Zdjęcie w tle
Cerber108

Cerber108

Tytan
  • 119wpisy
  • 529komentarzy
443 + 1 = 444

Tytuł: Problem trzech ciał
Autor: Cixin Liu
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788381881548
Liczba stron: 456
Ocena: 8/10

Przed zabraniem się za lekturę stworzyłem sobie w głowie obrazek space opery o wciąż rosnącej skali. Tak więc moje zdziwienie było zdecydowanie niemałe, gdy książka zaczęła się od rewolucji kulturalnej w Chinach w pakiecie z wszystkimi jej okropnościami i abstrakcjami, a wszystko to dla zarysowania tła i motywacji istotnych postaci, dzięki którym historia potoczyła się tak, jak to zrobiła. Poza tym jedyne, co związane w niej z kosmosem to jego obserwacja, gwiazdy i lata świetlne, choć pod koniec dostajemy zalążek rosnącej skali, której uświadczymy w kolejnych częściach.
Fragmenty w tytułowej grze były dosyć specyficzne, i tak jak dostarczały pewnych strzępków informacji, tak jeden z nich był zdecydowanie za długi i wytrącił mnie ciut z rytmu fabuły. Na zdecydowany plus pomysły pokroju ludzkiego komputera lub jeszcze większe jazdy wyczyniane z cząstkami elementarnymi. W życiu bym na coś takiego nie wpadł, a czytając dane rozdziały z tyłu głowy myślałem "ma rozmach".
Po licznych komentarzach byłem sceptycznie nastawiony do przedstawienia postaci. Na początku faktycznie zlewali mi się w jedną całość z tymi chińskimi imionami, ale później dałem radę ich wyodrębnić, poznać cechy, zrozumieć motywacje (zacząłem już 2 częśc i póki co w tym aspekcie jest powtórka z rozrywki).
Poboba mi się też motyw rozczarowania ludzkością i jej niemożnością do wzięcia się w garść w celu poprawy wlaściwie wszystkiego. Trochę daje do myślenia.
Ksiązka na plus - niezłe pomysły, ciekawy kontekst i kierunek wydarzeń, postacie i dialogi (jeszcze) nie aż takie drewnianie jak się spodziewałem. Kontynuuje z chęcią, a nie z kronikarskiego obowiązku.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #cixinliu #problemtrzechcial #rebis #ksiazkicerbera
280c3d0b-70f0-4789-beaa-78096d8c8a01
bishop

Pierwsza część jest najnudniejsza z całej trylogii ale ogólnie ta seria to dla mnie nr 1 sci-fi właśnie przez pokazanie zjawisk socjologiczno-kosmologicznych w tej niesamowitej skali

HolQ

@bishop pod wpływem serialu stwierdziłem że sobie przeczytam, ale pierwsze 50-70 były jakieś takie nudne ze zniechęciło mnie i przerwałem. Może za jakiś czas spróbuję znowu

bishop

@HolQ nie dziwię Ci się bo sam przerwałem w połowie pierwszą część i wróciłem chyba po pół roku ale było zdecydowanie warto

powodzenia

@Cerber108 jestem po lekturze dwóch pierwszych części i jak dla mnie bomba! Serial średni.

maly_ludek_lego

@powodzenia

Serial średni.

Bo Netflix. Oni sa strasznie, strasznie fatalni w robieniu czegokolwiek. Gdzie ten Netflix co zrobil House of Cards?

maly_ludek_lego

@Cerber108

Poboba mi się też motyw rozczarowania ludzkością i jej niemożnością do wzięcia się w garść w celu poprawy wlaściwie wszystkiego. Trochę daje do myślenia.


Idealnie opisuje to nasze podejscie do zmian klimatu. W tej chwili robimy to samo. Jedni doomuja, inni wszystkiemu zaprzeczaja, jeszcze inni kupuja coraz to wieksze blachosmrody i mowia, ze pokaza Grecie, gdzie pieprz rosnie xD Jesli jakas cywilizacja na nas w tej chiwli patrzy, mysli sobie: no debile XDD

Zaloguj się aby komentować

430 + 1 = 431

Tytuł: Wyspa doktora Moreau
Autor: Herbert George Wells
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Vesper
ISBN: 9788377313602
Liczba stron: 192
Ocena: 8/10

Doprawdy ciekawa pozycja. Z jednej strony mamy karykaturalne wręcz przedstawienie hybryd np. człowiek-małpa, człowiek-pies czy najlepsza - hiena-świnia, z drugiej całe to ich spaczone uczłowieczenie jest szalenie niepokojące. Prymitywny sposób w jaki mówią, to jak się kryją i poruszają, a wreszcie prawo, powtarzane jak mantra i odnoszenie go do tytułowej postaci; wszystko to zapala czerwone lampki. Zawzięcie i w pewnym momencie już szaleństwo Moreau i Montgomery'ego na punkcie swoich przekonań ciekawie współgrają z postępującą degeneracją stworzonych przez tego pierwszego istot. Pozostaje też główny bohater, który przez czas trwania przedstawionej historii zostaje solidnie przemaglowany przez los, który zostawia nań swój niezacieralny ślad.
Na plus także styl, pasujący do epoki oraz notoryczne "człowieku!" Montgomery'ego wypowiadane z wyrzutem do protagonisty.
Szybka, solidna książka, przedstawiająca rzeczy, które ma do przedstawienia, bez zbędnego pitu-pitu (nie tak jak pewna Pani). Na spokojnie mogę ją zaliczyć do tego lepszego spektrum tekstów pozwalających spojrzeć na początki gatunku.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #hgwells #vesper #ksiazkicerbera
aea55c2b-d209-44fd-89ec-af96b71a8a77
Cerber108

@SuperSzturmowiec nie omieszkam, choć trochę tych ekranizacji już się nazbierało.

Anteczek

Oglądałem ekranizację jako dziecko. Nie był to dobry pomysł xD

SuperSzturmowiec

w planach mam ją i Wojna światów . cos trzeba robić na l4

Zaloguj się aby komentować

422 + 1 = 423

Tytuł: Sześć światów Hain
Autor: Ursula K. Le Guin
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788380691759
Liczba stron: 944
Ocena: 4/10

