do‎ ‎miasta.‎ ‎Za‎ ‎wojskiem ciągnęły‎ ‎setki‎ ‎podwód,‎ ‎spędzonych‎ ‎z‎ ‎okolicy. Żołnierze‎ ‎podzieleni‎ ‎na‎ ‎małe‎ ‎grupy‎ ‎rozeszli‎ ‎się‎ ‎po mieście‎ ‎całem,‎ ‎wszędzie‎ ‎wypędzając‎ ‎z‎ ‎domów mieszkańców.‎ ‎

„Alle‎ ‎heraus"‎ ‎"„Alle‎ ‎weg“!‎ ‎były‎ ‎jedyne‎ ‎słowa,‎ ‎które‎ ‎słyszano.‎ 

‎Wypędziwszy‎ ‎z‎ ‎domów‎ ‎mieszkańców,‎ ‎niemcy‎ ‎rozpoczęli‎ ‎rabunek mieszkań‎ ‎i‎ ‎sklepów.‎ ‎Rabowane‎ ‎rzeczy‎ ‎składano na‎ ‎podwody‎ ‎i‎ ‎wywożono‎ ‎szosą‎ ‎Skalmierzycką. W‎ ‎razie‎ ‎najmniejszego‎ ‎oporu‎ ‎mordowano‎ ‎bez‎ ‎litości. — Wymordowano‎ ‎np.‎ ‎rodzinę‎ ‎kupca‎ ‎Kapłana z‎ ‎rodziców‎ ‎i‎ ‎dzieci‎ ‎złożoną. Z‎ ‎mieszkań‎ ‎zabierano‎ ‎kosztowności,‎ ‎bieliznę,‎ ‎garderobę‎ ‎i‎ ‎pościel;‎ ‎same‎ ‎zaś‎ ‎mieszkania‎ ‎stosownie‎ ‎do‎ ‎humoru‎ ‎rabusiów — albo‎ ‎demolowano,‎ ‎jak‎ ‎np.‎ ‎stylowo‎ ‎umeblowane‎ ‎mieszkanie‎ ‎adwokata‎ ‎Kożuchowskiego,‎ ‎albo też,‎ ‎porozrzucawszy‎ ‎rzeczy,‎ ‎pozostawiano‎ ‎w‎ ‎spokoju.

Rabunek‎ ‎trwał‎ ‎prawie‎ ‎dwa‎ ‎dni‎ ‎w‎ ‎oczach osłupiałych‎ ‎z‎ ‎przerażenia‎ ‎mieszkańców,‎ ‎poczem zaczęto‎ ‎palić‎ ‎domy.‎ ‎Znowu‎ ‎usunąwszy‎ ‎ludność, żołnierze‎ ‎jeździli‎ ‎na‎ ‎wozach‎ ‎z‎ ‎beczkami‎ ‎nafty,‎ ‎oblewali‎ ‎schody,‎ ‎sienie‎ ‎i‎ ‎wogóle‎ ‎dostępne‎ ‎dla‎ ‎nich wnętrza‎ ‎domów,‎ ‎poczem‎ ‎zapalali‎ ‎i‎ ‎jechali‎ ‎dalej...Gasić‎ ‎ogień‎ ‎zakazano‎ ‎pod‎ ‎karą‎ ‎śmierci...‎ ‎do‎ ‎próbujących‎ ‎cośkolwiek‎ ‎wynieść‎ ‎z‎ ‎mieszkań‎ ‎zagrożonych,‎ ‎strzelano... 

