Zdjęcie w tle
Piechur

Piechur

Autorytet
  • 491wpisy
  • 2607komentarzy

Lubię chodzić po górach i oglądać filmy.

Siema,
Połączonymi siłami najtęższych umysłów, wraz z @DrGurgul oraz @moll , proponujemy co poniżej:

Rymy: szczerze - zgrzyt - sznyt - kołnierze
Temat: szydełkowanie

Zachęcamy wszystkich do wspólnej zabawy

#naczteryrymy czyli #poezja i #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
Piechur

Szydełkować kocham szczerze

Wyśmiej to i będzie zgrzyt

Szydełkiem ci sprawię sznyt

Rym w tym wersie to "kołnierze"

DrGurgul

Muszę wam wyznać coś całkiem szczerze

Ręce się trzęsą i zdarzył się zgrzyt

Szydełkiem kręcąc nie tworzy się sznyt

Bo nie wylewam już za kołnierze

Magister_Ludi

Nikt nie powie tego szczerze

Usłyszysz zębów zgrzyt

Ja szydełkuje! ja mam sznyt!

Nie wychodzą mi tylko kołnierze

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Pewnie wszyscy pozostali kawiarenkowicze pochłonięci są układaniem pomysłowych wersów w #naczteryrymy, ale podzielić się czymś muszę, bo się uduszę.

Otóż jak wiadomo patronem kawiarenki #zafirewallem jest Julian Tuwim, Mistrz słowa pisanego oraz misternie tkanych strof. Ja chciałbym natomiast przypomnieć - a niektórym może przedstawić - postać Jeremiego Przybory, a więc jednego z twórców Kabaretu Starszych Panów.

Nie będę się tu rozwodzić nad jego życiorysem, kto chce może sobie przybliżyć jego dokonania wyszukując je w internecie. Chciałbym Wam natomiast zaprezentować jeden z wielu utworów jego autorstwa, który swoją stylistyką, humorem, pomysłowością i świetnymi porównaniami wrył mi się w pamięć, z pewnością w jakiś sposób kształtując mój smak jeśli chodzi o poezję jako taką. Dziękuję mojej kochanej mamie, która "katowała" mnie i moje rodzeństwo takimi kawałkami, gdy byliśmy dziećmi.

Oto wzruszająca i ściskająca krtań opowieść o stracie

--------------

Addio, pomidory!

Minął sierpień, minął wrzesień
Znów październik i ta jesień
Rozpostarła melancholii mglisty woal

Nie żałuję letnich dzionków
Róż, poziomek i skowronków
Lecz jednego jedynego jest mi żal

Addio pomidory, addio ulubione
Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół
Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej
Tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół

To cóż że jeść ja będę zupy i tomaty
Gdy pomnę wciąż wasz świeży miąższ
W te witaminy przebogaty

Addio pomidory addio utracone
Przez długie złe miesiące wasz zapach będę czuł

Owszem była i dziewczyna
I miłości pajęczyna
Co oplotła drżący dwukwiat naszych ciał

Porwał dziewczę zdrady poryw
I zabrała pomidory
Te ostatnie com schowane przed nią miał

Addio pomidory, addio ulubione
Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół
Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej
Tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół

To cóż że jeść ja będę zupy i tomaty
Gdy pomnę wciąż wasz świeży miąższ
W te witaminy przebogaty

Addio pomidory addio utracone
Przez długie złe miesiące wasz zapach będę czuł

--------------

W tym miejscu nie może oczywiście zabraknąć kultowego wykonania w roli Wiesława Michnikowskiego do muzyki Jerzego Wasowskiego. Smacznego!

https://youtu.be/9iLVqvuuiiQ?si=1pbPHShXrCMnITNO
UmytaPacha

a jeszcze nawiązując do dzisiejszego twojego wiersza - nie takie patopoezje drzewiej powstawały ( ͡° ͜ʖ ͡°)

https://youtu.be/fUhOM7wyQpY?feature=shared

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Niedawny komentarz @Lubiepatrzec sprawił, że wpadłem w zadumę nad sposobem wymieniania "uprzejmości" w ostatnich sonetach. Efektem jest poniższy mały sonecik w stylu barnfieldowskim (abba cddc effe gg). Wyszedł bardziej moralizatorsko, niż bym chciał, ale nie miejcie do mnie pretensji - ja tu tylko piszę

----------

Na patosonety

Patosonet - nowa moda, ostrości poezji doda
Język koniecznie karczemny, żółć swą zlej w sposób pisemny
Niech odbiorca Twój nikczemny wie, że jego trud daremny -
Już powąchał Twego smroda, niechaj wie, że jest lebioda

Niech mu pójdzie w same pięty, tępak niedorozwinięty
Niech poczuje, jak to piecze, gdy go smagasz swoim mieczem!
Bez litości pióro siecze... Czy to jakieś średniowiecze?
Choć odbiorca uśmiechnięty, siedzi taki jakiś... spięty?

Dosyć waśni moi mili, czas byście się pogodzili
Zamiast szczypać, dołki kopać, niczym indyk wciąż gulgotać
Lepiej sobie poszczebiotać, w mózgu zwoje pogilgotać
Więc nie traćcie ani chwili, w ruch paluszki, gili-gili

Bo najlepiej się rymuje
Kiedy się nie deprymuje

----------

Różna #tworczoscwlasna , choć głównie #poezja i bitwy #nasonety , w kawiarence #zafirewallem
DiscoKhan

@Piechur niech to weźmie ktoś poprawi a nie tam emodżowe jakieś loga wstawiać, ją z całego talentu swojego artystycznego się tutaj postarałem xd


Zaś z przekazem wierszu się zgadzam w 100%, raz sobie można pofolgować ale wszystko z umiarem trzeba dozować.

ccf5d7ed-adc9-4a73-b861-4749083db814
Gepard_z_Libii

Chciałbym umieć w poezję

UmytaPacha

@Piechur ładny, zgrabny wiersz! i duży plusik dla ciebie i @splash545 za zgłębianie różnorodności układów sonetowych

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
W dzisiejszym wpisie o spacerze z Myszą po miejscu, które każdy krakus, jeśli już w nim nie był, to na pewno odwiedzi. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Zakrzówek (Pomost Krakowski)
Data: 7 września 2023 (czwartek)
Staty: 3.5km, 1h50, 85m przewyższeń

Kończyłem właśnie pracę, za oknem było ładnie, więc zapytałem Myszy, czy chce się gdzieś przejść. Po tradycyjnym pierwszym "nie", rzuconym bardziej z automatu, zareagowała całkiem entuzjastycznie, więc szybko przypomniałem zasady (chodzenie na własnych nóżkach) i pojechaliśmy na Zakrzówek.

Wybrałem dla nas trasę niebieskim szlakiem, który okala Skałki Twardowskiego - głównie dlatego, że nigdy wcześniej nią nie szedłem. Rozpoczęliśmy od miejsca, w którym znajduje się średnio udany pomnik Elvisa Presleya. Bałem się, że będziemy szli głównie asfaltowymi alejkami, ale na szczęście szybko odbiliśmy za szlakiem między drzewa.

Było ciepło i przyjemnie. Szliśmy niespiesznie, w dobrych humorach, nawijając makaron na uszy. Co i rusz były jakieś ciekawe rzeczy do zobaczenia - małe grzybki na drodze, ładne kamyczki, ławeczki, trafił się nawet fragment z widokiem na kawałek Wisły. Przez większość czasu szliśmy za rękę, bo dróżka była uczęszczana przez rowerzystów, którzy czasami pojawiali się dość niespodziewanie.

W końcu córa zaczęła coś przebąkiwać, że jej się nudzi. Na szczęście przed nami była pierwsza z atrakcji - jaskinia Jasna. Była to raczej duża wyrwa w skale, z barierką mającą uniemożliwić podejście do niej (niebezpieczeństwo dostania w głowę obrywem skalnym), ale młodej się podobało. Następnie dotarliśmy do położonej niedaleko jednostki wojskowej, która też z jakiegoś względu wzbudziła zainteresowanie.

