#wedrujzhejto

0
152
Źródło wybijające ze starej studni pośrodku lasu, tego jeszcze nie widziałem, a kilka razy w pobliżu przechodziłem..

Krótki niedzielny, familijny spacerek przed obiadem - wspinaczka na niemal 40 metrowe grodzisko pruskie i nowa zajawka dziecka - roznoszenie malowanych kamieni - dobra motywacja dla kilkulatków

#wzgorzadylewskie #ziemialubawska #spacer #wedrujzhejto #wedrowki #zuchwedruje #zuchpostuje #warminskomazurskie #rodzicielstwo #tatacontent
zuchtomek userbar
cd3ce5c3-1e72-42e9-a259-d1985066d6ae
ba7db629-3703-44b1-b735-430ae95af103
883fbb28-2cb7-4aa0-aaa0-88f5331cdaa8
bc8e49f2-c5cd-40b2-bdb2-0b4fea589441
d2d97a4a-d234-4615-923b-57082b788d78
VikingKing

@zuchtomek pięknie, kamyki dla dziecków w narkotycznych kolorach… dzwonię do mopsu

zuchtomek

@VikingKing ( ͡° ͜ʖ ͡°)


To to jeszcze nic!


Na dwóch tęczę namalowała!


( ͡°( ͡° ͜ʖ( ͡° ͜ʖ ͡°)ʖ ͡°) ͡°)

004cc8b6-8894-43e5-85a0-3fe35df26c7f
02557bb6-e85a-4535-bd2b-c599cd7d071b
Sielski_Chlop

Mega spoko, bo dla was to zdrowa i przyjemna przechadzka, a dla dziecka niekiedy magiczne wspomnienie na całe życie.

enkamayo

Jeśli to faktycznie źródło jest, a nie deszczówka to super

Masz źródło dobrej wody.

zuchtomek

@enkamayo Źródło definitywnie, wiele ich tu wybija.

666f6f59-d834-4be3-8873-338d13c4ecfd

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Przed nami 12 podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
67. Wpis: Gorc Troszacki, Kudłoń
Wnioski:

  • Prognozy przewidujące mgłę mogą zniechęcić do wycieczki w góry, ale według mnie warto się przejść w takich warunkach, zwłaszcza zimą - klimat jest niesamowity.
  • Przy dużych mrozach może dochodzić do wycieków gazu z kartuszy, gdy są podłączone do kuchenki.

68. Wpis: Ciecień, Księża Góra
Wnioski:

  • Miejsca warte odwiedzenia nie zawsze znajdują się bezpośrednio na szlaku. Przy planowaniu wycieczki można prześledzić trasę na dużym przybliżeniu, żeby sprawdzić, czy w niedalekiej okolicy nie znajduje się coś ciekawego.

69. Wpis: Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa, Złomisty Wierch
Wnioski:

  • W przypadku dłuższych i intensywnych wędrówek w górach odpowiednie obuwie powinno być już częścią naszego ekwipunku. Zwykle sportowe buty mogą przynieść dużo bólu, zwłaszcza podczas schodzenia.

70. Wpis: Magurki
Wnioski:

  • Warto odkrywać nowe trasy, nigdy nie wiadomo, na co się trafi, a może się okazać, że odkryje się piękne, nieznane jeszcze miejsce.

71. Wpis: Cichoń, Ostra, Jeżowa Woda, Modyń
Wnioski:

  • Dobrze sprawdzać co jakiś czas nawigację, żeby upewnić się, czy nie zboczyło się ze szlaku lub nie poszło w złym kierunku.
  • Warto uważnie prześledzić wyznaczoną przez siebie trasę, jeśli nie chce się np. iść zbyt długo odcinkami drogi asfaltowej - nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy.

72. Wpis: Rysy, Trigan
Wnioski:

  • Idąc w Tatry należy pamiętać o wykupieniu biletu do TPN oraz odpowiedniego ubezpieczenia. Jeśli trasa prowadzi przez Słowację lub choćby wzdłuż granicy, ubezpieczenie takie powinno być na kraje Europy, nie tylko na Polskę.
  • Miejsce na parkingach przy TPN (np. w Palenicy) trzeba rezerwować internetowo z wyprzedzeniem.
  • Rysy są najczęściej odwiedzanym szczytem w Tatrach i nawet w przypadku wycieczki w środku tygodnia oraz w godzinach porannych można się tam spodziewać dużej ilości osób. Na łańcuchach często tworzą się kolejki.
  • Trasa jest mocno eksponowana, dlatego może nie nadawać się dla osób z lękiem wysokości/przestrzeni.
  • Przed wyprawą grupową dobrze jest ustalić zasady, na jakich ma się ona odbywać: czy planuje się iść indywidualnie, co ile robi się przerwy, czy wszyscy powinni starać się iść w miarę razem - pozwoli to uniknąć niepotrzebnych nieporozumień.

-------
W kolejnych wpisach niedawne rodzinne wycieczki, trochę nocnego łażenia i odrobina jesieni

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
55511bb5-3e38-420a-8687-799cdce75af4

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś w #piechurwedruje o małym sukcesie i dużym nieporozumieniu. Zachęcam do czytania i obserwowania mojego tagu
---------
Szczyty: Rysy, Trigan (Tatry)
Data: 20 lipca 2022 (środa)
Staty: 26km, 10h30, 1.850m przewyżyszeń

Na to wyjście ostrzyłem sobie zęby od dłuższego czasu, a powodów było kilka: raz, że z mojej rodziny najbliżej Rys zaszła tylko moja babcia, która ze względu na mgłę musiała niestety odpuścić zdobycie szczytu (doszła do Chatki pod Rysami, miala wtedy bodajże trochę ponad 70 lat); dwa, że był to kolejny wierzchołek należący do #koronagorpolski ; wreszcie trzy, najważniejsze, że kilka lat temu zostałem przez tę górę upokorzony, o czym kiedyś już pisałem.

Tym razem miało być inaczej - forma dopisywała, tamtego roku pochodziłem już w Tatrach na podobnym dystansie, a kilka dni wcześniej skoczyliśmy na trasę przygotowawczą na Modyń. Klarowała się idealna pogoda, więc wraz z bratem i koleżanką, która w rok zdobyła wszystkie szczyty z #koronagorpolski , zostawiając sobie najwyższy szczyt w Polsce na koniec, umówiliśmy się na wspólne wyjście.

Kilka dni wcześniej zarezerwowaliśmy przez internet miejsce parkingowe w Palenicy Białczańskiej, kupiliśmy bilety do TPN i zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, którą opcję wejścia wybrać. Stanęło na wejściu z polskiej strony i zejściu słowacką. Tutaj bardzo istotna kwestia: koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie na wycieczki w Europie, nawet jeśli idzie się tylko wzdłuż granicy - w przypadku akcji ratunkowej HZS (słowacki TOPR) jej koszt pokrywa ratowany.

Na parking dojechaliśmy o 4:30, przebraliśmy buty, sprawdziliśmy czy mamy wszystko, co potrzebne, i ruszyliśmy na trasę. Mimo, że był środek lipca, było dość chłodno. Czekał na nas prawie 8 kilometrowy odcinek prowadzący asfaltową drogą, od czasu do czasu dający możliwość wejścia w las. Brat jak zwykle zasuwał tak, że ledwo można było za nim nadążyć. Byłem jednak nabuzowany energią i ekscytacją, więc jakoś mi się udawało. Koleżanka została trochę w tyle, ale znając jej możliwości z wcześniejszych wypadów nie martwiłem się tym wcale - kondycję miała niesamowitą i zazwyczaj to ona zostawiała w tyle mnie, często czekając na mnie dopiero na szczytach.

Minęliśmy Wodogrzmoty Mickiewicza i wśród pierwszych promieni słońca kontynuowaliśmy marsz. Nad polanami unosiła się delikatna mgiełka, niektóre szczyty otaczających gór kąpały się już w świetle dnia. Doszliśmy do Morskiego Oka, przy którym dołączyła do nas koleżanka, z którą poszedłem przybić pieczątki do książeczek. Wśród innych turystów, którzy również planowali tego dnia zdobycie Rys, zajęliśmy się smarowaniem kremem do opalania i jedzeniem. Miałem przygotowaną butelkę z izotonikiem i starałem się co jakiś czas z niej pić, poza częstym piciem wody - nie chciałem, żeby cokolwiek mnie zaskoczyło.

Staw wyglądał jak zwykle wspaniałe, odbijając w swojej tafli otulające go zbocza gór. Ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się na Czarny Staw. Przyjemny spacer wzdłuż brzegu wkrótce zmienił się we wspinaczkę po ostrym zboczy złożonym z dużych bloków skalnych. Ten krótki bądź co bądź odcinek jest dobrym testem kondycji i świetnie pokazuje, z czym przyjdzie zmierzyć się później. Na tym etapie znowu znaleźliśmy się z bratem z przodu i poczekaliśmy na moją znajomą dopiero przy samym stawie.

Nad głowami wisiał nam rogal księżyca, coraz mniej widoczny na błękitnym niebie. Po dłuższej chwili dołączyła do nas koleżanka, która jak się okazało poznała po drodze samotnie wędrującą dziewczynę i okazało się, że fajnie się dogadują. Gdy byliśmy już gotowi, ruszyliśmy w powiększonej ekipie wzdłuż Czarnego Stawu, który piękną barwą czystej wody cieszył oko. W oddali widać było już drobne sylwetki wspinających się ludzi, którzy z naszej odległości wyglądali jak małe robaczki. Wkrótce dołączyliśmy do tego korowodu, rozpoczynając wspinaczkę na szczyt.

Mimo wczesnej godziny i środka tygodnia turystów było mnóstwo. Na tym etapie nie tworzyły się jeszcze kolejki, ale w kilku węższych miejscach trzeba było odstać swoje. Brat już dawno zostawił mnie w tyle, więc szedłem sam, odpowiednim dla siebie tempem. Podejście było bardzo ciężkie i obciążające dla nóg - wysokie stopnie skalne angażowały zupełnie inne partie mięśni, niż w miarę płaskie beskidzkie ścieżki. Co jakiś czas piłem wodę, żeby uzupełnić to, co wypociłem. Samopoczucie miałem jednak świetne i kondycyjnie dawałem radę (co oczywiście nie znaczy, że nie dyszałem jak parowóz).

Po tym intensywnym kilometrze, w trakcie którego zdobyliśmy 400 metrów wysokości, znaleźliśmy się na Buli pod Rysami, przy której leżały jeszcze gdzieniegdzie placki śniegu. Dołączyłem do brata, który czekał już tam od dłuższego czasu i razem wypatrywaliśmy koleżanki. W końcu pojawiła się, idąc już nie z jedną, a z dwoma nowo poznanymi dziewczynami. Byłem pełny podziwu dla jej zdolności socjalizacyjnych, bo sam mam z tym ogromne problemy. Wspomniałem o tym z resztą, na co dostałem odpowiedź, że za szybko idziemy z bratem. Obróciłem to w żart i zbagatelizowałem, wspominając nasze poprzednie wędrówki.

Brat już się trochę niecierpliwił (po wypadzie miał mieć przed sobą jeszcze 4 godziny jazdy na Lubelszczyznę), więc ruszyliśmy dalej. Spod Buli trasa na szczyt prowadziła już tylko łańcuchami, które wzbudzały moją ekscytację. Zaczęliśmy się wspinać i niebawem całe podniecenie opadło - ludzi było tyle, że stworzyła się posuwająca się w ślimaczym tempie kolejka. Nie tak to sobie wyobrażałem, ale nie powiem też, że się tego nie spodziewałem, bo czytałem wcześniej o tym, co dzieje się w tym miejscu. Brat znów uzyskał solidną przewagę, więc szedłem sam. Łańcuchów nie trzeba było trzymać się w każdym miejscu, jednak stwierdziłem, że warto z nich skorzystać biorąc pod uwagę, że skala może być jednak śliska (północna ściana cierpi wszakże na brak nasłonecznienia).