Wkrótce‎ ‎też‎ ‎Kalisz‎ ‎przedstawiał‎ ‎jedno‎ ‎jezioro ognia,‎ ‎gryzący‎ ‎dym‎ ‎wypełniał‎ ‎okolicę‎ ‎w‎ ‎kilkunasto wiorstowym‎ ‎promieniu.‎ ‎—‎ ‎Wiatr‎ ‎daleko‎ ‎unosił strzępy‎ ‎papierów‎ ‎i‎ ‎wszelakich‎ ‎rzeczy...‎ ‎Widok‎ ‎był tak‎ ‎straszliwy,‎ ‎że‎ ‎mieszkańcy‎ ‎okoliczni‎ ‎nie‎ ‎mogąc znieść‎ ‎jego‎ ‎grozy,‎ ‎uciekali‎ ‎w‎ ‎panice.‎ ‎Tak‎ ‎np.— opowiada‎ ‎mi‎ ‎p.‎ ‎Chrystowska — w‎ ‎ogromnej‎ ‎i‎ ‎bogatej‎ ‎kolonji‎ ‎Tłokińskiej‎ ‎nie‎ ‎pozostał‎ ‎ani‎ ‎jeden‎ ‎mieszkaniec...‎ ‎W‎ ‎chatach‎ ‎tej‎ ‎wsi‎ ‎jedynie‎ ‎obrazy‎ ‎świętych‎ ‎wystawione‎ ‎w‎ ‎oknach,‎ ‎świadczyły,‎ ‎że‎ ‎mają one‎ ‎właścicieli,‎ ‎i‎ ‎kilka‎ ‎dni‎ ‎trzeba‎ ‎było‎ ‎na‎ ‎uspokojenie‎ ‎się‎ ‎jakie‎ ‎takie‎ ‎ludności...‎ 

‎Pożar‎ ‎Kalisza trwał‎ ‎tydzień‎ ‎bez‎ ‎mała.‎ ‎Zaznaczyć‎ ‎należy,‎ ‎że‎ ‎niemcy‎ ‎oszczędzali‎ ‎gmachy‎ ‎rządowe,‎ ‎z‎ ‎których‎ ‎poza pocztą,‎ ‎ani‎ ‎jeden‎ ‎nie‎ ‎spłonął,‎ ‎a‎ ‎jedynie‎ ‎Bank‎ ‎Państwa‎ ‎został‎ ‎poważniej‎ ‎uszkodzony.‎ ‎Za‎ ‎to‎ ‎mienie osób‎ ‎prywatnych‎ ‎i‎ ‎społeczne‎ ‎niszczono‎ ‎zaciekle: poza‎ ‎domem‎ ‎Tow.‎ ‎Pożyczkowo-Oszczędnościowego‎ ‎spłonęły:‎ ‎nowo‎ ‎wybudowany‎ ‎„Pałac‎ ‎Pracy“ kaliski — Dom‎ ‎Rzemieślników‎ ‎Chrześciańskich,‎ ‎stacja‎ ‎telefonów‎ ‎miejskich,‎ ‎Dyrekcja‎ ‎szczegółowa‎ ‎T. K.‎ ‎Z.,‎ ‎Klub‎ ‎wioślarski‎ ‎i‎ ‎w.‎ ‎in.‎ ‎Podpalano‎ ‎widocznie,‎ ‎lecz‎ ‎ogień‎ ‎zgasł‎ ‎w‎ ‎gmachu‎ ‎Tow.‎ ‎Muzycznego, kolebce‎ ‎życia‎ ‎korporacyjnego‎ ‎Kalisza... Śmiało‎ ‎też‎ ‎można‎ ‎powiedzieć,‎ ‎że‎ ‎niemal wszyscy‎ ‎kupcy‎ ‎i‎ ‎przemysłowcy‎ ‎kaliscy‎ ‎są‎ ‎dziś mniej‎ ‎lub‎ ‎więcej‎ ‎bankrutami,‎ ‎bardzo‎ ‎często‎ ‎zupełnemi,‎ ‎a‎ ‎przynajmniej‎ ‎połowa‎ ‎ludności‎ ‎straciła wszystko,‎ ‎co‎ ‎posiadała. 

Pożądane‎ ‎przez‎ ‎nas‎ ‎pozwolenie‎ ‎na‎ ‎wywóz rzeczy‎ ‎okazało‎ ‎się‎ ‎niedościgłym‎ ‎ideałem...‎ ‎Towarzysz‎ ‎nasz‎ ‎inż.‎ ‎M.‎ ‎zaczyna‎ ‎w‎ ‎pięknym‎ ‎djalekcie berlińskim‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎miną,‎ ‎nad‎ ‎wyraz‎ ‎uprzejmą‎ ‎prosić służbowego‎ ‎rycerza‎ ‎o‎ ‎pozwolenie‎ ‎widzenia‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎komendantem.

„Weg!‎ ‎weg!‎ ‎weg!“‎ ‎raptem‎ ‎krzyczy‎ ‎w‎ ‎odpowiedzi‎ ‎zagabnięty‎ ‎i‎ ‎równocześnie‎ ‎bagnet‎ ‎saski zmierza‎ ‎w‎ ‎kierunku‎ ‎żołądka‎ ‎uprzejmego‎ ‎p.‎ ‎M. 

Oczywiście,‎ ‎p.‎ ‎M.‎ ‎nie‎ ‎kontynuował‎ ‎rozmowy, a‎ ‎ja‎ ‎wobec‎ ‎tak‎ ‎krańcowej‎ ‎treściwości‎ ‎dawnego sprzymierzeńca‎ ‎z‎ ‎pod‎ ‎Raszyna‎ ‎nawet‎ ‎jej‎ ‎nie‎ ‎zaczynałem. Że‎ ‎zaś‎ ‎wywieźć‎ ‎potrzebne‎ ‎nam‎ ‎rzeczy‎ ‎postanowiliśmy‎ ‎koniecznie,‎ ‎radzi‎ ‎nie‎ ‎radzi,‎ ‎musieliśmy zaryzykować‎ ‎nielegalność. 

Z‎ ‎minami‎ ‎lordów‎ ‎naładowaliśmy‎ ‎tobołkami bryczki‎ ‎i‎ ‎jedziemy‎ ‎przez‎ ‎kordony.‎ ‎Na‎ ‎pierwszej bryczce‎ ‎siedział‎ ‎przybyły‎ ‎z‎ ‎nami‎ ‎łaskawie‎ ‎sąsiad Kalisza‎ ‎p.‎ ‎Ch.‎ ‎mający‎ ‎stały‎ ‎glejt‎ ‎i‎ ‎bywający‎ ‎często‎ ‎w‎ ‎mieście.‎ ‎Jako‎ ‎znajomy‎ ‎ekwipaż,‎ ‎puszczały też‎ ‎kordony‎ ‎jego‎ ‎bryczkę,‎ ‎my‎ ‎zaś‎ ‎z‎ ‎dumą‎ ‎oświadczyliśmy‎ ‎zaczepiającej‎ ‎nas‎ ‎warcie,‎ ‎że‎ ‎jesteśmy z‎ ‎nim‎ ‎nierozłączni.‎ ‎Już,‎ ‎już‎ ‎dojeżdżaliśmy‎ ‎do‎ ‎ostatniej‎ ‎barykady‎ ‎na‎ ‎szosie,‎ ‎gdy‎ ‎nagle... 

„Halt!‎ ‎Alle‎ ‎zuriick“! Robimy‎ ‎kwaśne‎ ‎zweifel‎ ‎miny...Jakiś‎ ‎grzeczny‎ ‎sas‎ ‎objaśnia‎ ‎nas,‎ ‎że‎ ‎z‎ ‎przykrością‎ ‎wypuścić‎ ‎nas‎ ‎z‎ ‎miasta‎ ‎nie‎ ‎może,‎ ‎bowiem‎ ‎przejazd‎ ‎absolutnie‎ ‎dla‎ ‎wszystkich‎ ‎zamknięty.‎ ‎„Die Russen‎ ‎kommen“!‎ ‎rzuca‎ ‎tajemniczo. Mimo‎ ‎należnej‎ ‎za‎ ‎taką‎ ‎troskę‎ ‎o‎ ‎naszą‎ ‎skórę wdzięczności‎ ‎—‎ ‎klniemy‎ ‎w‎ ‎duchu‎ ‎tego‎ ‎najuprzejmiejszego‎ ‎z‎ ‎niemców‎ ‎okropnie...‎ ‎Ale‎ ‎trudno... 

