Zdjęcie w tle
loginnahejto.pl

loginnahejto.pl

Fenomen
  • 94wpisy
  • 936komentarzy
Jutro, w dniu moich imienin zaczyna się trwający kilka tygodni okres w roku który najchętniej przeleżałbym w łóżku. Na siebie nakłada się dosłownie wszystko co najgorsze xD Jest ciemno i głośno (bo nie ma liści a dodatkowo zimówki są głośniejsze). Dodatkowo ta pełna kiczu atmosfera festiwalu konsumpcji dla jaj nazywanego chrześcijańskimi świętami, a dodatkowo kończy się rok co jest w wielu miejscach deadlinem więc trzeba zapierdalać xD

To jest w sumie fascynujące jak się to wszystko zmieniło. W dawnych czasach okres świąteczno-noworoczny był wypadową wielu naturalnych procesów gospodarczych czy biologicznych. O takiej porze roku z zasady nie powinno się robić nic poza spaniem i piciem. A teraz? Jak w lesie xD Już we wrześniu dostałem maila o tym żebym się zapisał na jakiś przedświąteczny program partnerski, bo złote żniwa. Świat stoi na głowie, trzymajcie się w tym grudniu.

#gownowpis
gawafe1241

@loginnahejto.pl może dla ciebie, dla mnie grudzień jest jak każdy miesiąc, 7 do roboty, 15 wracam, nikt nie dyktuje co mam w robocie dopóki robię swoje a nie jakieś zapisy na przedświąteczny program. Chcesz iść na firmową wigilię idziesz jak nie to nie i nikt Ci problemów nie robi. Widać co ten cały korpoświat robi z takimi szczurami jak Ty i inni

Zaloguj się aby komentować

Chcesz wiedzieć jak skończy Youtube? Włącz radio.

Mimo iż masowe psucie portali społecznościowych doczekało się już osobnej nazwy, to są powody by nie przewidywać rychłych zmian.

Ta nazwa, znana już czytelnikom newslettera to „zgównienie” (ang. Enshittification)

Wymyślił ją pod koniec ubiegłego roku kanadyjski publicysta Cory Doctorow a cały proces ma przebiegać mniej więcej tak: na początku platforma social medialna działa przyzwoicie, bo właścicielom zależy na zdobyciu jak największej liczby użytkowników. Później uwaga przestawia się głównie na klientów biznesowych, czyli ludzi na których platforma zarabia pieniądze. W końcu, uzyskawszy pozycję podwójnego monopolisty (zarówno z punktu widzenia użytkowników jak i firm chcących wyświetlać swoje reklamy) i generując ogromne koszty wyjścia (nie można z dnia na dzień zabrać ze sobą społeczności budowanej latami na inny serwis) zamienia się w miejsce nie do życia.

Stąd też mamy serwisy społecznościowe które coraz gorzej działają i zbierają coraz więcej danych. Ale za które de facto trzeba płacić.

Ale chwileczkę… czy aby na pewno social media w takiej formie „nie działają”? Czy trzyma nas tam tylko to, że ciężko jest się po prostu wziąć i zabrać gdzie indziej? Albo, że alternatywy w warunkach monopolu nie ma? Na pierwszy rzut oka wydaje się to oczywiste. Jest jednak przykład medium które zaliczyło spektakularny upadek a mimo to ma miliony odbiorców i nic nie zanosi się na zmianę. Tym medium jest radio.

Najpopularniejsze stacje radiowe – Zetka, RMF czy ESKA to karta „na czasie” youtube na sterydach.

Memiczne już reklamy środków na hemoroidy, kilka katowanych do porzygu popowych hitów i przede wszystkim rzecz, której sensu istnienia jeszcze kilka dni temu nie potrafiłem zrozumieć: prezenterzy. Ludzie którzy sadzenie sucharów i crindżowych żartów opanowali do perfekcji, tworząc z tego jakąś formę antysztuki. Ale po co oni są? Muzyka (Czy jak kto woli „muzyka”) jest zrozumiała. Reklamy też, w końcu na czymś stacja zarabia. Ale po co trzymać tych bezbeków? Czy oni generują jakąś wartość dodaną?

Odpowiedzi na to pytanie dostarczyły mi przemyślenia na temat nudy autorstwa Marka Fishera.

Bo co to właściwie jest nuda? Nuda jeszcze kilkadziesiąt lat temu zdaniem autora wiązała się z uwagą, która nie mogła znaleźć swojego przedmiotu. Stoisz na przystanku pośrodku niczego i masz 10 minut których po prostu nie sposób czymkolwiek wypełnić. A życie człowieka na tym polega, że nie można po prostu być – trzeba czymś to bycie zająć. Wtedy było to trudne. Ale co robimy teraz? Wyciągamy telefon.

Jednak to co robimy następnie trudno określić jakimś konkretnym zajęciem

W przeciwieństwie do konkretnych czynności, np. czytania konkretnej książki przeglądanie social mediów nie tyle nas w coś angażuje, co rozprasza nudę. Dokładnie na tej samej zasadzie działa współczesne radio – większość czasu to nie są konkretne audycje lecz po prostu kakofonia bezwartościowych treści mająca na celu wypełnić ciszę dźwiękiem.  

W tej sytuacji zrozumiałe staje się zarówno istnienie prezenterów radiowych co flood gównianych informacji w social mediach. Wartością jest tu sama różnorodność (a przynajmniej jej pozór) która powoduje ciągłe rozproszenie uwagi. Współczesne media nie są w stanie (albo jest to utrudnione, względnie – nieopłacalne) dostarczyć treści autentycznie angażujących, więc nadrabiają ilością.

Fisher uważał, że mamy tu do czynienia z jakąś dziwną hybrydą znudzenia i kompulsji.

Skojarzenia z uzależnieniami są zresztą moim zdaniem słuszne, bo o ile zdrowy człowiek dostarcza sobie używek czy ekscytujących czynności w celu uzyskania różnych pozytywnych wrażeń, to osoba uzależniona pije/ćpa/gra w celu wypełnienia nieznośnej pustki. Tak samo jest z mediami – czy to radiem czy Youtubem. Słuchamy żeby słuchać – nie żeby słyszeć. Oglądamy, żeby oglądać a nie żeby obejrzeć. Równie dobrze mogłoby to wszystko być nadawane po chińsku.

I nie wiem czy nie pożałuję ostatniego zdania. Z punktu widzenia właścicieli mediów byłby to bardzo dobry pomysł. Chiński słowotok rozpraszałby pustkę tak samo jak słowotok polski. A dużo mniejsze jest ryzyko, że ktoś w chwili brużdżącej zadumy wsłucha się i zauważy, jakie to wszystko jest pozbawione sensu.

PS: Szukasz alternatywy? Subskrybuj wartościowe newslettery! Poniżej link do mojego:

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: Chcesz wesprzeć alternatywę finansowo? A proszę bardzo, to mój link :

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #youtube #radio #revoltagainstmodernworld
ad9478d5-ee25-47be-9176-84f2f603791c
Topia

Youtube wcale nie jest takie złe, a to dlatego, że treści tam tworzy społeczność, a nie nadawca, jak w radiu.

AntoniusBlock

@loginnahejto.pl Co do zgównienia radia, kilka lat temu takie radio Wawa nadawało polskie piosenki z lat 70-00, nadawali programy np. o lokalnej historii, w niedziele wieczorem puszczali całą płytę, prowadzący cytował wywiady z muzykami, opowiadał jak płyta została odebrana i tak dalej. Płyty były różne, Dżem, Budka Suflera ale nie bali się puścić debiutanckiej płyty Siekiery czyli Nową Aleksandrię. Ale słupki nie rosły i Wawa została radiem Vox, czyli discopolo przez całą dobę.

Teraz też zdarzają się dobre programy, na przykład Marka Sierockiego w radiu Plus czy w lokalnych stacjah.

Ale generalnie teraz wszystkie stacje puszczają to samo. Rozumiem jakby nie mięli z czego wybierać, ale zespoły jak Fletwood Mac mają kilkanaście dobrych piosenek a tłuką cały czas "Little Lies", albo Spandau Ballet i "True" czy Tears For Fears i 'Shout" gdzie to ich słabsza piosenka i mają lepsze. Ale dyrektor muzyczny nie puści nic innego czego pani Halinka i pan Józek nie znają bo jeszcze przełączą stacje i w badaniach spadnie słupek słuchalności o 0,00001 %.

Maciek

@loginnahejto.pl O powodach wyciągania telefonu z kieszeni mimowolnie mówi m.in. książka "Skuszeni. Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie". Napisał ją gość który pomógł wielu znanym platformom stać się takimi magnesami na ludzi, w książce w przystępny sposób tłumaczy proces przywiązywania ludzi do produktu.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Rzadko bywamy Polakami

Arystoteles uważał, że człowiek z natury musi żyć we wspólnocie. Ale nie mówił nic o tym, że musi to być jedna wspólnota. Ani, że musi ona stanowić naród.

Można śmiało powiedzieć, że nacjonalizm jest zarówno źródłem, jak i skutkiem liberalnej wolności, nowoczesności i demokracji.

Oczywiście nie chodzi mi o nacjonalizm w postaci krótko przystrzyżonych dżentelmenów w brązowych koszulach. Mamy tu pewnego rodzaju problem językowy, bo w języku polskim (i np. niemieckim) nacjonalizm kojarzy się jednoznacznie ze skrajną prawicą. W angielskim tymczasem oznacza on pogląd, że podmiotem który sprawuje suwerenną władzę, posiada prawo do stanowienia o sobie i co za tym idzie powołania własnego państwa jest naród.

