Rząd uprawiając antypisowki radykalizm, nie znalazł czasu na obsłużenie żadnych innych potrzeb. Rząd Platformy dla wyborców Platformy. I nikogo więcej.
Gdyby wybory odbyły się dziś - w pierwszą rocznicę "demokratycznego zrywu", w którym "Polacy pokazali swoje umiłowanie wolności" -
PiS z Konfederacją prawdopodobnie skleciliby rząd (mieliby nawet 250 mandatów). Co poszło nie tak?
1. Normalsi nie wiedzą, po co jest ten rząd
Z codziennej kakofonii medialnej wyborca dowie się, owszem, że Kaczyński właśnie zapowiedział zamach stanu po odzyskaniu władzy, na co Tusk mu napisał srogiego tłita, natomiast nie dowie się kompletnie niczego o tym, jakie są plany rządu na najbliższe lata w polskich przeklętych kwestiach, co z cenami prądu, podatkami, mieszkaniami. Eksperci, organizacje pozarządowe oraz dziennikarze specjalistyczni, którzy śledzą konkretne tematy, też nie za bardzo wiedzą, co ten rząd zamierza robić w dłuższym horyzoncie niż najbliższa bitka medialna z PiS-em.
Najważniejsze i najtrudniejsze pytanie, na które trzeba szukać odpowiedzi, sformułowali ekonomiści Ignacy Morawski i Marcin Piątkowski: jak przekształcić polską gospodarkę, żeby przy rosnących płacach nie konkurowała już kosztami pracy, tylko się unowocześniła. Co dalej, Polsko, co dalej? Rząd, który właśnie teraz powinien większość czasu poświęcić tej właśnie rozkmince, kompletnie tu zawodzi, bo uważa, akurat słusznie, że twardego elektoratu to nic a nic nie interesuje.
2. Radykalizacja Wilanowa
Wszelkie kiksy i błędy rząd przykrywa jeszcze większym antypisowskim radykalizmem. Kamery TVP są wysyłane do spektakularnych aresztowań, a premier porównuje rozliczanie PiS-u do procesów norymberskich. Nieustanne radykalizowanie języka i podkręcanie atmosfery ma jednak konsekwencje: systematycznie radykalizują się też wyborcy. Elektorat jest nieustannie bodźcowany.
Kiedyś przeciętny liberalny wyborca chciał głównie świętego spokoju, ciepłej wody, wielbił prezydenturę Kwaśniewskiego i Komorowskiego, ich koncyliacyjny styl, nie lubił lustracji i wszelkiego fanatyzmu, obecnie jest rozemocjonowany tak samo jak uczestnicy miesięcznic smoleńskich. Partię o nazwie PiS by zdelegalizował, jest absolutnym killerem z nożem w zębach, chce ciągania pisowców po placach i najlepiej publicznych egzekucji.
Rząd ten stan wzmożenia utrzymuje po coś. Prawdopodobnie chodzi o to, żeby twardy elektorat dotrwał w pobudzeniu co najmniej do wyborów prezydenckich. Jest tu jednak pewna skucha: radykalizowanie własnego elektoratu przynosi efekty podobne do bajki o uczniu czarnoksiężnika. Zradykalizowany wyborca zaczyna się domagać od rządu jeszcze bardziej radykalnych działań - Rozliczajcie! Teraz! Natychmiast! - rząd musi jakoś te samo nakręcające się oczekiwania obsługiwać, a obsłużyć właśnie nie może, bo państwo polskie takich rzeczy nie obsługuje, aparat państwa polskiego z radykalizmem jest niekompatybilny (na szczęście).
Przecież Romanowski, Szopa czy ktokolwiek inny usłyszy prawomocne wyroki najwcześniej za 8-10-12 lat (ja obstawiam, że razem z apelacjami będzie to bliżej ćwierćwiecza). I rząd to wie. Każdy, kto był raz choć przez chwilę ministrem i widział aparat państwa od środka, też to wie. Zamiast nieco spuścić powietrza z balonu rozliczeniowych oczekiwań i zająć czymś bardziej produktywnym (np. skrócić kolejki do szpitali lub do sądów), rząd ten balon pompuje w celach czysto PR-owych.
3. Kompletne lekceważenie geopolityki
Absolutnie każdy polityk, kiedy go zdjąć z tłitera, wziąć na bok i zapytać na trzeźwo, przyznaje rację, że podkręcanie nastrojów i polaryzacji obiektywnie służy Rosji. Każdy z tych polityków - przecież nie są idiotami, prywatnie to nawet ciekawi ludzie - wie doskonale, że siedzimy na beczce prochu, niech Izrael zacznie wojnę z Iranem, a geopolityczne domino już czeka, żeby ruszyć i wywracać kolejne kafelki. To może dojść do nas. Nasi politycy to zatem wiedzą, na offie kiwają z troską głowami, że - tak, tak, owszem - powinniśmy w tym niestabilnym świecie utrzymać jakąś spójność społeczną i minimalne pola konsensusu, po czym wracają do nawalanki.
