#truestory

0
64
Zabierając z garażu rzeczy do ubierania choinki wziąłem niewłaściwe pudełko z lampkami. Dwadzieścia metrów to sporo jak na połtorametrową choinkę, ale nie chciało mi się wracać do garażu, tym bardziej z małym dzieckiem. Jakoś dałem radę je rozwiesić. Efekt jak na zdjęciu, oczy spawacza gwarantowane. Jednak los okazał się łaskawy, po piętnastu minutach lampki się zjebały.

#swieta #truestory
30f92ab4-5578-4763-81e5-31374ef2eaa6
moll

@CoryTrevor chociaż zdjęcie zdążyłeś zrobić

Rozpierpapierduchacz

@CoryTrevor walaszek by tego piękniej nie napisał XD

Ringo

Lubię szczęśliwe zakończenia :D

Zaloguj się aby komentować

Czas na mały rant z wieczora.
Na moim osiedlu jest, jak to na każdym osiedlu, uliczka (dość spory ruch, bo dojazd do wielu osiedli) i sklep osiedlowy. Przed osiedlowym sklepem jest przejście dla pieszych, dość mocno uczęszczane.
Jadę dzisiaj samochodem, a na przejściu, na awaryjnych, parkuje sobie baba. Ofc nos w telefonie i wyjebane. Strąbiłem, pokazałem że to jest przejście, to przynajmniej pomachała i odjechała.
Zaparkowałem, wyszedłem z mieszkania i idę do sklepu, a przed przejściem, na awaryjnych stoi jakiś inny gość. Ten już nie zareagował na moje 'przed przejściem dla pieszych nie można parkować'. Wzruszył ramionami, coś tam powiedział i wywalone.
A przez przejście chodzą ludzie, samochody radośnie omijają debili co tam parkują i raz na jakiś czas ktoś kogoś potrąci.
I tak się żyje.
Czas chyba zacząć nagrywać filmiki i wysyłać na SM, może w końcu do czegoś się przydadzą.
Tak, jestem stary. Tak, przeszkadza mi to, bo tamtędy chodzę i Ci ludzie, w oczywisty sposób zwiększają szansę, że ja albo ktoś z moich znajomych czy ich dzieci, zostanie potrącony.

#zalesie #truestory #polskiedrogi
bartek555

"ja tylko na chwilke"


jak mnie pierdolec szczelal, jak w szczecinie, w centrum staja ludzie na kopercie PCK, bo obok sa kwiaciarki i kazdy tylko na chwilke po kwiatka, a potem pan bartek nie mogl zaparkowac i jezdzi w kolko. oczywiscie jeden chwilkowicz odjezdza i za chwile drugi chwilkowicz. zawsze ich kurwiow trabilem i gonilem.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
#codziennyrewir 6/115

rozdział krótki jak mój benis ( ͡°͜ʖ͡°)

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #2137 #lata90 #rewir

____________________________________________________

- Kamil, kurwa, to nie jest śmieszne, wychodź wreszcie! – Krzyknął Młody, waląc pięścią w drzwi łazienki. Staliśmy w piątkę w wąskim korytarzyku należącym do „mieszkanka” Kamila, podczas tych trzech tygodni zielonej szkoły.
- Nie, idźcie sobie! – Odpowiedział nam wściekły głos.
- Kurwa, a jak on sobie coś tam na serio zrobi? – Zaniepokoił się Sperma.
- Hej, Kamil! Pogadaj z nami! – Spróbowałem wywabić na zewnątrz przyjaciela.
- Nie!
- No chodź, bo jej wszystko powiemy! – Zirytował się Patryk. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, drzwi otworzyły się.
Kamil patrzał na nas pełnym nienawiści wzrokiem. Woda spływała z jego mokrych włosów na twarz i koszulkę.
- Nie zrobilibyście tego.
- Chcesz się przekonać? Co ty wyprawiasz? – Zapytał go Młody.
- Nie wasza sprawa. Czego ode mnie chcecie?
- Tak trudno się domyślić? Przyszliśmy żeby cię uratować. – Wzruszyłem ramionami, jakby było to oczywiste.
- Przed czym?
- Hmmm… Przed samobójstwem? Myślisz, że nie wiemy, że topiłeś się w umywalce? – Sperma skinął głową w stronę umywalki, wypełnionej po brzegi wodą. – Przez Monikę?
- Bo… Ona mnie nie chce… - Chłopak stracił panowanie nad sobą i zaczął głośno szlochać.
- No, daj spokój, będzie dobrze. – Pocieszałem go.
- No, chodź z nami. Pójdziemy na gofry, od razu ci przejdzie. – Poszedł w moje ślady Młody.
- Gofly? – Zapytał Kamil przez łzy.
- No, z sosem czekoladowym. Na dole w bufecie są.
- Dobla.
I tak potęga gofrów z sosem czekoladowym załatała złamane serce Kamila.