Po krótkiej chwili poszliśmy dalej. Trasa prowadziła wzdłuż betonowego płotu bazy, co mocno odejmowało jej uroku. Na tym odcinku miało znajdować się kilka jaskiń, do których chciałem podejść. Jeśli chodzi o pierwsze trzy (z Kulkami, pod Nyżą, Niska), to szkoda tracić na nie czasu. Natomiast czwarta, Grota Twardowskiego, jest już fajna - wejście klasycznie niezbyt czyste, ale sama jaskinia jest wysoka i można zapuścić się spory kawałek w jej głąb. Warto mieć latarkę, bo telefonem niewiele da się oświetlić, a w środku jest dość ślisko. Ja niestety latarki nie wziąłem, także Mysz bała się wejść do środka.

Poszliśmy dalej i ścieżka wkrótce znów skręciła w lasek. Minęliśmy Okno Zbójeckie (kolejna mala jaskinia) i poszliśmy w stronę punktu widokowego, z którego można było obejrzeć zalany kamieniołom. Pogoda na taki spacer była wręcz idealna, nie gorąco, nie chłodno, tak w sam raz. Po krótkim odcinku byliśmy na miejscu. Zakrzówek zrobił na Myszy wrażenie, co mnie ucieszyło, bo dobrze pamiętam, że rozbudzał również moją wyobraźnię, gdy będąc bajglem chodziłem tu z rodzicami na spacery.

Przyszedł czas na powrót - kontynuując trasę niebieskim szlakiem doszliśmy na parking, gdzie zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę na biszkopty patrząc, jak słońce udaje się na spoczynek.

Tym, co byli na Zakrzówku, nie muszę go polecać. Jest to naprawdę bardzo fajne miejsce na spacery, oferujące wiele różnego rodzaju tras, które można dowolnie przemierzać. Miejsce zdecydowanie ma swój klimat. Jeśli chodzi o niebieski szlak, to na wycieczkę z dziećmi jest świetny - co chwila jest jakaś mała atrakcja, a odległości między nimi nie są duże. Przewyższeń praktycznie brak, ale są miejsca wymagające małej asekuracji. Czasowo i kilometrażowo wyszło bardzo fajnie (prawie 2h, 3.5km), w sam raz na małe nóżki, także jak najbardziej polecam tę trasę.

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
22b8a57a-2e5a-4de5-83de-5239037eeacb
47c3a95e-6400-4ed7-ad7a-c3482f53f291
17076e1e-7e05-41b4-979b-54bfac707f34
47cf501b-7bfd-4944-ad8b-81c7fbe4ee35
819e3465-adc9-454b-9e43-5d36f8cecb88
Halo_krabie

Fajny wpis. Ile Mysza ma lat? Zastanawiam się od wieku z dzieckiem takie wypady dobrze wychodzą?

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Sen jest dla słabych, także zgodnie z sugestią @UmytaPacha , naoliwiony nieco pierwszym podejściem w pisaniu sonetów, przedstawiam niniejszym sonet di riposta do sonetu di proposta w ramach bitwy #nasonety .

----------

RZ jak?

Język nasz ojczysty nie na wszystkie uszy
Wytknąć mu też można rozmaite braki
Jednak, gdy go słyszę, cieplej mi na duszy
Biel widzę obłoków i czerwone maki

Trochę mierzi tedy, gdy ktoś będąc w błędzie
Z wymową kuleje, zamiast mówić - kracze
Różne są problemy; mając to na względzie
Tym oto przykładem tutaj was uraczę

"R" wraz z "Z" w wyrazach nierzadko szaleje -
W "rzyci" "RZ" wymówisz, razem tam usiadły
Lecz w "marznie" osobno toczą się ich dzieje
Postaraj się zatem by tak z ust wypadły 

Także powtórz teraz jak i ja powtarzam:
Wymawia się "TaRzan", a nie jakiś "TaRZan"!

----------

Różna #tworczoscwlasna , choć głównie #poezja , w kawiarence #zafirewallem
5f55ad33-4862-4745-bd61-5d4df4a96604
splash545

Ło Panie teraz to się cieszę, że jako pierwszy te swoje powrzucałem i się rozkręciłem trochę. Jakbym taki sonet zobaczył, to by mi było głupio swoje wrzucać

Fajnie, że się nam tu jakieś style kreują, Ty widzę jesteś ekspert od takich majstersztyków, ja bardziej uderzam w mniej poważne nuty


A mem złoto

Lubiepatrzec

O tej bitwie będą pisać opasłe tomy. Szanuję.

George_Stark

O Panie! Sonet ka-pi-tal-ny! Ja zastrzeżeń nie mam,

słów zachwytu zaś tyle, że brak miejsca, żeby je wymieniać.

Tym bardziej, że - głowę podnieś godnie! -

pisałeś jeden wieczór, A NIE DWA TYGODNIE!!!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Oto mój jubileuszowy, setny wpis, który postanowiłem poświęcić bitwie #nasonety .
Podobnie jak kolega @splash545 spróbuję sił układając swój pierwszy w życiu sonet (dla świeżaka sprawa prosta - będzie sonet di proposta) Zapraszam do czytania i krytykowania, brutalność dozwolona.

-----------

Phi, sonet!

Sonet? To banał! Prosta budowa:
Czternaście wersów i strofy cztery
Układasz w słowa różne litery
Rymujesz wersy - forma gotowa!

Myślę więc: "Całkiem mądra ma głowa
Nie takie w życiu za mną numery"
W uszach już słyszę najdziksze szmery -
Zaraz okiełznam niesforne słowa!

Chwytam więc pióro, entuzjazm wzbiera
Już są wyrazy, lecz - rymów nie ma
Sylab za dużo... W co się wkopałem!

Liczę - raz, dwa, trzy... Niech to cholera!
To na nic, mam dość, zżarła mnie trema...
Lecz... Chwila! Co też tu napisałem?!

-----------

Różna #tworczoscwlasna , choć głównie #poezja , w kawiarence #zafirewallem
George_Stark

Dżizas.

Ze Splaszem też się trzeba będzie rozwieść....

UmytaPacha

@Piechur świetne! jak propostę dałeś radę tak zgrabnie to dawaj rispostę teraz do czwartkowego wyzwania : D


Pan Przerwa-Tetmajer też o sonecie napisał sto lat temu:


Kazimierz Przerwa-Tetmajer

O sonecie


Lubię sonetu trudną, misterną budowę:

zda mi się, że mi kawał marmuru odkuto,

w którym swobodnie rzeźbić może moje dłuto

w rozmiarach wiecznie jednych kształty coraz nowe. 


Lubię te dźwięki pełne, szerokie, brązowe,

brzmiące wiecznie tą samą melodyjną nutą.

a w nieskończoną różność motywów rozsnutą,

jak mgły na jednym niebie w przeróżną posnowę.


Lubię ten mały kościół, w którym jednak może

olbrzymi Bóg się zmieścić, jak w potężnym tumie;

lubię to górne, wąskie, naskalne wydroże,


skąd runie, kto stóp pewnie położyć nie umie;

lubię tę gwiazdę małą, co świeci jak zorze,

dźwięk dzwonu, co nie głuchnie w huraganów szumie.

splash545

Bardzo zgrabny sonecik stworzyłeś, miło było sobie z rańca przeczytać

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj o kolejnej "ekscytującej" trasie w mieście. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Kopiec Kraka, rezerwat Bonarka, Kamieniołom Liban (Pomost Krakowski)
Data: 6 lipca 2023 (czwartek)
Staty: 5.5km, 1h15, 135m przewyższeń

Wcześniej tego wieczora przeszedłem się już po lasku Mogilskim i wokół Łąk Nowohuckich, ale nic specjalnie ciekawego tam nie było, więc na zakończenie postanowiłem w końcu wejść na teren kamieniołomu Liban, czego do tamtej pory jeszcze nigdy nie zrobiłem, ale zawsze o tym myślałem. Tym spacerowym wypadem kontynuowałem pomysł, by odwiedzić w Krakowie te miejsca, w które raczej nie chciałoby mi się pójść w dzień, ale po zmroku już bardziej.

