#beskidsadecki
Dziś w #piechurwedruje
---------
Szczyty: Błyszcz, Koziarz, Suchy Groń (Beskid Sądecki)
Data: 28 kwietnia 2024 (niedziela)
Staty: 12km, 4h25, 610m przewyższeń
Koziarz przykuł moją uwagę w roku 2023, gdy jadąc do Krościenka zobaczyłem na nim wieżę widokową - na początku myślałem, że to Lubań, ale nie pasowała mi lokalizacja. Postanowiłem wtedy, że pasowałoby go w końcu odwiedzić i pomimo, że podejść było kilka, to zawsze w ostatniej chwili plany się zmieniały i szczyt ten był spychany na dalszy plan. Aż w końcu pod koniec kwietnia udało się wygospodarować trochę czasu i pojechać na wycieczkę z kuzynką i tatą. Niedzielnym rankiem, o 3:20, zostawiliśmy auto na parkingu i ruszyliśmy w trasę zielonym szlakiem.
Pierwsze kilkaset metrów prowadziło asfaltem pomiędzy domami, po czym wkroczyliśmy w las. Droga była ok, choć pierwsze 20 minut musiałem tradycyjnie przesapać próbując znaleźć odpowiedni rytm. Kilkukrotnie szliśmy w miejscach, w których drzewa się przerzedzały, i można było coś zobaczyć: a to wieżę na Koziarzu, a to kawałek Tatr z ośnieżonymi wierzchołkami i unoszącym się nad nimi księżycem. Było bardzo przyjemnie.
Przy Kolebisku zatrzymaliśmy się na chwilę przy drewnianej chacie, przy której było miejsce na ognisko, a nawet huśtawka dla dzieci. Ze znajdującej się tam polany rozpościerał się ponownie wspaniały widok na Tatry. Niebo zaczynało się już żarzyć, więc pospieszyłem towarzystwo i niebawem dotarliśmy do Jaworzynki, gdzie szlak zielony się kończył. Stwierdziliśmy, że mamy jeszcze czas i poszliśmy na znajdujący się obok Błyszcz, na którym znajdował się ołtarz polowy. Widoki z niego były fantastyczne - bardzo spodobało mi się to miejsce i myślę, że warto o nie zahaczyć, zwłaszcza, że nie znajduje się daleko od głównego szlaku.
Popatrzyłem na zegarek i okazało się, że czasu nie było jednak aż tak dużo, jak mi się wydawało, więc szybko skierowaliśmy się na Koziarz. Żółty szlak prowadził fragmentami przez las, pola, pomiędzy krzakami pełnymi borówek i drewnianymi płotkami. Przez większość czasu można było z niego podziwiać okoliczne szczyty. Byliśmy już zaraz obok wieży, gdy w oddali zobaczyłem wyłaniającą się zza horyzontu pomarańczową tarczę słońca. Ruszyliśmy biegiem na szczyt, do którego ostatnie metry prowadziły ostro nachyloną ścieżką, i jakimś cudem udało nam się dostać na wieżę na tyle wcześnie, że nie straciliśmy całego spektaklu. Zabawiliśmy na niej zresztą dość długo, bo przejrzystość powietrza była perfekcyjna, a krajobraz kojący i ciężko było się od niego oderwać.
Po tym dłuższym pobycie na wieży rozpoczęliśmy drogę powrotną do Tylmanowej. Szliśmy dalej żółtym szlakiem między pięknie rozświetlonymi drzewami, łaskotanymi przez złote promienie słońca. Kawałek za Suchym Groniem zrobiliśmy sobie przerwę na kawę, po której udaliśmy się nieoznakowaną ścieżką na Sobel Tylmanowski. Wybrałem tę trasę, bo zaintrygowało mnie oznaczenie terenu na mapach turystycznych, które wskazywało na to, że prowadzić miała ona jakimś garbem. Wyobrażałem sobie przez to różne rzeczy, a skończyło się na naprawdę przyjemnej i ciekawej trasie prowadzącej skalistym i kamienistym grzbietem. Mi się to podobało. Dodatkowo zauważyliśmy, że na drzewach porozwieszane były tabliczki znakujące szlak niebieski, więc być może niedługo pojawi się on oficjalnie na mapach (jeżeli już go nie ma).