Zaloguj się aby komentować

Gdzie #codziennyrewir 4/115? Nie było bo leczyłem kaca ( ͡°ʖ̯͡°) Aaaale nie ma tego złego, macie więcej czytania ( ͡°͜ʖ͡°)

#codziennyrewir 4+5/115

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #2137 #lata90 #rewir

_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 3

Chyba dla każdego młodego chłopca zakup pierwszego prawdziwego roweru jest bardzo ważnym doświadczeniem, którego wspomnienie nie blaknie nawet po wielu latach.
Nie inaczej było ze mną – gdy tylko zdałem egzamin na kartę rowerową w drugiej klasie podstawówki, czekałem z wytęsknieniem na moment, w którym dostanę swoje własne dwa kółka i będę mógł jeździć gdziekolwiek tylko będę chciał. No, przynajmniej w obrębie naszego rewiru – dalej nie było mi wolno.
Tej nocy praktycznie w ogóle nie zmrużyłem oczu – byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć i z wytęsknieniem odmierzałem upływające na zegarze minuty oraz godziny.
Wstałem, gdy tylko na niebie pojawiło się słońce, jak najszybciej ubrałem się (wieczór wcześniej przygotowałem sobie już wszystko co potrzebne, żeby nie tracić cennego czasu) i pobiegłem do kuchni, by zrobić kanapki na śniadanie. Kucharz był ze mnie żaden, więc kromki chleba wyglądały, jakby ucięto je piłą mechaniczną – ale czy to było ważne?
Nalałem sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego i zacząłem pospieszne jedzenie.
- Cześć, co ty tu robisz? – Zapytała mnie nadchodząca z korytarza mama, na wpół jeszcze śpiąca.
- Zrobiłem śniadanie, żebyś nie musiała się przemęczać! – Odpowiedziałem wesoło, kłamiąc z nut, jak to na dziecko przystało. Wszyscy wiemy, że miałem w tym swój interes.
Ewelina wzięła szklankę, nalała sobie soku i usiadła naprzeciw mnie, podpierając dłonią głowę.
- Daj mi się najpierw obudzić, kochanie, dobra?
Nie dałem za wygraną. Nie wiem, czy było to efektem podniecenia całą sytuacją, czy może po prostu obsesyjnym pragnieniem posiadania roweru – ale w dosłownie kilka minut uwinąłem się ze śniadaniem, wrzuciłem talerz i szklankę do zlewu, a potem pobiegłem do łazienki.
Gdy ta okazała się zajęta, potruchtałem szybko po kluczyki do samochodu i przedni panel radia, a potem wyjąłem pierwszą lepszą parę butów z kolekcji mamy. Stanąłem przy drzwiach z nienaturalnym uśmiechem, a może grymasem na twarzy – i czekałem.
Dojechaliśmy do sklepu tuż przed otwarciem. Gdy już weszliśmy do środka, Ewelina powiedziała mi, żebym zapoznał się z dostępnymi rowerami, stojącymi przy całej długiej ścianie obiektu, co też radośnie uczyniłem, ona sam zaś opadła bezsilnie na pobliską ławeczkę, poprawiając bardzo pospiesznie upięte włosy.

Było tam chyba wszystko – rowery męskie, damskie, we wszystkich kolorach tęczy, w różnych rozmiarach, z koszykami, bagażnikami… Wybór tego jednego, odpowiedniego, zajął mi zapewne grupo ponad pół godziny, a kto wie, może i więcej? Czułem się jak we śnie i całkowicie straciłem poczucie czasu oraz przestrzeni.
Mama mimo wykończenia, wydawała się zadowolona. Wreszcie miała z głowy zakupy i mogła w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ja zaś, poświęcałem uwagę tylko nowemu niebieskiemu rowerowi, ledwo mieszczącemu się w samochodzie.
Teraz byłem kimś.

