#beskidwyspowy

0
22
Siema,
Zapraszam na powrót do cieplejszych dni w #piechurwedruje
---------
Miejsce: Ciecień (Beskid Wyspowy)
Data: 8 czerwca 2024 (sobota)
Staty: 8km, 2h, 460m przewyższeń

To była kolejna wycieczka na Ciecień, na którą tym razem wziąłem samego Robalka. Jak zwykle zaplanowałem trasę, którą wcześniej nie szedłem, biorąc dodatkowo ogranicznik czasowy - chodzenie nie mogło trwać dłużej niż 2h30, żeby nie zamęczyć młodej. Samochód zostawiłem na skraju lasu, do którego dojechałem wąska asfaltową drogą. Nie wiem, czy można było się tam zatrzymywać, ale zakazu nie widziałem, a stało tam już inne auto (na więcej nie było zresztą miejsca, więc miałem dużo szczęścia).

Na szczyt wszedłem szlakiem czerwonym. Podobał mi się: nie był bardzo wymagający, sceneria i klimat lasu zmieniały się kilkakrotnie, co bardzo lubię. Dziubek zasnął w nosidle po jakichś 15 minutach marszu, także było bezproblemowo.

Na sam Ciecień doprowadził mnie już szlak niebieski. Warto zejść nim kawałek, aby dotrzeć do małej polany, z której rozpościera się widok na okoliczne pagórki. Rzecz jasna też tam poszedłem, a następnie - korzystając z tego, że młoda spała - zacząłem schodzić drugą częścią czerwonego szlaku prowadzącą do Szczyrzyc. Przy ścieżce rosły piękne różowe i białe naparstnice, pogoda dopisywała, las był chłodny i przyjazny, po prostu wymarzone warunki na wycieczkę.

Podczas schodzenia zahaczyłem jeszcze o małą polanę, na której stała ambona, a także poszedłem pod leśną chatkę, mijając po drodze krzyż poświęcony partyzantom. Droga była kamienista, więc na wszelki wypadek w ruch poszły kijki. Do samochodu wróciłem już nieoznakowaną, szeroką drogą dla samochodów, co było jedyną opcją pozwalającą na zrobienie małej pętli.

Ogólnie trasę oceniam pozytywnie - było ładnie i w miarę szybko. Jedyny mankament to kwestia tego, gdzie powinno się zostawić w tamtym miejscu auto, bo najbliższy parking jaki widziałem na mapie był w Skrzydlnej, a wtedy czekałoby nas dodatkowe ponad 2km asfaltem w pełnym słońcu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
b0dee112-5c06-41af-8c4c-edeb02a1cecd
41e5c02d-4dde-4692-8278-eb5e4c58d9e4
f512d2b6-bf76-4629-b592-d38b954da6a0
eddf2a9c-42fa-4cf5-beee-4abed4eed364
8ed0a0c7-e64c-46a4-9b2f-5ea8aa80b491
blamad

Jak ja bym teraz tak pospacerował.. Ciepło, zielono, spokój i takie widoki

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Nocne tuptanie w #piechurwedruje
---------
Miejsce: Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 19/20 października 2024 (sobota/niedziela)
Staty: 14.5km, 4h, 650m przewyższeń

Na Lubogoszcz można wejść czterema dostępnymi szlakami: czarnym, zielonym oraz czerwonym od Mszany Dolnej, lub czerwonym od Kasiny Wielkiej. Tym razem zdecydowaliśmy się z tatą na czarny i w godzinach wieczornych wyruszyliśmy w drogę spod stacji benzynowej, przy której zostawiliśmy samochód.

Początkowo trasa prowadziła przy ulicy, a następnie wznosiła się między osiedle domków jednorodzinnych. Wkrótce kroczyliśmy już w ciemnym lesie po ścieżce usianej opadłymi z drzew liśćmi. Mimo, że droga była typowo leśna, to co jakiś czas widać było studzienki kanalizacyjne, a niebawem wyjaśniło się, skąd się tam wzięły - naszym oczom ukazała się dość duża baza, nazywana Bazą Lubogoszcz, należąca do Krakowskiego Szkolnego Ośrodka Sportowego. Z ciekawostek, jej historia sięga trzeciej dekady XX wieku, a została założona przez Amerykanów jako miejsce wyjazdowe dla Young Men's Christian Association. Tak, chodzi o sławne YMCA znane z przekornej piosenki Village People.

Minęliśmy bazę i kontynuowaliśmy wspinaczkę na Lubogoszcz Zachodni. Droga nie wyróżniała się niczym szczególnym i może dlatego w pewnym momencie zaczęła mi się dłużyć. Ostatecznie dotarliśmy na pierwszy ze szczytów, który znajdował się dosłownie kilka kroków od głównej ścieżki. Przy tabliczce z nazwą szczytu była pojedyncza ławka, na której przez chwilę przycupnęliśmy.

Od tamtego miejsca trasa na Lubogoszcz była już czysto spacerowa, z niewielką ilością przewyższeń. Po północnej stronie słychać było uciekające stada spłoszonych przez nas saren, które swoimi kopytami roztrącały na boki zeschnięte, szeleszczące liście.

Na Lubogoszcz dotarliśmy na kilka minut przed północą. Poza wieloma ławkami i ławami oraz miejscem na ognisko, znajdował się tam sporych rozmiarów krzyż. Polana, jeśli tak można to nazwać, była otoczona lasem, więc poza skrzącymi się nad nami gwiazdami niewiele mogliśmy zobaczyć. Szkoda, że nie było tam wieży widokowej - miejsca na takową było dość, w bliskiej okolicy żadnej nie ma, myślę, że byłoby to coś fajnego.

Po przerwie na gorącą herbatę i bułkę ruszyliśmy w drogę powrotną. Wracaliśmy dla odmiany czerwonym szlakiem, jednak gdybym miał iść tą trasą znowu, to zdecydowanie wybrałbym ponownie czarny, a to z względu na końcówkę. O ile przez las, a następnie przez rozległe pola oferujące widok na sąsiednie szczyty szło się przyjemnie, to po ich opuszczeniu czekała nas (na mój gust) zbyt długa droga powrotna asfaltem - jakieś 2 km marszu.

Ogólnie jednak wyprawa się udała i na ten moment podejście czarnym szlakiem wydaje mi się najlepszym z tych, które są dostępne z Mszany Dolnej (zielony jest najgorszy, bo najdłużej prowadzi asfaltem). Jeśli czerwony z Kasiny Wielkiej okaże się lepszy, to na pewno dam znać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wedrujzhejto #wycieczka #beskidwyspowy #fotografia
b4047fef-9222-470b-8019-af53fccbaaba
f2a88ae0-62f4-4dbd-bd98-3370952e6357
47bcd4aa-9cc6-4adf-91e6-06d9a6453346
e31bdc3f-957e-4f7b-a888-3643c444fef5
f014b715-48bd-44a5-89b1-1ef6c732c0eb
LondoMollari

@Piechur Kurcze, marzy mi się kiedyś wybrać w góry w nocy. Najlepiej tak wyjść na Babią, aby się na wschód albo zachód słońca załapać.

Piechur

@LondoMollari Na Babiej zawsze tłoczno i pizga złem, więc dobrze mieć coś ekstra ciepłego, żeby na szczycie założyć podczas czekania. Możesz sobie obczajać warunki na mountain-forecast, żeby była dobra przejrzystość i stosunkowo małe podmuchy (najlepiej sprawdzać na dwa dni do przodu, dłuższe prognozy zwykle zawodzą).

LondoMollari

@Piechur Na Babiej już byłem chyba z 7 razy w dzień, więc mam wyobrażenie - w miarę znam szlaki, i dlatego jakbym miał gdzieś iść w nocy, to bym właśnie tam się wybrał.


Raczej bym szedł latem, bo jednak aż takim hardcorem aby iść nocą w śniegu nie jestem. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
Poprzednio była długa wyprawa, to dziś dla równowagi krótki spacerek Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Grodzisko, Borek (Beskid Wyspowy)
Data: 31 maja 2024 (piątek)
Staty: 6km, 1h50, 435m przewyższeń

Na tę krótką wycieczkę wybrałem się ze swoim małym Robalkiem. W punkcie oznaczonym jako start zostawiłem samochód, ale nie wiem czy można było to zrobić, w każdym razie żadnego zakazu nie widziałem. Czarny szlak prowadzący do skrzyżowania pod Grodziskiem wyglądał na rzadko uczęszczany: był pełen gałęzi, liści i ogólnie sprawiał wrażenie raczej opuszczonego. Z kolei niebieski prowadzący od skrzyżowania był już elegancką leśną drogą.

Cała trasa była raczej normalna, za to szczyt wyglądał mega ciekawie ze względu na to, że - zgodnie z nazwą - znajdowało się tam kiedyś grodzisko, a nawet zamek. Widać było pozostałości po fosie, cały teren był pofadowany i pełen pięknych, powykręcanych, starych drzew. Mój Robaczek spał dalej, więc nie robiłem przerwy tylko poszedłem dalej niebieskim szlakiem, schodząc z góry aż do asfaltowej drogi. Ostatni fragment prowadził stromym korytem złożonym z ułożonych w warstwy skał, także kijki do asekuracji poszły w ruch.

Dalszą część trasy szedłem nieoznakowanymi dróżkami leśnymi. Podejście na Borek było dość mocno nachylone i przy wchodzeniu sapałem jak parowóz, ale był to na szczęście krótki i ostatni fragment wspinaczki. Do miejsca, w którym zostawiłem samochód, zszedłem czymś, co na mapach było oznaczone jako ścieżka, ale w rzeczywistości w ogóle nie było jej widać. Liści było po kostki i szło się raczej wolno, ale akurat lubię taki klimat o włos od skręcenia kostki. Niedaleko płynął również potoczek, który wyrzeźbił całkiem ładny i głęboki wąwóz.