4. Wrogiem jest wszystko, co nie jest na chama platformerskie
"Polska nauka tonie" - tak brzmiał niedawny wpis na oficjalnym profilu Polskiej Akademii Nauk. "No change has happened, absolutely none" - to z kolei słowa szefowej fundacji Panoptykon, zapytanej przez zachodnie media, czy po roku od zmiany politycznej coś realnie się w Polsce zmieniło. Katarzyna Szymielewicz: "Nowy rząd bawi się w polaryzacyjną grę, wykorzystując sztuczki, których nauczył się od poprzedniego rządu. Nadal mamy polityków, którzy nie rozwiązują problemów, ponieważ rozwiązywanie problemów spowodowałoby, że byliby znacznie mniej widoczni PR-owo". Rozumiecie to? Naukowcy z PAN, którzy pisowcami bynajmniej nie są, oraz szefowa fundacji, która przez osiem lat jeździła po PiS jak po burej suce (m.in. za Pegasusa), ledwie po roku uśmiechniętej Polski nie to, że są lekko rozczarowani, oni właśnie zaczynają być wku*****i. Już po roku!
Rząd uprawiając antypisowki radykalizm, nie ma czasu na obsługiwanie żadnych innych potrzeb.
5. Marginalizacja przystawek, które będą się mścić
Rząd Tuska to obecnie rząd Tuska. I nikogo więcej. To kolejna rzecz, która powoduje, że elektorat PO szaleje z zachwytu, a resztą jest nieco skonfundowana i zniechęcona.
Mamy więc obecnie rząd Platformy dla wyborców Platformy, ale już nie dla Lewicy i TD. Wszystko, co rządowi nie wychodzi albo czego nie udaje się uzgodnić, to wina albo lewicy albo hołowniowców (PSL jest tu częściej oszczędzany). To oni się kłócą! Ci straszni koalicjanci! Kiedy rząd obsadza spółki rodzinami, kolegami i koleżankami, wtedy też wina koalicjantów, a nie Platformy. Nawet jeśli PO gdzieś ordynarnie wsadzi własnego działacza z rodziną, to nadal skutecznie roztacza aurę, że to bardziej koalicjanci winni, a w ogóle to przecież Hołownia obiecywał, że będzie ustawa o konkursach w spółkach skarbu państwa, no i gdzie ta ustawa, jego pytajcie, co nam do tego?
6. Pogłębianie chaosu w sądach
Po roku od wyborów rząd nie tylko nie naprawił sądownictwa, lecz także potężnie zwiększył w nim chaos. Procesy trwają coraz dłużej, a adwokaci w internecie pokazują terminy rozpraw niczym pacjenci terminy zabiegów na NFZ. "Sprawa frankowa, apelacja, dostałem termin już na grudzień, tyle że… 2027 roku" - pisze jakiś mecenas. Inny się ironicznie cieszy, bo z podobną sprawą będzie czekać "tylko" do 2026 roku. Tymczasem rząd zamiast skoncentrować się na usprawnieniu sądownictwa, prześciga się z radykałami ze stowarzyszenia Iustitia w pomysłach, czy neosędziów powiesić, czy utopić w worku.
Ktoś już policzył, że po realizacji tych pomysłów z wydziału rodzinnego sądu w N z dziesięciu sędziów zostaje jeden. JEDEN. Bo reszta to neosędziowie, albo wylecą z zawodu, albo zostaną przeniesieni. Czy ktokolwiek z reformatorów pomyślał, jak to wpłynie na tenże wydział rodzinny i ile spraw jeszcze bardziej ugrzęźnie?
7. Totalsi nas ciągną wprost do XVIII wieku
Rząd nieustannie bierze udział w mistrzostwach Polski w polaryzacji stylem dowolnym. Podlizuje się własnym totalsom, zamiast ich cywilizować. Dlaczego to źle albo nawet bardzo źle? Zacytuję prof. Antoniego Dudka, który mądrym człowiekiem jest. Dudek: „
Nawet pobieżna analiza mediów społecznościowych potwierdza, że kultura przesady, której niewolnikami pozostaje zarówno większość polityków, jak i dziennikarzy, opanowała też umysły dominującej części obywateli. W ślad za liderami opinii oskarżają się oni o wszystko, co najgorsze, powielając przy tym najbardziej absurdalne zarzuty. Wciąż mam wrażenie, że to igranie z ogniem może doprowadzić nas do pogłębiającego się paraliżu państwa, który już przerabialiśmy w XVIII wieku, z wszystkimi tego dramatycznymi konsekwencjami". Amen.
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,31382719,rok-od-wyborow-mamy-rzad-platformy-dla-wyborcow-platformy-i.html#sondaz
#polityka