Wystartowałem z parkingu przy przystanku Kraków Podgórze i szybko wspiąłem się na Kopiec Kraka. Chwilę popatrzyłem na rozświetlone miasto i udałem się w stronę Pomnika Ofiar Faszyzmu. Spacer przebiegł bez problemu i wkrótce mijałem pomnik, kierując się na teren rezerwatu Bonarka.

Wejście do niego było przy bardzo ruchliwej ulicy i hałas towarzyszył mi cały czas. Starałem się odnaleźć jakąś ścieżkę, ale wszystko było pozarastane haszczami i krzaczorami, które drapały mnie po łydkach, gdy się przez nie przedzierałem. Odcinek w rezerwacie był krótki, ale mnie rozsierdził i żałowałem, że w ogóle tam wchodziłem.

Ostatnią atrakcją miał być kamieniołom Liban, do którego poszedłem asfaltową drogą prowadzącą obok ogródków działkowych. Zacząłem szukać zejścia, które było oznaczone na mapach, ale tutaj również ścieżka pozarastała i ciężko było coś znaleźć. W końcu, uważając, żeby nie zlecieć z urwiska, udało mi się dostać do wież będących pozostałością po planie filmowym do Listy Schindlera.

Na jednej z nich siedziała sowa, która wydawała dźwięki nie przypominające pohukiwania, a raczej jakby wrzasku dziecka, ciężko mi to określić. Chwilę na siebie patrzyliśmy, po czym odleciała, żeby drzeć się z innego miejsca. Zszedłem po zniszczonych schodach i znalazłem się na drodze z macew.

W kamieniołomie było cicho, a jedyne dźwięki wydawała od czasu do czasu wspomniana już wcześniej sowa. Zacząłem czuć się nieswojo, ale szedłem ścieżką dalej. Dziwna sprawa, ale chodząc nocą po górach denerwuję się znacznie mniej, jeśli nie wcale, natomiast w tamtym miejscu moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. I tak, miałem wizję tego, jak trafiam na jakiegoś ćpuna, który rzuca się na mnie z nożem, albo na legowisko żuli, czy jakąś małą sektę składająca ofiary z piechurów. Nikogo jednak nie spotkałem. Nie zobaczyłem również niczego ciekawego, więc stwierdziłem, że czas wracać do domu

Wyszedłem z kamieniołomu trafiając ponownie pod kopiec, spod którego udałem się do samochodu. Łącznie tej nocy przeszedłem w ciemności jakieś 15km, ale czy było warto? Patrząc wstecz - raczej nie, bo nic ultra ciekawego nie zobaczyłem. Z drugiej jednak strony mogłem zobaczyć, więc raczej w miarę możliwości będę kontynuować takie krótkie eskapady (tylko nie za często).

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #krakow #fotografia
a3357001-950f-49e3-a6ce-0c1520218ac1
45a8cb2c-73f2-4b18-a771-73a0ee39500b
cf3f5f1d-3613-4507-9fbc-6fb885b410f6
32e9d909-f502-442d-83de-3064c47682d0
Lubiepatrzec

@Piechur Ale to tak jest - Matka Natura Cię nie skrzywdzi a ludzie już mogą.

Aleksandros

@Piechur Końcówka przypomniała mi słynną notkę prasową z libacji na skwerku Ja też czasami idę po prostu w miejsca, gdzie jeszcze nie byłem. Często faktycznie nie ma nic ciekawego, ale czasem można przeżyć pozytywne zaskoczenie, więc zgadzam się, że warto eksplorować nieznane tereny.

Konto_serwisowe

Pamiętam ten pomnik z czasów dziecięcych, robił na mnie ponure wrażenie. W nocy jest chyba nawet bardziej creepy.

Zaloguj się aby komentować

Niedawną wrzutką @moll narobiła mi smaka na pieczone jabłka, więc dzisiaj sam przygotowałem. Kolejnym razem bardziej dokokszę farszem, bo coś malizną zalatywało. Mysz rzecz jasna nawet nie ruszyła, bo "to jest ble"

#gotujzhejto #jedzenie
19d7b353-70b3-457b-bf8b-3a739928697a
moll

@Piechur eleganckie

monke

@Piechur dej mnie. Ja zawsze chętnie opierdolę coś na ciepło

adikb

Jedyny prawdziwy "farsz" do takich pieczonych jabłuszek to masło z cukrem i odrobiną cynamonu. Jest jeszcze druga wersja gdy zamiast jabłek masz mus, wtedy kruszonka na wierzch a jabłka zmieszane z cukrem, mąką ziemniaczaną i cynamonem. Aż się głodny zrobiłem.

Zaloguj się aby komentować

Siema,

Zwycięzców powinno być trzech ( @moll , @George_Stark i ja), jednak jak wiadomo nie ważne kto piorunuje, ważne kto liczy pioruny - tym też sposobem proponuję dzisiaj co następuje:

Rymy: pała - wała - przygoda - jagoda
Temat: autokorekta

Zachęcamy wszystkich do wspólnej zabawy Zasad można poszukać w poniższych tagach lub zapytać o nie w komentarzach. Powodzenia!

#naczteryrymy czyli #poezja i #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
bernsteinka

Chciał Tomek napisać „Czy Jaga zdała?”, ale wyszło „Czy naga pała?”

Odczytał to Staszek, pomyślał: "Cóż to ma znaczyć?! Takiego wała!"

Napisał więc "Penis to przeszkoda", lecz poprawiło na "przygoda"

i w taki to sposób chłopca swego straciła piękna Jagoda

DiscoKhan

Pała wała przygoda jagoda


Bez mała trza rzec, kto miłością nie pała

Gdy zamiast wysłać komuś cyber-wała

Po angielsku leci kaczka, polska przygoda

Gdy piszesz "Chin", zabarwia się od tego jagoda

splash545

Kluczowe słowo zmienione na pała

Lecz ona (o dziwo!) nie pokazała mi wała

Przez autokorektę mnie czeka przygoda 

A dziewczyna ta ma na imię Jagoda

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje o szybkim spacerze po lesie. Fajerwerków nie będzie, ale chętnych zapraszam tak czy siak
---------
Miejsce: Las Krzyszkowicki (Podgórze Krakowskie)
Data: 4 kwietnia 2023 (wtorek)
Staty: 7.5km, 1h45, 180m przewyższeń

Na pomysł wybrania się do Lasu Krzyszkowickiego wpadłem, gdy szukałem jakichś terenów do pochodzenia w niedalekiej odległości mojego miejsca zamieszkania. Moją uwagę przykuła dość sporych rozmiarów zielona plama widoczna na mapie. Zwykle przejeżdżałem obok tego lasku ale nigdy w nim nie spacerowałem, więc postanowiłem to zmienić i sprawdzić, czy da się tam pochodzić z dzieckiem.

Podjechałem wieczorem zaraz na jego skraj i ruszyłem ścieżką w dół, szybko skręcając między drzewa. Różnych dróżek było od groma, ale ja postanowiłem iść tą biegnącej wzdłuż autostrady. To główny i najpoważniejszy minus tego miejsca - hałas przejeżdżających samochodów słychać praktycznie cały czas. Sam lasek jest jednak dość urokliwy jeśli chodzi o aspekty wizualne.

Moim celem było dojść do fortu Kosocice. Dotarłem do jakiegoś strumyko-potoko-czegoś (Malinówka), przez który według map miało dać się przejść. Trochę mi zajęło, żeby się nad niego dostać, bo ścieżka pozarastała chaszczami, ale w końcu się udało. Natknąłem się tam na dylemat - przejściem okazała się być kłoda przewalona z jednego brzegu na drugi. Podrapałem się po głowie i stwierdziłem, że spróbuję po niej przejść. Ostatecznie było to całkiem łatwe, bo wystarczył jeden duży krok połączony z susem.