Ekspozycja była spora, więc osoby cierpiące na lęk przestrzeni bądź wysokości mogłyby mieć na tym odcinku problem. Ja jednak dość szybko zacząłem się nudzić, tym bardziej, że co chwila trzeba było zatrzymać się, aby umożliwić zejście osobom, które na szczyt wspięły się wcześniej. W końcu dotarłem do miejsca, w którym trzeba było iść granią, mając po obu stronach przepaść. Trochę trwało, zanim udało się tamtędy przejść, bo cały czas trzeba było przypuszczać osoby schodzące, a gdy w końcu przyszła na mnie kolej poczułem, że nogi lekko mi wiotczeją. Trwało to jednak sekundę, także trzymając łańcuch przeszedłem to zwężenie i znalazłem się po drugiej stronie.

Nareszcie dotarłem na szczyt, zadowolony z siebie i z tego, że ostatecznie nie byłem jakoś specjalnie zmęczony. Ludzi była chmara, a wśród nich także jakieś smyki mające może 7 lat. Odnalazłem brata, który czekał na mnie już od jakiegoś czasu, lekko poirytowany, bo liczył na to, że o tej godzinie będziemy już schodzić (była 10:15). Koleżanka wraz z poznanymi dziewczynami przyszła dopiero po pół godzinie, więc opóźnienie względem jego planów jeszcze się zwiększało. Liczyłem jednak na to, że schodząc nadrobimy trochę czasu, bo wszyscy powinniśmy mieć w miarę podobne tempo.

Pokręciliśmy się jeszcze po szczycie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, staraliśmy się chłonąć chwilę. Było fajnie, ale na moje gusta trochę zbyt skaliście, bo jednak lubię zieleń. Poszliśmy jeszcze na wyższą część Rys po słowackiej stronie i podjęliśmy decyzję o schodzeniu. Umówiliśmy się, że spotkamy się przy Chatce pod Rysami, do której wraz z bratem ruszyliśmy od razu. Była już godzina 11:30.

Zejście prowadziło po skalistej drodze pełnej ogromnych głazów. Szło się po tym beznadziejnie, bo każdy kamień ustawiony był w inną stronę i kilka razy mało brakowało, żebym zwichnął sobie kostkę. Widoki jednak rekompensowały niewygody schodzenia - zdecydowanie czuć było przestrzeń (czego nie można powiedzieć o intymności, bo turystów były krocie). Doszliśmy do Chatki, w której przybiłem kolejną pieczątkę do #koronagorpolski i wypatrywaliśmy dziewczyn, które, jak nam się wydawało, były niedaleko od nas. Zanim jednak przyszły minęło kolejne 45 minut i mojego brata zaczął trafiać już szlag. Zdecydował, że zejdzie sam i będzie łapał stopa po słowackiej stronie, żeby szybciej dojechać na parking w Palenicy. W oryginalnym planie miał nas odebrać partner koleżanki, dlatego wiedząc, że ma z kim schodzić, i że będzie miała pewną podwózkę, postanowiłem dołączyć do brata, żeby nie szedł sam. Poinformowaliśmy o tym dziewczyny i ruszyliśmy w drogę.

Niebawem dotarliśmy do miejsca, w którym znajdowały się drabinki i łańcuchy w ilości większej, niż się spodziewałem. Nie sprawiały jednak trudności i czuję, że dużo gorzej schodziłoby się od strony polskiej. Słońce grzało mocno, gdy między olbrzymimi odłamkami skalnymi mijaliśmy Žabie pleso (czyli Wielki Żabi Staw; będę jednak starać się używać nazewnictwa słowackiego). Droga nie poprawiła się i komfort schodzenia po dużych kamieniach był nikły. Dodatkowo zaczęły mi się odzywać kolana, jednak starałem się to ignorować i dotrzymywać kroku pędzącemu bratu.

Dotarliśmy w końcu nad Žabí potok, od którego droga już łagodniała. Zrobiło się także bardziej zielono i mniej surowo. Potok płynął wartko i wesoło, w kilku miejscach przecinając szlak. Po jakimś czasie kamienista ścieżka zmieniła się w klasyczną leśną dróżkę, co było dla nóg miłą i oczekiwaną odmianą. Po drodze mijaliśmy ludzi wnoszących na drewnianych stelażach kegi do Chatki pod Rysami. Nie wiem jak ci ludzie byli w stanie to robić: stelaż nie wyglądał na wygodny, na pewno nie był lekki, a dodatkowo upał robił się konkretny.

Dość szybko dotarliśmy do schroniska znajdującego się przy Popradské pleso. Podczas króciutkiej przerwy przybiłem pieczątkę, po czym zielonym szlakiem pomaszerowaliśmy na Trigan, który znajdował się na trasie. Las, którym szliśmy, bardzo mi się podobał - był gęsty, wysoki i pachniał cudownie. Pomiędzy koronami drzew migały od czasu do czasu wierzchołki otaczających go szczytów.

Z Trigana zeszliśmy do naszego ostatecznego celu, którym było Štrbské pleso. Jest to miejsce typowo turystyczne, obfitujące w hotele, restauracje oraz wątpliwej jakości rzeźby z drewna. Staw okala ścieżka i widok z niej był akurat niczego sobie - można było zobaczyć zarówno Rysy, jak i olbrzymią skocznię narciarską.

Zaczęliśmy szukać jakiegoś połączenia z Palenicą, albo w ogóle z Polską, ale niestety los nam nie sprzyjał - trafiliśmy w okienko kompletnego bezruchu. W akcie desperacji zaczęliśmy chodzić po okolicznych sklepach prosząc o jakiś kawałek kartonu i pisak, żeby ułatwić sobie złapanie stopa. Ustawiliśmy się przy wyjeździe z parkingów i, z kciukami w górze, liczyliśmy na łut szczęścia. Niestety tu również ponieśliśmy fiasko, bo na około 30 mijających nas samochodów zatrzymał się tylko jeden, a jego kierowca poinformował nas, że co prawda jedzie gdzie indziej, ale życzy nam szczęścia.

Staliśmy tak ponad godzinę i cały plan, żeby wrócić szybciej, spalił na panewce. Wtedy dostrzegłem znajome mi auto i kierowcę, którym był partner koleżanki. Podeszliśmy szczęśliwi, że jednak uda nam się wrócić. Kolega wpuścił nas do środka i pojechaliśmy po dziewczyny, które jak się okazało miały niedługo schodzić z niebieskiego szlaku znajdującego się kilka kilometrów dalej. Początkowo gadka jakoś dziwnie się nie kleiła, co trochę mnie zastanawiało, ale potem się rozkręciliśmy. W końcu zobaczyliśmy dziewczyny, które weszły do samochodu - i wtedy się zaczęło.

Okazało się, że moja koleżanka poczuła się przez nas opuszczona, a wręcz porzucona, o czym mówiła zupełnie bez żartu swojemu partnerowi. Zrobiło mi się gorąco, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszystkie założenia i ustalenia, które miałem w głowie i wydawały mi się oczywiste oraz jasne dla niej, w ogóle nie zyskały u niej potwierdzenia. Atmosfera była gęsta, próbowałem jakoś ją rozluźnić, ale szło to marnie. Dojechaliśmy na parking w Palenicy i pożegnaliśmy się, po czym już osobno pojechaliśmy w stronę Krakowa.

Jest takie fajne powiedzenie po angielsku: "When you ASSUME, you make ASS of U and ME". Nie porozumieliśmy się przed rozpoczęciem wyprawy i każde z nas wychodziło z innym zestawem założeń. Mój brat, że ekipa, w której idzie, ma super kondycję i uda się szybko zrobić trasę tak, żeby nie musiał później jechać kilku godzin na Lubelszczyznę w nocy. Moja koleżanka, że skoro idziemy razem, to trzymamy się razem, zwłaszcza, że, jak się okazało, nie czuła się jeszcze pewnie w górach, a tym bardziej w Tatrach. Wreszcie ja, że koleżanka ma po prostu świetną kondycję i zwyczajnie sobie poradzi, a pokonywanie szlaku osobno, gdy każdy idzie swoim tempem, jest dla niej ok, bo tak wyglądały moje dotychczasowe z nią wyprawy, gdy zostawałem z tyłu. Lekcja, jaką wyniosłem z tej historii, jest taka, żeby przy podobnych eskapadach ustalić wcześniej zasady, jak będzie wyglądać droga, żeby później nikt nie czuł się niemiło zaskoczony. Tyczy się to zwłaszcza grup, w których nie wszyscy wzajemnie się znają.

Co się zaś tyczy samej trasy, to gorąco ją polecam i uważam, że była ciekawa, malownicza, ale też trudna i jednak męcząca. Idąc na Rysy trzeba się liczyć z tym, że nawet w środku tygodnia i o wczesnej porze ludzi na szlaku będzie pełno - szczyt ten jest jakby na to nie patrzeć najczęściej odwiedzanym w Tatrach. Należy mieć też na uwadze, że przy łańcuchach tworzą się kolejki, ale nie oznacza to, że przestaje być tam niebezpiecznie. Na tym odcinku dobrze mieć ze sobą kask, bo wystarczy strącony przez kogoś kamień, aby fajna wycieczka zakończyła się tragedią. Natomiast dla tych, którzy chcą iść na ciekawy szczyt z łańcuchami, ale nie zależy im, by był to najwyższy szczyt w Polsce, polecam Świnicę z wejściem z D5S.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #tatry
5a2c12cb-7d3f-4d40-bc09-88011be5bc8f
67abed02-aaa3-402b-a31f-82973ebff756
91cb9672-06b9-4ecb-8be0-be4a12fdafa3
e5db69dc-94f4-4a72-9c2f-0441b831e653
4b096b39-5d31-4d14-b4da-4913730a01a9
sireplama

Koleżanka to nie palaczka aby? Byłem ostatnio na wycieczce z dwoma pałeczkami i półtorakilometrowy, płaski odcinek w mieście zrobiliśmy w półtorej godziny z 6 przerwami na fajeczkę i zakupy w lokalnym sklepie, bo "fajeczki się skończyły"... W którymś momencie chciałem znieść jajo, wysiedzieć je, wychować jak własne i wysłać na studia...


#hejtnapalaczy

Piechur

@sireplama Coś tam popala, ale nigdy na trasie. Ogólnie kondycyjnie była bardzo dobrze przygotowana - praktycznie co tydzień chodziła w góry, codziennie rower, co jakiś czas wykręcała na nim 200km. Nie wiem co się wtedy stało, może gorszy dzień, a może zbyt stresowała się trasą.

sireplama

O, kwa! Ten tragarz to jakiś robot z Boston chyba...

Piechur

@sireplama Turbo szacun dla nich. Wyobraź sobie - idziesz zadowolony, że zdobyłeś Rysy, a tu obok przechodzi gość z takim ekwipunkiem

Joterini

Na Rysy to tylko nocą chodzę, ale serdecznie polecam Miegusze, generalnie przełęcz pod chłopkiem i stamtąd leciutki poza szlak. Pustki i tylko obserwujesz kolejki idące na Rysy.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje - dzisiaj trasa bez fajerwerków, ale jako taka.
---------
Szczyty: Cichoń, Ostra, Jeżowa Woda, Modyń (Beskid Wyspowy)
Data: 16 lipca 2022 (sobota)
Staty: 14km, 4h20, 745m przewyżyszeń

Przez jeden lipcowy tydzień stałem się słomianym wdowcem, także chciałem dobrze wykorzystać możliwości, które ten stan dawał. Razem z bratem i koleżanką już od kilku miesięcy przebąkiwaliśmy, że można by spróbować wspiąć się na Rysy, a że warunki pogodowe zapowiadały się nieźle, postanowiliśmy kilka dni wcześniej rozgrzać się krótką trasą.

