Józef Dąbrowski "Katastrofa kaliska : opowieść naocznego świadka" wyd. Warszawa 1914 cz XII
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jeżeli ktokolwiek z Kaliszan trzymał się z nerwami dobrze w ciągu dni ubiegłych, to jednak noc z 7 na 8 sierpnia zmusiła go do kapitulacji zupełnej. Bombardowanie całkowicie bezbronnego, leżącego w kotlinie, lub na zboczach gór, otaczających tę kotlinę, miasta, rozpoczęte koło w pół do 12-ej wieczorem w piątek trwało do godziny 6-ej rano, bez najmniejszej przerwy. Owszem, prusacy jakgdyby siląc się możliwie groźniej przemówić do wyobraźni Kaliszan, podtrzymywali ogień niemal bezustannie, tak że nawet niemożliwe było zauważyć przerwy kilkuminutowe między strzałami sekcji, jakie obserwowaliśmy podczas bombardowania poprzedniego dnia wieczorem. Prawdopodobnie nadeszły prusakom nowe baterje dział polowych, absolutną bowiem niemożliwością było by przypuścić, że całonocny ogień, przyczem wypuszczono kilkaset pocisków, podtrzymywała jedna baterja.
Na szczęście, strzelano wyłącznie granatami lub szrapnelami, inaczej bowiem napewno całe miasto poszłoby z dymem. O tem jednak nie wiedzieli biedni kaliszanie, tulący się w śmiertelnej trwodze po piwnicach przez noc całą i w każdej chwili przy każdym nowym strzale i nowym świście lecącego pocisku wyglądający śmierci. Kto też noc tę w Kaliszu przetrzymał, zaiste dobre musiał mieć nerwy. Szkody też były bez porównania znaczniejsze, niż dawniej. Ucierpiały bardzo Tyniec — gdzie np. dom May’a został na wpół zburzony, Główny Rynek, który oświetlony pożarem Ratusza stał się wyborną tarczą dla pocisków pruskich, kilka domów przy Alei Józefiny, gęsto skupione domostwa dzielnicy żydowskiej, a również i główne arterja miasta, biegnące przez całą jego długość ulice: Wrocławska i Warszawska. Ofiar w ludziach zdaje się nie było wcale, chyba gdziebądź po przedmieściach w małych domkach.
Przerażenie ludności, trzymanej przez noc całą pod kompletnym gradem pocisków, było nie do opisania. To też gdy tylko ustało bombardowanie, wnet tłumy całe wyległy, chwytając co było pod ręką i uciekając na wszystkie strony. Przerażenie i panikę spotęgowała jeszcze wieść o nowem okrucieństwie prusaków.
Koło godziny 7-ej rano do miasta wpadły silne oddziały piechoty i ułanów, rozpoczynając formalną razzię w zachodnich dzielnicach miasta: na Wrocławskiej, Wydorach, Nowym Swiecie, Rypinku i t. d. Żołnierze wpadali do domów, przetrząsali mieszkania, wybijając drzwi zamknięte, wyciągali z piwnic i suteren ukrywających się tam mieszkańców i aresztowali wszystkich mężczyzn, począwszy od chłopców kilkunastoletnich, a kończąc na starcach. Aresztowanych spędzono do kupy i tłukąc kolbami, pędzono za miasto.
Gdy pierwsza partja złożona z 83 mężczyzn stanęła „na Wiatrakach“, żołnierze zaczęli rachować aresztowanych, odprowadzając co dziesiątego na stronę. Za parę minut w oczach przerażonych towarzyszy i nadciągającej nowej partji — dziewięciu ludzi legło krwią zbroczonych pod salwą. Dwurzucających się konwulsyjnie na ziemi dobito wystrzałami z rewolwerów. Natychmiast zarządzono grzebanie, brańcom, oczekującym swojej kolei, kazano kopać doły, tuż za leżącemi trupami... Tymczasem nadciągały nowe partje, wywleczonych z Kalisza brańców. Można sobie wyobrazić ich uczucia i przerażenie nieludzkie, gdy bliżsi poza gęstym kordonem żołnierzy, ujrzeli walające się na ziemi pierwsze trupy i kopane doły... Zwłaszcza przerażenie wzrosło, gdy niewiadomo z jakiego powodu opodal znów zabrzmiała salwa, a dalej pojedyncze wystrzały... Ani na chwilę wątpić nie można było, że dzicz niemiecka przystąpiła do wykonania barbarzyńskiej zapowiedzi Preuskera — dziesiątkowania mieszkańców. W takiej torturze psychicznej, mogącej stargać nie wiem jakie nerwy, biedaków w liczbie koło 800 przetrzymano kilka godzin. Położenie stało się tem nieznośniejsze, że wielu przypędzono nieubranych lub nawpół ubranych, a zimno było dotkliwe i wkrótce zaczął mżyć gęsty deszcz, kapuśniaczek.