Postulat ten brzmi może jak komunał, ale historia zna różne alternatywy

Można sobie wyobrazić, że lud nie składa się z obywateli tylko poddanych, a jedynym dyspozytorem władzy jest król. Albo, że jakaś spółka wykupiła sobie dany teren a ludzie stanowią jej własność taką samą jak domy czy drzewa. Jaka jest sytuacja mieszkańców takich krajów? Różna. Historia wie również, że dawni władcy musieli często liczyć się z poddanymi (zwłaszcza ze szlachtą).

Jednak niezależnie czy mamy do czynienia z absolutnym despotą czy ograniczonym przez parlament monarchą stanowym zasada była prosta: ludzie z zasady nie mają nic do gadania, a źródłem ewentualnego ograniczenia władzy królów jest prawo boskie.

Tymczasem jednak w XVIII i XIX wieku doszła do głosu opcja wg której źródłem prawa jest naród. Czyli co?

Powodem dla którego wybuchło zamieszanie było to, że oficjalna struktura władzy nie bardzo odpowiadała rzeczywistości. Szlachta, która miała coś do powiedzenia nierzadko była biedna. Z drugiej strony mieszkańcy miast, zwłaszcza bogaci bankierzy i kupcy nie mieli żadnych praw politycznych. Odziedziczony po średniowieczu podział stanowy trzeba było czymś zastąpić. W tym sensie naród jest skutkiem modernizacji.

Poglądy na to czym on jest są zasadniczo dwa. Po pierwsze, w różnorodnej etnicznie i religijnie Ameryce uważano, że to przede wszystkim wspólnota polityczna. Członków narodu łączy to, że wspólnie decydują się rozstrzygać pewne spory publiczne.

Według drugiego poglądu, na pewno bardziej intuicyjnego przynajmniej w Polsce, naród jest wspólnotą kulturową. Tyle tylko, że co to znaczy? Jaką wspólną kulturę ma chłop z Prowansji, mieszczanin z Paryża i szlachcic z Szampanii?

W praktyce dzieliło ich często to, co dziś uważamy za naturalnie wspólne. W różnych regionach obowiązywały różne zwyczaje, różne prawa a nawet różne języki. Komisja Edukacji Narodowej w Polsce i rządy rewolucjonistów we Francji jako pierwsze w swoich krajach wprowadziły naukę „języka polskiego” i „języka francuskiego”, gdzie rozumiano w ten sposób tępienie lokalnych gwar na rzecz ustandaryzowanego języka elit i stolicy.

W tym rozumieniu państwo narodowe jest siłą zamachową nowoczesnego postępu. Przymus państwowy miał jednak tylko częściowy wpływ na kształt współczesnych narodów. Uniformizacja na wyższym niż wioska czy parafia poziomie wynikała przede wszystkim z powodów pragmatycznych. Rozwój wymiany handlowej i informacyjnej (drukowane książki i prasa) sprawiał, że szersze i wspólne podstawy kulturowe i językowe były po prostu potrzebne.

W każdym razie, tradycyjne struktury lokalne i stanowe zostały w dużej mierze rozbite a władza wspierała uniformizację i standaryzację do jednego, „narodowego” wzorca. Człowiek miał przestać się definiować przez to z jakiej wsi pochodzi, czyim jest synem (córki pomijano - mało kto zauważał wówczas, że pozbawienie praw politycznych połowy mieszkańców jest pewną drobną hipokryzją głosicieli haseł o równości i wolności) czy też jakiego jest wyznania.

Pojawia się jednak pewien problem. Wszystko to o czym piszę miało miejsce kilkaset lat temu. Obecnie uniformizacja zachodzi globalnie, gdyż globalna jest zarówno wymiana handlowa jak i informacyjna. Pojawiają się także związane z tym globalne problemy, zwłaszcza ekologiczne.

Niektórym nasuwa się więc pomysł, że należy zrezygnować z koncepcji państw narodowych na rzecz coraz szerszych struktur. W końcu każdy z nas jest Polakiem, ale w szerszym rozumieniu Europejczykiem, a w jeszcze szerszym – po prostu człowiekiem. Świetny przykład takiego myślenia daje nam jeszcze w Oświeceniu Monteskiusz: „jeżeli coś jest dobre dla mojej rodziny, a krzywdzi Francję, to rezygnuję z tego, bo jestem przede wszystkim Francuzem. Jeżeli zaś coś jest dobre dla Francji, a krzywdzi ludzkość, to też z tego rezygnuję, bo jestem przede wszystkim człowiekiem”.

Piękne i proste?

Nawet jeśli piękne i proste, to problem polega na tym, że jest to totalnie nietrafiony tok rozumowania. Tak przynajmniej twierdzi Michael Sandel, jedna z czołowych postaci filozofii politycznego komunitaryzmu (choć dla wielu osób zapewne znany przede wszystkim z licznych wykładów popularyzujących filozofię w sieci). Konsekwencją takiego myślenia jak zaprezentował Monteskiusz jest moralny brak rozróżnienia między moim dzieckiem a dzieckiem sąsiada. Wróć! Między moim dzieckiem a losowym dzieckiem z Wietnamu.

Jest to myślenie nie tylko całkowicie oderwane od rzeczywistości, ale przede wszystkim myślenie niepożądane. Według komunitarystów powinno być zupełnie odwrotnie. Człowiek definiuje się przez różne wspólnoty, a im jest mu ona bliższa, tym bardziej się z nią identyfikuje.

Sandel nie krytykuje wprost państwa narodowego, jednak zauważa, że wbrew nacjonalistom (w polskim rozumieniu tego słowa) mało kto tak naprawdę stawia naród na pierwszym miejscu. Przede wszystkim jesteśmy rodzicami, dziećmi, rodzeństwem. Sąsiadami, uczniami, pracownikami czy szefami. Kolegami, mieszkańcami naszej miejscowości. Później dopiero możemy powiedzieć o sobie, że jesteśmy Polakami. Wreszcie: Europejczykami czy obywatelami świata.

Naturalnie aż się prosi zarzut o to, że jest to prosta droga do szowinizmu i ksenofobii. Zdaniem Sandela jest wprost przeciwnie. Amerykański filozof podnosi (idąc w duchu takich myślicieli jak Arendt, Fromm czy Ortega y Gasset) że totalitaryzmy XX wieku są efektem braku prawdziwego poczucia wspólnoty. Zamiast niej powstało społeczeństwo masowe, z którym pojedynczy człowiek z definicji nie może się utożsamiać. Taka masa była bierna i łatwo podporządkowała się dyktatorom, zwłaszcza gdy w ich ideologiach dźwięczała obietnica poczucia tożsamości.

To właśnie utożsamianie się ze wspólnotą jest dla Sandela najważniejsze.

Wyobraźmy sobie, że nagle dostajemy list o tym, że przyjęto nas do jakiegoś stowarzyszenia. O ile listu nie przyniosła sowa a stowarzyszenie nie nazywa się „Hogwart” to taka informacja pójdzie zapewne do śmieci. Z tego powodu Sandel krytykował wielkie, odgórne próby organizacji społeczeństwa pokroju „Nowego Ładu”. Nie przeszkadzał mu gospodarczy wymiar tego programu, ale to, że był tylko gospodarczy. Coś takiego co najmniej nie wystarczy do stworzenia wspólnoty, tak jak nie powstaje ona wśród posiadaczy karty Biedronki.  

Co jest więc potrzebne? Dosyć znamiennie pokazuje przykład ruchów które kilkadziesiąt lat temu walczyły z segregacją rasową. To oczywiście dobrze, że przyniosły one zmiany prawne. Ale dla Sandela wolność to nie zapis w ustawie, tylko działanie. Czarnoskórzy stali się wolni w momencie, kiedy wyszli na ulicę walczyć o swoje racje.

Tożsamość to nie to co się deklaruje, tylko co się robi. Nie będzie się lepszym Polakiem logarytmicznie zwiększając ilość patetycznego słowotoku. Tak szczerze powiedziawszy to trudno jest być Polakiem. Europejczykiem jeszcze trudnej. Jesteśmy rodzicami, dziećmi, sąsiadami, nauczycielami… niewiele miejsca zostaje na rzeczy, które robi się przede wszystkim jako Polak.

Ale wnioski wcale nie są pesymistyczne. „Wielkie” tożsamości Polaków czy Europejczyków to po prostu wypadowe tego co się dzieje w tych małych, przyziemnych wspólnotach. Bo czyż las nie składa się z pojedynczych drzew?

Jeżeli podobają Ci się moje teksty możesz wrzucić mi kilka złotych do skarbonki:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #nacjonalizm #polska
47b13a56-c530-4412-98b7-a8bfa45ccc51
moll

Trochę przewrotne, ale... Najczęściej nie jest problemem to z czym i/lub jak ludzie się identyfikują, ale to, jak podchodzą do tego z czym się nie utożsamiają.


I w tym kontekście żadna globalizacja jeszcze bardzo długo nie zmieni tego, że jesteśmy klanowi, plemienni I tutejsi

wd_czterdziesci

Naród wspaniały tylko sądowe k

Gepard_z_Libii

Naród wspaniały tylko za marszałka miał megalomana i prześladowcę zasłużonych dla Polski ludzi

Zaloguj się aby komentować

— Po dwóch tygodniach przedstawiamy skład rady ministrów, a po kolejnych dwóch tygodniach poprosimy o wotum zaufania — mówił w czwartek w Sejmie rzecznik rządu Piotr Muller
Mistrzostwa świata w spawaniu, konkurencja przyspawanie do stołka ¯\_(ツ)_/¯

#polityka #bekazpisu

Zaloguj się aby komentować

W średniowieczu znęcano się nad zwłokami skazańców, uważając, że dusza ciągle jest w ciele. Obecnie bardzo często mamy do czynienia z procesem odwrotnym. I wbrew pozorom nie dotyczy to skrajnych wypadków.