Przejdę od razu do krótkiej charakterystyki odczuć związanych z każdą częścią, a dopiero na koniec do ogólności.
1. Dosyć prosty koncept, miejscami wykonanie i przedstawienie odczuwalnie archaiczne, ale czyta się całkiem przyjemnie. Ciężko jest mi określić nastrój panujący w tej części; drużyna ma te swoje perypetie, napotykają różne przeszkody, radzą sobie z nimi na dziwaczne sposoby, a do tego panuje też pewna atmosfera defetyzmu.
2. Nie ma to jak dymanie dziecka. Ale poza tym podobało mi się - niemoc powstrzymania swoich uczuć oraz emocji i tym samym zaprzepaszczenie ostatnich szans na wyjście z okropnego kryzysu, do tego późniejsze lawinowe wychodzenie na wierzch niesnasek między zainteresowanymi stronami i ciągłe pogarszanie się i tak już nieciekawego położenia.
3. Dosyć ciekawa intryga oparta na braku zaufania i paradoksie kłamcy. Jednakże niewiele z tego pamiętam, tak porywające to było...
4. Pomysł, że obecny rok jest zawsze rokiem pierwszym, a lata przeszłe i przyszłe trzeba cały czas modyfikować jest po prostu głupi. Przecież w takim wypadku tworzenie jakichkolwiek zapisków i kronik nie ma sensu, a hipotetyczny obcy odkrywca takowych guzik by z nich wywnioskował. Guin chciała chyba odstawić Tolkiena w kwestii tworzenia jakichś dziwnych zależności i nazw związanych z chronologią i liczeniem czasu w świecie przedstawionym, no ale nie wyszło (a raczej wyszedł, ale przerost formy nad treścią). Nie licząc powyższego aspektu jest to jak dla mnie najlepsza historia z tego zbioru. Intrygujący zamysł i implikacje miejsca akcji oraz jego mieszkańców, faktyczne i sensowne spiski, niejednoznaczna relacja między dwoma głównymi postaciami.
5. Tu ciekawa sytuacja, bo jako czytelnik jesteśmy postawieni w niepewnej sytuacji: kibicować obcym, którzy mają ciężko, ale potem zaczynają odstawiać ostre akcje (delikatnie mówiąc), czy też ludziom, którzy traktują rzeczonych obcych niekoniecznie poprawnie (znowu delikatnie mówiąc). Ponownie wtrącone zostały jakieś fizjologiczne wywody o śnieniu na jawie, narkołykach, staniu się bogiem i innych tego typu banialukach. Bez tego sama historia byłaby bardziej klarowna, podobnie z przekazem.
6. Dopiero w połowie zorientowałem się, że mamy do czynienia z dwoma perspektywami z życia głównego bohatera (ponownie, tak klarownie było to przedstawione). Z tego też powodu przez kawał czasu nie ogarniałem kto, co, gdzie i z kim; niektórych rzeczy do samego końca nie rozwikłałem. Cały tekst to oczywiście komentarz na temat świata, w którym przyszło nam żyć.
Gdyby odchudzić tę książkę o dobre 70%, to wtedy czytanie jej przynosiłoby może jakąś satysfakcję. W obecnej formie jest to niepomiernie nudna i nieangażująca lawina słów w głównej mierze o niczym, czasem przedstawiająca elementy pchające fabułę do przodu. Tytułowe światy są ze sobą tak ciasno powiązane, że w każdym następnym tekście mamy wspomnianą jedną postać lub miejsce z części poprzedniej. No niesamowite. Drżę na perspektywę czytania jej kolejnych tomiszczy, bo oczywiście wszystko kupiłem, ale zrobię przed tym olbrzymią przerwę. Tej książki nie polecam.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #ursulaleguin #proszynski #ksiazkicerbera
07b94bd8-daba-4e78-8199-7d0cd59d3019
cotidiemorior

@Cerber108 nie czytałem jeszcze, ale ogólnie to jest zbiór niezależnych powieści z 10 lat, dlatego nie jest to jedna powiązana historia.

Cerber108

@cotidiemorior trochę szkoda, może dodałoby to jakiejś głębi, bo obecne powiązania mogłyby równie dobrze nie istnieć.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
391 + 1 = 392

Tytuł: Park Jurajski: Zaginiony świat
Autor: Michael Crichton
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Vesper
ISBN: 9788377314630
Liczba stron: 448
Ocena: 4/10

Po pierwszej części nie miałem żadnych oczekiwań. Tutaj przez jakiś czas wydarzenia były jeszcze stosunkowo sensowne, ale oczywiście im dalej w las, tym więcej debilizmów: a to dzieci ukryły się w szafce, by pojechać na niebezpieczną wyprawę z udziałem nieprzetestowanego sprzętu, a to jak zwykle większość "dorosłych" robi kurtyzanę z logiki, a to wreszcie wybierają oni wszyscy tak okrężne środki do rozwiązania problemów, byle tylko naklepać więcej stron siłowania się z pustką w przestrzeni między uszami. Malcolm postąpił tak jak Buck z Epoki lodowcowej: zginął, ale przeżył; poza tym dalej plecie trzy po trzy jak zacięte nagranie, a jego cytaty na początku każdego rozdziału przekraczają wszelkie granice pretensjonalnego bełkotu. Pewna wymiana zdań między nim i Levinem wywołała u mnie skręt kiszek: L - Nawet wielkość Boga objawia się w szczegółach, M - Być może twojego Boga, ale nie mojego, ponieważ mój Bóg jest ciągłością! Co to ma być? Thorne jako jedyny zachowuje się dosyć sensownie i nie przypominam sobie przejawów ujemnej objętości mózgu u tego pana. Dinozaury są do tego znacząco zbyt zmyślne, można u nich zaobserwować zachowania złośliwe lub wręcz okrutne, niewynikające z jakichś instynktów. Szczerze żałuję, że wszyscy nie zginęli na ostatniej stronie w zupełnie niespodziewanym zwrocie akcji - przynajmniej czułbym jakąś nutę satysfakcji.
Zupełnie nie polecam tego badziewia. Nie wiem czy chcę po tym oglądać filmy.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #parkjurajski #michaelcrichton #ksiazkicerbera
636da968-2774-4dd4-a4fe-6a7bcd56b5ce
sawa12721

@Cerber108Jeśli chodzi o filmy to jedynka jest jeszcze bardzo wporządku, ale pozostałe, a w szczególności druga część, to festiwal kretynizmu, byleby dinozaury mogly jeść ludzi.

Cerber108

@sawa12721 to było do przewidzenia.

Zaloguj się aby komentować

380 + 1 = 381

Tytuł: Park Jurajski
Autor: Michael Crichton
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Vesper 
ISBN: 9788377314432
Liczba stron: 512
Ocena: 5/10

Jestem w stanie zrozumieć czemu ta książka (a raczej film) rozpoczęła boom na dinozaury, ale szczerze powiedziawszy nie ma w niej nic wyjątkowego. Pomysł jest, jak to zwykle bywa, niezły, ale wykonanie już niekoniecznie.
Zabieramy się (piszę to z perspektywy pewnych postaci) do organizacji astronomicznie kosztownego i przełomowego projektu, ale mamy też tak wąskie horyzonty i jednocześnie nałożone na oczy tak wąziutkie okularki, że wyrzucamy do kosza jakiekolwiek przejawy logiki i zdrowego rozsądku, które jednak trzeba okazywać przy pracy nad przedsięwzięciami takiego kalibru. Malcolm miał rację notorycznie cytując wujka preppersa "jak to wszystko nie pierdolnie", jedynie w znacznie bardziej wywodowy sposób. Ogólnie ludzie ciągle podejmują idiotyczne decyzje i chyba tylko czekają na okazję, żeby wepchnąć się dinożarłowi do japy.
Gdyby przymknąć oko na mrowie głupotek i głupot, to byłoby super, no ale zagadnienia związane z genetyką, komputerami, procedurami, bezpieczeństwem, zdrowym rozsądkiem, logicznym postępowaniem itd. są spłycone jak wywody polskich raperów i siłą rzeczy ciężko jest to oko przymknąć.
Przez całą książkę nie mogłem zapamiętać kto był kim z czwórki Ed, Robert, Donald (chyba prawnik) i John (bodaj szef ochrony); po prostu zlewali mi się w jedną całość, bo właściwie zajmowali się tym, czego akurat wymagała potrzeba. I nie pamiętam tak wkurzającej gówniary jak Lex, tak zidiociałego starego pierda jak Hammond, tak niekompetentnego naukowca jak Wu i tak pustego sprzedawczyka jak Nedry.
Chciałem napisać, że postacie nie są mocną stroną tej książki, ale potem pomyślałem, że dialogi również, logika wydarzeń także, a ocena z każdym krokiem malała względem pierwotnego zamysłu natychmiast po skończeniu.
Książka co najwyżej dla dużych fanów filmu, reszcie odradzam.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #parkjurajski #michaelcrichton #ksiazkicerbera
ea9cad95-dcbc-4a99-8d02-2bd128005f18

Zaloguj się aby komentować

367 + 1 = 368

Tytuł: Władca Pierścieni. Powrót Króla
Autor: J.R.R. Tolkien
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 9788382024906
Liczba stron: 564
Ocena: 9/10