W zanadrzu miałem kilka pętelek, które zaplanowałem wcześniej w wolnych chwilach, a że towarzystwu było obojętne, gdzie pójdziemy, postawiłem na Modyń. Do naszej ekipy dołączyła jeszcze szwagierka i psiak koleżanki, i w sobotni poranek ruszyliśmy wszyscy na trasę z małego parkingu w Wierzyce.

Czarnym szlakiem weszliśmy pod Cichoń, spod którego mieliśmy od razu udać się na Ostrą, jednak trochę się zagapiliśmy i poszliśmy w przeciwną stronę. Dopiero mijając Tokań coś nas olśniło, że takiego szczytu nie było chyba na trasie, i po sprawdzeniu lokalizacji musieliśmy zawrócić. Nie ma jednak tego złego, bo po drodze szwagierka ustrzeliła aparatem pięknego motyla (może jest tu ekspert, który powie, co to za gatunek?).

Aby dotrzeć do Ostrej trzeba było zejść do drogi, a następnie po drugiej jej stronie wejść znów w las - ścieżka była wąska i słabo widoczna. Po krótkiej wspinaczce byliśmy już na górze. Teren się wypłaszczył i zanim się obejrzeliśmy, mijaliśmy Jeżową Wodę. Psiak koleżanki latał dookoła wesoło, a trasa nie sprawiała nikomu problemów. Miało się to jednak niebawem zmienić.

Aby wejść na Modyń, musieliśmy najpierw zejść niebieskim szlakiem do miejscowości Młyńczyska. Zaraz po wyjściu z lasu, jeszcze podczas schodzenia, nastał jednak najgorszy etap wycieczki: kolejne 3 kilometry trzeba było iść po asfalcie. Słońce grzało okrutnie, wiatru było jak na lekarstwo, cienia brak, a my musieliśmy człapać pod górę po twardej drodze. Nie polecam wchodzić od tej strony, zero frajdy.

W przełęczy Cisowy Dział, gdzie w końcu się wspięliśmy, była wiata, w której upoceni zrobiliśmy przerwę na posiłek. Zaraz obok znajdowała się droga krzyżowa, a kawałek dalej ogromny krzyż, który tradycyjnie w podobnych miejscowościach musi górować nad okolicą. Zjeżdżały tam również samochody z turystami, którzy planowali szybką eskapadę na szczyt - z tego miejsca było na niego ledwo półtora kilometra.

Założyliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej. Niebieski szlak wkrótce zaczął prowadzić dość ostro nachyloną ścieżką, którą drwale zwozili ścięte drzewa za pomocą małych traktorów. Podejście nie stanowiło jednak dla nas kłopotu, najważniejsze było, że w końcu schowaliśmy się w cieniu.

Jak wspominałem, ten odcinek na Modyń nie był długi, więc dość szybko znaleźliśmy się na szczycie, co stało się jasne, gdy między gałęziami ujrzeliśmy znajdującą się tam wieżę widokową. Zanim się na nią wspięliśmy, zrobiliśmy przerwę przy kamiennym stole, na którym życie mógłby poświęcić sam Aslan, a następnie strzeliliśmy zdjęcie przy tabliczce z nazwą szczytu. Polana pod wieżą, bo chyba tak należy nazwać to miejsce, była całkiem spora i oferowała kilka miejsc do siedzenia.

Gdy weszliśmy na wieżę pogoda akurat się skaprysiła: zrobiło się pochmurno i zaczął wiać chłodny wiatr. Popatrzyliśmy chwilę na okolicę, po czym zeszliśmy na dół i czarnym szlakiem udaliśmy się w drogę powrotną do samochodu. Po krótkim odcinku szeroką leśną ścieżką znów trafiliśmy na asfalt, którym dotarliśmy już na mały parking.

Trasa miała stanowczo za dużo odcinków prowadzących jezdnią, dlatego wiem, że kolejny raz na pewno nią nie przejdę. Na tamten moment spełniła jednak swoją funkcję, bo z rozgrzanymi odpowiednio nogami byliśmy już gotowi na zaatakowanie najwyższego szczytu w Polsce.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
d11c3561-ca2b-4cd7-9a0b-6baa2e68df71
3aee6ffd-2361-47a7-b119-4e18994baba5
42d7baa7-9b0a-4dfc-8478-a308c77fceb6
76c3f63c-b0fd-478a-a1cb-8177304efb82
4296a898-a526-45dd-988b-5a70e8b178f3
ZygoteNeverborn

@Piechur Straszne twarze od tego chodzenia po górach się robią.

szymek

@ZygoteNeverborn nie wzięli rutinoscorbinu

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj napiszę o fajnej trasie w sam raz na rodzinną wycieczkę - różne atrakcje po drodze, wieża widokowa i polana z pięknym widokiem. Fotki bonusowe w komentarzu Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Magurki (Gorce)
Data: 2 maja 2023 (wtorek)
Staty: 11km, 3h30, 420m przewyżyszeń

Nadchodziła majówka, a jako, że udało mi się ją przedłużyć biorąc wolne między świętami, w głowie zaczął kiełkować pomysł, by sprzyjające warunki wykorzystać. Podczas kreślenia możliwych do przebycia tras natknąłem się na Magurki - szczyt w Gorcach, do którego prowadziła jedynie zielona ścieżka dydaktyczna. Widząc, że znajduje się na nim również wieża widokowa pomyślałem, że fajnie byłoby udać się tam na wschód słońca. Sprzedałem pomysł tacie, który jak zawsze wyraził natychmiastową chęć na wspólną wycieczkę.

Z Krakowa wyjechaliśmy o godzinie 1:30 i po mniej więcej półtorej godzinie znaleźliśmy się w małej miejscowości o nazwie Jaszcze Duże. Zostawiliśmy samochód na parkingu (według map był płatny, ale o tej godzinie nikogo kto mógłby pobierać opłaty tam nie było) i ruszyliśmy w ciemności rozświetlanej latarkami wzdłuż asfaltowej drogi w stronie Jaszczy Małych, z których planowaliśmy wejść na teren Gorczańskiego Parku Narodowego. Odcinek ten miał prawie 3 kilometry i przy wyprawie z dziećmi można spokojnie go pominąć zwyczajnie podjeżdżając na kolejny parking w Jaszczach Małych - nie zrobi się wtedy co prawda pętli, jednak według mnie nie ma w tym żadnej straty.

Asfalt wreszcie przeszedł w utwardzoną drogę, po czym weszliśmy w las. Było bezwietrznie i przyjemnie chłodno. Po krótkiej chwili doszliśmy do polany Łonnej, przy której znajdował się mały zbiornik wodny dla płazów. To pierwsza z atrakcji, którą można sprzedać maluchom przed wycieczką, dzięki czemu będzie się szło od celu do celu - w takim trybie jest zwykle mniej naruszenia.

Minęliśmy polanę i znajdując się ponownie między drzewami pobawiliśmy się trochę latarkami, wyławiając z ciemności fantastyczne kształty sięgających w nieznane gałęzi i powykręcanych korzeni. Po jakiejś chwili teren zaczął być bardziej nachylony, co czuć było w nogach, jednak nie był to odcinek długi, a prowadził do kolejnej atrakcji. Przy drewnianej chatce (do której można było wejść) znajdował się pomnik bombowca Liberator. Z racji tego, jak został wykonany, dawał możliwości na ponowne zabawy ze światłem.

Spod pomnika do szczytu było już bardzo blisko, więc ruszyliśmy dalej. Minęliśmy polanę Pańska Przehybka i wkrótce doszliśmy do kolejnej polany nazywającej się Tomaśkula. Niebo zaczęło się już rozjaśniać i nabierać pięknych barw, dając obietnicę pięknego wschodu. Jeszcze kilka kroków i znaleźliśmy się pod wieżą na Magurkach, a więc największą z atrakcji na szlaku.

Widok z góry był po prostu zjawiskowy. Kolory na nieboskłonie zmieniały się z każdą chwilą, robiły się coraz intensywniejsze i to był jeden z nielicznych momentów, gdy mogłem zobaczyć na oczy co to znaczy, że barwy się rozlewają. Na wschodzie coraz śmielej królowały mocne pomarańcze i żółcie, na południu natomiast chmury nad Tatrami zyskały wspaniały różowy odcień i wyglądały jak wata cukrowa. I wreszcie słońce wykipiało, głaskając ciepłymi promieniami okoliczne szczyty i lasy. Do tej pory był to jeden z najpiękniejszych wschodów, jakie było mi dane zobaczyć - podobał mi się znacznie bardziej niż te na Babiej Górze, które opisywałem w poprzednich odcinkach.

Tutaj chciałbym jeszcze wspomnieć dlaczego Magurki tak mi się spodobały. Ze względu na to, że jest to szczyt niższy niż znajdujące się na północy i zachodzie wierzchołki, nie widać z niego miast, jedynie porośnięte pięknymi lasami zbocza gór. Na południu natomiast wznoszą się Tatry, które sprawiają wrażenie, jak gdyby były ledwie kilka kroków dalej. Z wieży widać również inne gorczańskie szczyty, na których też znajdują się wieże widokowe, czyli Gorc i Lubań. Wszystko to sprawia, że klimat na Magurkach jest niesamowicie wręcz przytulny i niepowtarzalny. Ta górka stała się dla mnie jednym z fajniejszych odkryć.

Dość długo siedzieliśmy na czubku wieży zachwycając się niebiańskimi wręcz widokami i pejzażem namalowanym przez naturę. W końcu trzeba było jednak zejść. Minęliśmy miejsce na ognisko, które znajdowało się na szczycie, a następnie przeszliśmy przez rozległą polanę, z której widać było jeszcze Tatry. Było fantastycznie.

W drodze na parking minęliśmy jeszcze kilka punktów widokowych, jednak droga była już bardziej rozjeżdżona, mijając położone przy trasie domy. Raczej nie było na niej niczego, co mogłoby jakoś zainteresować dziecko, dlatego wspomniałem wcześniej, że nie robienie pętli na tym szlaku nie będzie skutkowało utratą jakichś atrakcji. Niebawem znaleźliśmy się przy samochodzie i w pełni usatysfakcjonowani opuściliśmy Jaszcze wiedząc, że jeszcze tam wrócimy.

Gorąco polecam tę trasę - albo w wariancie, który przedstawiłem, albo w tym rodzinno-dziecięcym, czyli startując z Jaszczy Małych, robiąc przystanki we wspomnianych punktach i wracając tą samą trasą na parking. Jeśli będę miał okazję przetestować tę opcję ze swoimi dziewczynami w tym roku, to na pewno dam znać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
b992a3fb-5d2f-456f-8180-69796f69cc48
a9f26cfa-cbd2-42f1-9c9e-b0f66d20b2f6
c0042572-b440-44d8-8870-c2dc6d21bc9a
42be34e7-d7b7-48d2-bcb5-ac47f9bee95b
8297fa40-33a5-4e7b-80ce-41b92a290212
Piechur

Ktoś prosił o więcej zdjęć plecaka taty

1a9db5a2-9558-4ae5-8d35-69ec7849314b
dd6e7862-caab-430a-bf09-38a76be6367d
45873e7d-c448-4830-a4df-2862ad220dda

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje o jednym ze szczytów należących do #koronagorpolski - zapraszam do czytania i obserwowania tagu
---------
Szczyty: Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa, Złomisty Wierch (Beskid Sądecki)
Data: 5 września 2021 (niedziela)
Staty: 27km, 8h, 1.260m przewyżyszeń

Na Radziejową ostrzyliśmy z kuzynem zęby od jakiegoś czasu, ale z różnych przyczyn nie udawało się dograć terminu. W końcu jednak gwiazdy zaczęły nam sprzyjać i w niedzielny poranek pojechaliśmy do Rytra, żeby rozpocząć stamtąd naszą wędrówkę. Samochód zostawiliśmy na dużym parkingu niedaleko stacji kolejowej i ruszyliśmy w drogę, podążając czerwonym szlakiem.