W ciągu niecałego tygodnia, uformowaliśmy z kolegami z klasy własny gang rowerowy. Nasze zajęcia ograniczały się do wspólnych wyścigów, „objazdówek” (czyli po prostu jeździe w określonej formacji lub gęsiego) i przesiadywania na łąkach, gdzie w owym czasie mieliśmy bazę.
- Ale moglibyśmy zrobić, żeby każdy członek gangu musiał coś zrobić. – Powiedział nieskładnie Sperma (wtedy znany jeszcze jako Patryk).
- Co? – Zapytał Młody, zakładając łańcuch w swoim rowerze.
- No nie wiem, ochrzcijmy nasze maszyny.
Wszyscy wymieniliśmy w ciszy powątpiewające wspomnienia.
- No jak te, statki. Rozbijemy na nich butelki.
- No możemy. Ale nic się im nie stanie od tego? – Zapytał Kamil.
- To przecież szkło. Co ma się stać, jak trafisz w metal? – Zasugerował Sperma. Jego rozumowanie było oczywiście błędne.
Zostawiliśmy piątego z nas - Patryka w obozie, by pilnował rowerów, a we czterech poszliśmy w stronę śmietniska, by znaleźć jakieś butelki. Wpół drogi, rozdzieliliśmy się na dwie pary – Kamil ze Spermą, a ja z Młodym.
Doszliśmy do małej stromizny, w której znaleźliśmy kilka „setek” – czyli stumililitrowych buteleczek po wódce.
- Chyba mamy, czego chcieliśmy. – Powiedziałem do Młodego, podnosząc pięć butelek. – Wracamy?
- Czekaj, nie bierz ich.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Klucha, mój brat, robił kiedyś coś podobnego. Potem przez tydzień płakał, bo wygiął rurę od ciosu.
- To co on zrobił?
- No przywalił czymś takim właśnie w rower. Ale mam pomysł. Patrz na to. – Chłopak wyjął z kieszeni zaśniedziałą jednogroszówkę i wcisnął ją w szyjkę jednej z butelek. Rozkręcił nią i uderzył w podeszwę buta. Czynność powtórzył kilkukrotnie, a potem zrobił to samo z drugą butelką.
- Trzymaj. Tylko uważaj z nią. Udawaj, że rozbije się normalnie.
Nie do końca rozumiałem, o czym kolega mówi, ale uwierzyłem mu.
- Hej, mamy butelki! – Ryknął na całe gardło.
Ceremonia miała się odbyć w naszym obozie. Podstawiliśmy na ziemi płytę dykty, by można było oprzeć na czymś stopkę chrzczonego roweru, a Kamil uroczyście nałożył na ramę pierwszej maszyny starą szmatę.
- Jesteś gotowy? – Spytał Młody Patryka i podał mu jedną z butelek. – Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Patryk uderzył buteleczką w ramę, tuż pod siodełkiem. Metal wydał głuchy odgłos, ale szkło nie pękło. Chłopak spróbował jeszcze raz – również bez skutku. Dopiero za trzecim razem, gdy wziął zauważalnie większy zamach, osiągnął sukces.
Kamil podbiegł i usunął szmatkę. Rurka ramy była wyraźnie wgięta, a lakier w kilku miejscach odprysł, ku niezadowoleniu właściciela.
Swój rower wyprowadził teraz Młody, a Kamil wyrecytował mu tą samą formułkę. Chłopak zamachnął się – przy uderzeniu butelka pękła w drobny mak, nie uszkadzając jednak ramy.
Chwilę później, do dzieła przystąpił Kamil – również pozostawiając po sobie niezbyt estetycznie wyglądające wgniecenie i przy okazji nieco uszkadzając lakier.
Przyszła pora na mnie. Z całej naszej paczki, mój rower był najmłodszy, więc z oczywistych względów bałem się go uszkodzić. Gdybym w pierwszym tygodniu wrócił do domu z wgniecioną ramą, napytałbym sobie tylko biedy u mamy.
- Jesteś gotów? – Zwrócił się do mnie Sperma. Przytaknąłem. - Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Zamachnąłem się spreparowaną butelką i uderzyłem w ramę. Szkło wyprysło z hukiem na wszystkie strony, ale po zdjęciu szmatki zobaczyłem, że metal pozostał nietknięty. Poczułem jak żołądek z gardła wraca na swoje miejsce. Uśmiechnąłem się do Młodego, dziękując mu w duchu za pomoc.
Zaraz potem, wyrecytowałem formułkę Spermie, który podobnie jak Kamil i Patryk, zostawił po sobie spory półkolisty ślad w rurce ramy.
Z Młodym nigdy nie wyznaliśmy przyjaciołom prawdy.

