Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje
ostatnia wycieczka z 2019 roku, o której chciałem Wam opowiedzieć. Zdjęć mam z niej mało, ale jest o tyle istotna, że była to moja pierwsza w pełni nocna wyprawa, od której zaczęło się późniejsze szaleństwo. Zapraszam!
---------
Szczyt: Turbacz (Gorce)
Data: 16/17 listopada 2019 (sobota/niedziela)
Staty: 16.5km, 5h30, 820m przewyższeń
Był listopad i wielkimi krokami zbliżał się termin narodzin Myszorka. Zaczynało się robić trochę nerwowo, dodatkowo miałem dziwną sytuację w pracy i szukałem jakiegoś ujścia dla gromadzącej się negatywnej energii. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby pójść gdzieś w góry, ale dla odmiany - nocą. Inspiracją byli moi koledzy, którzy na takiej wyprawie byli kilka lat wcześniej.
Zadzwoniłem do kuzynostwa i po krótkich ustawieniach była gotowa zarówno ekipa, jak i termin. Wraz z kuzynką i kuzynem zdecydowaliśmy, że naszym celem zostanie Turbacz - był w miarę blisko, a poza tym należał do zbioru szczytów z #koronagorpolski, do którego to klubu w tamtym momencie należeliśmy już wszyscy.
Na parking w Koninkach zajechaliśmy około 19 i wyposażeni w czołówki rozpoczęliśmy poszukiwania drogi. Na początku źle skręciliśmy z parkingu i doszliśmy pod wyciąg, także musieliśmy się cofnąć, aby wejść na właściwy już niebieski szlak.
Rozpoczęliśmy wspinaczkę, z której nie pamiętam zbyt wiele poza tym, że moja kupiona dzień wcześniej najtańsza latarka z Decathlona nie nadawala się do świecenia nawet przy sikaniu. W porównaniu do mocnej latarki kuzyna przy mojej miałem wrażenie, że tam, gdzie nią oświetlam, jest ciemniej. Postanowiłem wtedy zamówić sobie mocniejszą czołówkę jak tylko wrócę do domu.
Tak czy inaczej, w swoim tempie sukcesywnie zdobywaliśmy wysokość, a przy rozmowie czas mijał szybko. Dotarliśmy tak do Diabelskiego Kamienia znajdującego się przy Czole Turbacza. Księżyc świecił jasno oświetlając pięknie znajdującą się tam Halę. Wpadliśmy na pomysł, żeby włączyć muzykę z Władcy Pierścieni (temat z Uruk Hai), zgasiliśmy latarki i przez kilka minut biegliśmy polaną w zupełnej ciemności - klimat był niesamowity.
Minęliśmy ołtarz polowy i bardzo, bardzo błotnistą drogą poszliśmy do schroniska. Zrobiliśmy tam dłuższą przerwę na gorącą herbatę i posiłek, przybiliśmy także pieczątki do książeczek. W telewizji leciał chyba jakiś mecz, bo pamiętam, że na stołówce było pełno rozemocjonowanych ludzi. W końcu stwierdziliśmy, że czas uderzyć na szczyt i spakowaliśmy rozłożone bambetle.
Na Turbaczu znaleźliśmy się dokładnie o 23. Zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć pod obeliskiem i czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy drogę powrotną. Po drodze minęliśmy turystę, który szedł tej nocy w pojedynkę - zrobiło to na nas spore wrażenie, a mi w głowie zakorzeniła się idea samotnych nocnych wędrówek.
Dalszej części trasy niestety nie pamiętam, ale przy Obidowcu musieliśmy skręcić na zielony szlak, bo mam w głowie jakieś zamglone obrazy mijanego wyciągu narciarskiego. Całą wycieczkę wspominam bardzo dobrze - z kuzynostwem spędziliśmy na prawdę fajne chwile, warunki były super, a dodatkowo ten wypad otworzył przed nami nowe możliwości jeśli chodzi o nocne górskie eskapady.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #gorce