Dzikiego jednak dziesiątkowania nie kontynuowano. Do wykopanego dołu zepchnięto ciała rozstrzelanych, wylosowanych z pierwszej partji, później jeszcze kilka innych trupów, ofiar zamordowanych już na polu, posypano wapnem i zaczęto zasypywać. Nadzieja zaczęła świtać w sercach przerażonego tłumu... I straszną jest psychologja bierności i niewoli...
Tłum, koło 800 brańców, wyłącznie mężczyzn, stał zbitą masą, otoczony kordonem rozciągniętej szeroko kompanji piechoty... kilkudziesięciu żołdaków, stało poza tem. Tłum, przeznaczony na straszny los dziesiątkowania... przed oczami tych ludzi kopano groby... i nie zaświtał odruch walki... nie powstała myśl wyrwania choćby kilkudziesięciu karabinów, choćby przerwania kordonu i ucieczki... Byłoby to szaleństwo rozpaczy... ofiary większe może... znane drogi, miasto tuż obok siedmdziesięciotysięczne... prusaków zaledwie garstka, rabusiów bezwzględnych i morderców... W ciągu kilku godzin tysiączna blizko, rzesza stała, smagana deszczem, pod grozą śmierci... Wreszcie przybywa jakiś generał, coś przemawia, czego nawet najbliżsi słyszeć dokładnie nie mogli; kordony ściągają... Tłum brańców szybko powraca do miasta, skąd już od 7-ej rano rwał na północ nieskończony, zdawało się, potok uciekających...
Obrazu tej ucieczki nie podobna zapomnieć temu, kto go widział!
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Kalisz1914
Poprzednie części pod tagiem #Kalisz1914
Jeżeli ktokolwiek z Kaliszan trzymał się z nerwami dobrze w ciągu dni ubiegłych, to jednak noc z 7 na 8 sierpnia zmusiła go do kapitulacji zupełnej. Bombardowanie całkowicie bezbronnego, leżącego w kotlinie, lub na zboczach gór, otaczających tę kotlinę, miasta, rozpoczęte koło w pół do 12-ej wieczorem w piątek trwało do godziny 6-ej rano, bez najmniejszej przerwy. Owszem, prusacy jakgdyby siląc się możliwie groźniej przemówić do wyobraźni Kaliszan, podtrzymywali ogień niemal bezustannie, tak że nawet niemożliwe było zauważyć przerwy kilkuminutowe między strzałami sekcji, jakie obserwowaliśmy podczas bombardowania poprzedniego dnia wieczorem. Prawdopodobnie nadeszły prusakom nowe baterje dział polowych, absolutną bowiem niemożliwością było by przypuścić, że całonocny ogień, przyczem wypuszczono kilkaset pocisków, podtrzymywała jedna baterja.
Na szczęście, strzelano wyłącznie granatami lub szrapnelami, inaczej bowiem napewno całe miasto poszłoby z dymem. O tem jednak nie wiedzieli biedni kaliszanie, tulący się w śmiertelnej trwodze po piwnicach przez noc całą i w każdej chwili przy każdym nowym strzale i nowym świście lecącego pocisku wyglądający śmierci. Kto też noc tę w Kaliszu przetrzymał, zaiste dobre musiał mieć nerwy. Szkody też były bez porównania znaczniejsze, niż dawniej. Ucierpiały bardzo Tyniec — gdzie np. dom May’a został na wpół zburzony, Główny Rynek, który oświetlony pożarem Ratusza stał się wyborną tarczą dla pocisków pruskich, kilka domów przy Alei Józefiny, gęsto skupione domostwa dzielnicy żydowskiej, a również i główne arterja miasta, biegnące przez całą jego długość ulice: Wrocławska i Warszawska. Ofiar w ludziach zdaje się nie było wcale, chyba gdziebądź po przedmieściach w małych domkach.