Zawracamy‎ ‎konie...‎ ‎Lecz,‎ ‎że‎ ‎w‎ ‎chwilach‎ ‎dziejowych‎ ‎człowiek‎ ‎orjentuje‎ ‎się‎ ‎szybko,‎ ‎skręcamy‎ ‎za więzieniem‎ ‎na‎ ‎szosę‎ ‎Turecką...‎ ‎mijamy‎ ‎znów‎ ‎kilka‎ ‎kordonów,‎ ‎które‎ ‎jakoś‎ ‎nas‎ ‎nie‎ ‎zaczepiają...‎ ‎widzimy‎ ‎obozujących‎ ‎obok‎ ‎szosy‎ ‎sasów,‎ ‎wyprzedzamy‎ ‎jakiegoś‎ ‎zielonego‎ ‎kawalerzystę‎ ‎z‎ ‎piką,‎ ‎już,‎ ‎już domy‎ ‎rzadsze,‎ ‎wreszcie‎ ‎przez‎ ‎niedawno‎ ‎przez‎ ‎nas opuszczone,‎ ‎a‎ ‎dziś‎ ‎zdemolowane‎ ‎gruntownie‎ ‎letnisko‎ ‎nasze‎ ‎—‎ ‎Pólko,‎ ‎wydostajemy‎ ‎się‎ ‎na‎ ‎boczną drogę...

Uff!‎ ‎jesteśmy‎ ‎wreszcie‎ ‎za‎ ‎miastem‎ ‎i‎ ‎po‎ ‎przebyciu‎ ‎mili‎ ‎zakazanemi‎ ‎piaszczystemi‎ ‎drożynami stajemy‎ ‎nakoniec‎ ‎w‎ ‎gościnnym‎ ‎dworze‎ ‎Tłokińskim.‎ ‎Dajemy‎ ‎koniskom‎ ‎wypocząć,‎ ‎a‎ ‎sami‎ ‎zabieramy‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎gustem‎ ‎do‎ ‎podwieczorku... Nagle‎ ‎nowa‎ ‎przeszkoda,‎ ‎przychodzi‎ ‎wieść,‎ ‎że rozbici‎ ‎prusacy‎ ‎w‎ ‎odwrocie‎ ‎cofają‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎Kaliszowi...‎ ‎Jak‎ ‎się‎ ‎wiedzie,‎ ‎to‎ ‎się‎ ‎wiedzie...‎ ‎

Zacni‎ ‎państwo‎ ‎Chr.‎ ‎ani‎ ‎słyszeć‎ ‎chcą‎ ‎o‎ ‎wypuszczeniu‎ ‎nas wobec‎ ‎tego‎ ‎od‎ ‎siebie,‎ ‎szczególniej‎ ‎przed‎ ‎zbliżającą się‎ ‎nocą.‎ ‎My‎ ‎jednak,‎ ‎rozzuchwaleni‎ ‎dotychczasowem‎ ‎powodzeniem‎ ‎nie‎ ‎chcemy‎ ‎ryzyka‎ ‎na‎ ‎dwa dni‎ ‎rozkładać...‎ ‎Wydostaliśmy‎ ‎się‎ ‎z‎ ‎Kalisza,‎ ‎co przecie‎ ‎było‎ ‎trudniejsze...‎ ‎Przemkniemy‎ ‎się‎ ‎po‎ ‎nocy‎ ‎właśnie‎ ‎między‎ ‎oddziałami,‎ ‎niemcy‎ ‎zresztą‎ ‎więcej‎ ‎chyba‎ ‎o‎ ‎sobie,‎ ‎niż‎ ‎o‎ ‎nas‎ ‎będą‎ ‎myśleli...‎ ‎Okolica‎ ‎znana,‎ ‎kraj‎ ‎własny...‎ ‎Myśl‎ ‎o‎ ‎niepokoju‎ ‎oczekujących‎ ‎nas‎ ‎rodzin...‎ ‎Leżące‎ ‎przed‎ ‎nami‎ ‎nieomal 5‎ ‎mil‎ ‎drogi,‎ ‎z‎ ‎koniecznością‎ ‎możliwego‎ ‎kołowania dla‎ ‎omijania‎ ‎prusaków — wreszcie‎ ‎—‎ ‎rezolutna‎ ‎determinacja‎ ‎p.‎ ‎inżynierowej‎ ‎M.‎ ‎przeważają‎ ‎szalę wątpliwości...