Cała miejscowość przykryta była gęstą mgłą, także od początku klimat wycieczki zapowiadał się fajnie. Pierwsze 2.5 kilometra prowadziło na przemian asfaltem, ubitą drogą i ścieżkami prowadzącymi przez pola. Było dość stromo i mimo dobrej kondycji nieco się zasapaliśmy. Znaleźliśmy się też w końcu ponad mgłą i mogliśmy pozachwycać się wypełnionymi nią dolinami, sprawiającymi wrażenie wielkich kotłów z gotującą się w nich magiczną miksturą.

Weszliśmy w las, kontynuując wspinaczkę. Dopiero przy Kordowcu teren odrobinę się wypłaszczył, pozwalając na złapanie oddechu i uspokojenie tętna. Doszliśmy do polany Poczekaj, na której poczekaliśmy trochę, aż przestaniemy sapać. Przy znajdującej się tam ławce zjedliśmy po bułce patrząc na dolinki, które w dalszym ciągu przykryte były kołdrą z mgły.

Ruszyliśmy dalej w stronę Niemcowej. Po kolejnym ostrzejszym podejściu naszym oczom ukazał się bardzo przyjemny widok - na polanie przy drewnianej chacie brykały sobie owce, brzęcząc przyczepionymi do szyj dzwoneczkami. Momentalnie poczuliśmy swojski zapach owczych bobków, który mimo wszystko wywołał u nas pozytywne skojarzenia z dziecięcych czasów spędzonych na wakacjach na wsi. Następnie minęliśmy ruiny starej szkoły i niebawem byliśmy już na Niemcowej.

Kontynuowaliśmy marsz idąc w dalszym ciągu czerwonym szlakiem. Z tego odcinka nie pamiętam za dużo, więc zakładam, że nie sprawił większych problemów. Znaleźliśmy się na Wielkim Rogaczu, z którego na Radziejową został już tylko kilometr. Otaczał nas las, jednak z tego co pamiętam w wielu miejscach składał się z połamanych drzew i wyglądał jakoś smutno. Przed nami widniał już czubek najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego, więc skupiliśmy się na tym, aby do niego dojść.

Zdobywanie wierzchołka zaczęliśmy z przełęczy Żłobki. Mimo, że odcinek był krótki, dawał mocno w kość - droga była kamienista i mocno nachylona. Przy wchodzeniu spociłem się okropnie i cały czas czułem pulsującą na szyi tętnicę. Kuzyn szedł kawałek za mną, również dysząc ciężko. I w takim właśnie miejscu minął nas facet, który na tę górę wbiegał - nie widać było po nim większego zmęczenia, a łydkę miał jak moje udo. Pokiwaliśmy głowami z niedowierzania i, człapiąc ociężale, doszliśmy w końcu na szczyt.

Na Radziejowej znajdowała się wysoka wieża, dzięki której można było podziwiać otaczające górę widoki. Oczywiście weszliśmy na nią, co dla kuzyna było sporym wyzwaniem ze względu na silny lęk wysokości - dał jednak radę i nie żałował, choć przez cały czas musiał trzymać się kurczowo barierki. Zeszliśmy z wieży i przy jednej z ławeczek zrobiliśmy przerwę na posiłek i picie. Zrobiliśmy sobie również pamiątkowe zdjęcie pod dużą tablicą z nazwą szczytu i przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski.

Po tej szybkiej regeneracji ruszyliśmy w dalszą drogę do schroniska na Przehybie. Droga czasami wznosiła się, czasami opadała, prowadząc przez kolejne znajdujące się na czerwonym szlaku wierzchołki. I tak minęliśmy Bukowinki, Złomisty Wierch i znaleźliśmy się na rozdrożu pod Wielką Przehybą. W trakcie drogi można było cieszyć się widokami, ponieważ nie szło się gęstym lasem, ale znowu, jak przed samą Radziejową, wydaje mi się, że na trasie było bardzo dużo połamanych drzew.

Na Przehybę doszliśmy chwilę przed 12. Mimo, że do tamtej pory na trasie ilość spotkanych osób mogliśmy policzyć na palcach dwóch rąk, to w drodze do schroniska jak i w nim samym ludzi było już całkiem sporo. Zamówiliśmy sobie bigos i szarlotkę, ciesząc się fantastyczną pogodą i udaną wycieczką.

Nadszedł jednak czas, aby wracać do samochodu. Do Rytra według planu miał prowadzić szlak niebieski i nim właśnie rozpoczęliśmy schodzenie. Jak to zwykle przy schodzeniu bywa, mózg mi się wyłączył i przestałem rejestrować, co się działo dookoła, wyciszając się i wpadając w stan lekkiego letargu. Prawdopodobnie w ogóle nie pamiętał bym tej drogi, gdyby nie to, że kuzyn zaczął narzekać na dyskomfort w butach.

Początkowo tylko wspominał, że trochę bolą go stopy, ale dość szybko zaczął kuśtykać, a wreszcie syczeć z bólu. Okazało się, że buty, które wziął, były ok do chodzenia na spacery po mieście, ale do tak długiej trasy w górach w ogóle się nie nadawały. Ich głównym mankamentem było to, że były dopasowane do normalnego chodzenia - przy wchodzeniu pod górę wszystko było w porządku, jednak przy schodzeniu stopa leciała do przodu i palce miały stanowczo za mało miejsca. Dlatego właśnie z zasady górskie buty kupuje się rozmiar większe od tych, w których chodzimy na co dzień.

Było na prawdę źle - kuzyn ledwo szedł, musieliśmy robić coraz częstsze przerwy, a do Rytra zostało nam jeszcze kilka kilometrów. Droga była ostro nachylona, co tylko potęgowało jego ból. W pewnym momencie kuzyn był już tak zdesperowany, że scyzorykiem rozciął wierzch butów przy palcach, żeby dać im chociaż odrobinę więcej luzu.

I tak, człapiąc powoli, dotarliśmy do Starego Kamieniołomu, z którego szeroką drogą prowadzącą obok potoku Roztoka Wielka szliśmy dalej w stronę samochodu. Na tej trasie było już sporo osób, głównie starszych par oraz rodzin z dziećmi, które korzystały z pięknej niedzielnej pogody. Minęliśmy Bystry Potok i znajdujący się tam Park Ekologiczny, i już cały czasu asfaltową drogą schodziliśmy w kierunku parkingu.

Dla kuzyna była to prawdziwa droga krzyżowa. Każdy krok był dla niego męką i, jeśli dobrze pamiętam, to od pewnego momentu w ogóle zdjął buty i szedł chodnikiem w samych skarpetkach. Choć wydawało się, że nigdy nie dojdziemy do samochodu, to jednak ostatecznie do niego dotarliśmy. Kuzyn na szczęście wziął buty na przebranie, więc wyrzucił od razu do kosza te, które na wycieczce sprawiły mu tyle kłopotu, kląc na nie pod nosem.

Wyprawa, mimo ciężkiej końcówki, była jednak udana. Spędziliśmy na szlaku jedną trzecią dnia, zaliczyliśmy kolejny szczyt do KGP, pogoda była świetna, a i towarzystwo doborowe. A co się tyczy przygody z butami - stała się ona cenną nauczką na przyszłość, żeby lepiej planować, jakie obuwie zakłada się na szlak.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidsadecki
a6052936-9a8a-4189-9f76-0fe994226185
5e4b86e6-db22-441f-946b-d079690fb22f
37e699ef-aebd-44a2-9f7b-4b2eda00fb5c
5d13bcbe-bbeb-4e65-bc17-7200de18979e
8f42f868-06cb-47d5-ba15-b766fb03e8b4
Zielczan

@Piechur tak samo wchodzę na wieże widokowe jak kuzyn

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na poświątecznego #piechurwedruje , w którym opiszę krótką trasę na Ciecień.
---------
Szczyty: Ciecień, Księża Góra (Beskid Wyspowy)
Data: 18/19 kwietnia 2023 (wtorek/środa)
Staty: 7.5km, 2h15, 460m przewyżyszeń

To był szybki temat - telefon do taty wieczorem czy chce wyskoczyć na krótką trasę, później usypianie Myszy i już jazda na miejsce. W Wiśniowej, do której dojechaliśmy o 22:15, zostawiliśmy auto przy wjeździe na czyjeś pole i ruszyliśmy zielonym szlakiem zdobyć Ciecień.

Dość szybko znaleźliśmy się między wysokimi drzewami i w miarę szeroką drogą wspinaliśmy się coraz wyżej. Podejście było raczej z tych bardziej nachylonych, ale forma dopisywała i obyło się bez zadyszki. Zanim się obejrzeliśmy, byliśmy już na szczycie, a minęło zaledwie 45 minut od początku marszu.

Postanowiliśmy zejść nieco niżej do miejsca, w którym znajdował się punkt widokowy, czyli mała, odsłonięta polanka. Możnabyło z niej zobaczyć sąsiadujący Lubomir - my widzieliśmy ciemność. Wróciliśmy na Ciecień, żeby napić się herbaty, po czym udaliśmy się niebieskim szlakiem w stronę Księżej Góry. Ta część drogi była czysto spacerowa, bo zostało nam już tylko schodzenie. Na trasie nie było nic wartego odnotowania.

By dostać się na Księżą Górę musieliśmy zejść ze szlaku i przez chwilę wspinać się pomiędzy kilkoma powalonymi drzewach. Myślałem, że będzie to po prostu kolejny nieoznaczony szczyt, jednak oprócz tabliczki z jego nazwą, która znajdowała się na małej polance, naszym oczom ukazał się również ołtarz z ławeczkami, a także ciekawie wyglądająca kapliczka zbudowana z kamieni. Nie jestem pewien, czemu do tego miejsca nie prowadzi jakiś krótki szlak, podczas gdy np. do Wielkiego Kamienia (czyli kawałka dużej skały) przy Krzywickiej Górze już tak.

Nadszedł czas na powrót. Wróciliśmy do skrzyżowania, które wcześniej minęliśmy, i żółtym szlakiem skierowaliśmy się w stronę miejsca, gdzie zostawiliśmy samochód. Było trochę błotniście i raz mało brakowało, żebym się w to błoto wywrócił. Fragment drogi prowadził przy potoku, więc zszedłem do niego w poszukiwaniu jakiegoś znośnego ujęcia, tak żeby po tej mało ekscytującej wycieczce został jakikolwiek ślad.

Wkrótce dotarliśmy do asfaltowej drogi, którą już całkiem szybko doszliśmy do auta i udaliśmy się do domu. Wyprawa, pomimo braku jakichś większych wrażeń, była jednak udana i spełniła swoją podstawową funkcję - pozwoliła nam na chwilę wyrwać się z codzienności i zaczerpnąć świeżego, bogatego w leśny aromat powietrza.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
fa86757d-a4af-4478-a0ac-c96cad20a1e1
d0385666-706a-4ee2-9162-daabd7f5e92a
44c4a455-257a-440b-8050-7fd3fc8048af
89c6af49-c715-413d-8227-64f71f80e7e8
zuchtomek

@Piechur nocą jeszcze nie wędrowałem po lesie za wiele, jakoś nie widzę w tym celu


Dlaczego nocą?

