Nawiązując do poprzedniego wpisu - poniżej krótki opis objazdówki po Norwegii, mapa podróży oraz parę informacji, które mogą się przydać każdemu, kto chciałby, żeby fiordy mu z ręki jadły ;).
Objazdówkę po zachodniej Norwegi odbyłem pierwszy raz we wrześniu 2021 r a drugi w czerwcu 2022 r. Jechaliśmy w dwie osoby, moim samochodem VW Tiguan z 2017 r. - dobrze być pewnym auta, którym się podróżuje. Tiguś może bestią nie jest, ale jako że to stosunkowo nowy SUV z automatyczną skrzynią biegów to udało pomieścić się wszystkie toboły, jazda była komfortowa a poboczne drogi nie stanowiły większego wyzwania.
Do Szwecji dostajemy się promem TT-Line kursem Świnoujście-Trelleborg. Prom wypływa w okolicach północy co sprawa, że na miejscu jesteśmy nad ranem a w wynajętej kabinie można wziąć jeszcze ostatni wygodny prysznic i chwilę się przespać przed podróżą a to ważne, bo pierwszy dzień przygody właściwej to dość mozolna, 6-godzinna podróż przez Szwecję w okolice Oslo. Do samej stolicy zamierzamy zajechać w drodze powrotnej więc teraz zależy nam na rozbiciu pierwszego biwaku.
Drugi dzień to kolejna długa podróż na zachód, ale z każdą godziną pokonanej trasy krajobraz zaczyna się zmieniać a kraina troli ukazuje swą dzikość. Po drodze można zwiedzić Heddal stavkirke czyli największy w Norwegii kościół klepkowy z XIII wieku. Karpacz się chowa. Pod wieczór jest się już u podnóża najpiękniejszych rejonów. Fiordy, jeziora, góry… chwilami jest tego tyle, że człowiek jedzie z rozdziawioną mordką przez długie minuty i dopiero boląca żuchwa i kapiąca ślina wyrywa nas na chwilę z wizualnego transu!
Następnie kierowanie się na północ – jazda to bardziej wycieczka przez piękne, żywe muzeum natury, które co chwilę zaskakuje nas spektakularnymi wodospadami, tunelami, mostami no i fiordami rzecz jasna. Trasę obieram tak, by nie zbaczając zbytnio z drogi zahaczać o wcześniej przygotowane punkty na mapie. Jednego dnia decydujemy się, że przejdziemy 20 km ale za to urządzamy wędrówkę wokół niesamowitego jeziora a innego dnia spędzamy pół dnia w aucie by na koniec dnia obóz rozbić na szczycie wzniesienia z widokiem na fiord.
Dzień do dnia podobny, życie obozowe. To ma być wypoczynek. Leniwe śniadanie składające się zabranego suchego prowiantu z Polski i chleba kupionego już na miejscu. Następnie jedna osoba zwija obóz, druga myje gary a następnie również pomaga z namiotem, tarpem. Wyjazd w okolicach południa, podczas jazdy przekąski. Dojazd do miejsca kolejnego obozu popołudniu. Znów jedna osoba rozbija obóz a druga przygotowuje posiłek: makaron z gotowym sosem + podsmażana kiełbasa. Na deser jakiś kisielek, herbatka i czekolada.
Na tym zakończę część opisową podróży, przejdźmy do konkretów.
Przejechaliśmy 3600 km (trasa niebieska) i 4000 km (trasa czerwona). Jest w tym dojazd i przyjazd z mojego domu w lubuskim (mam około 200 km do Świnoujścia).
Nocleg każdego dnia był wybierany na spontanie (no, może oprócz dwóch lokacji podczas drugiej podróży, które mieliśmy już poznane). Oczywiście wcześniej spędziłem długie godziny na „jako-tako” planowaniu trasy i mniej więcej gdzie danego dnia chcemy dojechać i szukania w tej okolicy na mapie zakątków, które wydają się być odpowiednie na rozbicie obozu. Także parę razy kierowaliśmy się do z góry upatrzonej polanki w środku lasu, parę razy moja współtowarzyszka na bieżąco szukała miejsc w pobliżu naszej trasy a raz po prostu wjechaliśmy w poboczną dróżkę i rozbiliśmy obóz 30 m od głównej drogi. W najgorszym wypadku można zawsze pojechać po prostu do płatnych miejsc kempingowych/pól namiotowych, których jest bardzo dużo.
Kwestia higieny – prysznic można wziąć za małą opłatą na polach namiotowych lub spędzić noc w hotelu i tam się zregenerować. Załatwiać można się na stacjach benzynowych, specjalnie przygotowanych miejsc dla podróżnych lub po prostu na łonie natury korzystając z szpadelka :).
Temperatura i pogoda – podczas dwóch podróży dwie noce mieliśmy chłodne i temperatura spadła do okolic 3 stopni. Lekko zmarzliśmy. Pozostałe noce około 8 stopni. W dzień natomiast 15-20 stopni. Należy pamiętać, że to tereny górzyste i brać to pod uwagę w momencie kompletowania ekwipunku. Ponieważ chcieliśmy podróżować poza sezonem wakacyjnym i wybraliśmy koniec czerwca i września musieliśmy się pogodzić z tym, że będzie troszkę chłodniej niż w lipcu i sierpniu za to mniej turystów, na czym nam bardziej zależało. Należy nastawić się na deszczową pogodę. Nam udało się mieć sporo dni słonecznych, ale mżawka wieczorami/rano to norma.
Ekwipunek – ponieważ obozy rozbijaliśmy blisko auta nie zależało nam aż tak na wadze wyposażenia. Korzystaliśmy z namiotu Quechua 2 Seconds Easy Fresh&Black 2-osobowy. Do tego maty pod materace (teren bywał mocno kamienisty), materac i śpiwory na tcomf ~4st. Koszulki i skarpety wełniane to must have. Oprócz tego oczywiście dobre buty do trekkingu, spodnie trekkingowe etc.
Jedzenie jak wspomniałem kupiliśmy głównie w Polsce. Na miejscu raz porwaliśmy się na maca (ileż można jeść makaronu!) a raz w hotelu usmażyliśmy kupnego łososia. Poza tym kupowaliśmy tam pieczywo i owoce.
Koszty. Nie wliczam w to ekwipunku, który zakupiliśmy wcześniej. Namiot, śpiwory, ubrania, akcesoria kempingowe – gdy kupujesz od zera to również znaczący wydatek. Na ostatnią podróż natomiast rozkłada się mniej więcej to tak:
prom – 1500 zł
benzyna – 3000 zł
jedzenie w Polsce – 700 zł
jedzenie w Norwegii – 300 zł
zakupy przygotowawcze w Polsce typu rzeczy do higieny, jakieś drobiazgi, alko – 500 zł
ubezpieczenie – 200 zł
Łącznie wyszło na dwoje około 6200 zł za 12 dni podróży. Nie korzystaliśmy jednak z hoteli ani płatnych pól namiotowych. Opcja full cebula.
Reasumując – z obydwu wypraw jestem bardzo zadowolony. Norwegia to piękny kraj do takich objazdówek. Drogi są świetne, ruch znikomy, widoki powalające. Posiadając ekwipunek największym kosztem jest oczywiście benzyna i prom, ale tego nie da się uniknąć. Sama przygoda i poszerzanie horyzontów wart jest natomiast każdej ceny!
#podroze #norwegia #gory #fotografia