Mam gigantyczny ból dupy do samego siebie, wręcz nienawiść która nic mi nie daje prócz wzmacniania schematów których nie mam siły zmienić.
W terapii doszedłem do punktu w którym zdałem sobie sprawę, jak bicie przez ojca pasem małego, wiecznie coś brojącego Krzakowca ma gigantyczne znaczenie w większości moich ucieczek od rzeczy trudnych. Schemat porażki wrył mi się w banię tak bardzo, że choć racjonalny ja stoi i tłumaczy że przecież potrzebuję czasu, współczucia do samego siebie i systematyczności tak naprawdę nie widzę najczęściej nic, prócz własnych porażek i błędów.
Notorycznie, mam dość samego-kurwa-siebie. Nie ważne co zrobię i jak, nie jestem zadowolony z efektów.
W połączeniu z pracą którą wykonuję, całym #rozkminkrzaka który jak zawsze jest rozwalony i planami na "wyjście do ludzi" w postaci filmów, szkoleń i generalnie tworzenia ale tym razem obrazu i muzyki a nie tylko rękodzieła jestem... Sparaliżowany, od paru dobrych tygodni niezdolny do pracy twórczej. A głowie odwieczny krzyk "jesteś niczym, jesteś dnem".
Plan rozpisany od dawna, wiem co mam robić i pierwszy raz w życiu mam to dobrze poukładane. Mam rozpisanych ponad 120 pomysłów na swoje filmy, oświetlenie już dawno przetestowane
cała matryca Eisenhowera krzyczy do mnie RÓB, a ja choć jestem w największej dupie finansowej od początku mojej działalności PONOWNIE raz jeszcze, jak to było już dziesiątki razy w moim życiu gdy przychodzi ten TRUDNY okres, który trzeba przeboleć i z trudem działać, najchętniej rzuciłbym to wszystko w piździec i zaczął od nowa coś innego.
Coś łatwiejszego i bardziej ekscytującego niż już utarta przez lata praca rękodzielnicza. Ewentualnie wróciłbym na etat, na którym po prostu bym odpoczął choć wiem, że w głowie biczowałbym się w każdy dzień że odpuściłem. Albo wróciłbym do pracy jako kierowca ciężarówki i znowu pozwiedzał kawałek świata co zapoczątkowało moje myśli o sklepie rękodzielniczym.
Kurwa, w głowie mam tylko "Jesteś słaby" "Jesteś pierdolonym dnem" "Nie dasz rady" i choć jest lepiej jak w przeszłości w której w takich momentach po prostu rzucałem wszystko i zaczynałem coś innego, NIE CHCE MI SIĘ WALCZYĆ.
Nie mam absolutnie jakiejkolwiek motywacji do działania i z każdym dniem tylko zmuszam się żeby cisnąć dalej, ale za chuja nie czuję z tego powodu dumy, choć powinienem. Wiem, że z każdym dniem wygrywam srogą walkę sam ze sobą i naprawdę powinienem czuć rozpierającą dumę że w ogóle cokolwiek ogarniam biorąc na barki depresję, leki, trudną terapię, ADHD i przeszłość.
Nikt nie powiedział że będzie łatwo, ale mam dość tego, że to wszystko jest dla mnie aż tak trudne i nie radzę sobie z rzeczami które dla innych ludzi są... Proste. Szczególnie gdy mają już jakiś plan.
Piszę głównie po to, żeby to wszystko zostało napisane, żeby wybrzmiało jakkolwiek to brzmi. Ryczę nad klawiaturą, najchętniej waliłbym teraz pięścią w ścianę i to w tak by zabolało. Jest we mnie poskromiona wściekłość na samego siebie która chciałaby coś rozjebać. Nie siebie - spokojnie, z tym sobie poradziłem już dawno temu. Ale chciałbym zrobić COŚ żeby dać ujście tym wszystkim emocjom które kotłują się we mnie od cholera wie jakiego czasu.
Otwarcie drzwi w drugą stronę żeby wyleciały razem z futryną było drugim pomysłem, ale finalnie jako że rzeczy kosztują, a ręce potrzebuje do pracy - piszę ten wywód.
Wolałbym opcję z drzwiami, powiedzmy że to następna z wygranych walk z których i tak nie jestem dumny.