Mówiąc o skrajnych wypadkach mam na myśli wszystkie te medialne afery z odłączaniem od aparatury podtrzymującej życie.

Wtedy media przypominają sobie o istnieniu filozofów (konkretnie bioetyków) i toczą zaciekły spór o to kiedy właściwie umiera człowiek. Nie lubię takich dyskusji, bo utwierdzają tylko w przekonaniu, że filozofia to jakiś dziwny akademicki twór który wychodzi na wierzch w rzadkich i skrajnych przypadkach, a nie zaś, zgodnie z prawdą, coś co prędzej czy później staje się fundamentalnym problemem każdego człowieka. I to najczęściej zresztą w najbardziej dramatycznym momencie życia.

Ale mniejsza z tym. Większość przypadków umierania podlega pod zasadę „a kto umarł, ten nie żyje”.

Wiem kiedy umarli moi dziadkowie, wiem kiedy umarł Napoleon i Wojciech Jaruzelski. W niektórych przypadkach potrafię nawet wskazać dokładną godzinę zgonu (tak, o nim mowa). To kiedy kto umiera znajdziemy w aktach stanu cywilnego, które z kolei są tworzone na podstawie karty zgonu sporządzonej przez stwierdzającego śmierć lekarza.

No właśnie – „zgonu” i „lekarza”.

To o czym mowa dotyczy śmierci biologicznej, przedstawicieli zwierząt z gatunku Homo Sapiens. W naszej rozbudowanej, kulturowej rzeczywistości sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. I wcale nie chodzi tu o precyzyjne wskazanie które procesy biologiczne muszą ustać, abyśmy mogli w USC wydać akt zgonu.

Janusz Świtaj – to nazwisko zapewne dzisiaj niewielu, zwłaszcza młodych kojarzy

20 lat temu jednak był na czołówkach gazet, jako pierwszy Polak który złożył do sądu wniosek o zezwolenie na eutanazję. Bardzo często ludzie kojarzą prośby o eutanazję z ogromnym bólem, na który nawet najsilniejsze opiaty nie działają. W przypadku pana Janusza bólu nie było wcale. W ogóle nie było żadnego czucia. Świtaj był całkowicie sparaliżowany po wypadku motocyklowym. Cały jego świat to łóżko w pokoju i opiekujący się nim całą dobę rodzice.

Nic go nie bolało, ale strasznie cierpiał.

Dwie rzeczy powtarzam w swoich tekstach i zapewne nie raz jeszcze powtórzę. Po pierwsze cierpienie i ból to dwie różne rzeczy. Po drugie, istotą życia człowieka jest działanie, sprawczość i wysiłek. Człowiek nie może „po prostu żyć”, „żyć i żreć” tudzież „leżeć i pachnieć”.

W latach 60-tych badacze zajmujący się śmiercią (tanatolodzy) zauważyli to także na swoim poletku

W literaturze pojawiło się pojęcie „śmierci społecznej” odróżnianej od „śmierci biologicznej”. Obie są od siebie niezależne i zachodzą niemal zawsze w dwóch różnych momentach. Śmierć społeczna polega na tym, że człowiek zaczyna być traktowany jak martwy przez członków własnej społeczności.

Jak wspomniałem w leadzie, niegdyś zdarzały się przypadki znęcania nad zwłokami skazańców. Wynikało to z popularnego w społecznościach przednowoczesnych przekonania, że po śmierci biologicznej człowiek jeszcze w jakimś sensie na tym świecie „jest” i dopiero cały szereg rytuałów pogrzebowych i żałobnych pozwala mu odejść.

„W jakimś sensie” ma tu znaczenie kluczowe. Na przykład starożytni Grecy w czasach Homera widzieli zmarłych (biologicznie) jako widma, coś pomiędzy istnieniem a nieistnieniem. Achilles mówi Odyseuszowi, że lepsze jest życie świniopasa na powierzchni niż bycie królem w zaświatach, inni w ogóle nie byli w stanie wejść w interakcję z Królem Itaki.

Wspomniani badacze wskazują, że w społeczeństwie nowoczesnym proces ten się odwrócił.

Istnieje cały szereg grup ludzi którzy biologicznie żyją, aczkolwiek dla społeczeństwa w praktyce nie istnieją. Widać to nawet w bardzo przyziemnych przypadkach, kiedy członkowie umierającego np. na raka wybierają mu za życia grób, kupują ubranie do trumny czy nawet samą trumnę. Proces taki nazywa się antycypacją żałoby. Sprawia on zresztą, że biologiczny zgon takiej osoby jest dużo mniej wstrząsający.

Jednak śmierć społeczna nie dotyczy tylko ludzi którzy naprawdę mają niebawem umrzeć biologicznie

Przypadek Janusza Świtaja jest świetnym przykładem. Życie polega – między innymi oczywiście – na uwikłaniu w sieć społecznych powiązań. Kto zostaje z tych powiązań wykluczony w pewnym sensie jest martwy i niestety, jak w tym przypadku, tę wewnętrzną martwotę odczuwa. To zresztą bardzo często spotykany motyw we wspomnieniach więźniów, niewolników, długoterminowych pacjentów zakładów zamkniętych i innych ludzi, którzy z różnych powodów doświadczają skrajnego wykluczenia społecznego.

Współczesny świat zrobił bardzo wiele by zapewnić ludziom biologiczny dobrobyt. Można biologicznie żyć bez zdolności poruszania się, bez samodzielnego oddychania czy przełykania. Jednocześnie nie robi się nic, albo wręcz rzuca kłody pod nogi tym aspektom życia, które tej biologicznej skorupie są równie niezbędne jak żywność czy tlen. Dba o jednostkę z gatunku homo sapiens, ale pomija sens istnienia osoby ludzkiej.

Podaję przykłady ludzi chorych czy skrajnie zmarginalizowanych, ale czy to nie dotyczy w mniejszym lub większym stopniu każdego współczesnego człowieka?

Wczoraj na swoim Instagramie wrzucałem „Złotą Marilyn Monroe” Andy’ego Warhola. To współczesne epitafium: autor namalował niczym w świętych ikonach wielkie, złote tło, ale podobizna aktorki jest mała i nadrukowana tanią techniką. To świetne ujęcie współczesnej tożsamości, gdzie nawet ubóstwiana ikona popkultury jest tylko przelotnym dobrem konsumpcyjnym.

Historia Janusza Świtaja kończy się jednak pozytywnie. Dzięki pomocy Fundacji Anny Dymnej dostał pracę, skończyły studia. Pomaga ludziom, ma zainteresowania, licznych znajomych i prowadzi życie bogatsze niż niejeden pełnosprawny ruchowo człowiek. Z pewnością można to nazwać przykładem współczesnego zmartwychwstania. Pytanie brzmi, w ilu przypadkach jest ono możliwe.

Instagram dla ciekawych:
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/

Newsletter dla rozsądnych:
https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

Buycoffee dla hojnych
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #psychologia #smierc #socjologia
aa15b8e0-d42c-4522-b2ce-009dd4620134
Mazski

Zanim zaczniesz żyć, upewnij się że się urodziłeś

esterad

Co ciekawe, ulica też potrafi opisać takie odczucia, chociaż prostszymi słowami Jak zwykle + za tekst.

314f0385-50ed-4f1e-8203-4ef72099b91b
Markowowski

@loginnahejto.pl Pan Janusz z pewnością odczuwa ból jak niemal każda osoba po urazie rdzenia kręgowego. Bóle spastyczne i neuropatyczne są normą i mają bardzo negatywny wpływ na i tak już znacznie obniżoną jakość życia. Tak tylko gwoli ścisłości.

Zaloguj się aby komentować

Miałem na pulpicie 1100 plików i musiałem to w końcu posprzątać. Zabierałem się raz, drugi i za cholerę nie wychodziło. Zrobiłem więc folder "do przejrzenia" i wszystko tam przeniosłem i teraz mam czyściutko (▀̿Ĺ̯▀̿ ̿)
https://ichef.bbci.co.uk/images/ic/1200x675/p09mtm0n.jpg
RzecznyWunsz

W robocie wkurzały mnie zalegające miesiącami śmieci w folderach ale co zrobiłem czystki to ktoś nagle potrzebował coś z tego co wyjebałem. Teraz mam wszędzie porobione foldery _kosz i tam to trzymam xD

Catharsis

@loginnahejto.pl Za starych czasów robiłem tak, że wszystkie pliki dawałem do folderu "pulpit x" i potem gdy pulpit znowu się zapełnił to wszystkie pliki włącznie z tym poprzednim folderem wrzucałem do kolejnego "pulpit x+1". Po jakiś 3 latach się opamiętałem, zajęło mi to z tydzień ale przejrzałem wszystkie te foldery i je posprzątałem/posegregowałem.


Od tego czasu zmądrzałem i wyłączyłem ikony na pulpicie a wszystkie pliki jakie mam staram się od razu segregować do swojej wielkiej kolekcji wszystkich posegregowanych plików (nadrzędny folder nazwałem "New Order" xD). Trochę mi to zajęło i dużo rozkminiania z tym było ale teraz przynajmniej wiem co gdzie mam i wszystko potrafię szybko znaleźć gdy tego potrzebuje.