Po drugiej stronie czekała mnie strasznie błotnista i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt droga, jako że w okolicy trwała budowa kolejnych szeregówek. Skierowałem się w stronę małego osiedla domków, niedaleko którego miał znajdować się "monument oznaczający punkt przecięcia się linii współrzędnych" 50°N/20°E, jak głosiła kartka przypięta do drzewa. Dalej zastanawiam się, czego się tam spodziewałem - "monumentem" okazało się być kilka betonowych płyt chodnikowych ułożonych na ziemi.

Poszedłem dalej, przeszedłem przez małe osiedle i wkrótce znów byłem w lesie. Tym razem szedłem wzdłuż strumyka, a odgłosy autostrady trochę ucichły (tak po prawdzie to już wcześniej przestałem zwracać na nie uwagę). Po kilkunastu minutach marszu byłem już przy bramie fortu - niestety zamkniętej, więc nie udało mi się wejść i poeksplorować jego pozostałości.

Do Malinówki, którą ponownie miałem przeskakiwać, udałem się południową stroną lasu. Po drodze spotkałem stado sarenek, które bacznie obserwowało mnie spomiędzy drzew, błyszczącymi w świetle latarki oczami śledząc każdy mój krok. Dotarłem nad brzeg i, zbierając się w sobie, przeszedłem po kłodzie uważając, by nie wpaść do wody. Jakoś się udało.

W dalszym ciągu kierując się południową stroną lasu doszedłem w okolice domostw i postanowiłem je okrążyć. Minąłem kilka zwalonych drzew, przeszedłem obok jakiegoś placu budowy i w końcu trafiłem na ścieżkę prowadzącą przy płocie wykonanym z siatki. Był to kolejny punkt, który chciałem zobaczyć, bo na mapach wyglądał interesująco - samotna willa pośrodku lasu. Według tabliczki miał to być jakiś ośrodek szkoleniowy, ale nie wiem dokładnie kogo tam szkolili, w każdym razie wejść do środka się nie dało.

Dotarłem w końcu do samochodu i ruszyłem do domu. Spacer nie był specjalnie ekscytujący ani spektakularny, ale przynajmniej zobaczyłem ten lasek na własne oczy. Bliskość autostrady niestety mu nie służy, jednak dla osób mieszkających w jego okolicy musi to być na prawdę super miejsce, czy to do spacerów z psami, czy do poobiedniej przechadzki, pobiegania, czy też do jazdy na rowerach dla dzieciaków (widziałem przygotowane hopki). Jak to mówią: lepszy wróbel w garści.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
eea02ed7-f00f-46c6-89ee-45bfbfec0118
169bbacc-7c27-4d4b-8574-b203cc086c73
6c024921-c4ae-44ec-b429-bedfee745c82
0b2a4b2f-f1a3-4857-a4df-6ec202d9edec
0067a8b6-13f2-49d8-8848-a6ba30d44741

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zanim zaleje nas fala wpisów o mikołajkowych prezentach, zapraszam Was na wspominkę wycieczki do Ojcowskiego Parku Narodowego Ten i kolejnych kilka wpisów w #piechurwedruje będzie poświęconych miejscom w bliskiej okolicy Krakowa.
---------
Miejsce: Ojcowski Park Narodowy (Wyżyna Olkuska)
Data: 25 czerwca 2022 (sobota)
Staty: 10km, 4h, 290m przewyższeń

Wycieczkę zaplanowałem dzień wcześniej, w piątek, chcąc jakoś wykorzystać świetną pogodę. Oprócz Myszy, żony i mnie, po krótkich acz stanowczych namowach, zdecydowała się w niej uczestniczyć również moja babcia. W takim też zacnym gronie dojechaliśmy późnym rankiem na (płatny) parking Złota Góra.

Po spsikaniu się środkiem przeciw komarom i kleszczom ruszyliśmy zielonym szlakiem do Doliny Sąspowskiej. Młoda siedziała w nosidle i miała raczej dobry humor, jak zresztą reszta towarzystwa. Szliśmy krótko, schodząc zielonym lasem, aż dotarliśmy do doliny, w której było parno, duszno, a dookoła słychać było brzęczenie owadów wśród wysokich traw.

Szliśmy żółtym szlakiem, wzdłuż szemrającej obok Sąspówki. Trasa prowadziła częściowo po odsłoniętym terenie, a częściowo pod gałęziami drzew, które chroniły przed słońcem. Co jakiś czas spomiędzy pni wyłaniały się wapienne skały. Klimacik był świetny i gorąco polecam wszystkim tę trasę.

Po jakimś czasie doszliśmy do asfaltowej drogi, przy której znajdowały się różnego rodzaju bary, a także pstrągarnia, z której słynie to miejsce. Zjedliśmy po lodzie i udaliśmy się czarnym szlakiem do Groty Łokietka. Po drodze weszliśmy jeszcze na punkt widokowy znajdujący się na skale Jonaszówka - babcia nie wchodziła, bo kamienie były strasznie wyślizgane.

Dalsza część drogi prowadziła pod górę, ale nachylenie było ok, a dodatkowo wykonano tu stopnie ułatwiające wchodzenie. Wyjąłem Mysz z nosidła i przeszła sama kilka kroków, ale to jeszcze nie był jej dzień na rozstanie się z "plecaczkiem".

Dotarliśmy do groty, przy której zrobiliśmy kolejną przerwę, jednak nie wchodziliśmy do środka - raz, że nie byliśmy przygotowani (brak latarek i ciepłego okrycia); dwa, że Mysz zwyczajnie by się bała. Po posileniu się ruszyliśmy dalej, tym razem schodząc niebieskim szlakiem przez Wąwóz Ciasne Skałki. Tu również było klimatycznie: wapienne skały wyglądały fantastycznie, a gdzieniegdzie można było dostrzec amonity.

W końcu doszliśmy do formacji skalnej zwanej Bramą Krakowską, gdzie urządziliśmy piknik. Babcia wyjęła ciasteczka, czym wzbudziła entuzjazm u prawnuczki oraz u wnuka. Niedaleko było Źródełko Miłości, do którego także podeszliśmy, ale nie wyglądało jakoś szałowo. Po przeciwnej stronie również wznosiły się piękne skały; widać było m.in. Rękawicę, do której aż chciało się pójść, niestety czas już trochę gonił.

Rozpoczęliśmy drogę powrotną na parking. Czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Ojcowa. Zahaczyliśmy o jaskinię Krowią, minęliśmy stawy z pstrągami i cały czas asfaltową drogą kontynuowaliśmy marsz. Słońce nie miało dla nas litości i martwiłem się trochę o Mysz oraz babcię, na szczęście odsłonięty odcinek nie trwał tak długo. Wkrótce mijaliśmy już muzeum i wchodziliśmy po schodach do bramy zamkowej (nie wchodziliśmy do środka). Było bardzo ładnie, pogodnie i spokojnie.

Spod zamku zielonym szlakiem, prowadzącym znowu pod górę przez las, wróciliśmy na parking. W międzyczasie młoda tradycyjnie zasnęła w nosidle, co oczywiście było do przewidzenia. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy w stronę Krakowa, usatysfakcjonowani odbytą wycieczką. Polecam tę trasę na leniwe weekendy, jednak lepiej iść nią raczej gdy jest sucho.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
66d57e11-6a21-403f-90fc-9c31ae1f532d
0f5df5c2-2d51-4e50-97c4-dda6ff2af7f2
a72c56ce-59a8-493d-ac2c-f10e63533685
93111f23-4e99-413a-abc6-841e4aa2f9d5
c9cf6495-147e-44f0-b368-a0db74892ce3
Mr.Mars

@Piechur Wyobrażam sobie, że kiedy pytasz młodej: "idziemy się bawić?"

To ona zakłada buty, kurtkę i bierze plecaczek.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Kolejne podsumowania tras z #piechurwedruje w ramach zaniedbanego #poradnikpiechura
---------
31. Wpis: Babia Góra
Wnioski:

  • W wysokich partiach gór śnieg może zalegać nawet kilka miesięcy po zakończeniu zimy.
  • Kurtka przeciwwiatrowa z kapturem zawsze na plus.
  • Jeśli zależy nam na widokach, lepiej wcześniej dobrze sprawdzić kilka prognoz pogody dla danego szczytu.
  • Nie ma co szaleć z tempem, zwłaszcza schodząc po głazach - poślizg może wiązać się z bolesnym upadkiem, także kontuzją.
  • Ciąża, zwłaszcza wczesna, zwykle nie dyskwalifikuje przed wycieczkami górskimi.

