Na nic ogłoszenia dyrekcji, że należy poszanować wspólnotę wszakże kupiono pączków tak, by było ich 1.5 lub 2 na jednego pracownika. Dopóki nie grożą za to dyscyplinarne konsekwencje, walka toczyć się będzie o każdy okruszek. Najzwinniejsi wojownicy będą wychodzić z talerzami, na których utworzą kopiec z cukierniczych wypieków. I zuchwale będą na ustach nieść hasła "bo ja nie wiedziałem ile można", "nie było napisane", "obok mnie nikt nie siedzi, więc jem za niego" oraz "bo ja wziąłem po jednym smaku z każdego". Mijać będą smutnych przegrańców, którzy przypięci kajdanami słuchawek do laptopów nie zdążyli na czas zabezpieczyć sobie słodkiego pączusia. Bo akurat siedzieli na callu, którego im ktoś okrutnie wrzucił wtedy, kiedy miała miejsce dostawa z cukierni. Z triumfem wypisanym na twarzy zdobywcy ustawią upolowane słodkości na swym biurku, by do końca dnia konsumować zwycięstwo. Poszczą dzień wcześniej, aby jutro móc przyjąć dziesięciokrotnie powiększoną dawkę węglowodanów.
Karierowy wyścig szczurów jest tylko niewinną zabawą w porównaniu do rywalizacji o pączki. Tu nie ma litości oraz współpracy. Każdy sobie, jak najszybciej i jak najwięcej.
Nie minie kwadrans a biurowa kuchnia będzie przypominało pobojowisko. Porozwierane, puste pudła, na których pozostaną jedynie tłuste plamy. Podłoga i blaty przyozdobione okruchami, lukrem i kawałkami pomarańczy, przypominać będą arcydzieła Jacksona Pollocka. Co rusz przybędzie spóźniony ochotnik, wiedziony nadzieją, że jeszcze znajdzie jakiegoś pączusia. Muśnie tekturowe wieka, lecz nie znajdzie tam nic poza rozczarowaniem. Zrezygnowany, naleje sobie jedynie herbaty i odejdzie smutny, ale może i trochę szczęśliwy, bo pod względem zdrowotnym, to on jest dzisiaj zwycięzcą.
#korposwiat