Reszta trasy minęła bez większych zaskoczeń. Szło się przyjemnie, las co jakiś czas zmieniał charakter, zobaczyliśmy sarny, posłuchaliśmy świergotania ptaków - perfekcyjne warunki do tego, żeby się wyciszyć i nabrać nieco dystansu do swoich codziennych zmartwień i zmagań. W końcu dotarliśmy do samochodu i z zadowoleniem, że wycieczka się udała, pomieszanym ze smutkiem, że już się skończyła, pojechaliśmy do domu.
Polecam tę trasę, lub ogólnie Koziarza, wszystkim odwiedzającym Szczawnicę, Krościenko czy też okolice tych miejscowości. Warto mieć tę górkę w pamięci i uwzględnić ją w planie wycieczki oprócz Lubania, Trzech Koron czy Wysokiej, na które to szczyty zazwyczaj ciągnie największa ilość turystów. Jeśli chodzi o jej poziom trudności, to nie powinien sprawić nikomu problemów - dość powiedzieć, że identyczną drogą przeszły tydzień po mnie moja babcia i mama.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidsadecki
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Trasa Łabowa - Hala Łabowska - Runek - Bacówka nad Wierchomlą - Runek - Łabowska - Łabowa w #beskidsadecki
zrobiona z bananem na twarzy który powiększał się przy każdym zjeździe.
Całość brutto z długim leżeniem na Wierchomli zajęła 4 godziny.
Od skakania po kamieniach bolą mnie dzisiaj ręce ale odcinek Runek - Łabowska to istne osypisko
Nareszcie znalazłam kompromis pomiędzy moim brakiem czasu, a ogromną potrzebą pobycia w lesie.
Trzeba się rozejrzeć za sprzętem
#gory #rowerelektryczny
@ciszej piękne widoki
@bojowonastawionaowca i można zobaczyć ich 4x więcej dzięki szybkości
@ciszej sprzedam nerkę
intensywność jest wyższa niż przy zwykłym chodzeniu na szlaku, ale niższa niż przy bieganiu po górach. Czyli idealnie.
@ciszejbrakuje porównania z rowerem xD
Zaloguj się aby komentować
#zielczanwgorach#beskidsadecki
Myślałem że napijemy się wspólnie piwka, ale mamy kawałeczek do siebie 🙂
@K44 ja Tatry dopiero we wrześniu:D
Ze mnie żaden alpinista, ale we wrześniu możemy jakąś śliwowicę na Giewoncie zrobić :)
Przychodzi turysta do bacy i pyta:
- Baco, macie jakiś pokój do wynajęcia?
- Mom.
- Za ile?
- Dwiście.
- Baco! To bardzo drogo!
- Panocku ale tu jest piknie.
- No dobra baco, ale musi tu być spokój i żadnych dzieci.
- Tu nimo żadnych dzieci.
Turysta idzie spać.
Rano o godz. 5 - rumor, wrzask, z poddasza wypada czereda dzieci.
Wrzeszczą, wywracają meble itp.
Turysta zwleka się z wyra i zaspanym głosem mówi do bacy:
- Baco, baco, tu nie miało być żadnych dzieci!
- Dzieci? To są skurwysyny nie dzieci!
@Zielczan tak mi się przy bacówce przypomniało XD
@Rozpierpapierduchacz faktycznie było ich w chuj i cały chillout diabli wzięli xD zjadłem i poszedłem dalej
Zaloguj się aby komentować
#piechurnatrasie
#gory #wycieczka #wschodslonca #fotografia #beskidsadecki
Kolejny co spać nie może bo go nogi swędzą
@Z_buta_za_horyzont Beskid Sądecki, szybki strzał na wschód słońca na Koziarzu z Tylmanowej
@Z_buta_za_horyzont @Piechur mnie jak nogi świeża to myję. A nie swędzą nigdy ( ͡ʘ ͜ʖ ͡ʘ)
@Piechur Tak trzeba żyć!
@Piechur Śliczny widok! Miłej trasy!
Zaloguj się aby komentować
W dzisiejszym #piechurwedruje
---------
Szczyty: Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa, Złomisty Wierch (Beskid Sądecki)
Data: 5 września 2021 (niedziela)
Staty: 27km, 8h, 1.260m przewyżyszeń
Na Radziejową ostrzyliśmy z kuzynem zęby od jakiegoś czasu, ale z różnych przyczyn nie udawało się dograć terminu. W końcu jednak gwiazdy zaczęły nam sprzyjać i w niedzielny poranek pojechaliśmy do Rytra, żeby rozpocząć stamtąd naszą wędrówkę. Samochód zostawiliśmy na dużym parkingu niedaleko stacji kolejowej i ruszyliśmy w drogę, podążając czerwonym szlakiem.