Przeładowujemy‎ ‎tobołki‎ ‎i‎ ‎paczki‎ ‎na‎ ‎bryczkę i,‎ ‎nadrabiając‎ ‎humorem,‎ ‎siadamy...‎ ‎Ostatnie‎ ‎perswazje...‎ ‎i‎ ‎wreszcie‎ ‎—‎ ‎chyłkiem‎ ‎ruszamy,‎ ‎żegnani tysiącem‎ ‎życzeń...
Nad‎ ‎nami — wark‎ ‎motoru,‎ ‎tak‎ ‎od‎ ‎chwili‎ ‎wybuchu‎ ‎wojny‎ ‎znany‎ ‎w‎ ‎tych‎ ‎stronach,‎ ‎to‎ ‎eskortuje‎ ‎nas‎ ‎przez‎ ‎czas‎ ‎jakiś‎ ‎samolot.‎ ‎Przypuszczamy jednak,‎ ‎że‎ ‎o‎ ‎wiele‎ ‎więcej‎ ‎my‎ ‎na‎ ‎niego,‎ ‎niż‎ ‎on‎ ‎na nas,‎ ‎zwraca‎ ‎uwagi.‎ ‎Wkrótce‎ ‎też‎ ‎znika‎ ‎w‎ ‎stronie Błaszek. 

Dojechaliśmy‎ ‎do‎ ‎domu‎ ‎zupełnie‎ ‎bez‎ ‎przygód. Na‎ ‎zakończenie‎ ‎dodam,‎ ‎że‎ ‎trudno‎ ‎sobie wyobrazić,‎ ‎jak‎ ‎straszną‎ ‎nienawiść‎ ‎ku‎ ‎prusakom i‎ ‎wogóle‎ ‎—‎ ‎niemcom,‎ ‎wznieciły‎ ‎wypadki‎ ‎kaliskie wśród‎ ‎ludu‎ ‎okolicznego.‎ ‎Słysząc‎ ‎rozmowy‎ ‎chłopskie‎ ‎i‎ ‎obserwując‎ ‎ich‎ ‎zachowanie,‎ ‎widziało‎ ‎się,‎ ‎jak przyrodzona‎ ‎każdemu‎ ‎słowianinowi‎ ‎odwieczna niechęć‎ ‎rasowa‎ ‎pod‎ ‎wpływem‎ ‎dokonanego‎ ‎zwierzęcego,‎ ‎bezmyślnego‎ ‎okrucieństwa,‎ ‎przeradzała‎ ‎się w‎ ‎żywiołową‎ ‎nienawiść. 

„Żeby‎ ‎tak‎ ‎nas‎ ‎powołano‎ ‎—‎ ‎od‎ ‎małego‎ ‎—‎ ‎do starego‎ ‎szlibyśmy‎ ‎dźgać‎ ‎tych‎ ‎złodziei‎ ‎i‎ ‎rozbójników‎ ‎“ — to‎ ‎był‎ ‎głos‎ ‎powszechny. 

Jakoż‎ ‎i‎ ‎„dźgał“‎ ‎chłop,‎ ‎gdzie‎ ‎się‎ ‎tylko‎ ‎dało. Gdy‎ ‎w‎ ‎okolicy‎ ‎spadł‎ ‎samolot‎ ‎i‎ ‎lotnicy‎ ‎pruscy,‎ ‎spaliwszy‎ ‎go,‎ ‎ukryli‎ ‎się...‎ ‎kilka‎ ‎wsi‎ ‎samorzutnie‎ ‎urządziło‎ ‎obławę...Biada‎ ‎było‎ ‎pojedynczym‎ ‎niemcom,‎ ‎przemykającym‎ ‎się‎ ‎ku‎ ‎swoim...‎ ‎Trudno‎ ‎też‎ ‎było‎ ‎wyobrazić‎ ‎sobie‎ ‎strach‎ ‎podjazdów‎ ‎niemieckich,‎ ‎zapuszczających‎ ‎się‎ ‎dalej...‎ ‎Oto‎ ‎np.‎ ‎obrazek. Pod‎ ‎cmentarzem‎ ‎jednej‎ ‎z‎ ‎wiosek‎ ‎nocował podjazd‎ ‎kilku‎ ‎ułanów;‎ ‎mimo‎ ‎blizkości‎ ‎wsi,‎ ‎żadnemu‎ ‎z‎ ‎nich‎ ‎nie‎ ‎przyszła‎ ‎myśl‎ ‎zażądania‎ ‎noclegu... Przez‎ ‎całą‎ ‎noc‎ ‎nie‎ ‎zmrużyli‎ ‎oka.‎ ‎Tymczasem‎ ‎we dworze — parobcy‎ ‎formalnie‎ ‎oblegali‎ ‎dziedzica. —‎ ‎„Niech‎ ‎jaśnie‎ ‎Pan‎ ‎pozwoli‎ ‎zadżgać‎ ‎tych zbójów —błagają — konie‎ ‎to‎ ‎my‎ ‎już‎ ‎jaśnie‎ ‎panu‎ ‎do fornalki‎ ‎oddamy,‎ ‎a‎ ‎co‎ ‎przy‎ ‎nich‎ ‎weźmiemy‎ ‎—‎ ‎ta i‎ ‎zakopiemy — a‎ ‎przecie‎ ‎pomsta‎ ‎im‎ ‎się‎ ‎należy“... 