Koniec wojny wydał mi się zbyt szybko urwany. Myślałem, że po zniszczeniu pierścienia Saurona trzeba będzie jeszcze dojechać, a tutaj wszystko samoistnie się rozpadło i już. Rozumiem tułaczkę Froda i Sama do Orodruiny oraz ciągłe manewry i bitwy wojsk reszty drużyny będące same w sobie dokonaniami ogromnymi, ale zabrakło mi stosownego zakończenia tego - co by nie patrzeć - przewodniego wątku.
Powrót do Shire z kolei charakteryzuje się pewną zmianą tonu na te kilkadziesiąt stron. W tym wypadku triumf dobra nad złem jest w sumie bardziej satysfakcjonujący niż w odniesieniu do głównej osi fabuły, zapewne ze względu na bardziej dynamiczne przedstawienie tego fragmentu. Również kilka postaci wreszcie spotkało swój jak najbardziej zasłużony koniec.
Jeszcze bardziej niż w "części drugiej" zabrakło piosenek i pieśni; nie mówię oczywiście o czasie wojny, ale nawet po zwycięstwie nie doczekałem się choćby jednego zgrabnego, rymującego się utworu.
Muszę przyznać, że styl tłumaczenia mnie zmęczył; nie mówię nawet o inwencji twórczej przy nazwach własnych, ale o archaiczności języka. Nie wiem jak to wygląda u Skibniewskiej, ale Hobbit był pod tym względem niepomiernie bardziej przystępny, a wcale nie zabrakło tam odpowiednio nacechowanej maniery i uprzejmości. Muszę przyznać, że podobał mi się humor: bardzo sporadyczny, ale cięty, objawiający się przeważnie w dosadnym, acz spokojnym ubliżaniu komuś, z idealnym doborem słów.
Zaskoczyła mnie obecność dodatków. Coś mi właśnie nie pasowało w "Drużynie" z adnotacjami do nich; na końcu książki ich nie było i nie pomyślałem, że wszystko znajdzie się w trzeciej części z tyłu. Tak jak pierwszy dodatek był porywający niczym grzybobranie, tak te traktujące o pradawnych czasach zapewniły już ciekawsze doznania, jednakże to dzieje krasnoludów wydały mi się chyba najbardziej interesujące. U Hobbitów każdy jest spokrewniony z każdym, ale najbardziej rozbawiło mnie zawarcie w chronologii świata daty pierwszego zasadzenia ziela fajkowego.
W pierwotnym zamiarze miałem przeczytać Hobbita, Władcę i Silmarilion, zdecydowałem się jednak zrezygnować z tego ostatniego z dwóch powodów: 1. Hobbit i Władca tworzą zamkniętą całość, 2. Silmarilion traktuje o zamierzchłych czasach; obudziłoby to we mnie apetyt na więcej, czyli musiałbym przeczytać NOŚiN, OzNK, BiL, UG, DH, a to zaowocowałoby już przeciążeniem. Tak więc ten pakiecik "czasów dawnych" zostawiam sobie na kiedy indziej.
W ogólnym rozrachunku książki ustawiłbym tak: 2, 1 i 3. W trójce zabrakło różnorodności i satysfakcjonującego zakończenia wojny, natomiast w jedynce nie było widać jeszcze tej skali, dwójka miała za to enty. 
Najlepsza scena w tej książce? Sytuacja jest beznadziejna, oblężenie trwa w najlepsze, posiłki wroga wciąż nadciągają. Kogut pieje. Słychać dźwięk rogu. Przybywa jazda Rohanu. Koniec rozdziału. Ależ to było dobre.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #tolkien #wladcapierscieni #zyskiska #ksiazkicerbera
a3b5999a-6777-43e5-bba6-0d3f9a2eb7b2
sawa12721

@Cerber108 Najlepsza z części, imo chociaż uwielbiam ekranizacje Jacksona (szarża na Polach Pellenoru!) to jednak stosunku do książki wyszła mu najsłabiej.

Zaloguj się aby komentować

344 + 1 = 345

Tytuł: Władca Pierścieni. Dwie Wieże
Autor: J.R.R. Tolkien
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 9788381161749
Liczba stron: 436
Ocena: 9/10

Im sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna, tym mniej, co oczywiste, piosenek znajdziemy w książce, nad czym ubolewam (co do mnie niepodobne, bo fragmentów śpiewanych generalnie nie trawię). Pociągnięcie wątku Sarumana trochę mnie zaskoczyło, bo pomimo braku jakiejkolwiek wiedzy z mojej strony o tej postaci, spodziewałem się bardziej gwałtownego przebiegu tego fragmentu. I jak już jestem w tej okolicy - enty. Niemal nie jestem w stanie wyrazić jak świetnie czytało mi się poświęcone im rozdziały. To pradawne opanowanie, luz, a jednocześnie powaga, naturalna potęga; mam nadzieję, że w 3 części również zabłysną. Swoje zadanie spełniła też część z Szelobą, gdzie faktycznie dało się odczuć grozę i beznadzieję sytuacji. Ciekawym zabiegiem było także podzielenie historii na 2 skupione - a potem rozrzucone h punkty widzenia; w pierwszej części śledziliśmy wciąż rosnącą drużynę, tutaj z kolei przyszło nam porzucić jedną jej część i skupić się na drugiej, by potem odwrócić role. Co tu więcej pisać? Historia powoli zmierza ku kulminacji, a ja podsumuję wszystko po lekturze trójki.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #tolkien #wladcapierscieni #zyskiska #ksiazkicerbera
7955a018-9100-4ed0-af18-de34d102c487
zjadacz_cebuli

To jest chyba moja ulubiona część

Zaloguj się aby komentować

331 + 1 = 332

Tytuł: Władca Pierścieni. Bractwo Pierścienia
Autor: J.R.R. Tolkien
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 9788382027761
Liczba stron: 512
Ocena: 9/10

Jest to z pewnością odmiana względem Hobbita - objawia się to naturalnie w szczegółowości opisów podróży, miejsc, narad i kontekstów wszelakich. Tak jak w przygodach Bilba pewien dwumiesięczny etap wyprawy został podsumowany na połowie strony, tak tutaj śledzimy poczynania rosnącej drużyny właściwie krok po kroku. Często uwypukla to i wzbogaca co istotniejsze wydarzenia, jak np. wizyty u elfów, czasem jednak kolejny niezmienny dzień na trakcie można by już sobie odpuścić. Muszę przyznać, że tempo czytania zauważalnie, choć nie gwałtownie, spadło względem Hobbita; same legendarne zmiany Łozińskiego nie wywołują u mnie zawrotów głowy, choć jeżeli ktoś zżyty jest z jakąś wersją x lat, to faktycznie najmniejsze różnice mogą prowadzić do zgrzytania zębów. Kiedyś sam zapewne - z kronikarskiej ciekawości - zabiorę się za tłumaczenie Skibniewskiej i zobaczę, z czym to się je. Piosenki znowu stają na wysokości zadania, a zabiegiem iście heroicznym jest umieszczenie ich spisu na końcu książki. W ogóle obecność indeksu jest rozwiązaniem niecodziennym, będącym zapewne ukłonem w stronę tolkienowych fanatyków-analizatorów. Ciekawe to jest, że w pozornej prostocie Tolkien zawarł w tym swoim świecie porozrzucaną bogatą mitologię.
Ogólne podsumowanie na koniec trzeciego tomu, skoro w zamyśle miała to być jedna książka.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #tolkien #wladcapierscieni #zyskiska #ksiazkicerbera
ea0b1611-3602-4356-bae5-03447e16ec66

Zaloguj się aby komentować

322 + 1 = 323

Tytuł: Hobbit
Autor: J.R.R. Tolkien
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 9788381162647
Liczba stron: 304
Ocena: 10/10