Piechur

@zuchtomek Brak czasu w dzień Poza tym jest spoko klimacik, zwłaszcza zimą

zuchtomek

@Piechur Tak myślałem, że czasu brak, a nogi niosą

ErwinoRommelo

Ale klimacior w nocy, kiedys sie tak przejde, pewnie zabladze no ale ratownicy tez musza cos robic.

Piechur

@ErwinoRommelo Teraz, jak już nie ma śniegu, to najfajniej iść na wschód słońca, bo las nie jest aż tak ciekawy, żeby się cały czas błąkać w ciemności. Za to zimą spokojnie całą noc można w nim spędzić, klimat nie z tej ziemi

Mr.Mars

@Piechur Wilki nie wyją w nocy?

Piechur

@Mr.Mars Podczas tych trochę ponad 20 razach, gdy wędrowałem po zmroku, słyszałem wycie wilka jeden raz. Najczęściej spotykam sarny albo łanie, raz widziałem kunę, dwa razy zająca, raz maciorę z warchlakami (i to w Tyńcu), raz lisa (nad morzem).

Zaloguj się aby komentować

Strumień Alicji wybijający ze Wzgórz Dylewskich oraz mapa LIDARowa wraz z profilem wysokości omawianego grodziska.

https://streamable.com/9hoxd2

Do kawy, jeśli jeszcze nie piliście, zapraszam na wirtualny spacer w Krainie Sassenpille:
https://www.hejto.pl/wpis/wielkanocny-spacer-krajobrazowy-po-krainie-zajecy-tzn-sasinow

#wedrujzhejto #zuchwedruje #zuchpostuje #wedrowki #krajoznawstwo #turystyka #historia #ciekawostki #polska #ziemialubawska #przyroda #spacer #warminskomazurskie #zuchspamuje
zuchtomek userbar
ab963042-3f9f-4029-908b-f9a7ea88bf42
Donald_Tusk

Gdzie można dorwać mapy LiDAR?

zuchtomek

@Donald_Tusk Geoportal

Warstwy -> Rzeźba terenu -> Cieniowanie

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Za oknem wiosna, a w #piechurwedruje - zima. Zapraszam do czytania i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Gorc Troszacki, Kudłoń (Gorce)
Data: 19 grudnia 2021 (niedziela)
Staty: 13km, 4h40, 600m przewyżyszeń

Pewnego zimowego dnia zadzwonił do mnie brat z pytaniem, czy nie byłbym chętny na wycieczkę w góry z jego znajomymi. Rzecz jasna chętny byłem, więc niedzielnym porankiem wyruszyliśmy samochodem w kierunku miejscowości Rzeki, leżącej na skraju Gorczańskiego Parku Narodowego.

Auto zostawiliśmy na parkingu przy polanie Trusiówka, skąd ruszyliśmy zieloną ścieżką dydaktyczną celem dołączenia do żółtego szlaku. Śniegu było sporo, na tej wysokości był jednak dość mokry i śliski; stuptuty i kijki okazały się bardzo pomocne. Na tym krótkim odcinku było kilka miejsc z drewnianymi barierkami, a także stopniami ułatwiającymi nieco przejście przez górski potok, który w dwóch miejscach przecinał trasę.

Szlak żółty, do którego dołączyliśmy, piął się dalej coraz wyżej i, w miarę zdobywania wysokości, śnieg stawał się już bardziej zwarty i twardy. Zaczęliśmy także wkraczać w mgłę, która gęstniała z każdą chwilą. Trasa łagodniała w okolicach Jaworzynki i przez jakiś czas, aż do końca polany Podskały, dawała możliwość na ustabilizowanie oddechu. Z samej polany można by było podziwiać widoki na okolicę, jednak my przez mgłę nie byliśmy w stanie dojrzeć niczego. Nie przeszkadzało mi to jednak zupełnie, bo uwielbiam taki zimowy klimat połączony z gęstym zamgleniem, które sprawia wrażenie, jakby świat był czarno biały.

Kontynuowaliśmy wycieczkę, podczas której wyjątkowo wysunąłem się na początek grupy, jednak nie dlatego, że miałam lepszą kondycję od pozostałych - brat szedł po prostu z tyłu towarzysząc szwagierce, a jego dwóch kolegów dosłownie co 10 minut robiło przerwę na papierosa, więc chcąc nie chcąc szedłem bardziej z przodu. Przy polanie na Gorcu Troszackim zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na herbatę i jedzenie, chowając się za tablicą informacyjną w celu ochrony przed wiatrem, który w tamtym momencie trochę się wzmógł.

Po postoju ruszyliśmy dalej, przedzierając się przez wysoki śnieg. Ten odcinek - od polany do szczytu - był moim zdaniem najbardziej przyjemny pod względem otaczających nas widoków. Mijaliśmy zanurzony w gęstej mgle drzewa, które ledwo wystawały spod grubej pokrywy śniegu, sprawiając wrażenie, jakby były nią przykryte już od wieków.

Po niedługim czasie dotarliśmy do Kudłonia, który był celem naszej wycieczki. Zrobiliśmy sobie przy nim zdjęcie, a następnie brat wypakował z plecaka kuchenkę turystyczną i starał się rozpalić ogień, celem przygotowania grzańca. Po podłączeniu do niej kartusza okazało się jednak, że - chyba ze względu na niską temperaturę - układ nie jest zbyt szczelny. W pewnym momencie duża część gazu, która zdążyła się ulotnić, podpaliła się i niespodziewanie buchnęło ogniem, co udało mi się uwiecznić na zdjęciu. Brat pozalepiał nieszczelności śniegiem, dzięki czemu po jakimś czasie wszyscy mogliśmy się raczyć intensywnym smakiem napoju, który miłym ciepłem rozlewał się po organiźmie.

Butelka została opróżniona, przerwa się skończyła i rozpoczęliśmy drogę powrotną. Wróciliśmy na Gorc Troszacki, z którego odbiliśmy na zielony szlak. Jak zwykle przy schodzeniu skupiłem się bardziej na własnych myślach i szedłem raczej automatycznie. Śnieg amortyzował kroki i ten etap nie był tak nieprzyjemny, jak to bywa w innych warunkach, dzięki czemu kolana nie odzywały się bólem.

Dotarliśmy do niebieskiego szlaku, którym poszliśmy w stronę parkingu. Prowadził szeroką drogą wzdłuż potoku Kamienica i na początku wydawał się całkiem fajny i malowniczy, jednak po jakimś czasie spacer nim zaczął się nieprzyjemnie dłużyc - nie działo się nic ciekawego i było raczej nużąco. W końcu dotarliśmy jednak do auta i, ostatecznie zadowoleni z odbytej wycieczki, udaliśmy się w drogę powrotną do domu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
57b57ddd-d47e-4d43-af36-ca57583a19f2
a1469061-ec42-436a-b23c-a8cdd5224583
df401a29-2157-49aa-bef0-a3ce1ca9efb1
a13e316b-619a-4c27-8fa2-984b4b76a5c2
2ac33462-9125-4a5e-9020-52ebe66a3e76

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na 11 podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
61. Wpis: Śnieżnica
Wnioski:

  • Wycieczka w góry nie musi trwać cały dzień i jeśli tylko ma się jakieś pasmo w niedalekiej okolicy, to przyjemną trasę można zrobić nawet po pracy.

62. Wpis: Hrube, Bukowina Miejska, Turbacz, Obidowiec
Wnioski:

  • Jak zwykle, gdy zimą w mieście śniegu brak, można spróbować poszukać go w górach.
  • Nie uwzględnione we wpisie, ale na śnieżne wycieczki stuptuty to must have.

63. Wpis: Lubań
Wnioski:

  • Warto udać się jesienią w góry, aby móc podziwiać oferowane przez nią barwy.
  • Podążanie zaznaczonymi na mapach dróżkami, które nie są częścią głównych szlaków, wiąże się z ryzykiem, że mogą być one zarośnięte, trudno dostępne lub prowadzić przez bagnisty teren.

64. Wpis: Mogielica
Wnioski:

  • Idąc z dzieckiem w nosidle na wycieczkę lepiej nie iść samotnie.
  • Ze względu na zmieniony środek ciężkości, dobrze używać kijków dla dodatkowej asekuracji.
  • Nie trzymać plecaka na brzuchu - utrudnia widoczność i ryzyko potknięcia się wzrasta.

65. Wpis: Turbaczyk
Wnioski:

  • Warunki na szlaku, zwłaszcza zimą i w okresie deszczowym, mogą zmienić się w ciągu kilku minut - dobrze iść będąc przygotowanym na różne ewentualności.

66. Wpis: Czarny Dział, Ćwilin
Wnioski:

  • Idąc na wschód trzeba liczyć się z tym, że warunki pogodowe mogą utrudnić jego obserwowanie - nawet pomimo wcześniejszych dobrych prognoz. Czasami warto jednak zostać te kilka chwil dłużej, a nuż nastąpi ich poprawa i będzie szansa na cieszenie się niesamowitymi widokami.

-------
W kolejnych wspominkach: trochę śniegu, trochę nocy, trochę Tatr. Zapraszam na tag

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
056136e2-7947-47f3-a23e-540929ae61b1

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Co było obiecane, musi być dotrzymane, także dziś w #piechurwedruje  będzie wschód na Ćwilinie - bonusowe fotki w komentarzu. Zapraszam! 
---------
Szczyty: Czarny Dział, Ćwilin (Beskid Wyspowy)
Data: 14 kwietnia 2023 (piątek)
Staty: 21.5km, 6h15, 840m przewyżyszeń

Pewnego dnia, siedząc w pracy, poczułem nagle, że muszę się gdzieś wyrwać, bo oszaleję. Sprawdziłem szybko pogodę na kilku portalach, poprowadziłem kilka tras na mapach turystycznych i miałem już coś w rodzaju planu - chciałem zobaczyć wschód słońca na Ćwilinie. Czemu tam? Ponieważ szczyt jest odsłonięty i widać z niego Tatry, poza tym jest w miarę blisko mojego miejsca zamieszkania.

Sprzedałem pomysł tacie, który rzecz jasna wyraził chęć na dołączenie do wycieczki. Startowaliśmy z Mszany Dolnej, z której ruszyliśmy na trasę o 2:20. Na szczyt miał nas prowadzić cały czas żółty szlak, którym jeszcze do tamtej pory nie szedłem.

Początkowo droga była asfaltowa. Prowadziła chwilę pod górę do małego osiedla domków, po czym mijając go szła przez pole. Trasa do Czarnego Działu, małej górki leżącej po drodze, była niewymagająca i raczej przyjemna, maszerowało się bez problemu. Częściowo szliśmy między drzewami, a częściowo na skraju lasu i brzegiem pół. Na Dziale byliśmy już po około godzinie od rozpoczęcia wyprawy. Znajdowała się tam ławka do siedzenia, miejsce na ognisko i polanka.

Kontynuowaliśmy marsz przez coraz bardziej błotnisty las. Kijki przydawały się podczas pokonywania rozległych kałuż. Przez jakiś czas trasa dalej była łagodna i zastanawialiśmy się, czy babcia dałaby radę nią przejść, ale wkrótce zaczęło się podejście na Ćwilin, które rozwiało te myśli.

Szlak usiany był kamieniami i głazami, które przeszkadzały w chodzeniu. Dodatkowo zrobiło się bardziej stromo i teren nie wypłaszczał się aż do samego szczytu. Gdzieniegdzie leżały jeszcze małe placki śniegu, pozostałość po raczej słabej zimie.

O 4:50 wyszliśmy z lasu na skraj rozległej polany Michurowej, co zwiastowało, że byliśmy już blisko celu. Po chwili przechodziliśmy obok profesjonalnego miejsca na ognisko, które można zrobić na szczycie, a po kilku kolejnych krokach znaleźliśmy się na Ćwilinie. Wiało okrutnie, więc założyliśmy kurtki i rozpoczęliśmy oczekiwanie na wschód.