Wycieczka skończyła się zgodnie z planem po ok. 2 godzinach. Ostatnie 15 minut musiałem już śpiewać, bo młoda się obudziła, ale na szczęście była spokojna. Ogólnie trasa raczej na plus jako coś na szybkiego strzała, szkoda tylko, że brak było jakiegoś konkretnego miejsca parkingowego.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
fd52ea50-fb4b-4e2c-9d98-cf595f529204
092a3d18-ba88-4aec-95f7-a07371195dad
730c9a77-f984-4182-bd0f-d2e303816556
ede70921-02d7-4c09-b6c0-42ad87dd96f6
0f5a504e-f79b-4a0f-b1b1-ba0bb2944652
HolenderskiWafel

ech, na zdjęciach to zawsze ładnie wygląda, ale na zdjęciach nie widać komarów

Zaloguj się aby komentować

Pogoda nie mogła być lepsza dzisiaj

#piechurnatrasie

#gory #wedrujzhejto #beskidwyspowy
3426931d-ac99-46c3-b134-c982cebb019c
tyci_koks

@Piechur o jeju! Pamiętam te kwiatki z dzieciństwa! Babcia miała je na ogródku


Za tydzień też będę "piechurować"

Liczę na dobrą pogodę !

Mr.Mars

@Piechur też mam takie kwiatki

ddd9faea-c94f-4401-bbfa-7b5cb3290349
Piechur

@tyci_koks @Mr.Mars Sporo było tego na trasie, białe też (Ciecień, szlak niebieski przed szczytem od strony wschodniej.)

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na nocnego #piechurwedruje
---------
Szczyt: Modyń (Beskid Wyspowy)
Data: 28 lutego/1 marca 2023 (wtorek/środa)
Staty: 9.5km, 3h45, 530m przewyżyszeń

W jednym z wcześniejszych wpisów wspominałem podejście na Modyń od strony miejscowości Młyńczyska, które nie zrobiło na mnie wrażenia, bo większa część trasy prowadziła asfaltem. Tym razem postanowiliśmy z tatą zdobyć tę górkę z drugiej strony wychodząc z miejscowości Zbludza.

Początek trasy nie zapowiadał się ciekawie: znów trzeba było iść asfaltową, a później utwardzoną osiedlową drogą (poza krótkim fragmentem prowadzącym między drzewami). Dopiero po 2 kilometrach, a więc w połowie drogi na szczyt, weszliśmy w las. Ziemia była twarda, grudowata i kamienista, na szczęście im wyżej wchodziliśmy, tym więcej było dookoła śniegu, aż w końcu sięgał nam momentami po kostki.

Las był przyjemny, zimny i cichy. Przedzierając się przez powalone drzewa blokujące ścieżkę oraz klucząc chwilę w poszukiwaniu szlaku dotarliśmy na szczyt. Śnieg rozkosznie skrzypiał pod butami, gdy zbliżaliśmy się do wieży. Weszliśmy na jej szczyt, ale rzecz jasna w ciemności nie było wiele widać, poza zarysami okolicznych szczytów widocznych w świetle księżyca. Po krótkiej przerwie na herbatę udaliśmy się do Małej Modyni.

Podczas schodzenia znienacka zaatakowało nas zimno - obydwoje poczuliśmy, jak w jednej chwili temperatura spadła o kilka stopni. Dziwne to było wrażenie, bo byliśmy w ruchu. W każdym razie minęliśmy Małą Modyń i po kilkuset metrach zeszliśmy ze znakowanego szlaku, żeby pobuszować trochę na dziko po ośnieżonym lesie. Trasa, którą zamieszczam, jest przybliżona, bo mapy nie pozwalają prowadzić jej przez miejsca, które nie są oznaczone jako drogi.

W oryginale poszliśmy kawałek dalej utwardzoną nawierzchnią i skręciliśmy w las dopiero przy wierzchołku o wysokości 765m. Nie było to wygodne zejście: trzeba było przedzierać się przez gęste krzaki, a potem schodzić dość stromym zboczem aż do Zbludzkiej Rzeki, która miejscami dalej była skuta lodem. Z tamtego miejsca do samochodu było już kilkanaście minut. Dla taty nie był to koniec wędrówek na tę noc, bo chciał koniecznie pójść jeszcze na Lubań, więc podrzuciłem go do Przełęczy Knurowskiej, a sam z lekkim niedosytem wróciłem do domu by urwać trochę snu przed czekającą mnie za kilka godzin pracą.

Podsumowując, podejście niebieskim szlakiem ze Zbludzy było fajniejsze niż z Młyńczyska, ale nadal za dużo było w nim asfaltu. Jeśli miałbym jeszcze kiedyś odwiedzać ten szczyt, to raczej zdecydowałbym się na szlak żółty, który według map cały czas prowadzi lasem.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
22870d82-1b1b-4e24-b4b7-f7fa8e2757ed
91749115-8023-47ee-a1d9-e69a46e03704
f195b80f-abb9-4ade-871c-440bbdf5dbec
b95cb45b-86f2-41ab-8035-346ff7c6958d
b19519ea-1f76-41d1-95c5-704e322c1f7d
ElegantiaGallia

Pierwsze foto spoko na koszulkę

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje Znowu Mogielica? Znowu. W komentarzu więcej zdjęć - zachęcam do oglądania
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 6/7 lutego 2023 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 12.5km, 6h45, 600m przewyżyszeń

Czasem człowieka najdzie uporczywa myśl, która mimo starań nie chce odpuścić. Na początku lutego tą myślą była dla mnie nocna eskapada na Mogielicę. Według prognoz temperatura w tamtym czasie miała wynosić poniżej -10°C, śniegu również miało być sporo, zachmurzenie małe, także warunki wydawały się idealne. Szybki telefon do taty i już miałem ochotnika na wspólne wyjście.

Na parking w Gryblówce dojechaliśmy o 20. Okolicę pokrywała gruba warstwa śniegu, także nasze twarze od razu rozpromieniły się w uśmiechu. Wysiedliśmy z ciepłego samochodu i momentalnie zaatakował nas mróz. Szybko zaczęliśmy pakowanie, ubieranie stuptutów i mocowanie do plecaków rakiet śnieżnych, które tata tego samego dnia wypożyczył. Wszystko to trwało ledwie 10 minut, ale wystarczyło, żeby zimno stało się nieznośnie dotkliwe: dłonie zaczęły grabieć i szczypać, chłód ogarniał całe ciało. Nie było na co czekać - ruszyliśmy w drogę.

Udaliśmy się niebieskim szlakiem, który prowadził stromym zboczem, na którym stało kilka domów. Ten krótki, ale męczący odcinek, zapowiadał jak miała wyglądać reszta drogi: śniegu było po kolana, szło się ciężko, ale dzięki temu krew zaczęła sprawniej krążyć po organiźmie i niebawem znów poczułem w dłoniach ciepło.

Weszliśmy w końcu w las, w którym warunki nie były lepsze. Za to widoki... Księżyc świecił intensywnie rozświetlając drobinki lodu pokrywające grubą warstwę śniegu, sprawiając, że skrzył się on jak gdyby na jego powierzchni rozsypane były niezliczone ilości małych brylancików. Niesamowity widok.

Doszliśmy do polanki, z której końca mogliśmy podziwiać dalej ten wspaniały zimowy pejzaż. Następnie ruszyliśmy dalej, powoli przedzierając się przez zaspy. Nachylenie nie było wielkie, jednak warunki na trasie bardzo nas spowalniały. W końcu, po sporym kawałku, stwierdziliśmy, że warto założyć rakiety. Ciężko opisać jak zwiększył się komfort chodzenia, gdy to zrobiliśmy: nie zapadaliśmy się już tak bardzo, a dzięki szerokiej podstawie kwestia wyciągania nóg ze śniegu odeszła w zapomnienie. Mam nadzieję, że uda mi się wrzucić film w komentarzu, który to pokaże.

Dzięki rakietom nasze tempo nieznacznie wzrosło i w końcu doszliśmy do przełęczy pod Małym Krzystonowem. Od tamtego miejsca druga była już ubita pod trasy narciarskie. Spróbowałem zdjąć rakiety, ale buty przebijały wierzchnią warstwę lodu i zapadały w znajdujący się pod spodem śnieg, co utrudniało chodzenie. Założyłem je więc ponownie i ruszyliśmy dalej.

Księżyc cały czas lśnił na niebie, a wokół niego lśniły gwiazdy, widoczne na ciemnym niebie jak na dłoni. Przeszliśmy przez małą polanę, która migotała wesoło kryształkami lodu. Tuż za nią teren zaczął wznosić się bardziej pod górę, ale nie odczuliśmy tego znacząco dzięki temu, że droga była twarda. Niebawem weszliśmy na Polanę Stumorgową, na końcu której widać było nasz cel: przykryty chmurą szczyt Mogielicy. Klimat był nierealny.

Przed końcowym podejściem znajdowała się wiata z ławą, więc postanowiliśmy zatrzymać się przy niej na chwilę w drodze powrotnej. Zaczęliśmy wspinaczkę, która była bardzo męcząca: było stromo, a śniegu znowu było po kolana. Udało się nam jednak dotrzeć pod wieżę, która w tamtych warunkach wyglądała jak wyjęta z jakiejś powieści fantastycznej. Ostrożnie weszliśmy na górę po jej oblodzonych stopniach. Oczywiście nie liczyliśmy na żadne widoki, jednak sama wieża, obrośnięta lodem, kusiła swoim wyglądem, przynoszącym skojarzenia z kopalnią soli.

Po zejściu postanowiłem spróbować przybić pieczątkę do #diadempolskichgor , a że mróz był bezlitosny, umówiliśmy się z tatą, że zejdzie już do wiaty i odpali kuchenkę, aby przygotować kawę. Z przybijania pieczątki nic nie wyszło: co prawda tusz był, jednak gąbka zamarzła, więc stempel nie został odpowiednio odsądzony i zamiast ładnego rysunku wyszła ogromna plama. Straciłem na tej zabawie zbyt dużo czasu i powoli przestałem czuć palce, więc zabrałem bety i zszedłem do umówionego miejsca. Taty jednak tam nie było.

Od razu domyśliłem się, co się stało - schodząc tata nie odbił w prawo na niebieski szlak, tylko poszedł na wprost żółto-zielonym. Ręce drżały mi już z zimna i ledwo udało mi się wykręcić do niego numer. Na szczęście odebrał i potwierdził, że źle idzie i musi zwrócić. Wyciągnąłem z plecaka koc termiczny, owinąłem się nim jak się dało i czekałem. Było wręcz okrutnie, a ja miałem na sobie bieliznę termoaktywną, podkoszulek, cienki sweter i cienką kurtkę - odpowiedni ubiór do wędrówki, beznadziejny przy długich postojach.

Tata w końcu dotarł, ale zrezygnowaliśmy z robienia kawy, zamiast której rozgrzaliśmy się herbatą z termosa, po czym udaliśmy się w drogę powrotną. Część trasy mieliśmy schodzić czerwoną ścieżką dydaktyczną, która odbijała od żółtego szlaku z polany Stumorgowej. Żadnej ścieżki jednak nie było, bo wszystko przysypane było grubą warstwą śniegu. Kolejny raz dziękowaliśmy za cud w postaci rakiet śnieżnych; nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez nich.