Klasyka to jednak klasyka. Niby tylko 300 stron, ale dzieje się całkiem dużo (koniec końców 3 filmy z tego zrobili), z drugiej strony nie czuć AŻ takiego rozmiaru całej tej podróży, z trzeciej strony wydaje się, jakby trwała ona kilka lat, z czwartej strony jednak Bilbo wraca do domu po trochę ponad roku. Nie wiem jak określić uczucie sprzeczności, które opisałem w poprzednim zdaniu, ale z pewnością jest to coś niecodziennego.
W przeciwieństwie do Le Guin, nie ma tutaj przynudzania - historia idzie po prostu swoim torem: od ścieżki do traktu, od sojusznika do złodupca; spina się to wszystko w zgrabną całość i nie mogę powiedzieć, że mam jakieś zastrzeżenia. Odrobinkę czuć, że niby jest to książka w pewnym sensie dla dzieci, choć gdybym wcześniej o tym nie usłyszał, to nie wiem czy zwróciłbym na to uwagę. W dialogach znać czasami swoistą teatralność, choć właściwie to nawet to pasuje do nastroju. Na duży plus tłumaczenie Pani Braiter; nie wiem jednak czy zajmowała się też piosenkami, ale ktokolwiek je przełożył odwalił niesamowitą robotę - tak zwinnych i po prostu ładnych utworów jeszcze w książkach nie uświadczyłem.
Nie wiem też ile we mnie stronniczości - w końcu to TOLKIEN - ale podczas czytania faktycznie czuło się pewien pierwiastek archetypicznej wyprawy. Poza tym w ogóle nie czuć po tym 87 lat na karku, niesamowite.
Ta książka poleca się sama z definicji. Kanon dla fana fantasy, dla każdej innej osoby po prostu dopieszczony pod wieloma względami utwór.

Co ciekawe, jest to moja pierwsza świadoma styczność z czymkolwiek od Tolkiena. Nigdy nie obejrzałem żadnego filmu w całości, choć fragmenty któregoś Hobbita widziałem chyba więcej niż 5 razy. Wreszcie nadszedł czas zmian.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #zyskiska #tolkien #hobbit #ksiazkicerbera
2a366c49-742a-4905-9f9f-46360b62907b
zjadacz_cebuli

Teraz ludzie narzekają na książki w których akcja nie dzieje się co dwie strony, nie ma spisków jak w modzie na sukces i trup nie ścielę się gęsto, że to nudne i naiwne. Na szczęście jak nie dawno odświeżałem sobie na audiobooku WP, dalej byłem zachwycony tą historią a wiele wątków sobie przypomniałem

kryl_oceaniczny

Narzekać na Tolkiena, że takie proste, czarno-białe i naiwne to jak narzekać na Isaaka Newtona, że jego teorie to rozumie każdy uczeń szkoły średniej i właściwie to nic interesującego. Przecież Tolkien wymyślił cały gatunek fantasy, od niego się to wszystko zaczęło. Jasne, być może ktoś inny też wymyśliłby później fantasy ale on to zrobił pierwszy, tak jak Kopernik pierwszy opisał ruch Ziemii wokół Słońca, a Einstein pierwszy odkrył szczególną i ogólną teorię względności.

Dzemik_Skrytozerca

Jak znalazłem trylogię Tolkiena na targu z używanymi, a tata nie chciał kupić, to się zbuntowałam jeden jedyny raz w życiu, i tak długo drążyłem, aż się poddał.


Mam książki do dziś. Skibniewska for-ever.

Zaloguj się aby komentować

314 + 1 = 315

Tytuł: Opowiadania najlepsze 
Autor: Philip K. Dick
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788381883375
Liczba stron: 536
Ocena: 5/10

Jako że żadne z opowiadań z tego zbioru nie jest ze sobą powiązane (tak sądzę), a i nie jest ich tak dużo jak np. u Gaimana, to napiszę po prostu kilka słów o każdym.
Gdzie kryje się wub - odrobina czarnego humoru.
Roog - zabawne przedstawienie innej perspektywy.
Wariant drugi - motyw z Among Us, można się domyślić w jakim kierunku to zmierza, niemniej jednak wciąż dobrze się to czyta.
Wypłata - na początku intrygujące, ale bardzo szybko staje się naiwne i subtelne jak złamana noga.
Fałszywy człowiek - to opowiadanko jest zepsute na elementranym poziomie, mrowie niespójności przekreśla jakikolwiek jego sens.
Kolonia - zakończenie dosyć przewidywalne, ale sam zamysł i implikacje były doprawdy niepokojące.
Zbędny - wygląda jak wstęp do większej całości, samo w sobie nic we mnie nie tknęło.
Czas Wesołej Pat - absurdalna rzeczywistość, w której życie dorosłych kręci się wokół fizycznej wersji simsów. Samo zakończenie dziwne i znienacka.
Śniadanie o zmierzchu - dosyć nietypowie i bez wyjaśnienia.
Już nie żyjesz, Foster - w kilku aspektach bardzo aktualne: kupowanie na siłę, przepracowanie, oczekiwania otoczenia, niezgoda w rodzinie.
Kopia ojca - znowu lepsze niż gorsze; dosyć proste, ale gra odpowiednie tony.
Serwisant - połączenie klasycznego motywu "pokój na świecie kontra wolna wola" z problemem natury temporalnej. Mógłby z tego powstać niezły film krótkometrażowy.
Autofab - w pewnym momencie zboczyło w innym kierunku niż się spodziewałem, czuć lekki niedosyt.
Ludzka rzecz - całkiem niezły tekst; wybór: bezduszny człowiek czy poczciwy kosmita, no i zakończenie na plus.
Gdyby nie istniał Benny Cemoli - gdy na początku znowu przeczytałem o "garstce ocaleńców z atomowej zagłady i kosmicznej delegacji lecącej na pomoc" to tylko przewróciłem oczami, ale koniec końców podążyło w dosyć ciekawym kierunku. Było to jednakże zdecydowanie za krótkie jak na przedstawiony pomysł.
Bloblem być (albo nie być) - wszystko w tym opowiadaniu jest na jedno kopyto.
Wiara ojców - i znowu - na początku ciekawie zapowiadająca się wielowarstwowa intryga, a skończyło się na bełkocie.
Elektryczna mrówka - całkiem fajny pomysł, trochę absurdalny, ale wreszcie z zakończeniem, które ma jakiś sens w odniesieniu do całości.
Małe co nieco dla nas, chrononautów - po prostu poprawny tekst. Czuje się niepewność, desperację, no i są pętle czasowe.
Zbiór cholernie nierówny, wychyla się do spektrum gorszego niż lepszego. To co z pewnością można powiedzieć o lwiej części tekstów, to że bardzo się zestarzały.
Najlepsze opowiadanko? Chyba Foster. Mrówka, Serwisant i Kolonia też były spoko.
Najgorsze? Nie umiem powiedzieć.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #rebis #philipkdick #ksiazkicerbera
567220e8-bc14-4433-90dc-39c012cfb3cb

Zaloguj się aby komentować

307 + 1 = 308

Tytuł: Pawana
Autor: Keith Roberts
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788367353205
Liczba stron: 240
Ocena: 4/10