I tu przydałoby się powiedzieć, że cały szczyt był w chmurze. Nie mieliśmy dużych nadziei, że będzie nam dane cokolwiek zobaczyć. Mijały minuty, robiło się jaśniej, a chmura jak była, tak była. W jednej krótkiej chwili przewiało ją tak, że zrobiło się małe okienko z widokiem na Tatry, wprawiając nas w ekscytację, trwało jednak bardzo krótko i wszystko szybko wróciło do poprzedniego stanu.

Minęła godzina, o której słońce miało wstać. Minęło też kolejne 15 minut i nie zapowiadało się, żeby warunki miały się zmienić. Zrezygnowany powiedziałem do taty, że czas wracać, ale nalegał, żeby jeszcze chwilę zostać, bo a nuż się uda coś zobaczyć.

Nie minęła minuta od jego słów i nagle zrobiło się zupełnie przejrzyście. Naszym oczom ukazało się piękne słońce wznoszące się niedaleko Mogielicy i rozlewające się ciepłą żółcią po okolicy. W oddali widać było Tatry, pod którymi przewalały się kłęby chmur, jak stada owiec pędzone na pastwisko. Nie mogliśmy uwierzyć naszemu szczęściu i jak dzieciaki śmialiśmy się i wołaliśmy się nawzajem: "Patrz tu! Patrz tam! Widzisz to?!", ganiając po polanie w te i we wte.

Było naprawdę zjawiskowo i obawiam się, że żadne zdjęcie czy nagranie nie będzie w stanie oddać sprawiedliwości temu, co mogliśmy zobaczyć. Nasze doznania i radość były spotęgowane zresztą tym, że jeszcze kilka chwil wcześniej mieliśmy zrezygnować i opuścić szczyt. Przez dłuższy czas, którego nie liczyłem, sączyliśmy ten piękny pejzaż starając się wiernie odmalować go w pamięci.

Nadszedł jednak czas na powrót. Pożegnaliśmy Ćwilin i tą samą trasą udaliśmy się w stronę Mszany. I tutaj wspomnę, że jak nie lubię wchodzić i schodzić taką samą drogą, tak w przypadku wypraw na wschód w ogóle mi to nie przeszkadza - las nocą wygląda zupełnie inaczej niż w świetle dnia, więc miałem wrażenie, jakbym szedł inną trasą. Mijaliśmy te same rozległe kałuże i dzięki padającym na nie pierwszym promieniom słońca nawet one wyglądały urokliwie.

Dalsza droga też dostarczała miłych widoków. Jak wspominałem, duża jej część prowadziła skrajem lasu i brzegiem kilku polan, także idąc można było rozkoszować się panoramą na pobliskie góry. Minęliśmy ponownie Czarny Dział i, szybciej niż byśmy chcieli, zakończyliśmy wycieczkę w Mszanie. Wróciłem do domu, wypiłem kawę i rozpocząłem pracę. Myślami byłem jednak dalej na Ćwilinie, który zrobił mi tamtego poranka na prawdę miłą niespodziankę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
791d3a17-c750-4cc7-a5ed-fa9685bd955c
85c0ac4b-0add-4f7b-817e-7336528978c7
bdd6f622-f32f-474c-8170-98eddc21b8b7
fd2bd6c6-1a18-41e3-89b5-ef18b3dab9b8
66c7e5ed-5bf6-4ade-b261-11a8c7315399
Opornik

@Piechur 


>ruszyliśmy na trasę o 2:20.


Wariat.

Ale zdjęcia pikne.

3t3r

@Piechur takie wypady nad ranem/w nocy najlepsze Zwlaszcza latem jak w nocy jest zdecydowanie chlodniej

Piechur

@3t3r O tak Ciężko pobić satysfakcję jaką się ma, gdy w końcu zaczyna robić się jasno i świat odkrywa się z tej nocnej kołderki

cebulaZrosolu

@Piechur kurde zazdro, mojemu staremu to się nawet po browary nie chcie chodzić...

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Niedawno było o Turbaczu, więc dziś o jego młodszym bracie. Zapraszam na #piechurwedruje i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyt: Turbaczyk (Gorce)
Data: 17/18 stycznia 2023 (wtorek/środa)
Staty: 17km, 5h, 780m przewyżyszeń

Nie minął tydzień od kiedy byliśmy z tatą na nocnej eskapadzie na Turbacz, a nogi już nas swędziały i trzeba było je jakoś podrapać. Gorce uraczyły nas poprzednio śnieżnym krajobrazem, więc postanowiliśmy znów się tam udać z nadzieją, że coś z tego się uchowało. Zajechaliśmy na parking w Koninkach o 20 i niestety pomimo, że przywitał nas mróz, śniegu nigdzie nie było.

Ruszyliśmy w trasę zaczynając od zielonej ścieżki dydaktycznej, na którą odbijało się z Oberówki. Początkowo szliśmy szeroką drogą i w miarę zdobywania wysokości tu i tam naszym oczom zaczęły ukazywać się placki lodu, które zwiastowały, że może jednak sceneria zrobi się bardziej zimowa.

Doszliśmy do skrzyżowania szlaków czerwonego i zielonego, z którego ścieżka dydaktyczna skręcała w gęsty las. Zrobiło się bardziej stromo, ale poprzedni odcinek odpowiednio nas rozruszał i obyło się bez większej zadyszki. To, co było jednak najważniejsze, to to, że z każdym krokiem śniegu zaczęło pojawiać się więcej, i w momencie, gdy dotarliśmy na polanę Łąki i znajdujący się tam szczyt Basielkę, mieliśmy go już po kostki.

Oj, znów opłaciło się jechać w góry. Światło latarek ukazywało nam magiczne obrazki, czułem się jakbym odkrywał jakiś tajemny, niedostępny dla innych świat. Na gałęziach widać było zamarznięte sople lodu pozostałe po topniejącym w ciągu dnia śniegu. Cienie pięknie tańczyły po białych koronach drzew układając się w fantastyczne kształty i grając ze światłem w berka.

Opuściliśmy polanę po to, by po kilku chwilach dalszej wspinaczki dotrzeć do kolejnej, którą była rozległa polana Turbaczyk. Dopisało nam szczęście, bo wyglądało na to, że od dłuższego czasu nikt tamtędy nie szedł - brak było śladów, pokrywała ją nienaruszona warstwa białego puchu, przypadł nam więc zaszczyt przetarcia szlaku. Doszliśmy do punktu widokowego i skierowaliśmy się dalej zielonym szlakiem, aby dojść do naszego głównego celu, czyli Turbaczyka.

Właściwy szczyt znajdował się poza szlakiem, a ponieważ wyglądało na to, że nie jest to długi odcinek, postanowiliśmy do niego dojść na dziko. Przedzieranie się przez chaszcze i powalone pnie drzew w tych zimowych warunkach okazało się bardzo satysfakcjonujące i postanowiliśmy, że będziemy to robić częściej. Dotarliśmy w końcu pod Turbaczyk, na którym ktoś powiesił prowizoryczną tabliczkę, więc zrobiliśmy sobie pod nią zdjęcie.

Wróciliśmy do punktu widokowego, przy którym znajdowała się ławeczka. Wyciągnęliśmy termosy, jedzenie, trochę krówek i daliśmy sobie czas na rozkoszowanie się chwilą. Mijały minuty, a z nieba zaczął prószyć śnieg - z początku nieśmiało, grubymi, leniwie lecącymi płatkami, a ostatecznie tak, że zaczął utrudniać widzenie. Uradowani tą nagłą zmianą warunków ruszyliśmy w stronę Oberówki drugą częścią zielonej ścieżki dydaktycznej. Trasa była bardziej stroma, ale w kilku miejscach znajdowały się stopnie ułatwiające schodzenie.

Spod Oberówki wybraliśmy się na kolejny etap nocnej wycieczki, a mianowicie poszliśmy czerwonym szlakiem spacerowym, który szedł przy płynącym obok potoku Turbacz. Śnieg w dalszym ciągu prószył w najlepsze, a droga, na której kilka godzin wcześniej nic nie leżało, teraz przykryta była już solidną warstwą świeżego puchu. Trasa była spokojna, wznosiła się łagodnie i równomiernie. Nadawała się w sam raz na spacerek z dziećmi czy dla osób starszych. Huk potoku był momentami ogłuszający, ale dodawało to tylko uroku.

Po jakimś czasie dotarliśmy też do Paciepnicy i nie jestem pewien czy to tu, czy jednak jeszcze przy Turbaczu, było coś w rodzaju wodospadu. W każdym razie znajdowało się tam kilka miejsc do siedzenia i odpoczynku, których zresztą na całym szlaku spacerowym było sporo.

Niebawem dotarliśmy też do drogi stokowej, którą oryginalnie mieliśmy wracać, jednak szło się tak dobrze, że postanowiliśmy wydłużyć wycieczkę o kolejny odcinek szlaku. Dotarliśmy do potoku Koninka i już idąc wzdłuż niego wróciliśmy na parking, mijając jeszcze po drodze stawy dla płazów. Stwierdziliśmy, że warto byłoby tu wrócić na wiosnę razem z większą częścią rodziny, i tak zresztą uczyniliśmy, co wspominałem w jednym z wcześniejszych wpisów.

Na parkingu odśnieżyliśmy auto, zdjęliśmy mokre kurtki i ruszyliśmy do domu. I to właśnie ten odcinek był najgorszy, bo jechałem pożyczonym od brata autem, w którym jak się okazało nie działał nawiew (przepalony bezpiecznik), a że przednia szyba była całkowicie zaparowana, musiałem jechać z otwartym oknem - równie dotkliwie zmarzłem tylko kilka razy w życiu. W każdym razie, wycieczkę uznaliśmy za bardzo udaną i na kilka miesięcy pożegnaliśmy Gorce, którym dziękowaliśmy za dostarczone atrakcje.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
b76d99ea-205f-485d-a05c-0c0edc9b0969
78dd3f38-e7d3-4c70-b226-e1de7765276b
6471d565-6fd6-4a0b-beb3-953e730370d7
b50c903f-aea3-44c3-9045-38875b4dd07b
c5dc5462-4a57-4b47-a757-bbe05dffa002
_Maniek_

@Piechur  Świetna relacja. Gratulacje

Piechur

@Maniek Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W swoich wpisach wspominam czasem o tym, że przy wyprawach z dzieckiem w nosidle warto korzystać z kijków dla dodatkowej asekuracji. Dzisiaj w #piechurwedruje historia o tym, dlaczego uważam to za istotne. Zapraszam!
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 5 października 2021 (wtorek)
Staty: 8km, 2h40, 355m przewyżyszeń

Październik był wyjątkowo ciepły, a jesienne barwy osiągnęły chyba punkt krytyczny, jeśli chodzi o intensywność. Szkoda było nie wykorzystać takich warunków, więc pewnego ranka postanowiłem, że po pracy pójdę z Myszą na krótką trasę w góry. Zadzwoniłem również do babci, która zwykle próbuje wykręcić się jakoś od wyjść na spacery, ale gdy pada słowo klucz "góry" nagle odnajduje w sobie więcej energii. Taką trzyosobową ekipą udaliśmy się na zdobycie Mogielicy, która jest najwyższym szczytem Beskidu Wyspowego.