Schodzenie było już samą przyjemnością. Las wyglądał obłędnie, co chwila widzieliśmy bałwanki stworzone z obsypanych białym puchem niskich drzewek, gałęzie wysokich uginały się natomiast tworząc jak gdyby bramy. W pewnym momencie zeszliśmy ze znakowanej ścieżki i skręciliśmy w jedną z oznaczonych na mapach dróżek. Chyba byliśmy pierwszymi osobami, które szły nią od długiego czasu, bo nie było na niej widać żadnych śladów. Rakiety sprawowały się perfekcyjnie, ułatwiając marsz i dając sporo radości.

Wkrótce doszliśmy do utwardzonej już drogi biegnącej wzdłuż Mogielicznego Potoku, którą też trafiliśmy na parking, gdzie czekał na nas oblodzony, gotowy do skrobania samochód. I teraz podsumowanie: według map ta trasa miała nam zająć 3h50, co w latem zajęłoby pewnie 3h. W ciężkich zimowych warunkach trwała jednak 6h45 i to z odpowiednim sprzętem (kijki, rakiety). Wybierając się w góry zimą trzeba mieć zawsze na uwadze, że planowana droga zajmie dłużej, niż może być to pokazywane na mapach turystycznych. Dobrze dobrany sprzęt oraz kondycja to podstawa, żeby taka wycieczka zakończyła się sukcesem.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #wycieczka #zima #fotografia #beskidwyspowy #noc
8010fe9e-1679-4adc-8e21-550fe2815424
03dccce1-1c16-4bea-84ce-35301e66dad7
bdac6a8a-f244-4d06-8fa1-c1a0c3f13038
0843650d-3d77-4daf-ae04-cb7fefb22567
c5fc15d9-2cf9-4101-94dd-217105cbbb50
Piechur

Tutaj tata pokazuje kijkami grubość pokrywy śnieżnej.


https://streamable.com/3jikky

moderacja_sie_nie_myje

@Piechur Fajny trip. W plecakach to coście nosili? Jedzonko jakieś? Czy to atrapa żeby wygląało na poważne wyjście w góry jak w paście?

Piechur

@moderacja_sie_nie_myje Tata miał w swoim prowiant i chyba pół szafy na wszelki wypadek. Ja zwykle chodzę z 20l plecakiem, mieści się w nim wszystko, czego potrzebuję.

Felonious_Gru

@Piechur tym razem nie dam się nabrać

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Ostatnio była Mogielica, więc dziś dla odmiany Mogielica. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 1 kwietnia 2024 (poniedziałek)
Staty: 8km, 3h50, 360m przewyżyszeń

Ten wypad wisiał w powietrzu już od długiego czasu. Po 3 miesiącach bezruchu spowodowanego pojawieniem się małego Robaczka oraz ciągłymi chorobami Myszy, nareszcie trafiła się okazja na krótką trasę: na święta przyjechali do nas teściowie, więc postanowiłem to w niecny sposób wykorzystać. Jak zwykle zadzwoniłem do taty z informacją, że mam zielone światło na wyjście, także pierwszego członka ekipy już miałem.

Żeby jak najkrócej zostawiać żonę i teściów z dzieciakami, postanowiłem iść gdzieś niedaleko na wschód słońca tak, aby wrócić do domu jak najwcześniej. W głowie miałem kilka szczytów, lecz gdy dość niespodziewanie na wyprawę wyraziła chęć również moja babcia, to obciąłem je do tych, które nie będą ponad jej możliwości. Stanęło na Mogielicy, na którą mieliśmy wejść z parkingu Zalesie-Wyrębiska. Trasa ta była nam znana, ponieważ dwa lata wcześniej szliśmy tam razem z Myszą (opowiadałem o tym w jednym z wcześniejszych wpisów).

Poniedziałkowym rankiem, około 2 w nocy, wyruszyliśmy z Krakowa. Z poprzedniego wypadu pamiętałem, jak wyglądała droga prowadząca na parking: szerokości jednego samochodu, kręta, prowadząca ostro pod górę. Nastawiona na mapach Google nawigacja kazała mi się kierować na Szczawę i w jej okolicy skręcić w bardzo nachyloną drogę. Była gorsza niż pamiętałem i ręce miałem spocone z nerwów, wyjeżdżając większość czasu na jedynce. W pewnym momencie dojechaliśmy pod jakiś dom, spod którego nawigacja kazała jechać na wprost. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wysiadłem z auta, jednak wzrok mnie nie mylił: przede mną była zwykła, błotnista, leśna droga ze sporymi koleinami po traktorach. Mapy postanowiły zrobić mi psikusa na Prima Aprilis.

Jakoś udało się zawrócić i równie powolnie zjechać z powrotem do drogi głównej. Tata w międzyczasie szukał prawidłowej trasy prowadzącej na parking. Wjechaliśmy w ciasne osiedle domków jadąc tak, jak kierowała nas nawigacja, i znowu okazało się, że poprowadziła nas nie do końca właściwie, ponieważ przed nami pojawił się znak zakazu wjazdu z wyłączeniem mieszkańców. Czas naglił, więc licząc na to, że nikt nie będzie tamtędy zjeżdżać w świąteczny poranek, pojechałem dalej. Po kilkunastu minutach stresującej jazdy byliśmy już na miejscu. (Dla zainteresowanych: na parking powinno się wjeżdżać od Przełęczy Słopnickiej.)

Wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy przygotowania. Babcia dostała dwie latarki (jedną na pas, drugą na głowę) oraz kijki, i gdy mieliśmy pewność, że niczego nie zapomnieliśmy, wyruszyliśmy w drogę. Trasa prowadzącą zielonym szlakiem trochę się zmieniła od czasu, gdy szliśmy nią poprzednio - po sam krzyż partyzantów wylany został asfalt i wszystko wskazywało, że w planach jest kładzenie go również dalej. Niestety, w niedalekiej przyszłości Mogielica najpewniej straci swój urok, bo jeśli dobrze pamiętam na Polanie Stumorgowej znajdującej się pod samym szczytem ma pojawić się jakiś kompleks wypoczynkowy (w internecie można znaleźć określenie "bacówka", ale wiemy, jak to w Polsce wygląda).

Spod krzyża rozpoczęliśmy podejście na Przehybę. Babcia złapała lekkiej zadyszki, więc robiliśmy co jakiś czas krótką przerwę. Nie czuła się jednak słabo i chyba spodobał jej się klimat nocnej wyprawy. Na ścieżce pojawiły się kamienie, na których poprzednim razem babcia się wywróciła, więc razem z tatą szliśmy w niedalekiej odległości, żeby móc ją skutecznie asekurować.

Dość szybko złapaliśmy wszyscy dobry rytm i kontynuowaliśmy marsz. Trasa nie była wymagająca i trochę ostrzej zaczęło się robić dopiero kawałek za Przehybą, chwilę przed połączeniem się ze szlakiem żółtym. Wkrótce szliśmy już Rezerwatem, podziwiając rozjaśniające się niebo, które raczyło nas pięknymi kolorami widocznymi spomiędzy nagich jeszcze drzew. Wiedziałem już, że nie zdążymy zobaczyć wschodu na wieży, jednak najważniejsze było to, żeby babcia szła swoim tempem (które tak czy siak było dobre).

Przed samą Mogielicą kawałek trasy prowadził ostrzej pod górę po wystających z ziemi skałach, więc szliśmy bardzo ostrożnie, uważając cały czas na każdy krok. Po tym krótkim odcinku dotarliśmy w końcu pod okazałą wieżę, która niedawno została ponownie oddana do użytku. Weszliśmy na nią licząc na ładne widoki, jednak trochę się rozczarowaliśmy, bo pył z Sahary, którego w tamtych dniach naniosło sporo nad Europę, skutecznie ograniczał widoczność. Ledwo było widać sąsiedni Ćwilin, a Tatry pozostało nam sobie wyobrazić.

Pod wieżą zrobiliśmy przerwę na posiłek i odpoczynek, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze przy punkcie widokowym z Krzyżem Papieskim. Następnie kontynuowaliśmy zejście pięknie oświetlonym lasem. Humory mieliśmy fantastyczne, poranny spacer dobrze nam zrobił. Idąc tą samą ścieżką odkrywaliśmy ją na nowo, tym razem mogąc w pełni docenić jej walory estetyczne. Często zatrzymywaliśmy się, żeby po prostu posłuchać lasu i poczuć wiatr na policzkach.

Zejście minęło raz dwa i bardzo szybko znaleźliśmy się z powrotem na parkingu. Zapakowaliśmy rzeczy do bagażnika i ruszyliśmy do domu. Wycieczka była bardzo udana i cieszyłem się z tego, że udało nam się spędzić wspólnie czas w tak przyjemny sposób. Coś czuję, że babcię uda się namówić w tym roku na jeszcze jeden wschód.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
2e1d6699-09e8-49ff-a308-6b90d23d0341
ccfb210e-d809-4af6-a988-1a680b291c02
926a7f02-3757-4b28-ad09-efe35c3e3294
31b1f331-aed9-466c-a2b5-095897f3bc23
5dec2486-b01a-4ff9-803c-6ac415c9d7d5
Pouek

Wchodziłem na Mogielicę tym żółtym szlakiem od zachodniej strony na ciężko, tj z plecakiem 120l. Nigdy nie zapomnę tej pionowej ściany na ostatnim odcinku, część mnie tam została xD

Piechur

@Pouek Przez Polanę? No to szacun, ten ostatni kawałek to morderca

Pouek

@Piechur wróć, skłamałem. To był niebieski szlak, konkretnie picrel, przed spankiem na Polanie. Gdybym miał ująć jednym słowem charakter tej niepozornej, niebieskiej nitki byłby to "ból"

22ac92c3-6aa0-437d-ba29-1d4dbd5b8791

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni: Mogielica. Zapraszam
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 3 października 2021 (niedziela)
Staty: 10.5km, 3h40, 580m przewyżyszeń

Na tę krótką wycieczkę wybrałem się z żoną, dzięki uprzejmości mojej kochanej mamy, która w tym czasie zajęła się Myszą. Nareszcie mogliśmy spędzić razem kilka chwil bez dziecka i chcieliśmy to dobrze wykorzystać. Pogoda zapowiadała się piękna, także postanowiliśmy udać się w góry na znaną nam już Mogielicę.