Spodziewałem się jednolitej historii traktującej np. o polotycznych zawirowaniach, dostałem natomiast kilka opowiadań miejscami luźno ze sobą połączonych. Tak jak dwa pierwsze (jedno o pociągach, nieodwzajemnionej miłości i pozorach oraz drugie - o profesji osoby odpowiedzialnej za alternatywny system przesyłu informacji) były dobre i przeczytałbym jakiś ciąg dalszy, tak następne to paplanie o niczym: jakieś niezadowolenie z życia córki rybaka i późniejsze majaki, kolejne narzekanie na żywot, tym razem ze strony ustawionej panienki i męczenie buły z jeszcze innej strony. Niestety znowu zostałem zmuszony do czytania na złamanie karku, nie potrafiąc poświęcić temu większej uwagi, byleby jak najszybciej skończyć tę nieinspirującą pisaninę.
Dużym problemem jest też sama "historia alternatywna", która - odnoszę wrażenie - opiera się na trzech filarach: kościół trzyma wszystkich za jaja (choć najwidoczniej już nie na długo), informacje przesyła się wieżami semaforowymi (i tak jak na początku system oparty na budynkach różnej kategorii wydaje się ciekawy, tak później dowiadujemy się o jego ograniczeniach tj. kilka mil zasięgu pojedynczego obiektu, zależność od warunków pogodowych i zastanawiamy się, jakim sposobem tak toporna metoda wyparła zwykłych gońców, a tym bardziej czemu członkowie gildii sygnałowców mogą podskoczyć nawet papieżowi), no i na koniec pociągi, pociągi, pociągi. Zmiana historii jest taka, że w XX wieku wszyscy żyją w średniowieczu. Gdyby nie pociągi, dosłownie raz wspomniane samochody, radio i prąd, to powiedziałbym, że akcja dalej dzieje się w okolicy momentu, który to wszystko zmienił, a nie jakieś 500 lat później.
Tak jak "Czekanie na smoka" było po prostu kardynalnie zmarnowanym potencjałem, tak "Pawana" to elementarna nuda i nic by jej nie uratowało. Nie polecam.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag #artefakty #ksiazkicerbera
3174d72e-87bb-415c-88f1-96ee8044d2ac
Cerber108

Na początku chodzi oczywiście o polityczne zawirowania, nie wiem jak to przegapiłem.

Zaloguj się aby komentować

288 + 1 = 289

Tytuł: Biblioteka na Górze Opiec 
Autor: Scott Hawkins 
Kategoria: horror
Wydawnictwo: MAG 
ISBN: 9788367023412
Liczba stron: 416
Ocena: 7/10

Muszę przyznać, że mam trudności z określeniem się wobec tej książki. Właściwie ciężko powiedzieć o czym ona w pierwszej kolejności jest.
Wydarzenia w głównej mierze lecą chronologicznym ciągiem w pewnym amerykańskim miasteczku i jego okolicach. Sam trzon fabuły to jedna wielka niezadana zagadka (nie da się tego rozwinąć bez wchodzenia w spoilery); dzieją się rzeczy dziwne, szalone, niewyjaśnione, straszne i porąbane, ale, o dziwo, jest to napisane w taki sposób, że przez większość czasu nie odczuwa się większego dysonansu. Na plus stworzenie przez autora swoistej mitologii rzeczy faktycznie niepojętych i w istocie niesamowitych, okazjonalny humor, przyjemny w odbiorze styl i gęsta akcja.
Nie mam zielonego pojęcia komu to polecić, ale jeśli szukacie książki zdecydowanie niekonwencjonalnej i szalonej, to ta z pewnością się nada.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag @groza #horror #ksiazkicerbera
419085a7-2d37-42bd-984b-b13d8ab57543
macgajster

Czytałem, potwierdzam słowa opa, że jest to pokiełbaszona (historią) książka. We mnie wywoływała skrajne emocje i mimo upływu jakichś trzech lat od przeczytania nadal nie wiem czy mi się spodobała czy nie.

Zaloguj się aby komentować

275 + 1 = 276

Tytuł: Martwy dżinn w Kairze i inne opowiadania
Autor: P. Djèlí Clark
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788367353151
Liczba stron: 160
Ocena: 1/10

Nie spodziewałem się, że ten zbiorek będzie jeszcze gorszy niż pierwsza książka.
W pierwszym opowiadaniu na przełomie niecałych 40 stron przechodzimy od zwykłego śledztwa do ratowania świata przed siłą dosłownie nie z tego świata. A w jaki sposób bohaterka rozwiązuje tę straszną sytuację? Wkładając kawałek metalu do rzekomo idealnego mechanizmu.
Drugiego opowiadania zupełnie nie pamiętałem, choć czytałem je dzień wcześniej i jedynie spojrzenie w spis treści trochę odświeżyło mi tematykę.
Ostatni, najdłuższy tekst jest cholera wie czym. Z jednej strony mamy próby wypędzenia istoty z tytułowego tramwaju, z drugiej notoryczne ideologiczne pierdololo. Najpierw mamy dwustronicowy opis demonstracji feministek, który jest tak perfidnie wepchnięty, że aż się roześmiałem; nie wprowadza on NIC. Później bohaterowie widzą obraz poświęcony kobietom walczącym w jakimś powstaniu. Jak narrator komentuje fakt, że zasłużyły one nań? "Nic dziwnego - kobiety były w końcu jednymi z bardziej oddanych zwolenniczek al-Dżahiza." Fakt, obok facetów i ewentualnie dżinnów musiały się niesamowicie wyróżnić, żeby aż tak to podkreślić. Na koniec mamy jeszcze zmiennopłciowego dżinna, gdzie umiejętność ta ma chyba tylko namieszać naszym śledczym w głowach. Co mówi jeden z nich, gdy obiekt będący centrum tych kilku zdań idzie coś załatwić? "Ciekawe jak sobie życzy, by się do niego zwracać?"
Autor to jakiś klaun, który zdobył nagrody tylko i wyłącznie za włażenie w dupę tematom aktualnie "istotnym". Już się boję o jego pozycję z nienazwanej serii grozy MAGa, bo po przeczytaniu obu tych dżinnowych książek blurb nabiera nowego, spaczonego wydźwięku.
Jeszcze chwilę przed skończeniem lektury planowałem dać 3*, być może 2, ale zdecydowałem, że za tego typu syfiaste praktyki należy się pała. Zresztą nawet i bez tego same opowiadania są mierne.
Zupełnie i bezapelacyjnie odradzam.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag #ksiazkicerbera
a2190af5-4830-43f4-bbff-d940cf049380
pol-scot

@Cerber108 serio nie spodziewałeś się?

Cerber108

@pol-scot trochę, ale nie czegoś takiego.

Zaloguj się aby komentować

268 + 1 = 269

Tytuł: Władca dżinnów
Autor: P. Djèlí Clark
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788367353144
Liczba stron: 448
Ocena: 4/10

Pewne oczekiwania wobec tej książki - głównie ze względu na czas akcji oraz obecność steampunku - nie zostały, niestety, spełnione i już niepokojąco wcześnie czytałem tylko po to, by skończyć.
Wszystkie postacie, łącznie z główną bohaterką, są nudne, jednowymiarowe i w najlepszych okolicznościach zapomnę o nich do przyszłego tygodnia. Dialogi i inne interakcje są słabo napisane, poważniejsze momenty wieją miernym patosem, a na dokładkę rózne osoby podejmują niezbyt rozsądne - delikatnie mówiąc - decyzje. Na dokładkę główny twist i "czerwony śledź", które są tak oczywiste, że człowiek nie dowierza takiemu zabiegowi i jednocześnie dziwi się, że autor uważa chyba czytelników za ciemniaków wysokiej próby. Na deser z kolei częste wspominanie o "udowadnianiu siły słabej płci", feministkach, no i oczywiście związek homo tylko odrobinę za pierwszym planem. Gdyby to chociaż było umiejętnie wplecione w tekst, to bym nie narzekał, ale elementy te są, można odnieść wrażenie, wlepione dla samego wlepienia. Jak widać książka ta nie dostała tych kilku nagród bez powodu.
Chciałbym znaleźć jakieś wyraźniejsze zalety, ale nie potrafię: steampunku jest tyle co kot napłakał, dżinny może i są różnorodne, ale o to akurat nie trudno mając do dyspozycji kilka tysięcy lat ludzkich mitów i wierzeń; po prostu nie umiem.
Krótko mówiąc: nie ma co tego czytać.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag #ksiazkicerbera
1a3b5424-edab-473a-aad0-50c676384434
Kubaguziq

Mi się podobał pomysł na świat przedstawiony. Ale całość sprawia wrażenie jednego wielkiego kazania i kiczowatej literatury kolonialnej, ale au rebours. Czytelniku, autor ci powie co masz myśleć w możliwie najbardziej toporny sposób. Choć nie, nie najbardziej. Rekord to pobił Babel Kuang. Ona nawet porobiła przypisy, żeby tłumaczyć dlaczego masz coś uważać za rasistowskie. xD co ciekawe, Yellowface mimo że totalnie zatopiony w "wojnie kulturowej", to bardzo fajnie wyważony.