Szukałem trasy szybkiej, z jak najmniejszą liczbą przewyższeń - startowaliśmy późno, więc nie mieliśmy dużo czasu, dodatkowo była to mimo wszystko wyprawa z 87 letnią babcią i półtorarocznym dzieckiem. Znalazłem jednak taką, która spełniania te wymogi, a prowadzić miała zielonym szlakiem z parkingu Zalesie-Wyrębiska. Ustawiłem trasę na nawigacji i niebawem byliśmy na miejscu. Tu muszę napisać, że droga prowadząca na parking była bardzo wąska (praktycznie na jedno auto) i miejscami dość stroma.

Zapakowałem Mysz w nosidło i ruszyliśmy w górę. Przez pierwszy kilometr trasa była łagodna, później zaczynała się bardziej nachylać. Ścieżka usiana była brązowymi liśćmi, las wyglądał zjawiskowo. Nie mogliśmy się napatrzeć na ufarbowane jaskrawą żółtą barwą korony drzew. Jesień jest jednak uzdolnioną malarką.

Szliśmy tak sobie przez las, a mi pomimo ruchu zaczęło się robić nieco chłodno. I tu czas wspomnieć o pierwszym poważnym niedopatrzeniu - w trakcie dość szybkiego zbierania się zerknąłem na pogodę i jeśli chodzi o temperaturę to miała być powyżej kilkunastu stopni, więc nie brałem żadnej kurtki ani bluzy, pojechałem w samym podkoszulku. To, czego nie sprawdziłem, to siła wiatru, a zaczynało wiać coraz dotkliwiej przenikliwym chłodem.

Wyjąłem młodą z nosidła i założyłem jej dodatkowe warstwy ubrania. Babcia na szczęście też była przygotowana, więc byłem jedynym, który marzł. Kontynuowaliśmy wspinaczkę, a na drodze zaczęło się pojawiać coraz więcej luźnych kamieni i głazów wystających z ziemi. Szliśmy więc ostrożnie, a ja w kilku miejscach asekurowałem babcię.

Wreszcie dotarliśmy do punktu widokowego z krzyżem, który znajduje się zaraz przed szczytem. Ścieżka do niego prowadząca momentami składała się z samych wystających z ziemi skał. Widoczki były obłędne, a chylące się już ku zachodowi słońce potęgowało tylko brykające wokół nas pomarańcze i brązy. Po kilku kolejnych krokach znaleźliśmy się na szczycie.

Zrobiliśmy krótką przerwę pod nieczynną jeszcze w tamtym okresie wieżą widokową. Wiało okrutnie i zmarzłem już tak, że szczękały mi zęby - w tamtej chwili postanowiłem sobie, że zawsze będę brał jakieś dodatkowe okrycie na zapas, choćby nie wiem jak ciepło miało być. Założyłem Myszy na kurtkę bluzę, a na spodenki kolejne dresy. Po tym, jak babcia napiła się gorącej herbaty, a młoda wtrąciła serek, zdecydowaliśmy, że najwyższy czas się ewakuować, tym bardziej, że słońce chyliło się ku zachodowi.

Ze względu na porę szliśmy szybciej, nie chcieliśmy, żeby noc zastała nas w lesie. Przez całą wycieczkę, poza nosidłem na plecach, miałem na brzuchu plecak z prowiantem, rzeczami na zmianę dla Myszy i zestawem do zmiany pieluszek. W ręku trzymałem kijki, które uznałem za niepotrzebne, bo najgorszy etap mieliśmy za sobą. I tak, dzięki połączeniu pośpiechu, ograniczonej przez plecak na brzuchu widoczności oraz braku dodatkowej asekuracji, potknąłem się i upadłem.

Jak to się mówi: to był moment. Poczułem tylko, że się potykam i nie miałem nawet możliwości złapania równowagi. Nosidło i znajdująca się w nim Mysz kompletnie zmieniły mój środek ciężkości i runąłem tylko jak długi na kamienistą ścieżkę, waląc głową w leżący na niej głaz. Szybko i niezdarnie starałem się podnieść, a w głowie miałem zapętloną jedną myśl: "Żeby tylko Myszy nic nie było".

Udało mi się w końcu wstać. Młoda strasznie płakała, a babcia, blada ze strachu, próbowała mi pomóc. Zdjąłem w końcu z siebie nosidło, wypiąłem Mysz z pasów i sprawdziłem, czy jest cała - na całe szczęście nic jej nie było i najadła się tylko strachu. Ja miałem trochę rozwalone kolano, otarte dłonie i łokcie, i nabitego małego guza na czole, jednak bez lecącej krwi. Nie przejmowałem się tym jednak; przytulając córeczkę myślałem tylko o tym, jakim byłem idiotą, żeby tak nas narazić. W głowie momentalnie pojawiły się gorsze scenariusze. Co, jeśli Mysz uderzyłaby głową w kamień? Co gdybym stracił przytomność?

Noga trochę bolała, ale nie było tragedii. Młoda się uspokoiła i dała się znowu zapakować do nosidła. Uspokoiłem babcię i ruszyliśmy dalej - tym razem już z kijkami, bez plecaka zasłaniającego buty, patrząc uważnie pod nogi. Nie minęło jednak 10 minut, a zdarzył się kolejny wypadek: babcia również potknęła się o kamień i upadła na ziemię. Podbiegając myślałem, że dostanę zawału, i wyobrażałem sobie najgorsze, jednak i tym razem mieliśmy szczęście, bo babci, poza otartym kolanem, nic nie było.

Ostatnie promienie słońca już dawno zniknęły pomiędzy drzewami, zaczęło robić się ciemno. Gdy doszliśmy do samochodu, była 18:30, a dookoła panował mrok. Zapakowałem młodą do fotelika, sprawdzając, czy na pewno nic jej się nie stało podczas upadku. Sprawdziłem również w jakim stanie jest babcia, ale wszystko było w porządku.

Ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Oczywiście i na tym etapie nie mogło zabraknąć wrażeń. Na początku wspominałem, że droga, która prowadziła na parking, była wąska i stroma. No więc teraz w podobnych warunkach musieliśmy zjechać do Szczawy. Praktycznie cały czas miałem wciśnięty hamulec i pod koniec zaczął się już ślizgać i śmierdzieć. Udało się jednak zjechać w końcu na dół i dołączyć do drogi prowadzącej na Mszanę. W domu byliśmy około 20, a mi po głowie plątały się różne myśli.

Zdarzenia z tego dnia doprowadziły mnie do następujących wniosków jeśli chodzi wyjścia w góry z dzieckiem w nosidle: nigdy nie iść samemu; zawsze asekurować się kijkami, zwłaszcza przy schodzeniu; nie zawieszać plecaka na brzuchu; nie spieszyć się. Ktoś może uznać te punkty za zbyt radykalne i ma do tego prawo, ja jednak musiałem zaliczyć upadek, aby do nich dojść i wprowadzić je realnie w życie. To zdarzenie prześladuje mnie do dzisiaj, bo przez własną krótkowzroczność i głupotę doprowadziłem do bardzo niebezpiecznej sytuacji, która mogła skończyć się znaczenie gorzej, niż to miało miejsce.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
85b1f220-dacb-4b39-941e-cd44b01a206a
d667937e-c4af-4418-bf81-9c6793ce5e26
28a7797b-01bc-47fd-bb60-f89cc6459cf0
b7e115ca-ad21-4138-a8bc-54868bb59ae6
8e737147-1741-454f-b7a2-c785a7f350ce
Opornik

@Piechur dobrze że nie wypadła, ja nie przypinałem.

co do środka ciężkości ja noszę kamizelkę taktyczną czasami, i na klacie mam wszystkie podręczne i ciężkie rzeczy, typu woda, lornetka, telefon, to mi trochę wyśrodkowuje środek ciężkości jak noszę plecak.

Piechur

@Opornik Akurat zawsze ją przypinałem pasami. Ciekawy patent z kamizelką - w tym roku mam nadzieję zacząć chodzić z drugą córą, to się lepiej przygotuję

Opornik

@Piechur Zauważyłem że co raz więcej ludzi nosi różne outdoorowe chest-rigi, kamizelki do biegania, itd. firmy "cywilne" się za to wzięły.


Moda przyszła od militarystów, jest to po prostu wygodne i praktyczne.

Anteczek

TL;DR facet się wyjebał z dzieckiem w nosidle. Dziecku na szczęście nic się nie stało.

Piechur

@Anteczek Jeszcze babcia, zapomniałeś o babci

Zaloguj się aby komentować

Siema,
To już poniedziałek? No to skoczmy w góry z #piechurwedruje
---------
Szczyt: Lubań (Gorce)
Data: 22 października 2022 (sobota)
Staty: 14km, 4h, 680m przewyżyszeń

Jak co roku wybraliśmy się ze znajomymi na wspólny, uświęcony wyjazd celem zresetowania mózgów i poznęcania się nad wątrobami. Drugiego dnia mieliśmy uderzyć na szlak i trochę obawiałem się, jak to będzie wyglądało, biorąc pod uwagę poprzedni spęd, na którym podobna eskapada kosztowała niektórych z nas śniadanie. Tym razem jednak poranek odnalazł wszystkich w dobrym zdrowiu i gotowych do odrobiny ruchu.

Zakwaterowani byliśmy w wynajętym domku w Grywałdzie, niedaleko zielonego szlaku prowadzącego na Lubań. Aby do niego dołączyć poszliśmy wzdłuż ulicy, przy której znajdował się nasz dom, po czym doszliśmy na skraj lasu, do którego weszliśmy wąską ścieżką. (Nie jest ona oznaczona na mapach, więc nie jestem w stanie odwzorować dokładnej trasy, którą szliśmy, dlatego w linku jest jej przybliżenie.) Po jakimś czasie kluczenia między drzewami - bo część drogi szliśmy na przełaj - udało się dołączyć do szlaku w okolicy polany Żarnowiec.

Było chłodno, a w powietrzu wisiał deszcz, który jednak na szczęście nie zdecydował się padać. Droga była błotnista, ale nie przeszkadzało nam to w ogóle. Górskie powietrze podziałało jak lekarstwo na nasze skacowane lekko łby i szło się przyjemnie. Las raczył barwami późnej jesieni, ciesząc zmęczone jeszcze oko.

Pod względem nachylenia trasa nie sprawiała specjalnego problemu i dopiero ostatni odcinek na szczyt, który zaczynał się przy ruinach starej bacówki, był bardziej nachylony. Prowadził pod górę po dywanie brązowych liści, którymi usłana była biegnącą pomiędzy nagimi drzewami ścieżka.

W końcu dotarliśmy w okolice bazy namiotowej, spod której poszliśmy na wieżę widokową. Otaczająca nas roślinność raczyła eksplozją najróżniejszych kolorów: od przyciemnionych zieleni iglastych drzew, przez żółcie i brązy liści, po bordy i beże rosnących krzaków i wysokich traw. Nic tylko wyciągnąć sztalugę, rozłożyć płótno i pędzlem uwiecznić zjawiskowy krajobraz.

Spod wieży widać już było Tatry, które mimo pochmurnej pogody prezentowały się bardzo ładnie i kusiły swoją pozorną bliskością. Weszliśmy na wieżę, z której można było podziwiać widok na wszystkie strony świata, ale to właśnie Tatry, a także Pieniny i Gorce grały tu pierwsze skrzypce. Wiatr robił się coraz bardziej uciążliwy, więc założyliśmy kurtki i zeszliśmy z wieży.

Udaliśmy się ponownie w stronę ruin bacówki, spod której planowaliśmy odbić na niebieski szlak, a po drodze spotkaliśmy bardzo miłe panie, które poczęstowały nas jabłkami. Droga powrotna była równie błotnista, co ta, którą wchodziliśmy na szczyt. Szybko minęliśmy Kuternogową i wkrótce wyszliśmy z lasu. W brzuchach burczało nam już od dłuższej chwili, dlatego ucieszyliśmy się na widok karczmy znajdującej się przy małym stoku narciarskim - niestety, szczęście nam nie dopisało i okazała się być zamknięta ze względu na wesele.