Cała miejscowość przykryta była gęstą mgłą, także od początku klimat wycieczki zapowiadał się fajnie. Pierwsze 2.5 kilometra prowadziło na przemian asfaltem, ubitą drogą i ścieżkami prowadzącymi przez pola. Było dość stromo i mimo dobrej kondycji nieco się zasapaliśmy. Znaleźliśmy się też w końcu ponad mgłą i mogliśmy pozachwycać się wypełnionymi nią dolinami, sprawiającymi wrażenie wielkich kotłów z gotującą się w nich magiczną miksturą.
Weszliśmy w las, kontynuując wspinaczkę. Dopiero przy Kordowcu teren odrobinę się wypłaszczył, pozwalając na złapanie oddechu i uspokojenie tętna. Doszliśmy do polany Poczekaj, na której poczekaliśmy trochę, aż przestaniemy sapać. Przy znajdującej się tam ławce zjedliśmy po bułce patrząc na dolinki, które w dalszym ciągu przykryte były kołdrą z mgły.
Ruszyliśmy dalej w stronę Niemcowej. Po kolejnym ostrzejszym podejściu naszym oczom ukazał się bardzo przyjemny widok - na polanie przy drewnianej chacie brykały sobie owce, brzęcząc przyczepionymi do szyj dzwoneczkami. Momentalnie poczuliśmy swojski zapach owczych bobków, który mimo wszystko wywołał u nas pozytywne skojarzenia z dziecięcych czasów spędzonych na wakacjach na wsi. Następnie minęliśmy ruiny starej szkoły i niebawem byliśmy już na Niemcowej.
Kontynuowaliśmy marsz idąc w dalszym ciągu czerwonym szlakiem. Z tego odcinka nie pamiętam za dużo, więc zakładam, że nie sprawił większych problemów. Znaleźliśmy się na Wielkim Rogaczu, z którego na Radziejową został już tylko kilometr. Otaczał nas las, jednak z tego co pamiętam w wielu miejscach składał się z połamanych drzew i wyglądał jakoś smutno. Przed nami widniał już czubek najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego, więc skupiliśmy się na tym, aby do niego dojść.
Zdobywanie wierzchołka zaczęliśmy z przełęczy Żłobki. Mimo, że odcinek był krótki, dawał mocno w kość - droga była kamienista i mocno nachylona. Przy wchodzeniu spociłem się okropnie i cały czas czułem pulsującą na szyi tętnicę. Kuzyn szedł kawałek za mną, również dysząc ciężko. I w takim właśnie miejscu minął nas facet, który na tę górę wbiegał - nie widać było po nim większego zmęczenia, a łydkę miał jak moje udo. Pokiwaliśmy głowami z niedowierzania i, człapiąc ociężale, doszliśmy w końcu na szczyt.
Na Radziejowej znajdowała się wysoka wieża, dzięki której można było podziwiać otaczające górę widoki. Oczywiście weszliśmy na nią, co dla kuzyna było sporym wyzwaniem ze względu na silny lęk wysokości - dał jednak radę i nie żałował, choć przez cały czas musiał trzymać się kurczowo barierki. Zeszliśmy z wieży i przy jednej z ławeczek zrobiliśmy przerwę na posiłek i picie. Zrobiliśmy sobie również pamiątkowe zdjęcie pod dużą tablicą z nazwą szczytu i przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski.
Po tej szybkiej regeneracji ruszyliśmy w dalszą drogę do schroniska na Przehybie. Droga czasami wznosiła się, czasami opadała, prowadząc przez kolejne znajdujące się na czerwonym szlaku wierzchołki. I tak minęliśmy Bukowinki, Złomisty Wierch i znaleźliśmy się na rozdrożu pod Wielką Przehybą. W trakcie drogi można było cieszyć się widokami, ponieważ nie szło się gęstym lasem, ale znowu, jak przed samą Radziejową, wydaje mi się, że na trasie było bardzo dużo połamanych drzew.
Na Przehybę doszliśmy chwilę przed 12. Mimo, że do tamtej pory na trasie ilość spotkanych osób mogliśmy policzyć na palcach dwóch rąk, to w drodze do schroniska jak i w nim samym ludzi było już całkiem sporo. Zamówiliśmy sobie bigos i szarlotkę, ciesząc się fantastyczną pogodą i udaną wycieczką.