Tym razem startowaliśmy z przełęczy Rydza-Śmigłego i tu czekała nas najtrudniejsza część całej wyprawy: znalezienie miejsca do zaparkowania. Aut było mnóstwo, każdy chciał wykorzystać sprzyjającą niedzielną aurę. W końcu udało się zostawić samochód i ruszyliśmy w trasę.

Zielony szlak prowadził chwilę leśną drogą, po czym dołączył się do asfaltowej nawierzchni idącej między gospodarstwami. Na szczęście odcinek ten był krótki i wkrótce znów weszliśmy w las. Ścieżka, którą się wspinaliśmy, usiana była dużymi kamieniami i na początku płynęła nią woda, trzeba więc było uważać, żeby się nie poślizgnąć.

Po jakimś czasie podejście zrobiło się ostrzejsze, co trochę nas spowolniło. Warunki były jednak świetne: poza tym, że było wyjątkowo ciepło jak na październik, to dookoła robiło się coraz bardziej kolorowo od żółtych, pomarańczowych i brązowych liści, rozświetlanych przez słoneczne promienie. Złota Polska Jesień w całej krasie.

Doszliśmy na polanę Wyśnikówkę, skąd rozpościerał się piękny widok na Beskid Wyspowy oraz sąsiedni Ćwilin. Wśród wysokich, wyblakłych traw dużo osób zrobiło sobie piknik i korzystało ze słońca. My jednak nie zatrzymywaliśmy się i weszliśmy na teren Rezerwatu Mogielica.

Po krótkim odcinku prowadzącym po skalistym podłożu i pomiędzy przepięknie ubarwionymi drzewami, znaleźliśmy się na szczycie. Wieża widokowa niestety była zamknięta, więc nie było nam dane podziwiać z niej widoków. Zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i zdecydowaliśmy, że czas na powrót.

Zejście zaplanowaliśmy żółtym szlakiem, który przez pierwszą część, znajdującą się jeszcze na terenie rezerwatu, prowadził bardzo kamienistą ścieżką, z której w kilku momentach wystawały duże skały. Kolejny etap, mimo, że bardziej nachylony, był już całkiem przyjemny. Podłoże usiane było opadłymi liśćmi, tworząc z nich pomarańczowy dywan.

Minęliśmy polanę u Błazka, na której rosły pojedyncze drzewa (chyba) jabłoni, skacząc po kamieniach przeszliśmy przez potok Czarna Rzeka i po jakimś czasie znaleźliśmy się w Słopnicach Królewskich. Stamtąd, niestety, czekała nas droga pod górkę prowadzącą poboczem jezdni - mało ciekawy końcowy etap.

W ten sposób miła wycieczka i fajnie spędzony wspólnie czas się skończył. Chcąc go jeszcze trochę wydłużyć, zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej w jednej z przydrożnych karczm, żeby zjeść obiad, a piszę o tym tylko dlatego, bo zamówiłem w niej przepyszne zsiadłe mleko, takie które trzeba było wyjadać łyżką. Idealne zakończenie pięknego dnia.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
54506f27-f329-4136-ac14-5e24701c1eb1
c4d4b7e1-0aca-4fe5-956f-7690ccfd3b0d
d116e59b-5e1a-4180-8b72-e82ad6339552
530d7970-98a2-439f-9096-1ca9e7b72b4c

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje - dzisiaj trasa bez fajerwerków, ale jako taka.
---------
Szczyty: Cichoń, Ostra, Jeżowa Woda, Modyń (Beskid Wyspowy)
Data: 16 lipca 2022 (sobota)
Staty: 14km, 4h20, 745m przewyżyszeń

Przez jeden lipcowy tydzień stałem się słomianym wdowcem, także chciałem dobrze wykorzystać możliwości, które ten stan dawał. Razem z bratem i koleżanką już od kilku miesięcy przebąkiwaliśmy, że można by spróbować wspiąć się na Rysy, a że warunki pogodowe zapowiadały się nieźle, postanowiliśmy kilka dni wcześniej rozgrzać się krótką trasą.

W zanadrzu miałem kilka pętelek, które zaplanowałem wcześniej w wolnych chwilach, a że towarzystwu było obojętne, gdzie pójdziemy, postawiłem na Modyń. Do naszej ekipy dołączyła jeszcze szwagierka i psiak koleżanki, i w sobotni poranek ruszyliśmy wszyscy na trasę z małego parkingu w Wierzyce.

Czarnym szlakiem weszliśmy pod Cichoń, spod którego mieliśmy od razu udać się na Ostrą, jednak trochę się zagapiliśmy i poszliśmy w przeciwną stronę. Dopiero mijając Tokań coś nas olśniło, że takiego szczytu nie było chyba na trasie, i po sprawdzeniu lokalizacji musieliśmy zawrócić. Nie ma jednak tego złego, bo po drodze szwagierka ustrzeliła aparatem pięknego motyla (może jest tu ekspert, który powie, co to za gatunek?).

Aby dotrzeć do Ostrej trzeba było zejść do drogi, a następnie po drugiej jej stronie wejść znów w las - ścieżka była wąska i słabo widoczna. Po krótkiej wspinaczce byliśmy już na górze. Teren się wypłaszczył i zanim się obejrzeliśmy, mijaliśmy Jeżową Wodę. Psiak koleżanki latał dookoła wesoło, a trasa nie sprawiała nikomu problemów. Miało się to jednak niebawem zmienić.

Aby wejść na Modyń, musieliśmy najpierw zejść niebieskim szlakiem do miejscowości Młyńczyska. Zaraz po wyjściu z lasu, jeszcze podczas schodzenia, nastał jednak najgorszy etap wycieczki: kolejne 3 kilometry trzeba było iść po asfalcie. Słońce grzało okrutnie, wiatru było jak na lekarstwo, cienia brak, a my musieliśmy człapać pod górę po twardej drodze. Nie polecam wchodzić od tej strony, zero frajdy.

W przełęczy Cisowy Dział, gdzie w końcu się wspięliśmy, była wiata, w której upoceni zrobiliśmy przerwę na posiłek. Zaraz obok znajdowała się droga krzyżowa, a kawałek dalej ogromny krzyż, który tradycyjnie w podobnych miejscowościach musi górować nad okolicą. Zjeżdżały tam również samochody z turystami, którzy planowali szybką eskapadę na szczyt - z tego miejsca było na niego ledwo półtora kilometra.

Założyliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej. Niebieski szlak wkrótce zaczął prowadzić dość ostro nachyloną ścieżką, którą drwale zwozili ścięte drzewa za pomocą małych traktorów. Podejście nie stanowiło jednak dla nas kłopotu, najważniejsze było, że w końcu schowaliśmy się w cieniu.

Jak wspominałem, ten odcinek na Modyń nie był długi, więc dość szybko znaleźliśmy się na szczycie, co stało się jasne, gdy między gałęziami ujrzeliśmy znajdującą się tam wieżę widokową. Zanim się na nią wspięliśmy, zrobiliśmy przerwę przy kamiennym stole, na którym życie mógłby poświęcić sam Aslan, a następnie strzeliliśmy zdjęcie przy tabliczce z nazwą szczytu. Polana pod wieżą, bo chyba tak należy nazwać to miejsce, była całkiem spora i oferowała kilka miejsc do siedzenia.

Gdy weszliśmy na wieżę pogoda akurat się skaprysiła: zrobiło się pochmurno i zaczął wiać chłodny wiatr. Popatrzyliśmy chwilę na okolicę, po czym zeszliśmy na dół i czarnym szlakiem udaliśmy się w drogę powrotną do samochodu. Po krótkim odcinku szeroką leśną ścieżką znów trafiliśmy na asfalt, którym dotarliśmy już na mały parking.

Trasa miała stanowczo za dużo odcinków prowadzących jezdnią, dlatego wiem, że kolejny raz na pewno nią nie przejdę. Na tamten moment spełniła jednak swoją funkcję, bo z rozgrzanymi odpowiednio nogami byliśmy już gotowi na zaatakowanie najwyższego szczytu w Polsce.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
d11c3561-ca2b-4cd7-9a0b-6baa2e68df71
3aee6ffd-2361-47a7-b119-4e18994baba5
42d7baa7-9b0a-4dfc-8478-a308c77fceb6
76c3f63c-b0fd-478a-a1cb-8177304efb82
4296a898-a526-45dd-988b-5a70e8b178f3
ZygoteNeverborn

@Piechur Straszne twarze od tego chodzenia po górach się robią.

szymek

@ZygoteNeverborn nie wzięli rutinoscorbinu

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na poświątecznego #piechurwedruje , w którym opiszę krótką trasę na Ciecień.
---------
Szczyty: Ciecień, Księża Góra (Beskid Wyspowy)
Data: 18/19 kwietnia 2023 (wtorek/środa)
Staty: 7.5km, 2h15, 460m przewyżyszeń

To był szybki temat - telefon do taty wieczorem czy chce wyskoczyć na krótką trasę, później usypianie Myszy i już jazda na miejsce. W Wiśniowej, do której dojechaliśmy o 22:15, zostawiliśmy auto przy wjeździe na czyjeś pole i ruszyliśmy zielonym szlakiem zdobyć Ciecień.

Dość szybko znaleźliśmy się między wysokimi drzewami i w miarę szeroką drogą wspinaliśmy się coraz wyżej. Podejście było raczej z tych bardziej nachylonych, ale forma dopisywała i obyło się bez zadyszki. Zanim się obejrzeliśmy, byliśmy już na szczycie, a minęło zaledwie 45 minut od początku marszu.

Postanowiliśmy zejść nieco niżej do miejsca, w którym znajdował się punkt widokowy, czyli mała, odsłonięta polanka. Możnabyło z niej zobaczyć sąsiadujący Lubomir - my widzieliśmy ciemność. Wróciliśmy na Ciecień, żeby napić się herbaty, po czym udaliśmy się niebieskim szlakiem w stronę Księżej Góry. Ta część drogi była czysto spacerowa, bo zostało nam już tylko schodzenie. Na trasie nie było nic wartego odnotowania.