Zaloguj się aby komentować

247 + 1 = 248

Tytuł: Magiczne lata
Autor: Robert McCammon
Kategoria: horror
Wydawnictwo: Vesper 
ISBN: 9788377314050
Liczba stron: 656
Ocena: 9/10

Bardzo dobra książka, która od pierwszych linijek uraczyła mnie przyjemnym, gawędziarskim, pełnym barwnych epitetów i porównań stylem autora, świadczącym o jego umiejętności operowania słowem (oraz o solidności tłumaczki, która wszystko to przekazała).
Ne ma tu typowej ciągłości fabularnej; każdy rozdział to przedstawienie jakiegoś dnia/wydarzenia z życia bohatera (najprawdopodobniej w kolejności chronologicznej), gdzie tylko niektóre łączy motyw przewodni przedstawiony na pierwszych stronach. Pozostałe natomiast mają na celu zarysowanie miejsca i czasu akcji oraz przedstawienie problemów uniwersalnych i takich, które akurat wtedy (tj. w latach 60. ubiegłego wieku) były aktualne. Z tych pierwszych mamy m.in. pijaństwo, niezdecydowanie, niespełnione aspiracje, z drugich na pierwszy plan wychodzą uprzedzenia na tle rasowym. McCammon przedstawił to wszystko w zręczny sposób, konkretne momenty faktycznie "czuć", tak jak zapewne autor tego chciał.
Niespieszność postępu fabuły i sporadyczne pojawianie się momentów dokładających kolejny element mający pomóc w rozwikłaniu tajemnicy w żadnym wypadku mi nie przeszkadzały. Pierwszy aspekt wbogacał wręcz klimat pobocznego miasteczka, gdzie czas płynie swoim tempem, drugi z kolei tworzył uczucie stosunkowo naturalnego wpadania na poszlaki.
Przyczepiłbym się jedynie do kilku rzeczy: czemu nikt nic przez tyle czasu nie zrobił z ekshibicjonistą, czemu na pewnym rodzeństwie nie został przeprowadzony lincz i czemu nikt nie zadzwonił w sprawie psa (choć to po skończeniu lektury ma już trochę sensu).
Na koniec wymienię jeszcze jeden plus, który idealnie podsumowuje następujące zdanie z posłowia wydawcy: "Magia McCammona jest niczym innym jak zwykłością owiniętą szczelnie w delikatny całun marzeń."
Polecam dla osób, które lubią po prostu dobry styl tekstu, chcą poczytać niespieszną książkę o perypetiach chłopaka w małym miasteczku, potrzebują oderwania od rzeczywistości w postaci opowieści o teoretycznie zwykłym roku z życia dwunastolatka, w trakcie którego jednak stało się więcej niż przez całe niejednego dorosłego.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #vesper #robertmccammon #ksiazkicerbera
6cd1120c-e832-45e4-9d61-ae843cb24adb

Zaloguj się aby komentować

228 + 1 = 229

Tytuł: Chłopaki Anansiego 
Autor: Neil Gaiman
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788374808729
Liczba stron: 352
Ocena: 7/10

Ta książka była znacznie lepsza od "Amerykańskich bogów", ale w ogólności też nie jakaś fenomenalna. Śledzimy perypetie syna Anansiego, którego życie po poznaniu szczegółów swojego pochodzenia staje się z każdą chwilą bardziej chaotyczne i niekoniecznie fortunne.
Tutaj - w przeciwieństwie do poprzedniej pozycji osadzonej w tym świecie - wydarzenia dzieją się w stosunkowo logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym, choć odklejonych fragmentów oczywiście nie mogło zabraknąć. Niektóre działania pewnych postaci sprawiały, że aż się człowiek gotował, no i to z pewnością Gaimanowi wyszło, nie przeczę. Relacja dwóch głównych postaci przechodzi ciekawą przemianę na przestrzeni książki, choć spodziewałem się trochę innej jej kulminacji (i z tego co czytałem, to nie tylko ja). Samo zakończenie było trochę niesatysfakcjonujące i w pewnej mierze oparte na "hurrra, mocy przyjaźni".
Plusem jest, że do lektury tej książki nie trzeba wcześniej znać "Amerykańskich bogów". Chyba jedynym powiązaniem jest tytułowa postać (choć być może pominąłem coś nieoczywistego).
Można przeczytać, co nie jest równoznaczne z bezwzględnym polecaniem. Kniga jest raczej okej, ale czuć tu jednak Gaimanową dziwność, tak więc przed wzięciem tego we własne ręce polecam zapoznać się z innymi opiniami.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag #neilgaiman #ksiazkicerbera
3b8f247c-c081-4c38-ab8a-2ce81d473778
serotonin_enjoyer

Już jakiś czas się zbieram do tej książki. Dzięki za przypomnienie

Zaloguj się aby komentować

219 + 1 = 220

Tytuł: Amerykańscy bogowie
Autor: Neil Gaiman
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788374806763
Liczba stron: 714
Ocena: 4/10

Nie idzie mi z tym Gaimanem. Blurb zapowiadał coś ciekawego, już po lekkim zagłębieniu się w lekturę sam zamysł również obiecywał wciągającą historię, no ale nie wyszło.
Bohater zachowuje się jak nieasertywna ciuma (choć to od biedy można uzasadnić), jednakże najbardziej boli niemal ciągła nuda - akcja faktycznie posuwa się do przodu, mamy też kilka bardziej dynamicznych segmentów, ale paradoksalnie było to jakieś miałkie i bez wyrazu, po prostu nie potrafiłem się wciągnąć. Najgorsze było ostatnie 100 stron - senne majaki i niewyjaśnione wizje; przy tym fragmencie książki już tylko wzdychałem.
Na plus - jak to u mnie często bywa - postacie. Interakcje z tymi z miasteczka są po prostu przyjemne i fajnie się je czyta, z kolei bogowie (przynajmniej ci, którym poświęcono więcej niż pół strony) mają swoje unikalne i wyróżniające ich pośród innych cechy i swoje miejsce w fabule. Twisty są raczej mało zaskakujące.
Książki szczerze powiedziawszy nie polecam, choć jeśli ktoś interesuje się szeroko pojętą mitologią, to być może poznawanie postaci, ich tła i miejsca w świecie przedstawionym oraz opowiedzianej historii przysporzy mu pozytywniej zabarwionych doznań niż mi.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag #neilgaiman #ksiazkicerbera
03a3b9ef-3c3a-400c-9319-0520073539ef
Dzemik_Skrytozerca

Hmm. Dziwne reakcje.


To senna panorama specyficznej wersji Ameryki. Do smakowania, żucia, niespiesznego doświadczania.


Spróbuj Chłopaków Anansiego. To samo uniwersum, znacznie bardziej zwarte i wartkie.