Nadszedł jednak czas, aby wracać do samochodu. Do Rytra według planu miał prowadzić szlak niebieski i nim właśnie rozpoczęliśmy schodzenie. Jak to zwykle przy schodzeniu bywa, mózg mi się wyłączył i przestałem rejestrować, co się działo dookoła, wyciszając się i wpadając w stan lekkiego letargu. Prawdopodobnie w ogóle nie pamiętał bym tej drogi, gdyby nie to, że kuzyn zaczął narzekać na dyskomfort w butach.
Początkowo tylko wspominał, że trochę bolą go stopy, ale dość szybko zaczął kuśtykać, a wreszcie syczeć z bólu. Okazało się, że buty, które wziął, były ok do chodzenia na spacery po mieście, ale do tak długiej trasy w górach w ogóle się nie nadawały. Ich głównym mankamentem było to, że były dopasowane do normalnego chodzenia - przy wchodzeniu pod górę wszystko było w porządku, jednak przy schodzeniu stopa leciała do przodu i palce miały stanowczo za mało miejsca. Dlatego właśnie z zasady górskie buty kupuje się rozmiar większe od tych, w których chodzimy na co dzień.
Było na prawdę źle - kuzyn ledwo szedł, musieliśmy robić coraz częstsze przerwy, a do Rytra zostało nam jeszcze kilka kilometrów. Droga była ostro nachylona, co tylko potęgowało jego ból. W pewnym momencie kuzyn był już tak zdesperowany, że scyzorykiem rozciął wierzch butów przy palcach, żeby dać im chociaż odrobinę więcej luzu.
I tak, człapiąc powoli, dotarliśmy do Starego Kamieniołomu, z którego szeroką drogą prowadzącą obok potoku Roztoka Wielka szliśmy dalej w stronę samochodu. Na tej trasie było już sporo osób, głównie starszych par oraz rodzin z dziećmi, które korzystały z pięknej niedzielnej pogody. Minęliśmy Bystry Potok i znajdujący się tam Park Ekologiczny, i już cały czasu asfaltową drogą schodziliśmy w kierunku parkingu.
Dla kuzyna była to prawdziwa droga krzyżowa. Każdy krok był dla niego męką i, jeśli dobrze pamiętam, to od pewnego momentu w ogóle zdjął buty i szedł chodnikiem w samych skarpetkach. Choć wydawało się, że nigdy nie dojdziemy do samochodu, to jednak ostatecznie do niego dotarliśmy. Kuzyn na szczęście wziął buty na przebranie, więc wyrzucił od razu do kosza te, które na wycieczce sprawiły mu tyle kłopotu, kląc na nie pod nosem.
Wyprawa, mimo ciężkiej końcówki, była jednak udana. Spędziliśmy na szlaku jedną trzecią dnia, zaliczyliśmy kolejny szczyt do KGP, pogoda była świetna, a i towarzystwo doborowe. A co się tyczy przygody z butami - stała się ona cenną nauczką na przyszłość, żeby lepiej planować, jakie obuwie zakłada się na szlak.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidsadecki
@Piechur tak samo wchodzę na wieże widokowe jak kuzyn
Zaloguj się aby komentować
Dziś o pierwszym wypadzie tylko z Myszą. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Jaworzyna Krynicka (Beskid Sądecki)
Data: 28 lipca 2021 (środa)
Staty: 9.5km, 3h55, 510m przewyżyszeń
Po chorobowym początku miesiąca, który dla Myszy zaczął się antybiotykiem, chciałem uszczknąć nieco lata i spędzić z nią wspólnie kilka chwil, dając jednocześnie trochę luzu przemęczonej żonie. Młoda miała już półtora roku, więc uznałem, że wyjazd solo nie powinien sprawić zbyt wielkich trudności. Na ostatnią chwilę zarezerwowałem nocleg w Powroźniku (miejscowość pomiędzy Muszyną a Krynicą Zdrój) i pojechałem tam z córą na kilka dni.
W planach, poza atrakcjami stricte dziecięcymi, miałem zdobycie Jaworzyny Krynickiej, na której byłem wiele razy za małolata. Pogoda była raczej kapryśna, ale już drugiego dnia zapowiadał się słoneczny poranek i postanowiłem to wykorzystać. Wstaliśmy wcześniej, zjedliśmy śniadanie, wziąłem cały potrzebny ekwipunek pieluchowo-żywieniowy i pojechaliśmy na parking przy Czarnym Potoku, zaraz naprzeciw dolnej stacji kolejki gondolowej.