By dostać się na Księżą Górę musieliśmy zejść ze szlaku i przez chwilę wspinać się pomiędzy kilkoma powalonymi drzewach. Myślałem, że będzie to po prostu kolejny nieoznaczony szczyt, jednak oprócz tabliczki z jego nazwą, która znajdowała się na małej polance, naszym oczom ukazał się również ołtarz z ławeczkami, a także ciekawie wyglądająca kapliczka zbudowana z kamieni. Nie jestem pewien, czemu do tego miejsca nie prowadzi jakiś krótki szlak, podczas gdy np. do Wielkiego Kamienia (czyli kawałka dużej skały) przy Krzywickiej Górze już tak.

Nadszedł czas na powrót. Wróciliśmy do skrzyżowania, które wcześniej minęliśmy, i żółtym szlakiem skierowaliśmy się w stronę miejsca, gdzie zostawiliśmy samochód. Było trochę błotniście i raz mało brakowało, żebym się w to błoto wywrócił. Fragment drogi prowadził przy potoku, więc zszedłem do niego w poszukiwaniu jakiegoś znośnego ujęcia, tak żeby po tej mało ekscytującej wycieczce został jakikolwiek ślad.

Wkrótce dotarliśmy do asfaltowej drogi, którą już całkiem szybko doszliśmy do auta i udaliśmy się do domu. Wyprawa, pomimo braku jakichś większych wrażeń, była jednak udana i spełniła swoją podstawową funkcję - pozwoliła nam na chwilę wyrwać się z codzienności i zaczerpnąć świeżego, bogatego w leśny aromat powietrza.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
fa86757d-a4af-4478-a0ac-c96cad20a1e1
d0385666-706a-4ee2-9162-daabd7f5e92a
44c4a455-257a-440b-8050-7fd3fc8048af
89c6af49-c715-413d-8227-64f71f80e7e8
zuchtomek

@Piechur nocą jeszcze nie wędrowałem po lesie za wiele, jakoś nie widzę w tym celu


Dlaczego nocą?

Piechur

@zuchtomek Brak czasu w dzień Poza tym jest spoko klimacik, zwłaszcza zimą

zuchtomek

@Piechur Tak myślałem, że czasu brak, a nogi niosą

ErwinoRommelo

Ale klimacior w nocy, kiedys sie tak przejde, pewnie zabladze no ale ratownicy tez musza cos robic.

Piechur

@ErwinoRommelo Teraz, jak już nie ma śniegu, to najfajniej iść na wschód słońca, bo las nie jest aż tak ciekawy, żeby się cały czas błąkać w ciemności. Za to zimą spokojnie całą noc można w nim spędzić, klimat nie z tej ziemi

Mr.Mars

@Piechur Wilki nie wyją w nocy?

Piechur

@Mr.Mars Podczas tych trochę ponad 20 razach, gdy wędrowałem po zmroku, słyszałem wycie wilka jeden raz. Najczęściej spotykam sarny albo łanie, raz widziałem kunę, dwa razy zająca, raz maciorę z warchlakami (i to w Tyńcu), raz lisa (nad morzem).

Zaloguj się aby komentować

Nareszcie, po 3 miesiącach przerwy, udało się wyrwać Na trasie z babcią i tatą

#piechurnatrasie

#gory #podroze #beskidwyspowy
531b32cc-dcc2-49aa-85fd-84000c363dd4
gutek

15 grudnia bywało mroźniej😅

329c15b0-a30c-4004-ab0e-8e935ae3524f
Piechur

@gutek Klimat w pytę Mam takie z nocnego wyjścia, kiedyś wrzucę

Albert_Einstein

Odetchnąć pełną piersią na górskim szlaku. Esencja życia.

Piechur

@Albert_Einstein Kolega widzę rozumie

UmytaPacha

@Piechur ale fajnie : 3

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Co było obiecane, musi być dotrzymane, także dziś w #piechurwedruje  będzie wschód na Ćwilinie - bonusowe fotki w komentarzu. Zapraszam! 
---------
Szczyty: Czarny Dział, Ćwilin (Beskid Wyspowy)
Data: 14 kwietnia 2023 (piątek)
Staty: 21.5km, 6h15, 840m przewyżyszeń

Pewnego dnia, siedząc w pracy, poczułem nagle, że muszę się gdzieś wyrwać, bo oszaleję. Sprawdziłem szybko pogodę na kilku portalach, poprowadziłem kilka tras na mapach turystycznych i miałem już coś w rodzaju planu - chciałem zobaczyć wschód słońca na Ćwilinie. Czemu tam? Ponieważ szczyt jest odsłonięty i widać z niego Tatry, poza tym jest w miarę blisko mojego miejsca zamieszkania.

Sprzedałem pomysł tacie, który rzecz jasna wyraził chęć na dołączenie do wycieczki. Startowaliśmy z Mszany Dolnej, z której ruszyliśmy na trasę o 2:20. Na szczyt miał nas prowadzić cały czas żółty szlak, którym jeszcze do tamtej pory nie szedłem.

Początkowo droga była asfaltowa. Prowadziła chwilę pod górę do małego osiedla domków, po czym mijając go szła przez pole. Trasa do Czarnego Działu, małej górki leżącej po drodze, była niewymagająca i raczej przyjemna, maszerowało się bez problemu. Częściowo szliśmy między drzewami, a częściowo na skraju lasu i brzegiem pół. Na Dziale byliśmy już po około godzinie od rozpoczęcia wyprawy. Znajdowała się tam ławka do siedzenia, miejsce na ognisko i polanka.

Kontynuowaliśmy marsz przez coraz bardziej błotnisty las. Kijki przydawały się podczas pokonywania rozległych kałuż. Przez jakiś czas trasa dalej była łagodna i zastanawialiśmy się, czy babcia dałaby radę nią przejść, ale wkrótce zaczęło się podejście na Ćwilin, które rozwiało te myśli.

Szlak usiany był kamieniami i głazami, które przeszkadzały w chodzeniu. Dodatkowo zrobiło się bardziej stromo i teren nie wypłaszczał się aż do samego szczytu. Gdzieniegdzie leżały jeszcze małe placki śniegu, pozostałość po raczej słabej zimie.

O 4:50 wyszliśmy z lasu na skraj rozległej polany Michurowej, co zwiastowało, że byliśmy już blisko celu. Po chwili przechodziliśmy obok profesjonalnego miejsca na ognisko, które można zrobić na szczycie, a po kilku kolejnych krokach znaleźliśmy się na Ćwilinie. Wiało okrutnie, więc założyliśmy kurtki i rozpoczęliśmy oczekiwanie na wschód.

I tu przydałoby się powiedzieć, że cały szczyt był w chmurze. Nie mieliśmy dużych nadziei, że będzie nam dane cokolwiek zobaczyć. Mijały minuty, robiło się jaśniej, a chmura jak była, tak była. W jednej krótkiej chwili przewiało ją tak, że zrobiło się małe okienko z widokiem na Tatry, wprawiając nas w ekscytację, trwało jednak bardzo krótko i wszystko szybko wróciło do poprzedniego stanu.

Minęła godzina, o której słońce miało wstać. Minęło też kolejne 15 minut i nie zapowiadało się, żeby warunki miały się zmienić. Zrezygnowany powiedziałem do taty, że czas wracać, ale nalegał, żeby jeszcze chwilę zostać, bo a nuż się uda coś zobaczyć.

Nie minęła minuta od jego słów i nagle zrobiło się zupełnie przejrzyście. Naszym oczom ukazało się piękne słońce wznoszące się niedaleko Mogielicy i rozlewające się ciepłą żółcią po okolicy. W oddali widać było Tatry, pod którymi przewalały się kłęby chmur, jak stada owiec pędzone na pastwisko. Nie mogliśmy uwierzyć naszemu szczęściu i jak dzieciaki śmialiśmy się i wołaliśmy się nawzajem: "Patrz tu! Patrz tam! Widzisz to?!", ganiając po polanie w te i we wte.

Było naprawdę zjawiskowo i obawiam się, że żadne zdjęcie czy nagranie nie będzie w stanie oddać sprawiedliwości temu, co mogliśmy zobaczyć. Nasze doznania i radość były spotęgowane zresztą tym, że jeszcze kilka chwil wcześniej mieliśmy zrezygnować i opuścić szczyt. Przez dłuższy czas, którego nie liczyłem, sączyliśmy ten piękny pejzaż starając się wiernie odmalować go w pamięci.

Nadszedł jednak czas na powrót. Pożegnaliśmy Ćwilin i tą samą trasą udaliśmy się w stronę Mszany. I tutaj wspomnę, że jak nie lubię wchodzić i schodzić taką samą drogą, tak w przypadku wypraw na wschód w ogóle mi to nie przeszkadza - las nocą wygląda zupełnie inaczej niż w świetle dnia, więc miałem wrażenie, jakbym szedł inną trasą. Mijaliśmy te same rozległe kałuże i dzięki padającym na nie pierwszym promieniom słońca nawet one wyglądały urokliwie.

Dalsza droga też dostarczała miłych widoków. Jak wspominałem, duża jej część prowadziła skrajem lasu i brzegiem kilku polan, także idąc można było rozkoszować się panoramą na pobliskie góry. Minęliśmy ponownie Czarny Dział i, szybciej niż byśmy chcieli, zakończyliśmy wycieczkę w Mszanie. Wróciłem do domu, wypiłem kawę i rozpocząłem pracę. Myślami byłem jednak dalej na Ćwilinie, który zrobił mi tamtego poranka na prawdę miłą niespodziankę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
791d3a17-c750-4cc7-a5ed-fa9685bd955c
85c0ac4b-0add-4f7b-817e-7336528978c7
bdd6f622-f32f-474c-8170-98eddc21b8b7
fd2bd6c6-1a18-41e3-89b5-ef18b3dab9b8
66c7e5ed-5bf6-4ade-b261-11a8c7315399
Opornik

@Piechur 


>ruszyliśmy na trasę o 2:20.


Wariat.

Ale zdjęcia pikne.

3t3r

@Piechur takie wypady nad ranem/w nocy najlepsze Zwlaszcza latem jak w nocy jest zdecydowanie chlodniej

Piechur

@3t3r O tak Ciężko pobić satysfakcję jaką się ma, gdy w końcu zaczyna robić się jasno i świat odkrywa się z tej nocnej kołderki

cebulaZrosolu

@Piechur kurde zazdro, mojemu staremu to się nawet po browary nie chcie chodzić...