Zaloguj się aby komentować

Życie cyfrowe czy spokojne?

Przyglądając się bliżej można odkryć wspólne fundamenty katastrofy klimatycznej i digitalizacji kolejnych sfer życia.

Naturalnie, lead może wzbudzać opór bo z utylitarnego punktu widzenia cyfryzacja jest bardzo ekologiczna

Dematerializacja – czy to mamy na myśli gotówkę, dowód osobisty czy książkę – oznacza zero kosztów transportu i mniej śmieci. Wybór Messengera nad osobiste spotkanie to brak śladu węglowego. Do którego podręcznika nie zajrzeć cyfryzacja jest jedną z recept na kryzys ekologiczny. I to receptą najmniej kontrowersyjną.

Rzeczywiście. Jeżeli skupić się na czysto zewnętrznych aspektach problemu to trudno się tu do czegoś przyczepić. Jednak jeżeli przeszukamy oczywiste założenia, jakie towarzyszą naszemu myśleniu to już parę kwestii się znajdzie.

„Bez rzeczy materialnych ludzkie życie jest niestabilne”

Tak można streścić główną tezę książki „Nie(do)rzeczy”. Jej autor, berliński filozof Byung-Chul Han do entuzjastów postępu cyfrowego delikatnie mówiąc nie należy. Czy to sam postęp jest zły, czy coś co go powoduje? Cóż, generalnie w filozofii technologii można wyróżnić dwa skrajne stanowiska (i masę stanowisk pośrednich). Według pierwszego technika jest tylko techniką i to człowiek decyduje o tym jak jej użyć (młotkiem można wbić gwóźdź, ale też zabić). Drugi zaś głosi, że technika z góry determinuje sposób jej użycia (jakie są alternatywne sposoby użycia pocisku balistycznego?).

Han jest ewidentnie bliski ostatniego krańca spektrum. Osobiście mam nieco bardziej umiarkowane poglądy – technika z założenia pewne zachowania i sposoby myślenia sugeruje, ale nie każda technika w takim samym stopniu (młotek mniej ogranicza człowieka, pocisk balistyczny bardziej). Cóż więc takiego złego sugeruje ebook zamiast książki?

Patrząc na rzeczy – na przykład na książkę – możemy ją widzieć na kilka różnych sposobów.

Dla czytelnika książka jako książka nie ma większego znaczenia. Jestem zainteresowany tym co w niej napisane. Ma więc wartość czysto użytkową, zaś plik kartek papieru jest tylko materialnym podłożem koniecznym do przeniesienia tej wartości. Dla wydawcy z kolei nie bardzo istotne jest to co w książce napisane. Traktuje on ją jako towar posiadający określoną wartość pieniężną.

W przypadku ebooka w dużej mierze ten porządek ciągle jest zachowany. Czytelnik ma swoją wartość użytkową (treść), wydawca ma swój towar (dostęp do pliku). Znika tylko materialny substrat w postaci zapisanych atramentem kartek. Czy jest on do czegoś potrzebny? Han uważa, że jest.

Idąc za lewicowym krytykiem kultury Walterem Benjaminem przedstawia on inny sposób widzenia rzeczy niż jako „przedmiot użytkowy” czy też „towar”. Jest to spojrzenie „kolekcjonera”.

Nie do końca jednak chodzi o potocznie rozumienie „kolekcjonera”.

Kolekcjonerzy w końcu sprzedają lub wymieniają elementy swoich zbiorów. Tu chodzi raczej o związek sentymentalny, jaki mamy z rzeczami. Ulubiony kubek, zeszyt z podstawówki, zegarek po dziadku. Te przedmioty pokazują czym różni się „bezcenne” od „bezwartościowe”. „Bezwartościowe” jest kategorią ekonomiczną, określaną z punktu widzenia rynku. Bezcenne zaś to subiektywna i intymna kategoria, która w ogóle z ekonomią nie ma nic wspólnego.

„Kolekcjoner” jest więc wzorowym zaprzeczeniem konsumenta.

W stosunku do rzeczy przejawia stosunek „Ja-Ty” a nie „Ja-to”. Zarzut Marksa wobec kapitalizmu polegał m.in. na tym, że na pierwszy plan wysuwa się wartość pieniężna danej rzeczy, a użytkowa stoi z boku. Dla kolekcjonera również wartość użytkowa ma wtórne znaczenie, jednak tu odejście od niej przebiega w zupełnie innym kierunku. Postawa kolekcjonera jest skrajnie antykapitalistyczna.

Dematerializacja „kolekcjonowanie” wyklucza

Są ludzie związani z jakąś książką, ale nie ma nikogo kto byłby związany z wpisem w social mediach. To znaczy np. ja ciepło wspominam niektóre swoje wpisy, ale chodzi tu o „treść” a nie o plik zapisany na jakimś serwerze. Niedawno próbowano zrobić tokeny potwierdzające „oryginalność” plików komputerowych, np. pierwszego wysłanego Twitta. Pomysł oczywiście z hukiem upadł, bo sentymentalna więź nie jest kwestią tego, że ktoś mi wystawi jakiś certyfikat. To jak porównywać własny dom rodzinny i tytuł własności działki na księżycu (tak, można coś takiego kupić).  

Według Hana cyfryzacja napędza konsumpcjonizm

Robi to jednak w zupełnie innym znaczeniu niż klasyczny konsumpcjonizm polegający na pochłanianiu ogromnej ilości dóbr. Han utrzymuje, że zaproponowany przez Ericha Fromma dylemat „mieć czy być” traci w dzisiejszych czasach znaczenie. Obecnie obowiązuje „być” w formie „przeżywać”. Wydaje mi się jednak, że „przeżywanie” jest patologiczną formą bycia. Bycie wiąże się z aktywnością i wysiłkiem. Tak mówili Hegel, Marks i Heidegger, ale tak też mówi psychologia która stan „flow” wiąże z aktywnością i umiarkowanym wysiłkiem (działanie nie może być ani zbyt proste ani zbyt trudne). „Przeżywanie” zaś jest biernym odbieraniem bodźców – często bardzo intensywnych, lecz płytkich.

Myślę, że dobrym przykładem będzie tu porównanie dwóch rodzajów podróżników – zwykłego turysty i Roberta Makłowicza.

Ten drugi w swoje podróże wkłada sporo wysiłku. Aktywnie wychodzi naprzeciw nowym kulturom, czyta o nich, stara się je poznawać i się do nich odnieść. Turysta zaś, nawet jeżeli nie przeleży całego turnusu nad basenem to na widok dowolnych cudów świata ma do powiedzenia co najwyżej „WOW!”. Owszem: „wow!” szczere – ale jak długo trwające? To jest właśnie przeżycie – błysk który pojawia się i zaraz znika, nie pozostawiając większego śladu. Wtedy pojawia się pustka i pragnienie kolejnego „wow!”, co nakręca spiralę uzależnienia od nowych doznań. Han pisze wprost, że współczesny zachodni system polityczny jest bardzo podstępny. Nie nakłada kajdan i nie tłamsi pragnień a wręcz przeciwnie – zachęca, żebyśmy mieli ich jak najwięcej. Jest jak legendarny diler co rozdaje narkotyki za darmo, żeby uzależnić od siebie klientów.

Autor puentuje swoją krótką książkę odniesieniem do katastrofy ekologicznej

Jego zdaniem bierze się ona z dokładnie tego samego rdzenia, z którego bierze się łatwe odejście od fizycznych przedmiotów. Materia – przyroda, przedmioty codziennego użytku stały się w epoce nowoczesnej martwe. Jeszcze Galileusz studiował namiętnie astrologię, gdy jednak Newton odkrył prawa dynamiki stało się jasne, że żadnej „duszy” w kosmosie nie ma. Świat stał się zasobem, który można używać i którym można handlować.

Współczesny dyskurs wokół ochrony planety ciągle wokół tych założeń krąży. Ocieplenie klimatu, zniszczenie środowiska itd. nie jest czymś złym samym w sobie – jest złe, bo ma negatywne skutki. Gdyby ich nie było festiwal smrodzenia i śmiecenia mógłby trwać w najlepsze, bo właściwie czemu nie? Han zapewne sporo przesadza w swojej niechęci do cyfrowego świata, ale nie sposób nie zauważyć, że drapiąc w tym miejscu odkrywa coś zdecydowanie głębszego: fundamenty naszego spojrzenia na to jak się w materialnym świecie przejawia człowieczeństwo.

Wpis powstał na bazie książki "Nie(do)rzeczy" we współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Łódzkiego.  

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #antykapitalizm
dfe1d51c-02b2-4a09-89e2-b610874f50b1
pyrek

Przeszliśmy praktycznie z listów papierowych do elektronicznych bo to jest wygodniejsze ale o szybsze, tańsze o bardziej eko, ale już pojawiają się głowy jaki ślad węglowy zostawia za sobą wysłanie maila, czyli kolejne wzbudzanie winy.

Cyfryzacja z czegoś szybszego, tańszego i bardziej eko od tradycyjnych nośników staje się standardem czyli można przykręcać śrubę coraz bardziej. Czy książki, filmy, gry stały się tańsze bo został wyeliminowany ten mityczny koszt zwany „produkcją i dystrybucją” nośników? Czy bilety komunikacji miejskiej są chociaż 10 groszy tańsze jak się kupuje przez aplikację? Po czterokroć nie.

Pora chyba zacząć zbierać płyty z muzyką 😀

Zaloguj się aby komentować

Z cyklu "nie można znieść progu wyborczego bo Sejm będzie zbyt rozdrobniony".