Cerber108

@Dzemik_Skrytozerca dziś zaczynam. Widziałem, że powiązane, dlatego postanowiłem je ogarnąć jedna po drugiej.

Dzban3Waza

Wierzę w rzeczy prawdziwe i w rzeczy nieprawdziwe. Wierzę też w rzeczy, których prawdziwości nikt nie potrafi określić. Wierzę w Świętego Mikołaja, zajączka wielkanocnego, Marilyn Monroe, Beatlesów, Elvisa i pana Eda. Posłuchaj, wierzę, że ludzie mogą osiągnąć doskonałość, że wiedza jest nieskończona, światem kieruje tajny kartel bankierów i że regularnie odwiedzają nas obcy przybysze: mili, wyglądający jak pomarszczone lemury, i źli, raniący bydło, pragnący naszej wody i naszych kobiet. Wierzę, że w przyszłości może być tylko gorzej i... że może być lepiej. I wierzę, że pewnego dnia powróci do nas biała kobieta-bawół i skopie wszystkim tyłki. Wierzę, że mężczyźni to wyrośnięci chłopcy, nie potrafiący się porozumieć, i że upadek seksu w Ameryce wiąże się z bankructwami kin dla zmotoryzowanych. Wierzę, że wszyscy politycy to bezwzględni kłamcy, ale i tak lepsze to niż alternatywa. Wierzę, że pewnego dnia Kalifornia zatonie w morzu, a Florydą zawładnie szaleństwo, aligatory i odpadki toksyczne. Wierzę, że mydło antybakteryjne niszczy naszą odporność na brud i choroby i pewnego dnia wszystkich nas zaatakuje zwykłe przeziębienie, jak Marsjan w “Wojnie światów”. Wierzę, że największymi poetami zeszłego wieku byli Edith Sitwell i Don Marquis. Wierzę, że jaspis to wysuszona smocza sperma i że tysiące lat temu w poprzednim życiu byłam jednoręką syberyjską szamanką. Wierzę, że ludzkość zmierza do gwiazd. Wierzę, że cukierki naprawdę smakują lepiej w dzieciństwie. Wierzę, że prawa aerodynamiki nie pozwalają trzmielowi latać, że światło to jednocześnie fala i cząsteczka, że gdzieś w pudełku siedzi kot jednocześnie żywy i martwy (choć jeśli nie otworzą pudełka i nie nakarmią go, w końcu będzie martwy na dwa różne sposoby) i że we wszechświecie można znaleźć gwiazdy starsze o miliardy lat od samego wszechświata. Wierzę w mojego osobistego boga, który o mnie dba; martwi się i pilnuje wszystkiego, co robię. Wierzę w boginię uniwersalną, która stworzyła wszechświat, a potem odeszła zabawiać się ze swoimi dziewczynami i nie wie nawet, że żyje. Wierzę w pusty, pozbawiony Boga wszechświat, którym kieruje chaos, szum i ślepe szczęście. Wierzę, że każdy, kto twierdzi, iż przeceniamy znaczenie seksu, po prostu nigdy porządnie się nie kochał, a ci, którzy twierdzą, że wiedzą, co się dzieje, kłamią, choćby w drobnych sprawach. Wierzę w absolutną szczerość i małe kłamstewka. Wierzę w prawo kobiety do wyboru, prawo dziecka do życia i w to, że choć ludzkie życie jest rzeczą świętą, nie ma nic złego w karze śmierci, o ile można zaufać bez reszty wymiarowi sprawiedliwości. Wierzę też, że jedynie kretyn mógłby zaufać wymiarowi sprawiedliwości. Wierzę, że życie to gra, okrutny żart, to co dzieje się, gdy żyjemy, toteż równie dobrze możemy się nim cieszyć.

Cerber108

@Dzban3Waza to akurat zapadło w pewnym stopniu w pamięć.

Dzban3Waza

@Cerber108 teraz widzę 4/10 , hmm mnie się podobało bo słuchałem z fajnym klimatem, podobał mi się ten małomiasteczkowy etap, reszta może rzeczywiście bez szału ale tytuł mi ostal w pamięci pozytywnie

dziki

Zmęczyłem 100 stron i wymiękłem.

Zaloguj się aby komentować

198 + 1 = 199

Tytuł: Traces of Two Pasts
Autor: Kazushige Nojima
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Square Enix Books
ISBN: 9781646091775
Liczba stron: 384
Ocena: 7/10

Kolejna książka, za którą zabrałem się przed wsiąknięciem w Rebirth - tym razem najnowsza. Uzyskujemy w niej wgląd w przeszłość Tify i Aerith oraz dostajemy inną krótką historię, ale o niej później.
We wspomnieniach Tify śledzimy jej życie na kilka lat przed aż do niesławnego incydentu, a w okresie tym najjaśniejszym punktem było oczywiście poznanie Zangana. Później poznajemy okoliczności, które sprawiły, że dziewczyna wylądowała w Midgarze oraz to, jak bardzo miała wtedy przegwizdane. Nigdy bym nie podejrzewał, że los rzucał jej tak wielkie kłody pod nogi. Oczywiście kwestia cielesnych walorów nie została pominięta.
Z kolei we wspomnieniach Aerith zaczynamy bliżej nieokreśloną ilość czasu przed ucieczką jej i Ifalny z izolacji Shinry. Widzimy naturalnie przebieg całej akcji, potem poznanie z Elmyrą, życie razem, trudności relacji, aż wreszcie fabuła tego fragmentu kończy się, gdy bohaterka ma ok. 13 lat - jeszcze przed spotkaniem z Zackiem. Fizycznie Aerith miała bezapelacyjnie łatwiej niż Tifa, ale mentalnie zdecydowanie nie było przyjemnie.
Mała historia z końca książki opowiada o procesie rozwiązania tajemnicy z dzieciństwa syna pracownicy Shinry, w którą zamieszana była Aerith. Na początku byłem co do niej mocno sceptyczny, ale im dalej w las, tym ciekawiej zaczynało się dziać. W ostatecznym rozrachunku intryga była może dosyć prosta (w sensie konstrukcji, a nie możliwości bezproblemowego jej rozwiązania), ale opowiastka dostarczyła kolejny fragment poszerzający wiedzę o świecie przedstawionym.
Ogólnie książka oferuje stosunkowo sensowne odpowiedzi na pytania typu: w jakich okolicznościach Tifa stała się właścicielką baru, jak poznała Barreta i spółkę, jakim cholernym sposobem Elmyra ma wyczesaną chacjendę w centrum slumsów. Poza tym, oczywiście, pokazuje te fragmenty życia bohaterek, które miały największy wpływ na to, kim obecnie są.
Najbardziej przyczepiłbym się do języka - dialogi są przeważnie w porządku, ale w samym stylu autora po prostu coś mi nie pasuje. Ciekawa też sprawa, że dialogi nie są od myślników, ale w cudzysłowach. Niech mi ktoś da znać czy w innych angielskich książkach też tak jest, czy to tylko jakiś wybryk.
Generalnie książka dla fanów, którzy chcą dowiedzieć się więcej o ulubionych bohaterkach. Dla innych do pominięcia - brak kontekstu z pewnością zrobi robotę.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #finalfantasyvii #squareenix #ksiazkicerbera
cf28825c-5ae3-4b5d-aed9-5832b049650d
koszotorobur

@Cerber108 - a giereczka już w czwartek - czekam

Cerber108

@koszotorobur nigdy w życiu tydzień nie trwał tak długo.

koszotorobur

@Cerber108 - to opowiem Ci taką historię ciekawą związaną z oryginalnym FFVII na pierwsze PlayStation...