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W swoich wpisach wspominam czasem o tym, że przy wyprawach z dzieckiem w nosidle warto korzystać z kijków dla dodatkowej asekuracji. Dzisiaj w #piechurwedruje historia o tym, dlaczego uważam to za istotne. Zapraszam!
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 5 października 2021 (wtorek)
Staty: 8km, 2h40, 355m przewyżyszeń

Październik był wyjątkowo ciepły, a jesienne barwy osiągnęły chyba punkt krytyczny, jeśli chodzi o intensywność. Szkoda było nie wykorzystać takich warunków, więc pewnego ranka postanowiłem, że po pracy pójdę z Myszą na krótką trasę w góry. Zadzwoniłem również do babci, która zwykle próbuje wykręcić się jakoś od wyjść na spacery, ale gdy pada słowo klucz "góry" nagle odnajduje w sobie więcej energii. Taką trzyosobową ekipą udaliśmy się na zdobycie Mogielicy, która jest najwyższym szczytem Beskidu Wyspowego.

Szukałem trasy szybkiej, z jak najmniejszą liczbą przewyższeń - startowaliśmy późno, więc nie mieliśmy dużo czasu, dodatkowo była to mimo wszystko wyprawa z 87 letnią babcią i półtorarocznym dzieckiem. Znalazłem jednak taką, która spełniania te wymogi, a prowadzić miała zielonym szlakiem z parkingu Zalesie-Wyrębiska. Ustawiłem trasę na nawigacji i niebawem byliśmy na miejscu. Tu muszę napisać, że droga prowadząca na parking była bardzo wąska (praktycznie na jedno auto) i miejscami dość stroma.

Zapakowałem Mysz w nosidło i ruszyliśmy w górę. Przez pierwszy kilometr trasa była łagodna, później zaczynała się bardziej nachylać. Ścieżka usiana była brązowymi liśćmi, las wyglądał zjawiskowo. Nie mogliśmy się napatrzeć na ufarbowane jaskrawą żółtą barwą korony drzew. Jesień jest jednak uzdolnioną malarką.

Szliśmy tak sobie przez las, a mi pomimo ruchu zaczęło się robić nieco chłodno. I tu czas wspomnieć o pierwszym poważnym niedopatrzeniu - w trakcie dość szybkiego zbierania się zerknąłem na pogodę i jeśli chodzi o temperaturę to miała być powyżej kilkunastu stopni, więc nie brałem żadnej kurtki ani bluzy, pojechałem w samym podkoszulku. To, czego nie sprawdziłem, to siła wiatru, a zaczynało wiać coraz dotkliwiej przenikliwym chłodem.

Wyjąłem młodą z nosidła i założyłem jej dodatkowe warstwy ubrania. Babcia na szczęście też była przygotowana, więc byłem jedynym, który marzł. Kontynuowaliśmy wspinaczkę, a na drodze zaczęło się pojawiać coraz więcej luźnych kamieni i głazów wystających z ziemi. Szliśmy więc ostrożnie, a ja w kilku miejscach asekurowałem babcię.

Wreszcie dotarliśmy do punktu widokowego z krzyżem, który znajduje się zaraz przed szczytem. Ścieżka do niego prowadząca momentami składała się z samych wystających z ziemi skał. Widoczki były obłędne, a chylące się już ku zachodowi słońce potęgowało tylko brykające wokół nas pomarańcze i brązy. Po kilku kolejnych krokach znaleźliśmy się na szczycie.

Zrobiliśmy krótką przerwę pod nieczynną jeszcze w tamtym okresie wieżą widokową. Wiało okrutnie i zmarzłem już tak, że szczękały mi zęby - w tamtej chwili postanowiłem sobie, że zawsze będę brał jakieś dodatkowe okrycie na zapas, choćby nie wiem jak ciepło miało być. Założyłem Myszy na kurtkę bluzę, a na spodenki kolejne dresy. Po tym, jak babcia napiła się gorącej herbaty, a młoda wtrąciła serek, zdecydowaliśmy, że najwyższy czas się ewakuować, tym bardziej, że słońce chyliło się ku zachodowi.

Ze względu na porę szliśmy szybciej, nie chcieliśmy, żeby noc zastała nas w lesie. Przez całą wycieczkę, poza nosidłem na plecach, miałem na brzuchu plecak z prowiantem, rzeczami na zmianę dla Myszy i zestawem do zmiany pieluszek. W ręku trzymałem kijki, które uznałem za niepotrzebne, bo najgorszy etap mieliśmy za sobą. I tak, dzięki połączeniu pośpiechu, ograniczonej przez plecak na brzuchu widoczności oraz braku dodatkowej asekuracji, potknąłem się i upadłem.

Jak to się mówi: to był moment. Poczułem tylko, że się potykam i nie miałem nawet możliwości złapania równowagi. Nosidło i znajdująca się w nim Mysz kompletnie zmieniły mój środek ciężkości i runąłem tylko jak długi na kamienistą ścieżkę, waląc głową w leżący na niej głaz. Szybko i niezdarnie starałem się podnieść, a w głowie miałem zapętloną jedną myśl: "Żeby tylko Myszy nic nie było".

Udało mi się w końcu wstać. Młoda strasznie płakała, a babcia, blada ze strachu, próbowała mi pomóc. Zdjąłem w końcu z siebie nosidło, wypiąłem Mysz z pasów i sprawdziłem, czy jest cała - na całe szczęście nic jej nie było i najadła się tylko strachu. Ja miałem trochę rozwalone kolano, otarte dłonie i łokcie, i nabitego małego guza na czole, jednak bez lecącej krwi. Nie przejmowałem się tym jednak; przytulając córeczkę myślałem tylko o tym, jakim byłem idiotą, żeby tak nas narazić. W głowie momentalnie pojawiły się gorsze scenariusze. Co, jeśli Mysz uderzyłaby głową w kamień? Co gdybym stracił przytomność?

Noga trochę bolała, ale nie było tragedii. Młoda się uspokoiła i dała się znowu zapakować do nosidła. Uspokoiłem babcię i ruszyliśmy dalej - tym razem już z kijkami, bez plecaka zasłaniającego buty, patrząc uważnie pod nogi. Nie minęło jednak 10 minut, a zdarzył się kolejny wypadek: babcia również potknęła się o kamień i upadła na ziemię. Podbiegając myślałem, że dostanę zawału, i wyobrażałem sobie najgorsze, jednak i tym razem mieliśmy szczęście, bo babci, poza otartym kolanem, nic nie było.

Ostatnie promienie słońca już dawno zniknęły pomiędzy drzewami, zaczęło robić się ciemno. Gdy doszliśmy do samochodu, była 18:30, a dookoła panował mrok. Zapakowałem młodą do fotelika, sprawdzając, czy na pewno nic jej się nie stało podczas upadku. Sprawdziłem również w jakim stanie jest babcia, ale wszystko było w porządku.

Ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Oczywiście i na tym etapie nie mogło zabraknąć wrażeń. Na początku wspominałem, że droga, która prowadziła na parking, była wąska i stroma. No więc teraz w podobnych warunkach musieliśmy zjechać do Szczawy. Praktycznie cały czas miałem wciśnięty hamulec i pod koniec zaczął się już ślizgać i śmierdzieć. Udało się jednak zjechać w końcu na dół i dołączyć do drogi prowadzącej na Mszanę. W domu byliśmy około 20, a mi po głowie plątały się różne myśli.

Zdarzenia z tego dnia doprowadziły mnie do następujących wniosków jeśli chodzi wyjścia w góry z dzieckiem w nosidle: nigdy nie iść samemu; zawsze asekurować się kijkami, zwłaszcza przy schodzeniu; nie zawieszać plecaka na brzuchu; nie spieszyć się. Ktoś może uznać te punkty za zbyt radykalne i ma do tego prawo, ja jednak musiałem zaliczyć upadek, aby do nich dojść i wprowadzić je realnie w życie. To zdarzenie prześladuje mnie do dzisiaj, bo przez własną krótkowzroczność i głupotę doprowadziłem do bardzo niebezpiecznej sytuacji, która mogła skończyć się znaczenie gorzej, niż to miało miejsce.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
85b1f220-dacb-4b39-941e-cd44b01a206a
d667937e-c4af-4418-bf81-9c6793ce5e26
28a7797b-01bc-47fd-bb60-f89cc6459cf0
b7e115ca-ad21-4138-a8bc-54868bb59ae6
8e737147-1741-454f-b7a2-c785a7f350ce
Opornik

@Piechur dobrze że nie wypadła, ja nie przypinałem.

co do środka ciężkości ja noszę kamizelkę taktyczną czasami, i na klacie mam wszystkie podręczne i ciężkie rzeczy, typu woda, lornetka, telefon, to mi trochę wyśrodkowuje środek ciężkości jak noszę plecak.

Piechur

@Opornik Akurat zawsze ją przypinałem pasami. Ciekawy patent z kamizelką - w tym roku mam nadzieję zacząć chodzić z drugą córą, to się lepiej przygotuję

Opornik

@Piechur Zauważyłem że co raz więcej ludzi nosi różne outdoorowe chest-rigi, kamizelki do biegania, itd. firmy "cywilne" się za to wzięły.


Moda przyszła od militarystów, jest to po prostu wygodne i praktyczne.

Anteczek

TL;DR facet się wyjebał z dzieckiem w nosidle. Dziecku na szczęście nic się nie stało.

Piechur

@Anteczek Jeszcze babcia, zapomniałeś o babci

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj o krótkiej rodzinnej wycieczce. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Śnieżnica (Beskid Wyspowy)
Data: 10 września 2021 (piątek)
Staty: 6km, 2h, 355m przewyżyszeń

To była wycieczka spontaniczna, czyli najlepszego typu. Od samego rana pogoda dopisywała dając mi wyraźne znaki, żeby się gdzieś ruszyć, więc skończyłem wcześniej pracę i pojechaliśmy całą rodzinką pochodzić chwilę po górach. Trasa z założenia miała być krótka, żeby zdążyć do domu przed zmrokiem, i w ten sposób wybór padł na leżącą nieopodal Śnieżnicę.

Samochód zaparkowaliśmy na płatnym parkingu w Gruszowieckiej przełęczy, z której 2 miesiące wcześniej wychodziłem z babcią i młodą na Ćwilin. Na podejście wybraliśmy zielony szlak, który był raczej łagodny przez większość czasu. Po pokonaniu krótkiego asfaltowego odcinka weszliśmy w las.

Szeroką drogą wkrótce doszliśmy do położonego w lesie ośrodka rekolekcyjnego dla młodzieży. Wyglądał całkiem fajnie, był zadbany i okazały. Minęliśmy go i niebawem dotarliśmy do stacji górnej wyciągu narciarskiego. W tym miejscu można było zobaczyć kawałek panoramy zawierający leżące w oddali szczyty innych gór.