PS: a wgl to argumentum ad rozdrobnienie Sejmu jest argumentem wynikającym z przyjęcia czysto pragmatycznych i utylitarnych założeń. Można jak najbardziej przyjąć odwrotne założenie.

#polityka #wybory

https://pbs.twimg.com/media/F8pxulHXMAA6zWf?format=jpg&name=large
LordWader

Ale tak było przy pierwszych 'pokomuszych' wyborach w 1991 roku, gdzie do sejmu dostało się masę partii bo nie było progu 5%.

1fad8661-012a-4ff2-9c42-14f7cb449557
dotevo

Czy dobrze widzę, że mniejszość niemiecka straciła mandat? Noe sądziłem, że to możliwe

JakTamCoTam

@loginnahejto.pl próg jakiś mógłby być, bo jednak jakieś zaufanie społeczne powinieneś mieć, ale imo to powinno być 1%. Wówczas do sejmu wchodziłyby partie o różnorakich poglądach, które miałyby szansę zaistnieć.

Zaloguj się aby komentować

Mały kalendarz ważnych dat:

14 listopada – to ostatni dzień na który Duda może zwołać pierwsze posiedzenie Sejmu. Dzień wcześniej skończy się obecna kadencja Sejmu i Elżbieta Witek przestanie być Marszałkiem Sejmu.

28 listopada – to ostatni dzień na desygnowanie nowego premiera. Wg zapowiedzi będzie to kandydat PiS.

12 grudnia – to ostatni dzień desygnowanego kandydata do wygłoszenia expose. Logistycznie trudno chyba będzie zrobić od razu drugie expose kandydata opozycji.

13 grudnia – rocznica, gdy pewien polityk spał do południa. Zrozumiałe, że z powodów symbolicznych tego dnia nie będzie głosowane wotum zaufania rządu opozycji.

14 grudnia – to zapewne pierwszy zgodny z konstytucją, logistyką i względami wizerunkowymi dzień w którym na pewno będziemy mieli nowy rząd (ʘ‿ʘ)

29 stycznia – PIEKIELNIE WAŻNA DATA. Jest to ostatni dzień w którym musi być złożony do prezydenckiego podpisu budżet. W przeciwnym wypadku prezydent ma prawo zarządzić nowe wybory. Niezwykle trudne zadanie dla opozycji w składzie od Petru i Giertycha do Zandberga i Nowackiej. Kwestia absolutnie priorytetowa.

31 stycznia – ostatni dzień na zarządzenie przez premiera wyborów samorządowych.

7, 14 lub 21 kwietnia (najpewniej 7 lub 14) – wybory samorządowe. Odpowiednio dwa tygodnie później druga tura.

9 czerwca – wybory do parlamentu europejskiego

10 grudnia – znana kucharka kończy kadencję jako sędzia TK i samozwańczy prezes tegoż.

Luty 2025 – zarządzenie wyborów prezydenckich

Maj 2025 – wybory prezydenckie

9 sierpnia 2025 – nowy prezydent

To oczywiście scenariusz zgodny z prawem, zdrowym rozsądkiem i zasadami człowieka cywilizowanego. Obawiam się więc, że nie wejdzie w życie

#wybory #polityka #bekazpisu
Fulleks

Czyli teraz ktoś z PiS zostanie miesięcznym premierem i będzie musiał przygotować plan rządzenia na najbliższe 4 lata z pełną świadomością że to i tak nie przejdzie?

fadeimageone

@loginnahejto.pl dziękuję za harmonogram

Sahelantrop

@loginnahejto.pl Bardzo ładnie rozpisane. Dziękuję.

Zaloguj się aby komentować

Rozumiem radość, ale przypominam, że to dopiero pierwsza jaskółka:

1. PiS rządzi jeszcze 2 miesiące i zrobi wszystko, żeby opozycji nie wpuścić do rządu.
2. Nawet jeżeli wpuści, to zrobi wszystko żeby zabetonować służby specjalne i prokuraturę np. przy użyciu szybko wydanych wyroków "Trybunału".
3. Nawet jeżeli rząd będzie rządem normalnym to ma przeciwko sobie: 
- prezydenta, który każdą ustawę może wysłać do TK bez podpisu, gdzie trafi do zamrażarki 
- TK który może orzekać największe cuda na kiju;
- Radę Polityki Pieniężnej i prezesa NBP
- TVPiS, który można odbetonować tylko ustawą a tu patrz punkt "prezydent".
4. Dodatkowo będzie to rząd, którego zaplecze parlamentarne stanowić będzie zarówno Ryszard Petru jak i Adrian Zandberg, Roman Giertych i Robert Biedroń - krótko mówiąc ludzie których łączy tylko osiem gwiazdek. PiS zrobi wszystko żeby ten rząd, jeśli nawet władzę obejmie został wysadzony z siodła na wiosnę choćby pod pretekstem nieuchwalenia budżetu.

Daleka droga jeszcze przed nami. Do wyborów prezydenckich to będą ciężkie czasy.

#polityka #wybory #neuropa #bekazpisu
KrzysKO

@loginnahejto.pl Przeprasza za offtopic, ale kto jest na zdjeciu profilowym u Ciebie?

kodyak

@loginnahejto.pl zgadza sie. Pozbycie się mend jest trudne ale nie niemozliwe

VonTrupka

>Do wyborów prezydenckich to będą ciężkie czasy.


@loginnahejto.pl a co zmienią wybory prezydenckie?


prezydent ma możliwość trzykrotnego wetowania ustawy gdy nie spełnia określonych wymogów legislacyjnych, ale nie ostatecznego jej odrzucenia. To tylko kwestia czasu.

Zaloguj się aby komentować

— Uczynimy wszystko, co jest możliwe, by nas program był wciąż realizowany. Przed nami jeszcze dni walki i napięć, ale finał w postaci kontynuacji naszego programu będzie ostatecznie naszym, ale i Polski zwycięstwem — powiedział Jarosław Kaczyński.
— Czekajmy na dalszy rozwój wydarzeń. Może być naprawdę ciekawie — dodał prezes PiS.

Także ten. Przypominam, że mają jeszcze 2 miesiące władzę - całkowicie legalnie. I Trybunał Konstytucyjny do dyspozycji.

#wybory
jiim

@loginnahejto.pl Pycha kroczy przed upadkiem.


Pakujcie kuwety tłuste koty i szykujcie szczoteczki do zębów!


#jebacpis a #konfederacja sama się wyjebała xDDD

Mor

@loginnahejto.pl Nie po to całe dowództwo wojska (i wcześniej policji) wymienili żeby teraz spokojnie odejść.

Grewest

Wołaj @eoneon :v

loginnahejto.pl

@Grewest nie zagląda tu z tego co wiem

Grewest

@loginnahejto.pl poprostu ciekaw jestem jego komentarza powyborczego

Zaloguj się aby komentować

Dżihadysta to nie człowiek prymitywny, lecz patologicznie nowoczesny

Fundamentalizm religijny czy populizm polityczny często odwołują się do obrony tradycji lub starych wartości, jednak w rzeczywistości są całościowo produktem współczesnego świata.

Od razu uprzedzę – ten wpis wcale nie jest o dżihadzie

Dżihad jest w nagłówku, w tytule książki na którą się dzisiaj powołuję i stanowi oczywiście bieżący pretekst do tego tekstu. Ale gdy kilka lat po premierze autor książki „Jihad vs McWorld” pisał wstęp do nowego wydania żalił się na niefortunny dobór tytułu, zamiast bowiem uniwersalnego zjawiska uwaga skierowana została na islam i Bliski Wschód. Mam zresztą podobny problem, bo podteksty polityczne tego tekstu są oczywiste, a nie chciałbym żeby uwaga zamiast na istotę skierowana została na detale.

Zamiast więc próbować określić co to jest dżihad skupmy się na przeciwniku jakim jest „McŚwiat” a którego, w uproszczeniu, ten pierwszy chciałby być zaprzeczeniem

McŚwiat to oczywiście świat zglobalizowany. Globalizacja zaś nieodłącznie kojarzy się z westernizacją, czyli upowszechnieniem pewnych wzorców kulturowych powstałych w Europie Zachodniej. To przejawia się w najróżniejszy sposób, od zachodnioeuropejskiego stylu ubierania, przez hollywoodzkie filmy po liberalno-demokratyczny (albo przynajmniej go udający) system rządów.

Ma też McŚwiat swoje wartości. Przede wszystkim kieruje się logiką zysku, który w pewnym sensie zastępuje etykę. Czy wojna jest zła czy dobra? To zależy. Kiedy wojna ogranicza wymianę handlową jest zła. Ale na wojnie można też zarobić. Jeśli już doszukiwać się postawy etycznej jaka towarzyszy McŚwiatowi to jest to radykalny konsekwencjalizm – założenie, że czyny oceniać należy nie przez intencję, a przez rezultaty.

Drugą wartością jest postęp. I to rozumiany w różny sposób. Postęp techniczny, gospodarczy, naukowy. Dodajmy, że postęp mierzalny – nawet szczęście można w tej logice mierzyć tworząc indeksy na które składają się mierzalne wskaźniki takie jak długość życia, zapadalność na różne choroby czy przeciętny dochód.

No i w końcu to z czym wszystkie „mcdonaldyzacje” się najbardziej kojarzą: uniformizacja. Coca-cola powstała w aptece w Atlancie obecnie zaś można ją kupić w każdym zakątku świata, gdzie wyparła lokalne napoje (czytałem nawet, że gdzieś została wykorzystana w starych, religijnych rytuałach). Wszędzie smakuje i wygląda (prawie) tak samo. Ale są też bardziej poważne przykłady: systemy władzy pojmujemy na zachodnią modłę, doszukując się wszędzie podziału na trzy władze a w każdym organie kolegialnym podobieństw do parlamentu, obieranego zresztą w powszechnych wyborach.