Przerażenie ludności, trzymanej przez noc całą pod kompletnym gradem pocisków, było nie do opisania. To też gdy tylko ustało bombardowanie, wnet tłumy całe wyległy, chwytając co było pod ręką i uciekając na wszystkie strony. Przerażenie i panikę spotęgowała jeszcze wieść o nowem okrucieństwie prusaków.
Koło godziny 7-ej rano do miasta wpadły silne oddziały piechoty i ułanów, rozpoczynając formalną razzię w zachodnich dzielnicach miasta: na Wrocławskiej, Wydorach, Nowym Swiecie, Rypinku i t. d. Żołnierze wpadali do domów, przetrząsali mieszkania, wybijając drzwi zamknięte, wyciągali z piwnic i suteren ukrywających się tam mieszkańców i aresztowali wszystkich mężczyzn, począwszy od chłopców kilkunastoletnich, a kończąc na starcach. Aresztowanych spędzono do kupy i tłukąc kolbami, pędzono za miasto.
Gdy pierwsza partja złożona z 83 mężczyzn stanęła „na Wiatrakach“, żołnierze zaczęli rachować aresztowanych, odprowadzając co dziesiątego na stronę. Za parę minut w oczach przerażonych towarzyszy i nadciągającej nowej partji — dziewięciu ludzi legło krwią zbroczonych pod salwą. Dwurzucających się konwulsyjnie na ziemi dobito wystrzałami z rewolwerów. Natychmiast zarządzono grzebanie, brańcom, oczekującym swojej kolei, kazano kopać doły, tuż za leżącemi trupami... Tymczasem nadciągały nowe partje, wywleczonych z Kalisza brańców. Można sobie wyobrazić ich uczucia i przerażenie nieludzkie, gdy bliżsi poza gęstym kordonem żołnierzy, ujrzeli walające się na ziemi pierwsze trupy i kopane doły... Zwłaszcza przerażenie wzrosło, gdy niewiadomo z jakiego powodu opodal znów zabrzmiała salwa, a dalej pojedyncze wystrzały... Ani na chwilę wątpić nie można było, że dzicz niemiecka przystąpiła do wykonania barbarzyńskiej zapowiedzi Preuskera — dziesiątkowania mieszkańców. W takiej torturze psychicznej, mogącej stargać nie wiem jakie nerwy, biedaków w liczbie koło 800 przetrzymano kilka godzin. Położenie stało się tem nieznośniejsze, że wielu przypędzono nieubranych lub nawpół ubranych, a zimno było dotkliwe i wkrótce zaczął mżyć gęsty deszcz, kapuśniaczek.
Dzikiego jednak dziesiątkowania nie kontynuowano. Do wykopanego dołu zepchnięto ciała rozstrzelanych, wylosowanych z pierwszej partji, później jeszcze kilka innych trupów, ofiar zamordowanych już na polu, posypano wapnem i zaczęto zasypywać. Nadzieja zaczęła świtać w sercach przerażonego tłumu... I straszną jest psychologja bierności i niewoli...
Tłum, koło 800 brańców, wyłącznie mężczyzn, stał zbitą masą, otoczony kordonem rozciągniętej szeroko kompanji piechoty... kilkudziesięciu żołdaków, stało poza tem. Tłum, przeznaczony na straszny los dziesiątkowania... przed oczami tych ludzi kopano groby... i nie zaświtał odruch walki... nie powstała myśl wyrwania choćby kilkudziesięciu karabinów, choćby przerwania kordonu i ucieczki... Byłoby to szaleństwo rozpaczy... ofiary większe może... znane drogi, miasto tuż obok siedmdziesięciotysięczne... prusaków zaledwie garstka, rabusiów bezwzględnych i morderców... W ciągu kilku godzin tysiączna blizko, rzesza stała, smagana deszczem, pod grozą śmierci... Wreszcie przybywa jakiś generał, coś przemawia, czego nawet najbliżsi słyszeć dokładnie nie mogli; kordony ściągają... Tłum brańców szybko powraca do miasta, skąd już od 7-ej rano rwał na północ nieskończony, zdawało się, potok uciekających...
Obrazu tej ucieczki nie podobna zapomnieć temu, kto go widział!
Zaloguj się aby komentować