Z tego miejsca szlak zanurkował znów w las, tym razem prowadząc już fajną, usianą korzeniami ścieżką, którą dotarliśmy na Śnieżnicę. Pod krzyżem, znajdującym się niedaleko tabliczki z nazwą szczytu, zrobiliśmy krótki postój na smakołyki i ciepłą herbatę. Mysz wzięła kijki i radośnie chodziła po nierównym terenie, odkrywając las na chwiejnych jeszcze nóżkach.

Na jednym z drzew był zawieszony znak, który kierował chętnych na znajdujący się nieco niżej punkt widokowy, ale nie zdecydowaliśmy się do niego pójść. Pomimo, że pogoda nadal dopisywała, rosnące gęsto drzewa, wśród których się znajdowaliśmy, skutecznie blokowały ciepłe promienie słońca i zaczęło robić się chłodno.

Drogę powrotną przebyliśmy niebieskim szlakiem, który był trochę bardziej nachylony niż zielony, ale bez tragedii. W jednym miejscu przy ścieżce rosły gęsto śliczne fioletowe dzwonki, więc naturalnie zatrzymaliśmy się, żeby Mysz mogła je pooglądać.

Reszta trasy do samochodu minęła szybko i wkrótce zmierzaliśmy już do domu. Wycieczka udała się perfekcyjnie - wykorzystaliśmy fajnie ładny kawałek dnia, spędzając wspólnie miłe chwile. Zdecydowanie lepsza opcja od kiszenia się w domu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
e617e062-6379-4647-bd92-b7c7cebec7a3
0406716a-d9b2-46ab-a92f-0b2e492affed
16d96e81-e148-4d5e-9594-3b44f9aceb8f
5bdc0978-e944-42c6-aaae-ce7172e0aadb
f6c0ac57-74f5-40a3-a472-d50461984631

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym opowiem o wejściu na Szczebel - tym razem z Mszany. Zachęcam do czytania i obserwowania tagu
---------
Szczyt: Szczebel (Beskid Wyspowy)
Data: 19/20 listopada 2022 (sobota/niedziela)
Staty: 14km, 3h45, 720m przewyżyszeń

Na tę wycieczkę umówiłem się z kuzynem, żeby rozruszać trochę stare kości. Wyruszyliśmy po tym, jak udało mi się uśpić Mysz, i chwilę przed 23 byliśmy w Mszanie Dolnej na parkingu przy dużym sklepie z owadem w kropki w nazwie, skąd ruszyliśmy w stronę szczytu.

Aby dostać się na czarny szlak musieliśmy cofnąć się trochę w stronę Kasinki Małej idąc przy głównej ulicy łączącej te dwie miejscowości. Następnie szlak poprowadził chwilę między domami i ostatecznie daliśmy nura do lasu. Było dość mroźno, ale jak zwykle żwawy marsz dostarczył odpowiednią dawkę ciepła.

Idąc w ciemności szeroką leśną drogą przegapiliśmy miejsce, w którym szlak skręcał w dół do koryta płynącego obok potoku, i musieliśmy kawałek zawracać. Przejście przez sam potok nie sprawiło problemów, natomiast od tego miejsca zaczynało się ostrzejsze podejście pod górę trwające praktycznie do samego szczytu.

Mimo ostrego nachylenia trasa bardzo mi się podobała. Ścieżka była wąska, prowadziła między drzewami, mijaliśmy również co chwilę wysokie, odsłonięte skały - było ciekawie, a dzięki śniegowi, którego pojawiało się coraz więcej, zaczęło robić się bardzo klimatycznie. Wkrótce wszystkie drzewa, które mijaliśmy, oblepione były jego grubą warstwą i w świetle latarek wyglądały po prostu pięknie.

Droga minęła całkiem szybko, mimo, że była męcząca. Dotarliśmy na Szczebel, na którym zrobiliśmy przerwę na gorącą herbatę i jedzenie. Szczyt był całkowicie pokryty śniegiem i lodem, zamrożona flaga Polski obijała się w ciszy o maszt wydając nieco upiorne dźwięki. Wkrótce zaczęliśmy marznąć, więc zdecydowaliśmy się na zejście.

Zielonym szlakiem doszliśmy do przełęczy Glisne - nie pamiętam, żeby na tym odcinku było coś szczególnie ciekawego. Z przełęczy czerwonym szlakiem skierowaliśmy się na Mszanę. Znów spory kawałek musieliśmy iść przy ulicy, na której mieliśmy okazję zobaczyć pokaźnych rozmiarów łanię przebiegającą przez nią kilka metrów przed nami.

Dalsza część drogi prowadziła przez fragment lasu oraz przez pola, na których leżał jeszcze plackami topniejący śnieg, pod którym czaiło się błoto. Znów nic ciekawego. Wróciliśmy w końcu na parking i pojechaliśmy do domów. Sam czarny szlak prowadzący przez Szczebel jest całkiem interesujący, więc jeśli ktoś planowałby go przejść bez robienia pętli, to nie powinien być zawiedziony - ze względu na nachylenia, poleciałbym raczej kierunek Mszana-Lubień.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidwyspowy #fotografia
1149b1f6-e5fd-4a42-ba5b-e93d7bda918c
7db1484a-582a-4595-a260-714afa2680d6
67b6a687-e781-4f11-8ad8-62d16b3bc09b
8dda100a-e053-412c-ad61-fc5b8675fafb
45773676-2eaa-4c70-8c33-2b770f9d8f9a

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie będzie o niespodziewanych spotkaniach w ciemności. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Lubogoszcz Zachodni, Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 31 października/1 listopada 2022 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 13km, 3h20, 610m przewyżyszeń

Październik roku 2022 był wyjątkowo łaskawy pod względem pogody i raczej rozpieszczał względnie ciepłą aurą (jak na tę porę). Chciałem wycisnąć z niego tyle, ile się dało, więc zacząłem planować krótką eskapadę na jego końcówkę. Po kilkumiesięcznej przerwie od nocnych wędrówek zapragnąłem do nich powrócić, a z kim lepiej było to zrobić, niż z kuzynką, z którą takie łażenie zaczynałem.

Tego wieczoru dość późno udało mi się uśpić Mysz, przez co do Mszany Dolnej, z której planowaliśmy wystartować, dojechaliśmy dopiero o 23. Założyliśmy czołówki i ruszyliśmy na Lubogoszcz. Wybór padł na ten szczyt z prostej przyczyny: był blisko i jeszcze na nim nie byliśmy.

Prawie dwa początkowe kilometry prowadziły przy asfaltowej drodze, skręcając później w uliczkę wiodącą do leżących u podnóża góry domów. Następnie szliśmy wąskim korytem strumyka, w którym pełno było błota i mokrych kamieni. Póki co szału nie było. Dopiero po pół kilometra weszliśmy do lasu.

Zaczęło się robić stromiej. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził po błotnistej drodze rozjeżdżonej przez traktory zwożące z lasu ścięte kłody. W pewnej chwili zobaczyliśmy na jednym z drzew coś migoczącego w świetle naszych latarek. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś śmieć wisi na gałęzi, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że była to kuna. To był pierwszy raz, gdy widziałem to zwierzątko na wolności. Wyglądała zabawnie, bo dość nieporadnie próbowała wspiąć się na wyższą gałąź. Postanowiliśmy jej nie przeszkadzać i ruszyliśmy dalej.

Trochę zasapani dotarliśmy do Zapadlisk. Od tego momentu robiło się już nieco łagodniej. W świetle latarki drzewa, gałęzie i stare pniaki wydawały się ruszać. Zaczęliśmy wkręcać sobie z kuzynką różne historie i wkrótce każdy cień zdawał się nam być czyhającym w ciemnościach psychopatycznym mordercą.

W tej rozkosznej atmosferze doszliśmy do Lubogoszcza Zachodniego. Według map znajduje się on na szlaku, ale mi wydaje się, że musieliśmy do niego trochę zboczyć podążając za oznaczeniami na drzewach. Szczyt był w każdym razie oznaczony tabliczką, przy której stała ławka. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Idąc tak przez ciemny las przez chwilę pogrążyliśmy się we własnych myślach i jakiś czas szliśmy w ciszy. Nagle usłyszeliśmy przed sobą szelest suchych liści na ścieżce. Zatrzymaliśmy się, a włosy na karku stanęły mi dęba. Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało. Kuzynka wciągnęła tylko powietrze ze strachu, a ja w przypływie jakiegoś pierwotnego instynktu schowałem ją za sobą, chwyciłem oburącz kijek kierując jego ostrzejszą stronę w przód i wydałem z siebie ryk niczym prawdziwy jaskiniowiec. Słychać było, że zwierzę skręciło nagle w las, a my jeszcze chwilę staliśmy w miejscu.

To krótkie doświadczenie naładowało nas konkretną dawką adrenaliny. Ruszyliśmy przed siebie, tym razem starając się wydawać jakieś dźwięki: a to stukając kijkami o kamienie, a to zwyczajnie rozmawiając. Wystarczyła chwila, a już obracaliśmy całą sytuację w żart.

W taki sposób znaleźliśmy się na Lubogoszczu. Miejsca na szycie było sporo, było kilka ławek do siedzenia i tabliczka z nazwą szczytu, przy której zrobiliśmy sobie zdjęcie. Zjedliśmy po kanapce, napiliśmy się gorącej herbaty i zielonym szlakiem zaczęliśmy wracać do samochodu.

O drodze powrotnej nie mam zbyt wiele do napisania - ot, zwykła leśna ścieżyna, trochę błotnista. Dość szybko wyszliśmy spomiędzy drzew i dalszą część trasy schodziliśmy już asfaltem. Wkrótce minęliśmy cmentarz, przeszliśmy przez coś na kształt rynku i dotarliśmy do auta.

Sama trasa pod względem atrakcyjności była raczej średnia, ale spróbuję przejść nią ponownie w dzień, może wtedy będzie lepiej. W każdym razie, spotkania z dzikimi mieszkańcami lasu zdecydowanie dodały jej koloru i to dzięki nim w ogóle o niej pamiętam.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
95029536-68b0-4d2e-b51c-9fed9f4acf28
50cab8f9-0a02-4fb1-90ed-8f0ad8eb870f
eeafc8e7-034e-4698-b421-a48589c05c67
Mr.Mars

@Piechur 


Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało.