Nienawiścią‎ ‎tą‎ ‎można‎ ‎też‎ ‎i‎ ‎tłomaczyć‎ ‎klęski podjazdowe‎ ‎niemców‎ ‎zaszłe‎ ‎w‎ ‎końcu‎ ‎sierpnia i‎ ‎początkach‎ ‎września‎ ‎w‎ ‎Kaliskiem.‎ ‎Ani‎ ‎o‎ ‎przewodniku,‎ ‎ani‎ ‎o‎ ‎informacjach‎ ‎niemcy‎ ‎nie‎ ‎mogli nawet‎ ‎marzyć,‎ ‎podczas‎ ‎gdy,‎ ‎rosjanie‎ ‎mieli‎ ‎to‎ ‎na każde‎ ‎zawołanie...
I‎ ‎nie‎ ‎mogły‎ ‎tej‎ ‎nienawiści‎ ‎żywiołowej‎ ‎osłabić‎ ‎zastępy‎ ‎landwery‎ ‎poznańskiej,‎ ‎maszerujące z‎ ‎korpusem‎ ‎saskim‎ ‎w‎ ‎głąb‎ ‎Królestwa‎ ‎za‎ ‎Wartę...Bodaj‎ ‎też,‎ ‎czy‎ ‎chłop‎ ‎nasz‎ ‎zastanowił‎ ‎się‎ ‎choć chwilę,‎ ‎gdy‎ ‎patrzał‎ ‎osłupiałemi‎ ‎ze‎ ‎zdumienia‎ ‎oczami‎ ‎na‎ ‎kościół‎ ‎w‎ ‎Kalinowej,‎ ‎wypełniony‎ ‎„prusakami“,‎ ‎co‎ ‎zatrzymawszy‎ ‎się‎ ‎w‎ ‎pochodzie‎ ‎przeciw „‎naszym‎‎“ — poszli‎ ‎na‎ ‎nieszpory‎ ‎i‎ ‎wespół‎ ‎z‎ ‎rzetelnemi‎ ‎parafjanami‎ ‎z‎ ‎Kobylnik,‎ ‎Góry,‎ ‎Habierowa, a‎ ‎i‎ ‎z‎ ‎Kalinowej‎ ‎samej‎ ‎śpiewali:‎ ‎„Święty‎ ‎Boże... Święty‎ ‎mocny...‎ ‎Święty‎ ‎a‎ ‎nieśmiertelny...‎ ‎zmiłuj się‎ ‎nad‎ ‎nami“...

Do‎ ‎dziejowych‎ ‎porachunków‎ ‎polsko-pruskich przybyła‎ ‎nowa‎ ‎straszna‎ ‎i‎ ‎trudna‎ ‎do‎ ‎wyrównania pozycja!...
82cf042d-4289-4941-bf12-15c3d2afbbfe
21d592ee-b953-4439-831a-231b829e1a40
80cf4eab-debb-4f0e-8aa1-fb110b14ca92
01551047-d7a5-43b0-ba26-ad9ba187a9dd
Carthago

@Hans.Kropson Dziękuję

Hans.Kropson

@Carthago Cieszę się, że komus spodobał sie mało znany fragment historii Polski i przecztał całą książkę.

Zachecam do przejrzenia innych moich wpisów dotyczących I wojny swiatowej.

Carthago

@Hans.Kropson mieszkałem w Kaliszu kilka lat, nie znałem takiego dokładnego opisu. Myślałem nawet, że oni z marszu zaczęli ostrzał miasta

Zaloguj się aby komentować