Jak już wspomniałem McWorld ma swoje korzenie w Europie Zachodniej.

To tu właśnie w XVIII wieku doszło do swoistej rewolucji. Tradycyjne społeczeństwa z gospodarką opartą na rolnictwie i ludności głównie wiejskiej zaczął zastępować nowy model. Wiązał się on z gwałtowną mechanizacją i uprzemysłowieniem. Ludność ze wsi przeniosła się do miast, związani z dziedziczoną od pokoleń ziemią chłopi stawali się najemnymi pracownikami. Jednocześnie ten sposób produkcji oznaczał pojawienie się ogromnej ilości taśmowo produkowanych dóbr. Wzrost dobrobytu miał też przełożenie na kulturę niematerialną. Szybko rósł ogólny poziom wykształcenia, likwidacja analfabetyzmu umożliwiała postanie mediów masowych – codziennej prasy, później radia i telewizji a obecnie internetu.

A „dżihad”? To słowo w tym użyciu najprościej będzie opisać jako sprzeciw wobec tych zjawisk.

Skąd ten sprzeciw? Cóż może być złego w dobrobycie, demokracji liberalnej, postępie technologicznym? W pewnym sensie odpowiedź na to pytanie jest trudna, gdyż argumenty jakie można przedstawić sięgają zupełnie innych fundamentów filozoficznych niż nowoczesny „McWorld”. Trudno bowiem człowiekowi który cieszy się z tego, że nie umiera już w wieku 40 lat od zepsutego zęba zrozumieć zarzuty o utracie tożsamości i więzi społecznych.

Jednak tak to właśnie można przedstawić.

Dżihadysta – ale nie tylko dżihadysta, można za autorem (Benjaminem Barberem) mówić o „zaścianku” szuka poczucia bezpieczeństwa, którego zglobalizowany świat zapewnić mu nie może. Oczywiście nie chodzi tu o bezpieczeństwo fizyczne – przed głodem, wrogiem czy chorobami, ale bezpieczeństwo psychiczne. W społeczeństwie tradycyjnym chłop wiedział gdzie żyje, po co żyje i dla kogo żyje. Nawet Fryderyk Engels przyznawał, że średniowieczny chłop był w lepszej sytuacji niż XIX-wieczny robotnik, bo mógł znaleźć oparcie w tradycyjnych strukturach społecznych – rodzinie, społeczności wiejskiej czy parafialnej.

Fundamentalizm religijny czy polityczny daje pozory tych potrzeb zaspokojenia

Utożsamianie się z jakąś ideą daje namiastkę tożsamości, pozwala zaspokoić potrzebę przynależności do jakiejś grupy. Zjawiska te kierowane są resentymentem. Resentyment w skrócie polega na tym, że jeżeli nie potrafimy sprostać jakimś wymaganiom, to przekuwamy naszą słabość w zaletę. I tak religijny fundamentalista chętnie przedstawia siebie jako moralnie lepszego, obrońcę prawdziwych wartości i wojownika o „prawdziwą” cywilizację. Przestaje być anonimowym konsumentem na globalnym rynku, a staje się „kimś”.

Problem polega na tym, że tego typu mechanizm obronny nie jest wehikułem czasu

„Dżihadysta” nie jest okopanym w bastionie reliktem dawnej cywilizacji. Jest produktem cywilizacji współczesnej. To nie tak, że do tych ludzi postęp i nowoczesność nie dotarły. Dotarły i zostały zaabsorbowane – w bardzo patologiczny sposób. I nie chodzi mi tu wcale o takie detale jak używanie przez Hamas dronów czy rozpowszechnianie teorii spiskowych przy użyciu Twittera. To oczywiście też, ale przede wszystkim zwróćmy uwagę, że rzekomo „tradycyjne idee”, czy to chodzi o radykalizm religijny, wzorce płciowe czy modele polityczne są zdumiewająco młode i sięgają góra czasów sprzed kilku pokoleń.

Trzeba jednak podkreślić, że w starciu „Dżihad vs McWorld” nie ma starcia dobra ze złem

Barber twierdzi, że oba zjawiska stanowią ogromne zagrożenie dla demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Dżihad, co oczywiste daje tylko namiastkę tożsamości. W rzeczywistości kryją się za nimi autorytarne struktury które ograniczając myślenie udają, że wielki, globalny świat nie istnieje. To nie ma nic wspólnego z dawną wspólnotą, bez której co prawda człowiek żyć nie mógł, ale też i która każdego ze swych członków potrzebowała. Współcześni fundamentaliści nie potrzebują obywateli współdecydujących o losach wspólnoty, tylko żołnierzy ślepo wykonujących rozkazy.

A McWorld? Mówiąc o zachodnim stylu życia nierzadko wymienia się demokrację obok wolnego rynku. Ale w demokracji jesteśmy obywatelami, a na rynku konsumentami. Wielkie korporacje nie są zainteresowane tym co mamy do powiedzenia, są zainteresowane ile mamy do wydania. Aby te pieniądze zdobyć są gotowe zaspokoić (a nierzadko nawet stworzyć i zaspokoić) każdą potrzebę. Każdą, za wyjątkiem jednej – chęci bycia czymś więcej niż dzierżycielem karty kredytowej. Trudno więc się dziwić pojawieniu „konkurencji” która spełnić to życzenie obiecuje.

-
Jeżeli podobają Ci się moje teksty możesz wrzucić mi kilka złotych do skarbonki:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #izrael #islam
682c51e8-6317-43fb-8cb3-b67026aded80

Zaloguj się aby komentować

Pedofilom z YouTube po prostu w dupie się z dobrobytu poprzewracało

Nie, tego nie powiedziałaby Twoja babcia. Ani wujek Staszek po imieninowym kielichu. To stwierdzenie konsekwentnie wynika z filozofii Schopenhauera… i kilku nieco bardziej współczesnych badaczy ludzkiej psychiki.

Wiele osób wyobraża sobie, że po wygraniu w totolotka nastąpi wielka euforia

Po niej zaś rozwiązanie wszystkich problemów. Długi? Spłacone. Znienawidzona praca? Porzucona. Upragnione auto na parkingu? Kupione. Gul u sąsiada? Podskoczył. Krótko mówiąc stan pełnego życiowego sukcesu i szczęścia. Abstrahując jednak od tego na ile to prawda z tą wielką radością, to ile taka sytuacja może potrwać?

Pierwsi homo sapiens nie mieli totolotków, ale również mieli nagłe i radosne zdarzenia. Ot - niespodziewany sukces w polowaniu. Jednak jeżeli zamiast przystąpić do zabezpieczenia zdobyczy przesadnie się radowali, to szybko mogli stracić czujność i paść ofiarą drapieżników. Z drugiej jednak strony, jeżeli po porażce wpadali w czarną rozpacz również nie byli zbyt gotowi na odparcie zagrożeń.

Krótko mówiąc ewolucyjnie przyzwyczajeni jesteśmy do tego, żeby zbyt długo się nie cieszyć (ani też nie rozpaczać), codzienne funkcjonowanie wymaga bowiem jako takiej stabilności emocjonalnej.

W związku z tym ludzki umysł działa w ten sposób, by prędzej czy później przyzwyczajać się do nowego poziomu dobrobytu lub biedy. Psychologia nazywa to hedoniczną adaptacją (hedonic adaptation lub hedonic treadmill). Ma to dla nas zbawienne i przerażające skutki.

Zbawienne, bo niezależnie od tego co złego nas spotyka to zapewne prędzej czy później przejdziemy nad tym do „business as usual” i przestaniemy to coś rozpamiętywać i przeżywać. Przerażające, bo niezależnie do jakich luksusów i fantazji mamy dostęp, to wszystkie z czasem się nam znudzą.

Mamy jako ludzie pewną tendencję do postrzegania świata, w tym nas samych jako statycznych obiektów które po prostu istnieją. Mówimy o jakiejś osobie, jakby była skamieniałym i niezmiennym bytem wyjętym z czasoprzestrzeni. Z tego z kolei wynika błąd myślenia, że jeżeli w tym stabilnym obiekcie uzupełnimy jakiś brak, to ma on szanse stać się rzeczą perfekcyjną. Tymczasem to tak nie działa. Żaden sukces czy żadna przyjemność nie uczyni naszego życia kompletnym i spełnionym, bo życie nie jest istniejącym przedmiotem tylko płynącym procesem. Najlepiej ubrał to w słowa Artur Schopenhauer:

„Między pragnieniem i jego zaspokojeniem upływa w całości wszelkie życie ludzkie. Pragnienie jest, zgodnie ze swą naturą, bolesne; zaspokojenie go szybko rodzi przesyt; cel był tylko pozorny: posiadanie odbiera mu urok; pragnienie, potrzeba pojawia się w nowej postaci; jeśli nie, następuje monotonia, pustka, nuda, walka z którą jest taką samą udręką, jak walka z nędzą.”

Zdaniem Schopenhauera cały świat, w tym życie każdego człowieka jest przejawem metafizycznej Woli, która nigdy nie może być zaspokojona. Wola jest trochę jak tramwaj który nie ma stacji końcowej, a nawet nie zatrzymuje się na żadnym przystanku. Jeżeli ktoś mimo to próbuje nim gdzieś dojechać, albo przynajmniej wysiąść na którejś z mijanych stacji naraża się na cierpienie.  