Pozostało wrócić do wynajmowanego domku w Grywałdzie. Według map, z niebieskiego szlaku można było odbić w jakąś ścieżkę i dojść w okolice cmentarza znajdującego się niedaleko miejscowego kościoła. Problem polegał na tym, że żadnej ścieżki nie było, a alternatywa, polegająca na spacerze przy drodze, niespecjalnie nam się podobała. Postanowiliśmy więc iść na przełaj, mniej więcej tam, gdzie miała być dróżka i w ten sposób wpieprzyliśmy się w bagno, nie mając pojęcia jak iść dalej.

Po kilkunastominutowych manewrach w rozmokłej i grząskiej ziemi udało nam się dotrzeć na stabilniejszy grunt, a w końcu też do normalnej, asfaltowej drogi. Wróciliśmy do domku, odpaliliśmy grilla i browarki, wygrzaliśmy zmarznięte kości w saunie i w tak miłych warunkach zakończyliśmy naszą wycieczkę.

Trasa (przybliżona) dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
97bfc165-d1f2-4337-8581-2ca13cbdef53
ded89626-aaa9-466d-9043-4c771ef9c742
548d30c9-326d-430e-87a9-d6da49d726e0
7339ec19-b5bf-44d9-a5b6-10be549c30be
Mr.Mars

W 99% przypadków, źle się kończą wędrówki na przełaj.

Pan_Buk

@Piechur Na dalszym planie widać gildię magów.

902c7b06-b9c1-4838-8dc8-52156bf38f11
VonTrupka

cenzura ostra niczym cień mgły (☞ ゚ ∀ ゚)☞

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje będzie ciemno. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Hrube, Bukowina Miejska, Turbacz, Obidowiec (Gorce)
Data: 11/12 stycznia 2023 (środa/czwartek)
Staty: 18km, 5h45, 640m przewyżyszeń

Rok ledwo się zaczął, a z tatą zdążyliśmy już obskoczyć ładną nocną trasę w Lasku Wolskim, przemierzając większość z przebiegających tam szlaków, co opisywałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Czas jednak było wziąć się za prawdziwe góry, a nie marne substytuty, więc szybko zaczęliśmy się umawiać na kolejne wyjście.

Pragnęliśmy pochodzić w śnieżnej scenerii, więc zacząłem sprawdzać kamerki z różnych schronisk. Okazało się, że warunki w górach ogólnie były całkiem fajne, pozostało wybrać szczyt do zdobycia. Wygrały Gorce i królujący w nich Turbacz. Szybko zaplanowałem trasę, którą jeszcze nie szedłem, i kilka dni później o 20:30 wyruszaliśmy już z tatą na szlak z pokrytej topniejącym śniegiem Obidowej.

Na Bukowinę Obidowską wchodziliśmy szlakiem zielonym. Ostre, zimne powietrze wypełniało nam płuca i jak zwykle musiało minąć trochę czasu zanim udało nam się znaleźć odpowiedni rytm marszu. Na początkowym etapie śnieg był mokry, a drogę przecinały liczne małe strumyki powstałe z roztopów, także szło się niezbyt komfortowo. Na szczęście, im wyżej się znajdowaliśmy, tym mróz był większy, i wspomniany problem zniknął.

Było praktycznie bezchmurnie, dzięki czemu mogliśmy podziwiać upstrzone plamkami gwiazd ciemne, pozbawione zanieczyszczenia światłem niebo. Dodatkowo w wyprawie towarzyszył nam unoszący się nad wierzchołkami gór pyzaty księżyc. Dotarliśmy na Bukowinę Obidowską, z której czarnym szlakiem poszliśmy na Bukowinę Miejską, zahaczając po drodze o Hrube. Śniegu było mniej więcej po kostkę, na polanach po połowę łydki, ale trasa, którą przemierzaliśmy była na ogół dobrze udeptana i przetarta.

Z Bukowiny Miejskiej żółty szlak poprowadził nas do schroniska pod Turbaczem. Maszerowało się bardzo przyjemnie, rozległe polany umożliwiały podziwianie pogrążonych w mroku, ledwie zarysowanych wierzchołków sąsiadujących szczytów. Minęliśmy kaplicę na Rusnakowej polanie, a po kilometrze również pomnik upamiętniający partyzantów.

Chwilę później znaleźliśmy się przed okazałym schroniskiem, które na szczęście było otwarte w nocy i można było się w nim ogrzać. Zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i gorącą herbatę, a przede wszystkim na to, żeby tacie wyschły trochę ubrania, bo zwyczajnie w nich pływał. W schronisku panowała cisza, którą z największą starannością próbowaliśmy uszanować.

Gdy ubrania taty nadawały się już do ponownego założenia, opuściliśmy budynek i udaliśmy się na Turbacz, który znajdował się już rzut beretem od nas. Czerwony szlak zaprowadził nas pod obelisk znajdujący się na szczycie, pod którym zrobiliśmy sobie zdjęcie, a następnie zaczęliśmy z niego schodzić. Sprawdziłem zegarek - wybiła północ.

Ten kawałek w zimowej scenerii był chyba najbardziej atrakcyjny z całej wyprawy. Śniegu było sporo, a trasa prowadziła pomiędzy wysokimi drzewami iglastymi, których gałęzie uginały się pod ciężarem białego puchu. Momentami tworzyły piękne lodowe tunele, klimat był naprawdę świetny.

W dalszym ciągu idąc czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Obidowca, a później na Stare Wierchy. Droga prowadziła zjawiskowo ośnieżonym lasem, czasami przecinając mniejszą lub większą polanę. Szlak był jednak przetarty i nie mieliśmy problemu z zapadaniem się. Niestety, dużo z tego długiego jednak odcinka nie pamiętam - zwykle przy schodzeniu mój mózg włącza się w tryb autopilota i nie rejestruję zbyt wiele z otoczenia.

Po dotarciu na Stare Wierchy postanowiłem spróbować wejść do schroniska, które się tam znajduje, żeby przybić pieczątkę do książeczki. Drzwi na szczęście były otwarte, ale nad nimi zawieszony był dzwoneczek, którego dźwięk mógł niestety kogoś obudzić przy moim wchodzeniu lub wychodzeniu.

Tu nasza wyprawa dobiegała już kresu. Zielonym szlakiem, który prowadził utwardzoną drogą pokrytą topniejącym znowu śniegiem, zeszliśmy do Obidowej i zapakowawszy rzeczy do auta ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Czwartek w pracy okazał się na szczęście łagodny i w trakcie dnia udało mi się przyciąć komara na godzinę, dzięki czemu udało mi się go jakoś przeżyć. Myślą cały czas wracałem jednak do nocnej przygody, która była jednocześnie bardzo bliska, ale jednak już odległa. Wiedziałem jedno - trzeba było to szybko powtórzyć.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
19df23aa-76e6-43f3-adf0-f96da6315e2f
45ce5622-8cba-4015-9049-5f8a159309a8
453362fa-5edf-4f5b-af03-ff9bec8a21bf
722d6951-2dd2-4352-9e9c-d3d1a2999c94
cc2a0e91-ccb1-4f2b-acd2-4e51da038fb5

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj o krótkiej rodzinnej wycieczce. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Śnieżnica (Beskid Wyspowy)
Data: 10 września 2021 (piątek)
Staty: 6km, 2h, 355m przewyżyszeń

To była wycieczka spontaniczna, czyli najlepszego typu. Od samego rana pogoda dopisywała dając mi wyraźne znaki, żeby się gdzieś ruszyć, więc skończyłem wcześniej pracę i pojechaliśmy całą rodzinką pochodzić chwilę po górach. Trasa z założenia miała być krótka, żeby zdążyć do domu przed zmrokiem, i w ten sposób wybór padł na leżącą nieopodal Śnieżnicę.

Samochód zaparkowaliśmy na płatnym parkingu w Gruszowieckiej przełęczy, z której 2 miesiące wcześniej wychodziłem z babcią i młodą na Ćwilin. Na podejście wybraliśmy zielony szlak, który był raczej łagodny przez większość czasu. Po pokonaniu krótkiego asfaltowego odcinka weszliśmy w las.

Szeroką drogą wkrótce doszliśmy do położonego w lesie ośrodka rekolekcyjnego dla młodzieży. Wyglądał całkiem fajnie, był zadbany i okazały. Minęliśmy go i niebawem dotarliśmy do stacji górnej wyciągu narciarskiego. W tym miejscu można było zobaczyć kawałek panoramy zawierający leżące w oddali szczyty innych gór.

Z tego miejsca szlak zanurkował znów w las, tym razem prowadząc już fajną, usianą korzeniami ścieżką, którą dotarliśmy na Śnieżnicę. Pod krzyżem, znajdującym się niedaleko tabliczki z nazwą szczytu, zrobiliśmy krótki postój na smakołyki i ciepłą herbatę. Mysz wzięła kijki i radośnie chodziła po nierównym terenie, odkrywając las na chwiejnych jeszcze nóżkach.

Na jednym z drzew był zawieszony znak, który kierował chętnych na znajdujący się nieco niżej punkt widokowy, ale nie zdecydowaliśmy się do niego pójść. Pomimo, że pogoda nadal dopisywała, rosnące gęsto drzewa, wśród których się znajdowaliśmy, skutecznie blokowały ciepłe promienie słońca i zaczęło robić się chłodno.

Drogę powrotną przebyliśmy niebieskim szlakiem, który był trochę bardziej nachylony niż zielony, ale bez tragedii. W jednym miejscu przy ścieżce rosły gęsto śliczne fioletowe dzwonki, więc naturalnie zatrzymaliśmy się, żeby Mysz mogła je pooglądać.

Reszta trasy do samochodu minęła szybko i wkrótce zmierzaliśmy już do domu. Wycieczka udała się perfekcyjnie - wykorzystaliśmy fajnie ładny kawałek dnia, spędzając wspólnie miłe chwile. Zdecydowanie lepsza opcja od kiszenia się w domu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
e617e062-6379-4647-bd92-b7c7cebec7a3
0406716a-d9b2-46ab-a92f-0b2e492affed
16d96e81-e148-4d5e-9594-3b44f9aceb8f
5bdc0978-e944-42c6-aaae-ce7172e0aadb
f6c0ac57-74f5-40a3-a472-d50461984631

Zaloguj się aby komentować

Plaża w Dębinie jest naprawdę szeroka i piękna.

Spacerek elegancki, bo i pogoda elegancka. Tęskniłem za tymi wiosennymi wieczorami, choć to dopiero początek.

Polecam restaurację specjalizującej się w gęsinie w Swołowie, k. Słupska (kraina w kratę). Urokliwe miejsce.

#timetoescape #wedrujzhejto #pomorze

4h spacerku, yerbka zaparzona na klifie. Pozdrawiam
493a3f38-0464-4510-91ee-08218dcf165e
07c675a7-f5b1-40f6-b7a1-86722fbf19b2
7b4836ea-8ffc-46d3-b283-8d9b8d8e582a

Zaloguj się aby komentować

Takie tam leśne spacerki przed obiadem

Krótkie uczczenie Światowego Dnia Dzikiej Przyrody, który został ustanowiony na dzień 3. Marca w 2013 roku

#przyroda #ciekawostki #zuchwedruje #zuchpostuje #las #spacer #wedrujzhejto
zuchtomek userbar
11adfea0-053e-4541-b78e-c6688a16a1c6
6c9306bd-40e4-443d-81a7-30534c4ee494
990eae72-5e52-4410-8bb3-4ce6d8cee5c4
2704e62b-284b-4d8b-9da3-7de047082897
f2500ece-efea-4e26-a177-c73797db22f4

Zaloguj się aby komentować