32. Wpis: Lackowa
Wnioski:

  • W warunkach zimowo-śniegowych stuptuty powinny znaleźć się w naszym wyposażeniu.
  • Jeśli nie jest się w parku narodowym, to chodzić można nie tylko po szlaku, a dużo map turystycznych oferuje możliwość wyznaczania trasy po innych uwzględnionych na nich ścieżkach czy drogach.
  • W przypadku wycieczki podczas roztopów trzeba liczyć się z tym, że drogę przetną liczne mniejsze i większe strumienie, a także potoki.

33. Wpis: Ćwilin
Wnioski:

  • Ośnieżony las nocą wygląda obłędnie.
  • Na jabłuszku kiepsko zjeżdża się po świeżym śniegu.

34. Wpis: Kotoń Zachodni, Zembalowa, Łysina
Wnioski:

  • Do długodystansowych wycieczek lepiej być wyspanym i wypoczętym, w przeciwnym razie wyprawa na prawdę da się we znaki.
  • Na trasie w nocy można spotkać wiele saren, które raczej unikają kontaktu z człowiekiem, a ich obecność szybko przestaje wzbudzać emocje.
  • Warto dawać znać zwierzętom, że się idzie, np. przypinając do plecaka dzwoneczek, lub stukając kijkami o drogę.
  • Zmęczony umysł sprawia, że wyobraźnia może zacząć płatać figle. Jeśli nie lubi się niespodzianek, jak majaczące w ciemności figury aniołów, lepiej prześledzić wcześniej całą planowaną trasę dokładnie.

35. Wpis: Dolina Olszowego Potoku
Wnioski:

  • Pierwsze wędrówki z dzieckiem, które ma przemierzyć na własnych nóżkach, nie powinny być zbyt długie, a także powinny oferować coś ciekawego z perspektywy szkraba.
  • Warto nie ulegać złym humorom i marudzeniu, i nie brać dziecka na barana, ale zachęcać je do dalszej samodzielnej wędrówki. Dzieci mają na prawdę dużo wytrzymałości i energii, ale korzystają z tych zapasów tylko, jeśli mają w tym interes.
  • Cierpliwość to cnota, która powinna nam towarzyszyć zawsze, ale zwłaszcza przy wycieczkach z maluchami - emocje trzeba trzymać na wodzy.

36. Wpis: Halicz, Tarnica
Wnioski:

  • Pierwsze wrażenia mogą być mylne i trasa, która zapowiada się początkowo nieciekawie, może stać się jedną z tych, które wspominać się będzie najdłużej.
  • Warto zadbać o odpowiednie naładowanie organizmu energią przed ruszeniem na trasę.
  • W górach lepiej spodziewać się deszczu i dobrze być na tę ewentualność odpowiednio przygotowanym.
  • Termos z gorącą herbatą to nieoceniony kompan podróży.
  • To, co mówi się o Bieszczadach, jest prawdą.

-------
Kolejna seria wpisów będzie ponownie o mniejszych wycieczkach w okolicy Krakowa - zachęcam do odwiedzin na tagu

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
a7dd7e51-48e3-488c-a3e9-39a84997fdb4
Piechur

Addendum pkt. 36:


  • Uważać na roaming poza UE! Można się nieźle przejechać, jeśli telefon zgubi polską sieć i zacznie korzystać z transferu zagranicznej, nie będącej w UE sieci (np. ukraińskiej).

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje o wyprawie, która niestety dużo mnie kosztowała. Zapraszam do czytania i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Halicz, Tarnica (Bieszczady)
Data: 2 września 2022 (piątek)
Staty: 21.5km, 6h30, 885m przewyższeń

Z okazji czwartej rocznicy ślubu chcieliśmy spędzić z żoną trochę czasu solo - niestety, z wiecznie chorującą Myszą było to praktycznie niemożliwe. W końcu jednak planety ułożyły się w sprzyjający sposób, a moja złota i kochana mama zaproponowała, że weźmie młodą pod swoje skrzydła na dwie noce. Oczywiście skorzystaliśmy z tej niepowtarzalnej oferty.

W ciągu kilku godzin zaplanowaliśmy i zorganizowaliśmy wyjazd, który miał się odbyć się za kilka dni. W przeddzień nocowaliśmy u rodziców, aby następnie z samego rana wyruszyć w trasę, która miała trwać kilka godzin. Naszym celem były Bieszczady, gdzie planowaliśmy zdobyć jeden ze szczytów należących do #koronagorpolski , czyli Tarnicę.

Po długiej jeździe dojechaliśmy do miejscowości Wołosate, gdzie na dużym płatnym parkingu zostawiliśmy samochód. Następnie rozpoczęliśmy wędrówkę czerwonym szlakiem w stronę przełęczy Bukowskiej. Niebo było pochmurne, trochę wiało, ale bez tragedii.

Przez jakieś 2 kilometry szło się asfaltem, później utwardzona droga prowadziła już przez las, a obok szumiała płynąca Wołosatka. Żona nie miała coś humoru na chodzenie, trochę sapała i w pewnym momencie prawie mieliśmy wracać na parking, ale ostatecznie spięła się w sobie. Trasa nie była wymagająca, a nawet powiedziałbym, że raczej nudna.

Po 6 kilometrach, od kiedy zeszliśmy z asfaltu, dotarliśmy do przełęczy Bukowskiej, gdzie w altance zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek. Nie mogłem wtedy przestać zastanawiać się, co ludzie właściwie widzą w Bieszczadach, bo na mnie nie zrobiły do tamtej pory większego wrażenia - ot góry jak góry, trasa taka sobie. Ubraliśmy kurtki i skierowaliśmy się w stronę najbliższego szczytu, którym był Rozsypaniec.

Zaczęliśmy wychodzić z lasu i powoli znajdowaliśmy się ponad wierzchołkami drzew. I wtedy zrozumiałem. Musiałem zobaczyć na własne oczy, o co wszystkim chodzi - a chodzi o przestrzeń, niczym nie zaburzoną, nieskrępowaną i nie zanieczyszczoną. Wokół nas znajdowały się tylko góry, część z odsłoniętymi wierzchołkami. Żadnych miast, zboczy upstrzonych wyrastającymi losowo domami, pól uprawnych, tylko dzikość natury. Było na prawdę pięknie, a z każdym krokiem robiło się coraz lepiej.

Trasa była wyznaczona drewnianymi barierkami, a szło się twardą, wydeptaną ścieżką usianą głazami. Na górze wiało już okrutnie, więc na naszych głowach szybko znalazły się czapki i kaptury.

Minęliśmy Rozsypańca i skierowaliśmy się na Halicz. Widoki były niezwykłe, rozsadzały mi głowę, uczta dla oczu i duszy. Bieszczady wyglądały zupełnie inaczej niż inne pasma, w których do tamtej pory chodziłem; przypominały fale na wzburzonym, niespokojnym morzu. Te wysokie wyblakłe trawy, czerwone owoce na krzakach, wszystko było inne, ale estetycznie bardzo przyjemne. Szło mi się świetnie, żona natomiast miała zdecydowanie gorszy dzień i na Halicz weszliśmy z kilkoma przerwami po drodze.