Pewnie miły niedźwiadek przyszedł zobaczyć, kto chodzi w nocy po lesie.

Piechur

@Mr.Mars Hehe, w połowie zeszłego roku jakiś się kręcił w okolicach Lubogoszcza rzeczywiście

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje będzie o tym, czemu warto dokładniej przyjrzeć się trasie, którą się planuje. Zapraszam!
---------
Szczyty: Luboń Wielki (Beskid Wyspowy)
Data: 24 lipca 2022 (niedziela)
Staty: 8.5km, 5h45, 600m przewyżyszeń

Kilka dni przed tą wyprawą byłem w Tatrach, więc czułem się w obowiązku dać trochę wytchnienia żonie, która w tym czasie zajmowała się Myszą. Rzecz jasna wymyśliłem, że wezmę Gryzonia w góry, dzięki czemu małżonka miałaby część dnia tylko dla siebie. Zacząłem szukać trasy, która nie byłaby przesadnie długa ani wymagająca - raz, że młoda spędzała jeszcze wtedy takie wycieczki w nosidle; dwa, że udało się namówić babcię do wspólnego wyjścia.

Robiąc różne pętlę prowadzące przez szczyty znajdujące się blisko Krakowa trafiłem na Luboń Wielki, na którym jak się okazało babcia jeszcze nie była, mimo że pochodzi z okolic Mszany. Zerknąłem tylko szybko na ilość kilometrów i przewyższeń, szacowany czas przejścia, i stwierdziłem, że damy radę.

Niedzielnym porankiem wyruszyliśmy w drogę do Rabki-Zdrój. Pogoda zapowiadała się pięknie, więc byliśmy nastawieni optymistycznie. Zostawiliśmy samochód na parkingu przeznaczonym dla turystów, który znajdował się pod Lewiatanem (płatny 10 zł), zapakowałem Myszora w nosidło i ruszyliśmy w trasę.

Wejście zaplanowałem niebieskim szlakiem. Krótki kawałek szliśmy asfaltem, który nagle się skończył, a zastąpiła go bardzo błotnista, rozjeżdżona traktorami droga. Staraliśmy się iść poboczem, ale i tak buty mieliśmy załatwione. W końcu weszliśmy do lasu, gdzie było trochę lepiej, i tam młodej coś strzeliło. Zaczęła się drzeć, płakać, wrzeszczeć, że chce do domu. Uspokajanie jej trwało dobre 15 minut, a może i więcej, ale w końcu udało się ją okiełznać - wróciła bez problemu do nosidła i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Nie mam pojęcia o co jej chodziło, był to pierwszy i ostatni raz, gdy miała taki atak szału (w górach oczywiście, nie w ogóle).

Trasa nie była jakoś specjalnie ciekawa. Szliśmy dość kamienistą ścieżką otoczoną wysokimi drzewami, spomiędzy których nie było wydać żadnych widoków. Minęliśmy leśną kapliczkę i kontynuowaliśmy wchodzenie. Babcia tradycyjnie buszowała po krzakach w poszukiwaniu malin, które dawała Myszy. W taki sposób, dość spokojnym tempem, doszliśmy na szczyt.

Z Lubnia rozpościerał się ładny widok na północny-wschód: widać było z niego sąsiadujący Szczebel, a także Lubogoszcz Zachodni. Na górze zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, której głównym celem było to, aby młoda rozprostowała trochę nogi i pobrykała dookoła. Spędziliśmy tam dobre 40 minut, wykorzystując ten czas na posiłek i skorzystanie z drewnianego wychodka. W końcu uznaliśmy, że czas wracać, także wziąłem Mysz na plecy i skierowaliśmy się na żółty szlak.

Początkowo trasa była spokojna i spodziewałem się takiej samej nudy, jak przy wchodzeniu. Wkrótce miałem się przekonać, w jakim błędzie byłem. Zejście stało się nagle bardzo strome, poprzecinane wystającymi korzeniami drzew. Popatrzyłem na babcię i zapytałem, czy wracamy, ale hardo odpowiedziała, że idziemy dalej. Schodzenie wyglądało tak, że asekurując się kijkami robiłem kilka kroków, po czym podawałem babci rękę, żeby przypadkiem się nie potknęła. Młoda na szczęście się nie wierciła, a odcinek był stosunkowo krótki, więc operacja zakończyła się sukcesem.

Podczas naszego schodzenia minęło nas jednak kilka osób, które oprócz tego, że wyrażały wielki podziw dla babci (88 lat w dniu wycieczki) i gratulowały jej kondycji, to jednak ostrzegały nas przed kolejnym odcinkiem. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale zacząłem się mocno niepokoić. Szliśmy jednak dalej pięknym lasem, podziwiając wznoszące się obok skały. Musieliśmy dobrze patrzeć pod nogi, bo ścieżka była usiana głazami. Szlak skręcił nagle w lewo i doszliśmy do miejsca, o którym mówili mijani wcześniej turyści.

Naszym oczom ukazało się duże gołoborze, usiane ogromnymi głazami, a trasa prowadziła właśnie przez nie i to dość stromo w dół. Zacząłem namawiać babcię, żebyśmy jednak wrócili do schroniska, ale nie chciała o tym słyszeć. Oceniłem nasze możliwości i postanowiłem, że zaryzykujemy - czy było to mądre, nie muszę chyba pisać.

Znowu, krok po kroku, bardzo ostrożnie i uważając pod nogi, zaczęliśmy schodzenie po głazach. Całe szczęście, większość była solidnie osadzona, ale i tak sprawdzałem każdy zanim ostatecznie decydowałem się stanąć na nim całym ciężarem. Stawiałem kilka kroków, po czym asekurowałem babcię trzymając ją za rękę. Mysz na tym etapie chyba zasnęła, co ułatwiało sprawę, bo nie wierciła się w nosidle. Ostatecznie nie poszło nam to nawet najgorzej, ale nie wyobrażam sobie schodzenia tamtędy, gdyby było wilgotno. Podsumowując, przejście około 400 metrów - od schodzenia po zboczu usianym korzeniami po opuszczenie gołoborza - zajęło nam jakieś 50 minut.

Udało się jednak, więc odetchnąłem z ulgą. Nieco bardziej rozluźnieni kontynuowaliśmy marsz po w dalszym ciągu nachylonym terenie pełnym wystających z ziemi skał i głazów. I wtedy stało się to, czego obawiałem się najbardziej - babcia potknęła się i wywróciła na duży blok skalny. Trwało to dosłownie chwilę, ale czas jakby się zatrzymał. Szybko podbiegłem, bojąc się, że babci stało się coś złego. Na całe szczęście skończyło się tylko na otarciu dłoni i kolana - ale przecież mogło być o wiele, wiele gorzej.

Od tamtego momentu zwolniliśmy jeszcze bardziej tempo, a ja nie odstawiałem już babci na krok. Niebawem na ścieżce nie było już tylu kamieni, nachylenie zmniejszyło się i szło się bardziej komfortowo. Wyszliśmy z lasu i naszym oczom ukazał się ładny widoczek. Reszta trasy minęła już bez niespodzianek i przykrych sytuacji - było ładnie, znacznie ładniej niż na równoległym niebieskim szlaku.

Dotarliśmy do ulicy, poszliśmy do auta; daliśmy jeszcze Myszy chwilę na rozprostowanie nóżek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po ponownym, dokładniejszym obejrzeniu trasy w domu okazało się, że schodziliśmy Percią Borkowskiego - informacja na jej temat była podana na mapach, wystarczyło je przybliżyć...

Babcia przez jakiś czas po tej wyprawie miała ranę na kolanie, ale zapewniała, że jej nie boli - ile w tym było prawdy, nie wiem. Wiem natomiast, że gdybym lepiej sprawdził tę trasę, na pewno byśmy nią nie poszli. Zrobiłem tego dnia wiele głupich rzeczy: od źle dobranego miejsca, po brak wycofania się w momencie, gdy była ku temu możliwość. Wyprawa mogła skończyć się na prawdę tragicznie i do dziś ciąży mi na sumieniu.

Mimo wszystko samą trasę polecam, jednak nie w deszczową pogodę, nie z bardzo małymi dziećmi (na pewno nie w nosidle), i nie osobom z ograniczeniami ruchowymi. Dodatkowo według mnie zdecydowanie lepiej wchodzić żółtym, a schodzić niebieskim szlakiem - taki wariant wybrałem, gdy w zeszłym roku wchodziłem ponownie na Luboń Wielki z tatą i Myszą (tym razem nie w nosidle) i było znacznie przyjemniej. Zainteresowanych odsyłam do jednego moich poprzednich wpisów (link niżej).

Trasa dla zainteresowanych.

Luboń Wielki - wejście żółtym szlakiem.

#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidwyspowy #fotografia
ac686731-49c1-4172-9b2d-0435ffa02f26
20033f8a-b98a-48fe-be79-4c2444f326e4
4a05678b-2bb4-4f71-8725-093d3fafbecc
92efa0b1-2d5e-4db6-9c6b-eafd752e4f2c
251720c2-86f4-40e5-813a-e0edca2dfb16
Mr.Mars

Jedynym uczestnikiem tej wycieczki, który niczym się nie martwił, była Mysza.

Piechur

@Mr.Mars No prawie Jeszcze kilka dni wspominała wywrócenie się babci, także musiała to w jakiś sposób przeżyć. Traumy raczej nie ma

WujcioWariatuncio

Szedłem dokładnie tą trasą w październiku. Wszedłem w mniej niż dwie godziny a wracałem 4. Te gołoborza to była jakaś masakra. Schodziłem dosłownie na dupie. Ślisko i stromo jak cholera. Widoki słabe bo chmury ale za to kwaśnica w schronisku była chujowa i stara.

b166fe28-05be-476f-842f-48dcfca9bc9d
702afaeb-ed3f-435e-aea6-f33742d446d6
ceb687e3-743d-408c-84e2-4d6fa955ec63
Piechur

@WujcioWariatuncio To schronisko to tak żeby stało chyba Byle się herbaty albo kawy gorącej napić. Choć szarlotka była ok

DanielYT

@Piechur To ja polecam przejść jeszcze kawałek dalej i zrobić Mały Szlak Beskidzki


Jedna z najciekawszych wypraw na jakiej byłem i często do niej sobie wracam w myślach


Mały Szlak Beskidzki - 137 km w 3 dni

https://youtu.be/-RIPoE3GNo8

Piechur

@DanielYT Mam w planach

Zaloguj się aby komentować

Następna