Nie mam realnego sposobu na spuszczenie pary - kiedyś to było właśnie tworzenie i rękodzieło. Ono dawało mi niesamowitą ucieczkę i ciekawe uczucie tworzenia danej rzeczy od początku do końca własnymi rękoma. Teraz w tym temacie nie zostało mi nic prócz presji czasu, pieniędzy i dowodów dla samego siebie że jestem zjebany. I nie, absolutnie nie piszę tego żeby ktoś tutaj w komentarzu napisał - Ej wcale nie jesteś zjebany! - Ja to wiem. Tylko niełatwo wyłączyć ten głos w głowie, realnie go przekonać że jest odwrotnie.
-
Nie palę papierosów które dawały mi momenty na ochłonięcie bo rzuciłem, brawo ja.
-
Nie piję, bo ojciec alkus i wiem czym to się kończy, na szczęście nie polubiłem się z alkoholem, brawo ja.
-
Zielonego staram się nie dotykać póki nie wyprostuję tego co w głowie i wiem, że na tym etapie mi nie pomoże.
-
Tworzenie muzyki tak samo jak rękodzieło teraz działa na mnie odwrotnie jak kiedyś. Grając albo śpiewając czuję tylko złość do siebie i presję że idzie mi źle i że nie mam w sobie systematyczności która jest motorem napędowym doskonalenia się.
-
Swoją drogą wszystkie zajawki które miałem po drodze: Longboard, motocykl, rower, zbieranie instrumentów, robienie koszulek, wypalanie w drewnie, pisanie - wszystko poszło w kąt bo albo trzeba było coś sprzedać żeby się utrzymać, albo nadszedł cięższy moment, a ja rzucałem zajawkę przechodząc do następnej.
W tym momencie chyba jedyną przyjemnością jaką czerpię i momentem w którym znikam jest dobry film albo serial, ale najczęściej nie jestem w stanie utrzymać porządnie uwagi na dłużej, a na kino do którego kocham chodzić mnie nie stać. Z tego też powodu mam ogromny problem z czytaniem książek, choć niegdyś czytałem je nagminnie i potrafiły mnie wyłączyć.
Ja pierdole, czuję się jakbym pisał usprawiedliwienie dlaczego
MAM PRAWO CZUĆ SIĘ ŹLE, jednocześnie czując się paskudnie, że zwyczajnie nie daję rady z tym wszystkim, tym bardziej że ludzie mają o wiele wiele gorzej w życiu i to nie jest tak że nie mam żadnych opcji na przeżycie. Ręce mam, nogi również sprawne - zdrowotnie powoli prostuje się i buduję formę więc mam więcej niż prawdopodobnie 90% ludzkości.
Po prostu siedzi 33 letnie dziecko i się użala nad swoim losem zamiast działać. Wewnętrzne dziecko tupie nogami, a ja najchętniej kopnąłbym go żeby zamknął ryj.
Czuję ten PAS. Autentycznie czuję go nad sobą, widzę siebie w sypialni gdy dostawałem wpierdol zamiast zrozumienia więc uciekam chuj wie dlaczego, gdzie i po co.
Najchętniej wydrukowałbym sobie koszulkę z gigantycznym napisem
"CHUJ MI W DUPĘ", usiadł z papierosem na środku pracowni i poużalał się nad sobą w kłębie dymu bo to wystarczająco ironiczny obraz żeby uśmiechnąć się do samego siebie i stwierdzić, że życie to jest jednak abstrakcyjne i pojebane momentami.
No a skoro już nadymiłem, to może wykorzystać tę chwilę i nagrać jakieś ładne ujęcie bo dym w kadrze ładnie wygląda i zawsze powoduje jakąś taką miekkość obrazu.
Finalnie nawet w głowie ta scena kończy się u mnie tak, że ustawiam wszystko, telefon, aparat, światło, później patrzę na to co nagrałem a tam - jedno wielkie gówno, które wygląda całkowicie inaczej niż sobie wyobrażałem, a montaż dźwięku tylko pokazuje mi że znowu zjebałem.
