Wojna Krwi: Wiedźmińskie opowieści / Thronebreaker: The Witcher Tales
W skrócie: CD Projekt RED wziął to, co najlepsze z „Wiedźmina 3” i stworzył najlepszą grę w uniwersum wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego. Polski dublaż stoi na bardzo wysokim poziomie, tak samo jak fabuła i rozgrywka.
Z „Wiedźmina 3” najbardziej spodobała mi się minigierka polegająca na graniu w Gwinta. Uwielbiałem i rozgrywane partyjki, i poszukiwanie nowych kart rozsianych po świecie, a jak tylko udało mi się pokonać każdego przeciwnika i skompletować wszystkie talie, poczułem niedosyt. Powstanie sieciowej karcianki opartej na tym pomyśle jednak przyjąłem na chłodno, ponieważ nie przepadam za PvP, za to ucieszyłem się, że w produkcji była kampania dla pojedynczego gracza. Tylko że... zapomniałem o niej i przypomniałem sobie dopiero niedawno, przy zapowiedzi dodania „Wojny Krwi” do abonamentu Prime Gaming. :')
Główną bohaterką jest Meve, królowa Lyrii i Rivii. Jej królestwo zostało zaatakowane przez Nilfgaardczyków, a ona sama została zdradzona między innymi przez własnego syna, który ułożył się z wrogiem. Udało jej się uciec z więzienia i wraz z garstką wiernych żołnierzy oraz doradców, wyruszyła w długą podróż w celu zebrania większej armii i zdobycia sojuszników, z którymi mogłaby pokonać najeźdźcę. Co wcale nie jest takie łatwe.
REDzi dopowiadają historię, której strzępki poznaliśmy w powieściach Sapkowskiego. Od pierwszej ich gry w tym uniwersum byłem pod wrażeniem, jak zręcznie wykorzystują znane już fakty i opowieści i dodają coś od siebie. Może to głupie, ale prawie aż podskoczyłem z radości na krześle, gdy przeczytałem, że prom, którym Meve miała uciec z wojskiem, został przejęty przez kompanię, której przewodził siwowłosy wojownik... A potem drugi raz, gdy podczas walki na moście na Jarudze ta kompania przyłączyła się do bitwy.
Spodobała mi się oprawa graficzna - plansze wydają się ręcznie malowane, a poszczególne jej elementy są „żywe”. Na przykład drzewka kołyszą się poruszane wiatrem, trebusze wystrzeliwują pociski et cetera. Widzimy je z rzutu izometrycznego.
Ma to jednak swoją wadę - w grze ani trochę nie czuć skali posiadanej armii. Na mapie widzimy jedynie królową Meve, która porusza się pieszo. Jak to w takich grach bywa, wiele rzeczy musimy sobie wyobrazić, jednakże czasem przychodziło mi to z trudnością. Na przykład ani trochę nie czułem, że podczas przeprawy przez bagna żołnierze są wycieńczeni i mają dość wszędobylskich owadów i tak dalej. Albo że dezerterują czy giną dziesiątkami. Zmieniają się co najwyżej cyferki, jednakże sama rozgrywka nie została w żaden sposób utrudniona.
Za to okropecznie spodobał mi się dubbing - jak nie do końca jestem fanem polskiego dubbingu, tak zatrudniani przez REDów aktorzy i aktorki zawsze stają na wysokości zadania. Wielokrotnie powstrzymywałem się od przejścia do kolejnej planszy, by wysłuchać do końca narratora, mimo że czytam troszkę szybciej.
Sama rozgrywka także była świetna. Podstawą jest oczywiście gra w Gwinta, jednakże twórcy postanowili urozmaicać partyjki jak tylko się da. Na przykład przy szturmowaniu różnego rodzaju twierdz często jeden rząd przeciwnika zastawiony jest kartami palisad i bramy, które mają swoje właściwości i które można zniszczyć. Albo na mapie rozsiane są zagadki - dostajemy określony rodzaj i liczbę kart, które musimy wykorzystać w odpowiedni sposób, dostosowując się do postawionych wcześniej wytycznych. Niektóre są proste i da się je rozwiązać przy pierwszym podejściu, nad niektórymi potrafiłem się głowić przez kilkadziesiąt minut.
Grałem na najwyższym poziomie trudności i szczerze, według mnie powinien być domyślnym poziomem trudności. Gra nie jest trudna - oczywiście trzeba zaznajomić się z posiadanymi kartami i starać się wykorzystywać ich umiejętności oraz różnego rodzaju synergie. Oczywiście też przy niektórych potyczkach spędziłem sporo czasu, próbując je przejść, ale tylko jedna, ostatnia zresztą, sprawiła, że pomyślałem nad obniżeniem poziomu trudności, co też w końcu zrobiłem.
Finałowa walka jest bardzo wymagająca. Da się pokonać przeciwnika, jednakże wymagane jest odpowiednie zbudowanie talii, a część kart można po prostu pominąć - przez przeoczenie czy podejmowanie określonych decyzji fabularnych. Na przykład możemy zdecydować, czy chcemy kogoś przyjąć do drużyny czy przeciwnie. Czy zostawić go w armii pomimo dokonanych zbrodni, czy przepędzić. Na szczęście poziom trudności można w każdej chwili zmienić.
Oferowanie wyborów to coś, w czym REDzi są dobrzy. Szczególnie w takich, których konsekwencje pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Gra (nie)stety oferuje tylko jeden zapis stanu gry, do tego automatyczny, więc można zapomnieć o naprawieniu błędu. Jest to jednocześnie zaleta i wada. Zaleta, ponieważ jesteśmy zmuszeni żyć z dokonanymi wyborami. Wada, ponieważ jeśli popełnimy błąd (na przykład kupiłem ulepszenie obozu, z którego ani razu nie skorzystałem), to w żaden sposób tego nie cofniemy.
W grze jest też sporo easter eggów. Na przykład w pewnym momencie możemy spotkać młynarza, który oferuje nam złoto, a potem informuje o tym, że populacja czegoś tam się zwiększa. Innym razem możemy rozegrać partyjkę na zasadach znanych z innej karcianki, „Hearthstone”, czy gry „Puzzle Quest”. Fajne smaczki.
Z problemów technicznych: miałem jeden, często powtarzający się. Podczas rund przeciwnika, który grał armiami Nilfgaardu, rozgrywka często spowalniała. Komputer dość długo zastanawiał się nad zagraniem kolejnych kart, a ich efekty też się wydłużały. Problem nie występował w przypadku innych talii.
Zdecydowanie polecam. Według mnie „Wojna Krwi: Wiedźmińskie opowieści” to najlepsza gra z uniwersum Wiedźmina. Zgadzam się ze zdaniem mojego kolegi, który stwierdził, że CD Projekt RED powinien zająć się tworzeniem visual novelek. W mojej opinii świetnie radzą sobie z opowiadaniem historii, gorzej z oferowaniem fajnej rozgrywki. Wyjątkiem jest właśnie Gwint z „Wiedźmina 3” i „Wojna Krwi”.
#gry #steam #gog #wiedzmin