Cały czas widzieliśmy w oddali Tarnicę, która ani trochę się nie przybliżała. Nie przeszkadzało mi to zupełnie i jak dla mnie wycieczka mogłaby trwać cały dzień. Zeszliśmy z Haliczy i po dłuższym odcinku zaczęliśmy iść zboczem Kopy Bukowskiej. Szlak przez chwilę prowadził w dół i tak dotarliśmy do Przełęczy Goprowskiej. Niedaleko znajdowała się wiata, w której postanowiliśmy jeszcze coś przekąsić. Niestety, na tym etapie wiedzieliśmy już, że z widoków nic nie będzie, bo chmury kompletnie przysłoniły wierzchołek. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie padać.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt. Na tym etapie żonie było już dosyć ciężko, ale i motywacja była silniejsza, bo cel znajdował się już naprawdę niedaleka, także dzielnie stawiała kolejne kroki. Minęliśmy przełęcz pod Tarnicą i w gęstej chmurze, z wiatrem smagającym nas po twarzach, dotarliśmy na wierzchołek góry. Widoków oczywiście nie było, ale była za to gorąca herbata. Zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce, dopiliśmy resztę napoju i stwierdziliśmy, że najwyższy czas wracać.

Do Wołosatego zeszliśmy niebieskim szlakiem. Z ulgą powitaliśmy las, który skutecznie chronił przed dającym się coraz bardziej we znaki wietrzyskiem. Trasa była bardziej stroma niż ta, którą wchodziliśmy (duh), ale mimo to nie wspominam jej źle - a tak prawdę mówiąc, kiepsko ją pamiętam. Wydaje mi się, że było kilka drewnianych kładek, oraz w kilku miejscach odcinki ze stopniami, mającymi ułatwić wchodzenie i schodzenie.

Wyszliśmy z lasu i po chwili marszu znaleźliśmy się przy punkcie informacyjno kasowym, gdzie przybiliśmy pieczątki do książeczek. Wkrótce byliśmy też przy aucie i, nieco zmęczeni i zmarznięci, pojechaliśmy do Rymanowa Zdrój na dalszą część naszego krótkiego urlopu.

Aha, i na zakończenie o tym, czemu mnie to wszystko dużo kosztowało. Otóż rozpoczynając trasę postanowiliśmy z żoną nagrać ją na Stravę, którą włączyliśmy odruchowo, bez zastanowienia. Miesiąc później przyszedł rachunek i osiwiałem - 500 złotych... Rzecz jasna złapała nas sieć ukraińska, a więc rośliny roaming poza UE. Ostatecznie udało się obniżyć kwotę do 250 złotych, ale i tak zabolało, no ale cóż, za głupotę się płaci.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #bieszczady #fotografia
ea3524c9-5a67-450d-8c72-107eb05dc86b
cf6df1c9-404f-4cfa-9320-61d64c95147b
3a9195ae-60d8-4f23-a008-1b3b721f561d
117b6008-12dc-4cd3-82c1-bf5fada27546
6f4bf64c-41e3-4886-ad19-3031989a72b9
trixx.420

znalazłem stare fotki, pogoda byłą wyśmienita, tylko wiało nieziemsko.

6.10.2018

931f7651-6818-4e4c-9d12-d78ef4eb8627
Marchew

@Piechur Te wysokie trasy są piękne.

Gdzieś słyszałem że na Tarnicę znacznie ładniej z Ustrzyk niż Wołosate. Masz może porównanie, czy próbować forsować od Wołosate czy może pętlę tak jak na twojej wyprawie?

esquina

@Piechur wydaje mi się że zrobiłem tą samą pętlę ale odwrotnie i z tego się cieszę bo ten długi łagodny w sumie nudnawy odcinek mieliśmy zmęczeni na powrocie. A stromy łatwiej do góry, lepiej dla kolan.

@Catharsis Ja zawsze słabo trafiam w Tatrach, za to w Bieszczadach ładnie miałem.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechuroglada , a w nim - Nędznicy. Która wersja podobała Wam się najbardziej?
----------
Tytuł: Les Misérables
Reżyseria: Bille August
Moja ocena: 3.5/5

Zbiegły skazaniec przyjmuje nową tożsamość i rozpoczyna życie w zgodzie z naukami Chrystusa, stając się osobą poważaną i wpływową. W wyniku splotu niespodziewanych zdarzeń rzeczywistość, którą zbudował dla siebie i innych, zaczyna się kruszyć, a na jego trop wpada bezkompromisowy były strażnik, pracujący teraz jako oficer policji.

Wciągnęła mnie ta historia. Fabuła jest bardzo ciekawa, pełna chwil zwątpienia, ale mimo to niosąca przekaz, że są wartości, którym warto być wiernym bez względu na czasy, w których się żyje. Może być przez to odebrana jako trochę naiwna i moralizatorska, ale mi to nie przeszkadzało. Większość postaci jest zagrana wyśmienicie (świetny Neeson w roli Jeana Valjeana, Thurman jako Fantyna oraz oczywiście Rush jako pies tropiący Javert). Montaż momentami kuleje, zwłaszcza przy nagłych scenach, ale i tak uważam, że po tych 25 latach film się broni. Mi w każdym razie podobał się znacznie bardziej od wersji z 2012, ale może dlatego, że nie przepadam za musicalami. Polecam osobom, które zawsze starają się szukać światła w otaczającym mroku.

#filmy #kino #ogladajzhejto
b02fe71a-f192-4534-8330-366d4facfa86
Siema,
Po wspaniałym potrójnym remisie pomiędzy @UmytaPacha , @splash545 oraz moją skromną osobą, będąc namaszczonym przez @UmytaPacha , wraz z @splash545 proponujemy następujące rymy oraz temat:

Rymy: bluszcze - chluszcze - wzdryga - wyga ( @splash545 )
Temat: anatidaefobia - czyli strach przed byciem obserwowanym przez kaczki ( @Piechur )

Wytłumaczenie zasad TUTAJ .
Zapraszamy do wspólnego wierszoklectwa

#naczteryrymy #zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna
George_Stark

Nad rzeczką, gdzie rosną bluszcze,

kaczka-dziwaczka się pluszcze.

A zając (cały w buraczkach!) pod jej spojrzeniem się… Wzdryga?

Coś mi nie idzie ten wierszyk, jak Brzechwie. Ten to był jednak wyga!

jeikobu__

Wlazłem ja ci w gęste bluszcze

a tu stary kaczor chluszcze...

Całe ciało me się wzdryga,

gapi na mnie się ten wyga.

UmytaPacha

@Piechur 

Adam przy kąpieli zdejmując z pasa bluszcze

posłyszał jak w szuwarach zawzięcie coś chluszcze.

"Znów kaczor na mnie chętny!" - ze strachu aż wzdryga,

"Jużci" - szepnął kaczor, pornograficzny wyga.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W ostatnim wpisie opowiadałem o długiej wyprawie, więc dla równowagi dzisiaj będzie o krótkiej wycieczce. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Dolina Olszowego Potoku (Gorce)
Data: 23 kwietnia 2023 (niedziela)
Staty: 5.5km, 3h30, 225m przewyższeń

Mimo, że uwielbiam zimę w górach, to od początku 2023 roku z niecierpliwością wypatrywałem wiosny. Powód był jeden - spełnić marzenie o wspólnej wyprawie z Myszą, którą mogłaby przejść na własnych nóżkach. Gdy tylko prognozy zaczęły pokazywać nieco wyższe temperatury, pojechaliśmy do sklepu wybrać jej pierwsze górskie buty oraz spodnie.

Najważniejszym warunkiem na pierwszą wycieczkę było to, aby nie była ona zbyt długa, oraz by po drodze było coś ciekawego do zobaczenia (ciekawego z perspektywy brzdąca). W styczniu byliśmy z tatą na nocnej eskapadzie w Dolinie Olszowego Potoku i właśnie to miejsce upatrzyłem jako nasz cel. Wkrótce na kwietniowym horyzoncie pojawił się także cieplejszy weekend, który postanowiliśmy wykorzystać.

Szczęśliwie złożyło się, że w tym terminie dostępność zadeklarowała duża część mojej rodziny, którą bardzo cenię, i ostatecznie na parking w Koninkach, z którego mieliśmy startować, dotarliśmy następującą ekipą: moja babcia, mama z tatą, brat z partnerką, oraz Mysz, żona (będąca wtedy w piątym miesiącu ciąży) i ja. Po zgromadzeniu się i przeliczeniu ruszyliśmy na trasę.