  1. Gra robi zawrotną karierę w Japonii i USA - mówią o tym nawet w polskiej TV.

  2. Napal się jak szczerbaty na suchary i mów o tym wszystkim w koło - koledzy też na grę się napalają.

  3. Na szczęście ty też już masz PlayStation i kasę by kupić grę.

  4. No ale gra nie wyszła jeszcze w Europie.

  5. Myślisz, że na giełdzie na pewno amerykańską wersję mają.

  6. Jedziesz w niedzielę na giełdę.

  7. Grę mają i kupujesz i cieszysz się jak pojebany.

  8. W domu odpalasz grę i gra freezuje w miejscu jak kamera pokazuje gwiazdy podczas openingu.

  9. Gra tobie nie działa a koledzy już grają.

  10. Musisz czekać tydzień by wymienić grę u sprzedawcy na giełdzie.

  11. W niedzielę jedziesz znowu na giełdę.

  12. Nie ma tego sprzedawcy co ci grę tydzień temu sprzedał... ani żadnego innego sprzedającego gry bo podszedł cynk o jakiejś kontroli.

  13. Musisz czekać do kolejnej niedzieli.


Wydaje mi się, że wiem co znaczy czekać na siódmego finala

Zaloguj się aby komentować

185 + 1 = 186

Tytuł: Final Fantasy VII: Material Ultimania
Autor: Studio Bentstuff, Digital Hearts
Kategoria: artbook
Wydawnictwo: Square Enix Books
ISBN: 9781646091218
Liczba stron: 336
Ocena: 9/10

W oczekiwaniu na premierę FF7 Rebirth zabrałem się wreszcie za Material Ultimanię. Podzielona jest na 4 rodziały (i pół) tj. najistotniejsze grafiki wraz z ich pochodnymi, pozostałe ilustracje i wszystko co z nimi związane, szeroko pojęte materiały planistyczne i ścieżka dźwiękowa (oraz krótkie Q&A z osobami użyczającymi głos głównym postaciom w japońskiej wersji).
W pierwszej części dostajemy trochę ładniutkich obrazków, przedstawienie postaci wraz ze zwięzłym opisem, a do tego już obszerniejsze omówienie powstawania ubrań dla wszystkich co istotniejszych person. W procesie tym wagę przywiązywano do nawet najdrobniejszych szczegółów, a najdobitniej świadczy o tym fakt przygotowania rzeczywistych odpowiedników, które znacząco pomagały przy dopasowaniu kroju i animacji. Wdziankiem Rufusa za nic bym nie pogardził.
We fragmencie poświęconym ilustracjom wszelakim zostajemy nimi odsłownie zasypani. Pokazano tam mrowie wariacji ciuszków postaci w różnych sytuacjach, kilka wcześniejszych konceptów, wgląd w broń i akcesoria, masę różnorodności wyglądu normalnych ludzi, zwykłych przeciwników, już bardziej niezwykłych bossów, no i oczywiście summonów. Obok tego sporo renderów i niebrzydkich szkiców lokacji, budynków i wydarzeń. Wepchnięto tam nawet projekty graffiti napotykane w slumsach; reklamy i bibordy widziane z kolei na górnym poziomie. Wszystko okraszone krótszym lub dłuższym (m.in. w przypadku summonów) komentarzem, reakcją i stosunkiem osoby pracującej nad daną rzeczą lub też ciekawostką (gdzie - mogę się założyć - najwyżej ułamek promila graczy zwrócił na nie uwagę).
W części poświęconej materiałom "zakulisowym" twórcy podzielili się m.in. informacjami pozwalającymi zyskać nowy pogląd i kontekst do wielu rzeczy z samej gry, a właściwie nawet całego świata przedstawionego; podejściem do przenoszenia i usprawniania oryginału do obecnych standardów, wyznaczania celów, które dane fragmenty miały osiągać i co sobą przedstawiać; wglądem w działanie niektórych mechanik lub pewnych usuniętych elementów (a nawet jednego całego rozdziału). W tej części komentarza było mrowie; dostarcza on mnóstwa informacji nie tylko o samym świecie gry, ale zwłaszcza o idei przyświecającej tworzeniu Remaku i niespotykanej miłości do całego tego przedsięwzięcia, jak i samego materiału źródłowego.
Ostatni rodział - poświęcony jakże wybitnej w tej grze muzyce - oferuje dokładną listę okazji, w jakich każdy utwór występuje oraz zawiera komentarze dotyczące niektórych z nich, traktujące przeważnie o chęci oddania ducha oryginału przy jednoczesnym dodaniu nowego sznytu; stworzeniu kawałka, który jak najlepiej odda nastrój sceny (gdy brak odpowiednika w oryginale) oraz o zaskakujących trudnościach i wyzwaniach napotykanych przez kompozytorów i resztę odpowiedzialnego za ten element zespołu w tym procesie.
Mini-dodatek w formie Q&A jest raczej niepotrzebny - lwia część odpowiedzi i reakcji jest mocno przewidywalna i typowa dla tego typu formy.
Podsumowując, pozycja absolutnie obowiązkowa dla osób, którym Remake spodobał się jak cholera i chcą dowiedzieć się więcej nie tylko o samej grze, ale też (jak to w przypadku tego typu pozycji) o procesie produkcji i spojrzeć za kulisy projektu będącego owocem pasji, a nie w 100% tabelek jak u Ubiszrotu. Do tego ma ładną cenę jak na tak wypchaną krowę - 40 zielonych (sam dałem 120 naszych z groszami). Czekam z niecierpliwością na angielskie wydanie zwykłej Ultimanii. Kto to widział, żeby wersja francuska wyszła wcześniej...

Tak, jestem srogim fanem, skąd wiedział(e/a)ś?

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #finalfantasyvii #squareenix #artbook #ksiazkicerbera
caefc5f0-b676-410f-af3b-192338eb1945

Zaloguj się aby komentować

169 + 1 = 170

Tytuł: Ptaki, które zniknęły
Autor: Simon Jimenez
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788367023160
Liczba stron: 336
Ocena: 8/10

Kolejna Uczta - tym razem z pewnością lepsza niż gorsza. Początek przebiega dosyć niespiesznie i był w zasadzie odmienny od tego, czego się spodziewałem. Niemniej jednak - płynnie i w zaskakujący sposób - przechodzi do kolejnego aktu, gdzie przez jakiś czas sprawy również mają się raczej spokojnie i dopiero później jesteśmy świadkami zdarzeń pchających to wszystko w coraz bardziej interesujących kierunkach. Jadnakowoż nadmienię, że mniej więcej w 1/3 tekstu odczuwałem pewne znużenie, ale za nic nie potrafiłem okreslić jego źródła.
Z jednej strony widzimy budujące się w różnych okolicznościach relacje, z drugiej mógłbym określić tę książkę jednym wielkim ciągiem zdrad i nawałnicą zawiedzionego zaufania. Trzeba jednak podkreślić, że okoliczności w praktycznie wszystkich przypadkach były tak skonstruowane i przedstawione, że nie mieliśmy właściwie za złe postaciom, że postąpiły tak, a nie inaczej.
Niezbyt podobała mi sie końcówka. Niewiele rozumiałem, autor poszedł chyba w jakieś symbolizmy i poza tym przeczy sam sobie w przedstawieniu działania pewnego mechanizmu w tym fragmencie.
Książka, mimo wszystko, jest solidna. Są twisty, są wydarzenia nieoczywiste - wbrew oczekiwaniom; są bohaterowie, z którymi można się utożsamić. Ze swojej strony umiarkowanie polecam, choć podejrzewam, że niektórych może lekko przymulić.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #mag #ucztawyobrazni #ksiazkicerbera
b5e1c8c3-344b-45c6-ba5e-325bcad114b2

Zaloguj się aby komentować