#kawiarnianasaga
Część 1.
Część 2.
Wychodzę na zewnątrz. Chłód momentalnie owiewa moją twarz. Rozkładam czarny parasol, aby uchronić się przed deszczem. Ciężkie krople rozbijają się o jego powierzchnię spływając cienkimi strużkami po gładkim materiale i ostatecznie dołączając do reszty swoich sióstr tworzących rozległe kałuże, w których odbijają się niebieskie neony miasta. Mojego miasta.
Poprawiam kołnierz i ruszam przed siebie. Idę ciasnymi uliczkami, pełnymi śmieci, brudu i rymowych ćpunów, czytających w otępieniu zniszczone tomiki poezji i nie zauważających w ogóle tego, że są przemoknięci do suchej nitki. Obdarte z tynku ściany otaczających mnie budynków są pobazgrane prymitywnymi obrazkami i hasełkami. Moją uwagę przykuwa jeden z napisów widniejących na murze Miejskiego Ośrodka Liczenia Sylab: „Jeżeli ktoś rymuje, to go nie szanuję”. Minęły lata, od kiedy byłem w tej dzielnicy ostatnio i absolutnie nic się nie zmieniło. Nie będę kłamać, że tęskniłem.
Przyspieszam kroku. Na końcu ulicy widzę już niebieską parasolkę i wiem, że za moment mnie zaatakuje. Podchodzi do mnie młoda dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, od której czuję intensywny zapach czosnku. Zaprasza do klubu, można się nieźle zabawić, gołe baby i te sprawy. Spoglądam na ogromny, migający na niebiesko napis widoczny nad obskurnym wejściem: SMOCZE JEBANIE. Pamiętam to miejsce, kiedyś znajdowała się tu księgarnia. Kiwam przecząco głową i idę dalej. Czasami chciałbym, żeby deszcz padał cały czas i w końcu zmył cały ten syf i brud, ale wiem dobrze, że temu miastu pomógłby jedynie potop.
Otrząsam się z tych myśli. Trzeba skupić się na pracy, opracować dalszy plan działania. Piechur nie żyje, więc jedno z potencjalnych źródeł informacji uschło. Z drugiej strony – jaka byłaby wartość informacji pozyskanych od zdrajcy? Kodeks Archiwisty wyraźnie określa ramy, w jakich powinniśmy się poruszać i wiem dobrze, że działam na granicy, jednak mam coraz mniejsze pole do manewru. Liczba świadków tamtych wydarzeń kurczy się z każdym dniem.
W oddali widać błysk, a po kilku chwilach słychać rozciągający się na wszystkie strony złowieszczy pomruk. Wkrótce opuszczam obskurne uliczki i kieruję się w stronę Placu Natchnienia. Niebawem moim oczom ukazuje się potężna bryła posągu przedstawiającego Oświeconego, zajmująca centralne miejsce Placu, do którego, niczym do serca, zbiegają najważniejsze arterie miasta: aleje Nasonety, Naczteryrymy, Naopowiadania oraz Nasranie. Szlachetne oblicze Najwyższego Twórcy góruje nad okalającymi go kamienicami, spoglądając w dal spokojnymi, mądrymi oczami. Prawa dłoń mocno trzyma pióro, natomiast lewa jest pewnie wyciągnięta w stronę północną, wskazując majaczącą w oddali potężną siedzibę Imperatora Von Bimbersteina. Jeśli Plac jest sercem miasta, to ona zdecydowanie jest mózgiem.
Spoglądam na posąg. Pamiętam dobrze, jak na zajęciach z Kawiarenkoznawstwa uczono nas, jakie były ostatnie słowa Jego Ekscelencji Starka: „Nie budujcie mi pomników. Piszcie wiersze dla ludzi”. Cóż, po jego śmierci okazało się, że stawianie pomników jest znacznie łatwiejsze. Uśmiecham się do siebie i podchodzę do stojącej niedaleko latarni, jedynej niedziałającej na całym Placu. Wspinam się na znajdującą się obok niej ławkę i wprawnym ruchem odczepiam niewielkich rozmiarów krążek, skrywający w sobie kamerę. Deszcz przybiera na sile.
Wyciągam transmiter i szybko łączę się z kamerą. Na ekranie pojawia się obraz, na którym widoczny jest postument. Cofam nagranie, a następnie odtwarzam je w przyspieszonym tempie. Obserwuję niezliczone ilości ludzi przechodzących obok posągu, składających pod nim kwiaty, dzieci bawiące się w berka, turystów robiących zdjęcia. Każdy spogląda na Oświeconego z niekrywanym zachwytem i uwielbieniem, niektórzy z trwogą. Zawdzięczamy mu tak wiele, tak bardzo chcemy uczcić pamięć naszego Ojca, że wszyscy zapominamy o Matce…
Zatrzymuję nagranie, a następnie odtwarzam je w normalnym tempie. Obserwuję pusty plac, przez który powolnym tempem, utykając lekko na jedną nogę, sunie przygarbiona postać. W pierwszej chwili wygląda, jakby również kierowała się w stronę postumentu, jednak ostatecznie zmierza do jego prawego krańca. Na krótką chwilę znika między krzewami, po czym wyłania się spomiędzy nich, trzymając coś w ręku. Przybliżam obraz, jednak i bez tego nie mam najmniejszej wątpliwości, czym jest ta rzecz. To kwiat róży.
Przede wszystkim gratuluję tym, którzy przebili się przez tę ścianę tekstu, ale cóż - słowo dane musi być dotrzymane
A że najwidoczniej imię moje czterdzieści i cztery, niniejszym uroczyście otwieram
XLIV edycję bitew #nasonety !
Poniżej przedstawiam #diproposta (można rymować do pierwszych 14 pogrubionych rymów, lub do wszystkich 16), a zasady wygranej będą przedstawione na samym końcu.
-------------
Majka Jeżowska
Kolorowe dzieci
Gdyby, gdyby moja mama
Pochodziła z wysp Bahama
To od stóp po czubek głowy
Byłabym czekoladowa
Mogłam przyjść na świat w Cejlonie
Na wycieczki jeździć słoniem
I w Australii mieć tatusia
I z tatusiem łapać strusie
Nie patrz na to i (jo) w jakim kraju
Jaki kolor i (jo) dzieci mają
I jak piszą na tablicy
To naprawdę się nie liczy!
Przecież wszędzie i (jo) każda mama
Każdy tata i (jo) chce tak samo
Żeby dziś na całym świecie
Mogły żyć szczęśliwe dzieci
-------------
Zasady wygranej: W najbliższy piątek, a więc 4 października 2024, o godzinie 18:01, sprawdzę, kto wrzucił ostatni sonet i właśnie ta osoba będzie mogła wskazać zwycięzcę* tej edycji według własnego uznania - wskazanie samej/samego siebie nie będzie w złym guście
Zastrzegam, że będzie się liczyć to, co ja zobaczę w danym momencie (na wypadek, gdyby ktoś dodawał sonety na ostatnią chwilę).
*Poza mną hehe
Powodzenia!
#zafirewallem #tworczoscwlasna