W założeniu miała być to spokojna wycieczka, bez pośpiechu, z uwzględnieniem tego, że będziemy robić częste przerwy. Pierwsza z nich czekała nas już na mostku w drodze do Huciska, gdzie Mysz chciała powrzucać kamyki do potoku. Druga - przy zbiorniku dla płazów znajdującym się niedaleko bramy oznaczającej wejście na teren Gorczańskiego Parku Narodowego.

Jakoś udało się dość do wspomnianego Huciska, skąd czerwonym szlakiem spacerowym poszliśmy wzdłuż Olszowego potoku - młodą rzecz jasna już bolały nogi i chciała wracać. Na szczęście z pomocą przyszedł wujek i ciocia wraz z zabawą w ganianego. Po drodze zatrzymywaliśmy się jeszcze kilka razy: przy zejściu do potoku, żeby znowu porzucać kamieniami, przy kolejnym zbiorniku dla płazów, oraz na mostku, żeby ponownie rzucać kamieniami do wody. I tak przejście 1.5 km zajęło nam jakąś godzinę.

Zaczęły się też poważniejsze kryzysy i niestety zabawy wymyślane przez prababcię, dziadków oraz ciocię i wujka powoli przestały działać. Pozostało przekupstwo - za dojście do ustalonego punktu należał się smakołyk. Nie było łatwo, ale trzymaliśmy nerwy na wodzy. Narzekanie i teatralne siadanie na ziemi stawało się jednak coraz częstsze, więc przy drodze stokowej, gdzie krzyżowały się szlaki czerwony z niebieskim, postanowiłem, że trzeba skrócić trasę. Dlatego też zeszliśmy od razu do potoku Turbacz, zamiast iść dalej w stronę Paciepnicy, co wydłużyłoby wycieczkę o 2.5 km i kto wie ile godzin.

Zejście było bardziej nachylone, ale przygotowane na turystów z dziećmi, bo z dostępnymi stopniami czy też schodami ułatwiającymi poruszanie się w dół. Naszym celem była polana Oberówka, ale udało mi się namówić jeszcze Mysz, żebyśmy wcześniej ją okrążyli idąc zieloną ścieżką edukacyjną, dzięki czemu zobaczyliśmy krótki, ale ładny kawałek lasu, oraz potoczek, do którego (zgadliście) znów rzucaliśmy kamienie.

Na polanie zabawiliśmy dłuższą chwilę - przekąsiliśmy coś, pobawiliśmy się w berka i chowanego, odbijaliśmy piłkę. Młoda, która jeszcze kilka chwil wcześniej jęczała, że nie ma już sił, jakimś magicznym sposobem je odzyskała i angażowała wszystkich do zabawy. Na polanie były też wyznaczone miejsca na ognisko, jednak drewno trzeba było kupić czy też zamówić - w każdym razie nie można było zebrać go samemu, ze względu na obecność w parku narodowym.

Z Oberówki udaliśmy się już na parking i zakończyliśmy naszą wycieczkę w Gorce. Ogólnie oceniam ją bardzo na plus, bo spędziłem na prawdę fajne chwile z moimi najbliższymi. Natomiast Mysz, jak na swoje pierwsze samodzielne wyjście, spisała się w mojej ocenie na medal, a każda kolejna wyprawa była już tylko lepsza.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e00419cf-aa13-4b77-8bf7-b5f828d3cc30
16278b49-9256-417e-9e3b-e4c490100ad8
d915356b-bd52-4159-a474-fb8db7361baf
9a45cf1b-9b7a-4fad-815a-0b90879690c0
Opornik

@Piechur Super. Nie kusiło żeby po prostu wziąć na barana? Czy specjalnie zależało ci żeby sama przeszła?

Piechur

@Opornik Oj, kusiło momentami, ale wiedziałem, że da radę i chciałem, żeby sama też to zobaczyła. Początki bywają trudne, ale zwykle taki system na dłuższą metę się opłaca.

Lubiepatrzec

@Opornik branie na barana czy wożenie w wózku dużego dziecka to pójście na łatwiznę, masa ludzi tak robi. Trud @Piechur -a zwróci mu się za jakiś czas, choć to wymaga cierpliwości, której zazdroszczę.

Opornik

@Lubiepatrzec nie mówię że nie, ale ja swoje lubiłem nosić.

musiałem przestać bo inne dzieci zazdrościły.

Piechur

@Opornik Hehehe ja też lubię i to nie jest tak, że nie noszę jej w ogóle, bo na placyk jak idziemy albo spacer po mieście to ją biorę, ale w górach mamy inne zasady

ruhypnol

Dobra wycieczka!

Nie ma co się łamać z braniem na barana. Z obserwacji trzylatków, którą miałem w rodzinie nóżki "bolą" przez pierwszy kilometr, a później realnie dopiero po piątym

Moim rodzimym regionem wędrówkowym jest Beskid Sadecki, dlatego mogę polecić takie trasy-pętelki:

Rytro-Kordowiec-Rytro

Rytro-Cyrla-Rytro

Wierchomla-Bacówka-Wierchomla (w jedną stronę wyciągiem krzesełkowym).

Wszystkie przetestowanie na trzylatkach, które na co dzień mają normalną aktywność (zabawa, spacery). Jestem zdumiony jak dzieci lubią strome odcinki/schodki kamienne. Wchodzą wtedy w tryb kozicy i świetnie się bawią zdobywając wysokość przy okazji.

Na wiosnę najmłodsze będzie już miało 4 lata, więc podbijamy dystans i robimy Przehybę z Gabonia

Piechur

@ruhypnol Fajne trasy! My kręcimy się głównie po Wyspowym, ale Gorce też nam nie straszne

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym #piechurwedruje chciałbym opowiedzieć Wam o masochistycznej wędrówce, którą odbyłem nieco ponad rok temu. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Kotoń Zachodni, Zembalowa, Łysina (Beskid Makowski, Beskid Wyspowy)
Data: 10/11 listopada 2022 (czwartek/piątek)
Staty: 49km, 11h40, 1.865m przewyższeń

Listopad był chłodny i raczej nie rozpieszczał, a pogoda średnio zachęcała do spacerów. Był jednak ktoś, komu te warunki w ogóle nie przeszkadzały i w deszczu, w nocy, postanowił przejść 36 kilometrów z Międzybrodzia Bialskiego do Wadowic - tym kimś był mój tata. Nie powiedział mi nic o tej wyprawie i gdyby mama się nie wygadała, to pewnie dowiedziałbym się o niej post factum. Oj, zapiekło mnie wtedy ego i zazdrościłem pomysłu okrutnie. Zacząłem wtedy snuć własny plan, który zrealizować miałem już kilka dni później.

Moim celem było obskoczenie możliwie jak największej liczby szczytów w okolicach Pcimia. Ponieważ w deszczu chodzić nie lubię, czekałem na jakieś sprzyjające warunki pogodowe, które nadarzyły się w przeddzień Dnia Niepodległości. Żona zgodziła się zająć usypianiem Myszy, dzięki czemu już o 19:45 byłem na parkingu kościelnym w Pcimiu, gdzie zostawiłem samochód i wyruszyłem w trasę.

Po niedługim marszu żółtym szlakiem wkroczyłem do lasu. Księżyc wynurzał się co chwila zza chmur towarzysząc mi przez większość czasu. Szedłem żwawo, stając się wyregulować oddech i znaleźć odpowiedni balans w organizmie. Kijkami wystukiwałem sobie rytm, wprawiając się w stan lekkiego transu; stukanie miało też informować zwierzęta o tym, że nadchodzę. Pod nogami chrzęściły rozdeptywane suche liście, a wyobraźnia powoli zaczynała grać mi na nosie wyłapując w mroku fantastyczne kształty.

Idąc w takich warunkach słuch robi się bardzo wyczulony i każdy najmniejszy szmer stawia wszystkie zmysły na baczność. Wkrótce zobaczyłem pierwsze pary oczu śledzące mnie spomiędzy drzew. Te pierwsze kontakty z sarnami, do których te oczy należały, były stresujące i powodowały u mnie uczucie dyskomfortu, manifestujące się przez gęsią skórkę wędrującą wzdłuż kręgosłupa do karku. Szedłem czujnie i byłem raczej spięty. W jednym momencie można było zobaczyć ze szlaku, żeby zobaczyć Diabelski Kamień w Stróży - zacząłem do niego iść, ale mimo krótkiego odcinka spietrałem i, bacznie obserwowany spomiędzy gałęzi, wróciłem na szlak.