Po przebraniu butów i zapakowaniu Myszy do nosidła ruszyłem na poszukiwania zielonego szlaku. Miałem trochę problemu z tym, żeby znaleźć miejsce, w którym skręca w las. Cała masa turystów, zamiast iść nim, kierowała się środkiem zbocza idąc wzdłuż słupów podtrzymujących stalowe liny kolejki. Trochę im współczułem, bo słońce zaczęło mocno grzać i nic nie chroniło ich przed upałem, a wystarczyło poszukać trochę ścieżki, aby schować się w chłodniejszym lesie.
Rozpocząłem wspinaczkę. Pierwsze 20 minut dało mi w kość, pot spływał mi po rękach i plecach, co było średnio komfortowe. Wkrótce trasa trochę złagodniała, szedłem szeroką dróżką, a organizm odnalazł odpowiedni rytm. Na którymś etapie nieświadomie opuściłem szlak, co byłoby niefortunne, gdybym planował zjeżdżać gondolą, ponieważ nie zobaczyłbym wtedy Diabelskiego Kamienia. Wiedziałem jednak, że w drodze powrotnej również mieliśmy o niego zahaczyć, więc nie wracałem specjalnie na szlak - droga, którą szedłem, później się z nim łączyła.
Dotarliśmy do schroniska, gdzie zaplanowałem pierwszy postój. Dojście zajęło mi trochę ponad godzinę i cały ten czas Mysz przespała w nosidle. Przed znajdującymi się w środku budynku toaletami był przewijak, więc zmiana pieluchy poszła ekspresowo. Zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek, wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi, a młoda brykała dookoła podnosząc kamyczki i zrywając kwiatuszki.
Po tej chwili wytchnienia wsadziłem Myszora do nosidła i ruszyliśmy dalej. Ze schroniska na szczyt prowadził już krótki kawałek drogi i szybko mogliśmy cieszyć się wspaniałymi widokami oraz fantastyczną pogodą. Nie zabawiliśmy tam jednak długo i dość szybko zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem. Dość niespodziewanie odbijał on w wąska leśną ścieżkę i prawie przegapiłem ten skręt.
Po chwili wędrówki gęstym lasem, z pokrzywami i innymi krzakami smagającymi mnie po łydkach, doszliśmy do Diabelskiego Kamienia, przy którym znowu przystanęliśmy na krótki posiłek. Ruszyliśmy dalej i trasa mijała nam bardzo fajnie. Radio Myszor nadawało same przeboje, co podobało się mijanym przez nas starszym parom. Podczas schodzenia cały czas asekurowałem się kijkami uważając, jak stawiam kroki.
Wkrótce dotarliśmy na rozległą polanę i tam zwyczajnie oszalałem z zachwytu. Poczułem tę przestrzeń, wolność, sielankowy klimat. Po niebie leniwie sunęły bielutkie obłoki, dookoła nas delikatnie szumiał las, otulały nas wierzchołki okolicznych gór. Ponownie zatrzymaliśmy się, żeby móc nacieszyć się daną przez los chwilą. Mysz zaczęła buszować w wysokiej trawie, szukając idealnych ździebełek, a ja starałem się z całych sił wyryć ten moment w pamięci. Było pięknie, cudownie, czułem rozpierające mnie szczęście, nie zapomnę tego nigdy.
Wszystko co dobre musi się jednak kiedyś skończyć. Wsadziłem młodą do nosidła i kontynuowaliśmy wycieczkę, która powoli dobiegała końca. Po opuszczeniu polany dość szybko doszliśmy do asfaltowej drogi prowadzącej na parking. Na szczęście był przy niej chodnik i nie trzeba było iść poboczem. Zapakowaliśmy się do samochodu i wróciliśmy do wynajmowanego pokoju. Mysz była wykończona i odleciała już w foteliku, przy przenoszeniu do łóżeczka nawet się nie obudziła.
Jestem bardzo zadowolony z tej wycieczki, po której zostało mi wiele przyjemnych wspomnień. Jeśli się uda, to powtórzę ją w tym roku - tym razem już w pełnej rodzinnej ekipie (ale w dół będziemy raczej zjeżdżać gondolą, bo to jednak fajna atrakcja).
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidsadecki #fotografia
Zaloguj się aby komentować
#zielczanwgorach #gory #beskidsadecki
udanej wyprawy życzę.
Zaloguj się aby komentować