Racjonalny ja mówi "Nie nagrywasz na codzień, więc musisz poćwiczyć"
A głowa podpowiada "Nic nie umiesz i nie nauczysz się bo jesteś zjebany więc odpuść"
Głowa od lat mówi mi:
NIEWAŻNE CO ZROBISZ I TAK BĘDZIE ŹLE. NIEWAŻNE CO ZROBISZ I TAK BĘDZIE KARA.
Ta walka trwa już od lat, ale dopiero od miesiąca wiem, że jest związana z przemocą fizyczną i tą blizną która wzmacniała moje złe schematy prawie całe życie. Nie łatwo z tego wyjść i jeśli gdzieś czuję dumę to właśnie tutaj. Że pierwszy raz od wieków nie uciekam od tych emocji tylko je analizuję. Piszę. Płaczę. Wkurwiam się i próbuję to jakoś twórczo wykorzystać. Oczywiście przy tym wszystkim czuję się jak totalna pizda bo przecież facet nie może płakać, ale jak już ustaliliśmy - chuj mi w dupę.
Co śmieszne, mój ojciec to naprawdę dobry człowiek mający serce po odpowiedniej stronie którego ojciec miał bardzo ciężką rękę i pech chciał że urodził się w Polsce, w której alkohol w latach 70 był motorem napędowym większości ucieczek ludzi którzy sobie nie radzili z własnymi emocjami. Nie jego wina, że zrobił to co zrobił - powielił schemat własnego ojca i przerzucił zbyt dużo na niewinne dziecko, pewnie zresztą zapijał to uczucie wielokrotnie i to też pchnęło go w kierunku wysoko funkcjonującego alkoholika.
Kocham go i na szczęście nie winię, jednocześnie jestem wściekły że tak banalna rzecz jak napierdalanie mnie pasem aż tak bardzo hamuje mnie w codziennym życiu żeby po prostu działać. Żeby się nie przejmować błędami, żeby mieć głęboko w dupie ocenę innych i po prostu... Robić swoje. Aktualnie mam wrażenie, że nie radzę sobie po prostu z niczym a w szczególności z odgrzebaną na terapii przeszłością która wyszła na wierzch. Ja nawet nie wiedziałem, że mam z tym aż taki problem!
Więc aktualnie chuj mi w dupę i nie piszę tego by się użalać. Piszę to dla siebie i potencjalnie dla Ciebie, żebyś zrozumiał różnicę pomiędzy KARĄ, a przemocą fizyczną rodzica. Pomiędzy stawianiem granicy dziecku, a jebaniu go pasem bo bał się do czegoś przyznać, bo już wcześniej nieważne co zrobił i tak dostawał za to pasem - czasem niesłusznie. Granica jest niesamowicie cienka i nigdy nie wiadomo czego chwyci się psychika dziecka by uciec od trudności.
Kimkolwiek jesteś dziękuję że to czytasz. Mam w sobie dość dużą cząstkę atencyjnej dziwki i nie wiem czemu, ale czuję się ciut lepiej gdy wyobrażę sobie że ktoś to czyta i poczuje swego rodzaju współczucie. Współczucie do mnie, do adhdowców czy ludzi ogółem i ich zawsze pojebanego losu.
Ale głównie do mnie - w końcu jestem bohaterem tego tekstu, a ja nie wiem czemu najwyraźniej chcę być ojojany na własnych dziwnych warunkach które właśnie tworzę pisząc to wszystko.
Będzie lepiej. A dzisiaj chuj mi w dupę, ściskam serdecznie i spróbuję stworzyć cokolwiek, co pchnie mnie do przodu w działaniu i planach.
PS: Z MIŁĄ CHĘCIĄ ODDAM SWOJE ADHD CHĘTNEJ OSOBIE, ALBO WYMIENIĘ NA COŚ INNEGO Z DOPŁATĄ.
PS2: To naprawdę dobra konsola była.
PS3: Wracam do pisania tutaj stanowczo zbyt osobistych rzeczy których normalnie człowiek nie zamieszczałby w internecie. Ale aktualnie to jedna z niewielu rzeczy które daje mi ujście emocji, spuszczenie pary i mam zamiar to wykorzystać. Więc ponownie witajcie w moim rękodzielniczym świecie, jestem Krzakowiec a to moja historia.
#depresja #tworczoscwlasna
https://streamable.com/gr419t