Kontynuowałem wyprawę i wkrótce dotarłem na Pękalówkę, a następnie na Kotoń Zachodni. Kijki przydały się po drodze kilka razy przy pokonywaniu rozległych kałuż. Kotoń nie zachwycił, nie miał zbyt wiele do zaoferowania.

Skierowałem się w stronę skrzyżowania pod Gorylką i idąc tam zobaczyłem między drzewami jakieś światełka. W miarę jak się zbliżałem robiło się ich coraz więcej. Zacząłem sobie wkręcać, że właśnie trafiłem na mszę satanistów albo spotkanie neonazistów, i mogę zacząć żegnać się z życiem. Okazało się jednak, że był to tylko okazałych rozmiarów ośrodek wypoczynkowy z kilkoma domami z bali.

Zacząłem iść asfaltową drogą i pod Gorylką odbiłem w czarny szlak. Minąłem kilka domków, po czym znów zagłębiłem się w las. Doszedłem do skrzyżowania pod Groniem Tokarskim, od którego asfalt już cały czas prowadził mnie do Tokarni. Oprócz małej kapliczki zrobionej na rosnącym przy drodze drzewie nic ciekawego się nie działo.

W Tokarni zrobiłem krótką przerwę na kanapkę. Było po 1 w nocy, tempo miałem niezłe. Kontynuowałem marsz czarnym szlakiem i niebawem znów opuściłem zamieszkałe tereny, zaczynając wspinaczkę na kolejny szczyt. Nagle, niedaleko przed sobą zobaczyłem białą postać. Zupełnie się tego nie spodziewałem i włosy na karku zjeżyły mi się momentalnie. Zbliżyłem się powoli i okazało się, że jest to figura anioła. Dalej z ciemności wyłoniły się kolejne, a ja zastanawiałem się co jest grane. Klimat był zupełnie odjechany i trochę nierealny (w domu sprawdziłem, że była to Kalwaria Tokarska). Wkrótce przestałem jednak o tym myśleć, bo podejście zaczęło dawać mi w kość.

Jakoś wczołgałem się na Golec, z którego po chwili doszedłem na Zembalową. Nie pamiętam dobrze tego odcinka, skupiłem się tylko na tym, żeby dotrzeć na szczyt. Rozpocząłem schodzenie żółtym szlakiem do Lubnia, a trasa zaczynała się już nieznośnie dłużyc. Stada saren albo pojedyncze osobniki spotkałem mniej więcej co godzinę, ale na tym etapie przestały wzbudzać we mnie emocje. Zwykle, żeby jakoś urozmaicić sobie czas, coś do nich mówiłem - zdaję sobie sprawę jak to musiało wyglądać.

Dotarłem w końcu do Lubnia, który spowity był lekką mgiełką, nadając oświetlonemu kościołowi Jana Chrzciciela ciekawej atmosfery. Zjadłem kolejna bułkę, wymieniłem baterie w czołówce, wypiłem herbatę i, w dalszym ciągu żółtym szlakiem, udałem się zdobywać ostatni szczyt. Trasa znów prowadziła częściowo przy drodze, by później skręcić w osiedle domków i wreszcie zanurkować w las. Rozpocząłem długą wspinaczkę na Łysinę.

Na tym etapie towarzyszył mi już ostry kryzys, który trwał chyba 2 godziny. W głowie miałem same negatywne myśli, byłem zmęczony, marzyłem o tym, żeby się położyć. Brak regularnego snu od długiego czasu, ciężki okres w pracy, to wszystko zaczynało się mścić i odciskać piętno na mojej formie. Nie będę ukrywać - w tamtym momencie nie odczuwałem żadnej przyjemności z wycieczki. Wejście na Kamionkę kosztowało mnie dużo energii i gdy następnie, klnąc na czym świat stoi, dotarłem na Patryję, byłem już wyczerpany i zwyczajnie zły.

Usiadłem przy znajdującym się tam stoliku, żeby odpocząć i uzupełnić zapasy energii. Doprowadziłem się niestety do stanu, w którym miałem odruch wymiotny przy próbie jedzenia. Herbata pomogła uspokoić żołądek, a ja rozglądałem się dookoła zastanawiając się, czy byłbym w stanie zasnąć na grubej gałęzi widocznego kawałek dalej drzewa.

Przesiedziałem tak kilkanaście minut zmuszając się do jedzenia i w końcu ruszyłem dalej. Okazało się, że zastosowana kuracja pomogła i po kilku chwilach wrócił mi zarówno humor, jak i siły, aż mnie to trochę zaskoczyło. Kontynuowałem wspinaczkę i niebawem byłem już na Łysinie, ostatnim z zaplanowanych szczytów. Odbiłem w czerwony szlak i zacząłem schodzić do schroniska na Kudłaczach, gdzie chciałem przybić pieczątkę, niestety nocą było zamknięte. Poszedłem dalej i wkrótce znalazłem się na Działku, przy którym było kilka domów mieszkalnych.

Odbiłem w żółty szlak, który chwilę prowadził asfaltową drogą, by ostatecznie skręcić w las. Czułem się dobrze, szedłem dziarsko, zapominając o towarzyszącym mi jeszcze godzinę wcześniej kryzysie. Moja wycieczka powoli dobiegała końca i wiedziałem, że za jakąś godzinę będę już przy samochodzie. Po drodze postanowiłem jednak jeszcze zobaczyć Wielki Kamień, do którego można było trafić skręcając w krótki odcinek czarnego szlaku. Rzecz jasna przegapiłem ten skręt i musiałem się wracać. Sam kamień rzeczywiście był wielki.

Odchodząc od niego zauważyłem coś osobliwego, mianowicie, że światło latarki przestaje być potrzebne. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zaczyna się rozjaśniać. Ciężko mi opisać, z jaką radością przywitałem światło po całej nocy włóczenia się w ciemności. Przeżycie miało charakter nieco mistyczny i trochę duchowy - oto las, który do tej pory był surowy, nieprzyjazny i tajemniczy, odkrywał przede mną swoje piękne barwy. Oczy chłonęły cudowne czerwienie opadłych liści, zachwycającą ciemną zieleń iglastych gałęzi, intensywne brązy wilgotnej kory. Popatrzyłem w górę i pomiędzy wierzchołkami nagich gałęzi zobaczyłem rozjaśniające się niebo. Byłem w raju. Na prawdę zapomniałem, że na tym świecie istnieje coś takiego jak kolor. Zaczerpnąłem głęboki oddech chłodnego powietrza i ruszyłem dalej.

Doszedłem na skraj lasu, skąd w końcu mogłem podziwiać okoliczne widoki. Zacząłem widzieć coraz więcej domostw i wkrótce dotarłem do asfaltowej drogi. Przeszedłem przez jakieś pole, minąłem dwie panie, które właśnie zaczynały swoją wędrówkę w góry, następnie przeszedłem nad Rabą i już byłem ponownie w Pcimiu, przy swoim samochodzie. Zapakowałem się do środka i po dość krótkim czasie dotarłem do domu, gdzie wziąłem ciepły prysznic i położyłem się w końcu spać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
482f9217-5709-4da6-a13d-884ba7c82890
5276f0af-236e-44e0-a3d3-14041552589f
c54815be-6662-468c-b29a-75cd75299e13
f1014096-5e04-4260-938e-19e934db0c6a
2a0701b5-8efb-40be-9b2c-ba281726a3e0
ruhypnol

Dobrze, że w domu czekało spanko, a nie opieka nad Myszą

Piechur

@ruhypnol Hehehe, zaciągnąłem u żony dług, który spłaciłem przy innej okazji 3h snu, mocna kawa i jakoś tamten piątek przeżyłem

Zaloguj się aby komentować