Próba wyrwania się z cierpienia zasadniczo jest zdaniem Schopenhauera z góry skazana na niepowodzenie. Jednak w nieco mniej znanym niż powyżej cytowane dziele spróbował niemiecki filozof znaleźć chociaż receptę na udawanie, że można być w życiu szczęśliwym.

Jego zdaniem ludzie różnią się między sobą poprzez to czym są i przez to co posiadają.

Próba wyrwania się z cierpienia przez zdobywanie nowych rzeczy czy wrażeń jest skazana na niepowodzenie, jak pokazaliśmy wyżej. Jednak na tym nie koniec, bo ludzie różnią się między sobą nie tylko dobrami i wrażeniami zewnętrznymi, ale też swoim do nich stosunkiem:

"Odbicie, jakie w świadomości bezmyślnego durnia znajdują wszelkie wspaniałości i rozkosze, jest niezmiernie ubogie w porównaniu ze świadomością Cervantesa, gdy wśród niewygód więziennych pisał "Don Kichota.""

Drogą do szczęścia (czy tam jego namiastki) nie są coraz to lepsze samochody, egzotyczne i luksusowe kurorty, coraz bardziej wyuzdany seks, mocniejsze narkotyki czy coraz więcej władzy. To raczej kreatywność, wyobraźnia i ciekawość świata pozwalająca na nowo rozbudzać zainteresowanie starymi rzeczami i doznaniami.

Youtuberzy za markowymi ubraniami, drogimi samochodami, setkami kochanek i pełnymi stempli paszportami są ludźmi bardzo ubogimi i samotnymi. Co więcej, podejrzewam, że wielu z nich poniesie karę większą niż może im wyznaczyć prokurator. Za kilka lat, ze zdrowiem zdemolowanym od ćpania, karierą przygasłą na rzecz nowych „znanych z bycia znanym” a nierzadko kasą rozwaloną na ostentacyjną konsumpcję i opuszczeni przez „przyjaciół” będą zastanawiali się co zrobili w swojej karierze źle.

Jednak bez strachu: tak jak nie potrafiliście się długo cieszyć bogactwem, tak i do nowej biedy szybko się przyzwyczaicie.

PS1: Patologiczni celebryci to tylko jedna z ciemnych stron social mediów. Inna to obcinanie zasięgów treściom, które akurat chcemy zobaczyć. Jeżeli chcesz mieć gwarancję, że nie przegapisz niczego co tworzę, to zapisz się na newsletter na stronie poniżej. Póki co wychodzi regularnie co dwa tygodnie, kolejny pod koniec przyszłego tygodnia

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: Jeżeli podoba Ci się to co robię możesz mnie wesprzeć drobnym datkiem w linku poniżej

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofiadlajanuszy #filozofia #youtube #psychologia #famemma
5f74e5eb-6a3e-4d0f-a97c-19dab0749490
splash545

Powinniśmy być świadomi, że powodem naszych kłopotów nie jest miejsce naszego pobytu, lecz my sami: jesteśmy bowiem zbyt słabi, aby cokolwiek ścierpieć, nie umiemy przez dłuższy czas znieść ani trudu, ani rozkoszy, ani siebie samych, ani w ogóle żadnej rzeczy.


Seneka, O spokoju ducha

Zaloguj się aby komentować

Czego libertyn szuka w seminarium?

Wiedzą, że Kościół wymaga celibatu. Wiedzą, co sądzi o gejach. I o wyuzdanym seksie grupowym. Wiedzą też, że właśnie to lubią robić. Ale mimo to pchają się w sutannę. Ale chwila… a jeśli właśnie czegoś nie wiedzą?

„Na badania? A jeszcze co znajdo!”

Arystoteles twierdził, że człowiek z natury dąży do poznania i nawet jeżeli wiedza nie ma praktycznego zastosowania, to jest ceniona sama przez się. Główna rzecz jaką możemy z tego wywnioskować jest taka, że Arystoteles był tylko człowiekiem i też czasami się mylił. Wie o tym każdy lekarz, który co i raz spotyka pacjentów wcześniej lekceważących objawy. Tu paradoks jest tym większy, że bardzo często tacy pacjenci mogliby być wyleczeni gdyby tylko wcześniej zgłosili się do lekarza. Czemu tego nie zrobili?

Bo człowiek z natury nie dąży do poznania. Człowiek z natury dąży do spójności.

Podstawą jakiegokolwiek funkcjonowania w rzeczywistości jest posiadanie na jej temat wiedzy w miarę spójnej. Dzisiejszy dzień mogę jako tako zaplanować, bo nie przewiduję u siebie udaru, wybuchu wojny, pożaru ani nawet awarii prądu. Najbliższe kilka miesięcy też sobie jakoś wyobrażam, bo zakładam, że nie trapi mnie rak trzustki w terminalnej fazie. Takie przekonania są nie tylko praktyczne (bo pomagają jakoś zaplanować przyszłość) ale też wygodne. Bo gdybym dzisiaj się dowiedział, że mam rzucić wszystko i od dziś zacząć żyć na oddziałach onkologicznych, chemią i operacjami… no nawet nie chcę o tym myśleć.

To jednak nie wszystko. Rzeczywistość ma bowiem jeszcze jeden wymiar.

Poza tym „co jest” mamy pewien obraz tego „co powinno być”. Mamy w swoich głowach pewien obraz człowieka i jego działań, które oceniamy pozytywnie i do których aspirujemy. Sami w większym lub mniejszym stopniu za ludzi dobrych się uważamy. A jeżeli się mylimy?

Naturalnie, o tym, że człowiek potrafi nie sprostać stawianym sobie wymogom wiedziano od zawsze. Platon miał słynną alegorię wozu zaprzęgniętego w dwa konie, z których jeden ciągnie wóz w dół, a drugi do góry. Ale wóz miał też woźnicę (czyli rozum) który miał nad końmi panować i prowadzić wóz w dobrą stronę.

Takie przekonania były silne zwłaszcza w XIX wieku, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i USA. Słynna „epoka wiktoriańska” cechowała się wśród klasy wyższej bardzo rygorystycznym podejściem do moralności, zwłaszcza w strefie seksualnej. Uważano, że człowiek (a raczej: biały, w miarę bogaty mężczyzna, bo rasizm, seksizm i klasizm wręcz kipiały w ówczesnym światopoglądzie) może wyćwiczyć w sobie zdolność do sprostania społecznym wymogom. Jeżeli ktoś tego robić nie potrafi to świadczy o jego słabości, zdziecinnieniu i ogólnie rzecz ujmując: to jego problem i jego wina.

Rzeczywiście – człowiek ma pewne możliwości kontrolowania siebie. Ale czy zawsze?

Pod koniec XIX wieku w Wiedniu równie słynny co kontrowersyjny lekarz psychiatra, Zygmunt Freud leczył swoich pacjentów wychodząc z negatywnej odpowiedzi na to pytanie. Freud uważał, że bardzo często nasze pragnienia i niezgodne z kulturalnym wzorcem cechy nie tyle kontrolujemy, co ukrywamy. Zachowujemy się jak ten Janusz nosacz, który nie idąc do lekarza nie dopuszcza do siebie wiedzy o chorobie.

Tyle tylko, że te wyparte pragnienia podobnie jak choroba nie znikają

I podobnie jak choroba dają prędzej czy później o sobie znać. I wtedy na ten przykład osoba przekonana, że należy dbać o zdrowie pali papierosa. Nie wie, że nie powinna? Wie. Ale papieros pomaga jej się zrelaksować po stresującym dniu. Więc summa summarum wychodzi na dobre, nie?

Jasne, że nie. Ale ta oczywista sprzeczność zostaje w głowie usunięta.

Tego typu praktyki chroniące spójność naszego obrazu siebie nazwał Freud, a za nim cała psychoanaliza (której był pionierem) mechanizmami obronnymi. Powyższy przykład jest tylko jednym z wielu możliwości. Pozostając w tej konwencji palacz może dopuścić, że sobie szkodzi papierosami, ale w to miejsce dużo ćwiczy, czym sobie rekompensuje. Albo stwierdzić, że palenie jest tylko skutkiem, a prawdziwą przyczyną są inni ludzie którzy go stresują i w ten sposób „zmuszają” do palenia.

Słynna antropolożka Mary Douglas stała na stanowisku, że „nieczystość” w różnych kulturach oznacza rzeczy, które wymykają się klasyfikacji

Dany człowiek czy dana społeczność przyjmuje klasyfikację czegoś (np. zwierząt) według jakichś reguł (np. pływające/latające). Coś co do żadnej z tych kategorii się nie zalicza z miejsca staje się podejrzane, nieczyste i nienormalne. I tego należy się wystrzegać.

Według psychoanalizy podobnie działa ludzka psychika. Nie potrafi ona zaakceptować szarej rzeczywistości i dąży do tego, by podzielić świat na czarno i biało, siebie stawiając po jasnej stronie. W każdym z nas jest Dr Jekyll i Mr Hyde (nb książka z epoki wiktoriańskiej), gdzie intuicyjnie utożsamiamy się z Jekyllem, a Hyde’a w jakiś sposób próbujemy sobie wytłumaczyć.

W internecie często spotyka się twierdzenia, że każdy homofob i pruderyjny mędrek to kryptogej i libertyn.

W tą stronę to oczywiście nie działa. Jednak rzeczywiście, bardzo często cechy i pragnienia których sami nie akceptujemy pchają nas do robienia czegoś całkowicie z nimi sprzecznymi. Ale równie dobrze może być to forma „ucieczki do przodu” przed czymś innym.

Niektórzy psychoanalitycy w mechanizmach obronnych widzą fundament całej kultury. W tym co robimy ich zdaniem nigdy o to naprawdę nie chodzi, po prostu w ten sposób dajemy ujście nieakceptowanym pragnieniom. Taka teza wydaje się przesadzona, a nawet jeśli to jest tak skonstruowana, że ciężko z nią dyskutować. Ale nie ulega wątpliwości, że hipokryzja chroni nierzadko prawdę tak tajemną, że sami o niej nie wiemy.

PS: Skończyłem tekst, siadam do następnego – wstępniaka do jutrzejszego newslettera. Jak chcesz zobaczyć co mi wyjdzie zapisz się
https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: A jeżeli doceniasz czas który poświęciłem na napisanie tego rozważ proszę rzucenie kilku groszy na tacę. Obiecuję, że wydam na głupoty!
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #psychologia #ciekawostki
5b753416-3feb-44b9-8585-9e67a7209f2c
HolenderskiWafel

Uważano, że człowiek może wyćwiczyć w sobie zdolność do sprostania społecznym wymogom. Jeżeli ktoś tego robić nie potrafi to świadczy o jego słabości, zdziecinnieniu i ogólnie rzecz ujmując: to jego problem i jego wina.

To jest ciekawe, bo na założeniu racjonalnego człowieka opiera się prawo, ekonomia i ogólnie modele społeczne. No ale na tym polegają modele, że muszą być uproszczone.


Stoicyzm który promuje ostatnio @splash545 też się na tym opiera. I te ćwiczenia które on opisuje nawet mi się podobają, ale osiągnięcie stoickiej doskonałości wymagałoby pozbycia się Mr Hyde'a a to jest chyba nierealne

loginnahejto.pl

@HolenderskiWafel 

> bo na założeniu racjonalnego człowieka opiera się prawo, ekonomia i ogólnie modele społeczne


Stąd też warto czasem na panujące modele społeczne spojrzeć krytycznym okiem

splash545

@HolenderskiWafel Ludzkiej natury nie oszukasz i faktycznie jest to nierealne. O czym świadczy przykład stoickich mędrców, którzy w swoim życiu też nie zawsze zachowywali się po stoicku. Chodzi tylko żeby osiągnąć jakiś procent tej doskonałości, to już będzie dobrze

Zaloguj się aby komentować

Brak równowagi, czyli jak umierają mocarstwa

Upadek Imperium Rzymskiego jest nowym trendem na Tik Toku, ale w humanistyce od ponad 200 lat wraca jak bumerang, zazwyczaj wraz z porównaniami do współczesnej kultury.

210 – tyle głównych przyczyn upadku Rzymu wskazywali przez ten czas badacze

Rzym upadał od chrześcijaństwa i od rur z ołowiu. Od nadmiernego socjalizmu i dzikiego kapitalizmu. Od ascetyzmu a także hedonizm. No i, naturalnie, od żydowskich wpływów. Dziwnym trafem zazwyczaj ten demoniczny dla danego autora czynnik znajduje analogię we współczesności, przez co wniosek „czego unikać a co popierać” dla czytelnika nasuwa się sam.

Tymczasem jednak zaraz po I Wojnie Światowej pojawiła się teoria, że żeby nie umrzeć najlepiej po prostu się nie urodzić.

Tak mniej więcej można streścić poglądy na kulturę Oswalda Spenglera, Niemca który przeżywając porażkę ojczyzny w I Wojnie Światowej popełnił jedno z najważniejszych dzieł o historii filozofii jakie napisano. Porównanie do umierania i urodzin nie jest przypadkowe, Spengler bowiem co i raz robi biologiczne analogie, twierdząc, że zmierzch każdej kultury jest zjawiskiem równie koniecznym jak śmierć każdego żywego organizmu.

Na początku warto zaznaczyć, że nie napisałbym tego tekstu gdyby tylko o filozofię historii chodziło.

Spengler opisuje bowiem bardzo dobrze różnice, o których właściwy artykuł chciałem popełnić: pomiędzy antyczną Grecją epoki klasycznej (od wojen perskich do podbojów Aleksandra) a Imperium Rzymskim. Różnice te wydają mi się widoczne na pierwszy rzut oka, jednak zdumiewająco mało się o nich pisze i nierzadko wymienia jednym tchem Grecję i Rzym.

Tymczasem Spengler uważa oba społeczeństwa za dwa różne zjawiska. Klasyczna Grecja stanowi kulturę, Imperium Rzymskie zaś cywilizację. Cywilizacja to finisz kultury, chociaż zdaniem Spenglera finisz konieczny i nieunikniony.

Według niemieckiego autora trudno jednak na pierwszy rzut oka zauważyć, że coś złego dzieje się z cywilizacją. Pozornie odnosi ona wielkie sukcesy, a z punktu widzenia wielu typowych standardów panuje w niej dobrobyt. Jednak posługując się metaforą wielkiego, starego drzewa filozof wskazuje, że prawdziwe „życie” jest tylko w czymś co się dopiero staje, a nie co już jest. Wielkie drzewo może górować nad okolicą, jednak dalej już rosnąć nie będzie, trwa siłą rozpędu i jest po postu kwestią czasu kiedy się przewróci.

Cywilizacja nie jest czymś co produkuje, lecz czymś co konsumuje

Rozwój cywilizacji jest praktyczny i utylitarny, nie zaś odkrywczy i twórczy. To zresztą pierwsza różnica która mi się nasuwa pomiędzy Rzymem i Grecją. Filozofia, astronomia, matematyka – w tych dyscyplinach Grecy biją Rzymian na głowę. Ale Rzymianie w to miejsce stworzyli prawo do dziś, po adaptacji, stosowane w Europie kontynentalnej. To Rzymianie wynaleźli beton, kopułę i łuk posuwając architekturę o całą epokę do przodu. Zbudowali drogi i systemy łączności wykorzystywane jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Grecja to potęga teorii, Rzym praktyki.

Ale dla Spenglera ten praktyczny rozrost był łabędzim śpiewem upadającego kolosa.

Rozrost technologiczny i terytorialny był skierowany na zewnątrz. Ludzie zaczynają patrzeć na siebie przez pryzmat swoich wytworów materialnych, a nie swojej tożsamości. Erich Fromm powiedziałby, że z postawy „być” przechodzą na „mieć”. A Spengler, podobnie jak Ortega y Gasset czy Le Bon mówi o powstaniu masy w miejsce społeczeństwa. Społeczeństwo jest organizmem, gdzie poszczególne części są niezastępowalne, masa zaś maszyną złożoną z wymienialnych trybików.

Ale właściwie dlaczego rozwój kultury ma ostatecznie doprowadzić do jej upadku?

Można to sobie łatwo porównać do śmierci z przepracowania człowieka, który zaszedł zbyt daleko w karierze i nie potrafi podźwignąć nowych, licznych obowiązków i życia na najwyższych obrotach. Spengler ma dosyć pesymistyczne spojrzenie na naturę człowieka i wychodzi z założenia, że nie można być świetnym we wszystkim. Społeczeństwo, które rozrasta się na coraz to nowe terytoria i podbija coraz to nowe dziedziny życia traci kreatywność i ogranicza się tylko do praktycznego i utylitarnego przetwarzania i wykorzystywania starych osiągnięć.

Dodatkowo, rozmiar terytorialny i coraz większe zniuansowanie kultury sprawia, że dla przeciętnego mieszkańca (czy raczej obywatela, w przypadku Rzymu była to konstrukcja prawna a nie narodowa) jawi się ona jako obca. Przeciętny Ateńczyk (a raczej wolny ateński mężczyzna) brał bezpośredni udział w tworzeniu prawa, polityki i kultury polis. W Imperium Rzymskim było to niemożliwe, a poszczególne dziedziny (rządzenie, twórczość artystyczna itp.) stały się zamkniętą dla laików domeną specjalistów.

W takich okolicznościach szerokie masy społeczne dotykał nihilizm i życie wokół hasła „chleba i igrzysk”, które nie dawało odpowiedzi na z natury trapiące człowieka pytania egzystencjalne. Stąd pojawiła się przestrzeń dla wielu mistycznych sekt i religii spośród których jedna na następne kilkanaście wieków opanowała Europę.

Zbyt wielcy by przetrwać?

Po kryzysie 2008 roku pojawiło się określenie „zbyt wielcy by upaść” które oznaczało, że rzekomo niektóre korporacje muszą być ratowane przez rządy, bo ich bankructwo pociągnie za sobą całą gospodarkę. Spengler wobec kultury stosował pogląd odwrotny: każda, która rozrasta się zbyt mocno musi upaść bo nie jest w stanie utrzymać własnego ciężaru.

Żeby wyciągnąć wnioski w tak ogólnej materii jak teoria rozwoju cywilizacji muszą one także być bardzo ogólne. Szukanie konkretnej cechy kultury, która sprzyja upadkom nie ma sensu. Tak jak nie ma sensu szukanie jednej siły, która sprzyja upadkom fizycznym. Upada się od dowolnej siły, której nie równoważy żadna inna. Tak samo kultura może upaść od każdej, choćby najpiękniejszej idei, jeżeli jest stosowana w nadmiarze.

PS: Jeżeli podoba Ci się to co robię możesz mnie wesprzeć drobnym datkiem w linku poniżej:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#historia #filozofia #filozofiadlajanuszy
4d12a9d4-8fba-470d-9752-90aa9e42b38a
bagela

@loginnahejto.pl a już myślałem że to pracownicy British Museum w drodze na wyspy

Zaloguj się aby komentować