ROZDZIAŁ 4

Będąc na zielonej szkole, mieszkaliśmy w dwuosobowych pokojach, każdym z łazienką (co było poniekąd prawdziwym luksusem). I jeśli chcecie wiedzieć, to ja, Kamil, Młody i Patryk trafiliśmy do zupełnie oddzielnych mieszkanek. Ale my jesteśmy w tej historii jedynie postaciami epizodycznymi – ważny natomiast jest tu Sperma, wtedy wciąż znany jeszcze po imieniu i Tymek, którzy jakimś cudem, zostali przydzieleni razem.
Tymek był od zawsze klasowym popychadłem. Jeśli wierzyć opowieściom, urodził się kilka minut po swojej siostrze bliźniaczce Adzie, nieco podduszony, co niekorzystnie wpłynęło na jego rozwój umysłowy. Chłopiec był inny od rówieśników, co wraz z upływem czasu było widoczne coraz bardziej, ale dzięki staraniom rodziców, nie trafił do szkoły specjalnej i mógł uczyć się z normalnymi dziećmi.
Co nie znaczy oczywiście, że sam był normalny.
Już od pierwszych dni pobytu w ośrodku, Tymkowi było ciężko. Musiał kolejno rozpakować rzeczy współlokatora, później włożyć wszystkie jego ubrania do szafy, a gdy przychodził czas jakiejś wycieczki, nosił jego plecak. Robił za przysłowiowego Rumuna, mówiąc krótko.
Prawdopodobnie jeszcze pierwszego tygodnia, Patryk obmyślił więc plan wykorzystania Tymka do zarobienia paru złotych ekstra - nie mógł ich od niego „pożyczyć”, bo chłopak był już wtedy spłukany - kupił kilka drobnych pamiątek rodzicom, a resztę gotówki przetracił na automatach do gry.
Koncepcja była prosta: Tymek kładzie się na łóżku, przykrywa kołdrą, a klienci płacą za skakanie po nim (10 gr za dwa skoki). Potem chłopcy dzielą się łupem pół na pół.
Interes życia.
Wierzcie lub nie, ale w przeciągu godziny cały korytarz na naszym piętrze wypełnił się kolejką dzieci – z naszej i równoległych klas. Byli tam wszyscy – chłopaki, dziewczyny, kujony, łobuzy. Przy drzwiach do swojego pokoju stał Sperma, ubrany w zapiętą pod szyję koszulę (do kompletu z gumowymi klapkami na nogach), pobierając opłaty i wpuszczając klientelę do środka.
Tymek zaś leżał na łóżku pod oknem, w pozycji żółwik, starając się po prostu przeżyć. I tutaj wcale nie przesadzam – takich skoków, ciosów kolanami i łokciami jakie otrzymywał, nie powstydziliby się zawodowi wrestlerzy.
Po jakimś czasie, w pokoju Spermy i Tymka zjawił się kilkuletni Marcin, syn wychowawczyni jednej z równoległych klas - zabrany na doczepkę, żeby zwiedził trochę świata. Nie miał przy sobie ani grosza, więc wykidajło Sperma oczywiście szybko go zbył.
Kilka minut później interes nagle się zakończył – do pokoju wpadła wychowawczyni naszej klasy oraz matka Marcina, obie przerażone i wściekłe.
Tymek ostatni raz jęknął, gdy jeden z klientów wylądował na nim z impetem, z zastygłym wyrazem zakłopotania na twarzy.
Jak się okazało, gdy został spławiony przez Spermę, Marcin pobiegł do mamy i poprosił, by dała mu 10 groszy. Na pytanie „po co ci pieniądze?” odpowiedział: „żeby poskakać po Tymku”.
Co tu dużo mówić – mieliśmy przechlapane. Wszyscy lokatorzy piętra zostali wyproszeni przed swoje pokoje, stanęli w dwóch rzędach po obu stronach korytarza, a krok naprzód mieli zrobić ci, którzy nie brali udziału w tym „godnym pożałowania precedensie”, jak to ujęła nasza wychowawczyni.
Zapanowała chwila ciszy, po czym wystąpiło dosłownie kilka osób – nie więcej niż 5-10. Oczywiście, większość stanowiły „grzeczne” dziewczęta, pod dowództwem córki wychowawczyni równoległej klasy (nie tej, którą opiekowała się matka Marcina), Oli. Oczywistym jest też, że połowę, jeśli nie więcej osób stanowili winni obawiający się zasłużonej kary.
Wszyscy zostali wygwizdani i powitani tupotem nóg – zupełnie jak w więzieniu.
Bilans zabawy:
- Tymek był posiniaczony od stóp do głów, miał rozciętą wargę, czoło oraz rozbity nos.
- Wszyscy niegrzeczni (99% zielonej szkoły) miało zakaz odwiedzania hotelowej dyskoteki przez kilka dni. Później wszystko wróciło do normy.
- Ci, którzy wyłamali się z szeregu, zostali ukarani bardzo szybko, bez udziału nauczycieli. Później byli unikani przez uczniów, którzy potrafili przyznać się do winy i stawić czoła konsekwencjom.
- Sperma zarobił około dwudziestu złotych. Tymek nigdy nie dostał swojej działki.

__________________________________________________________

https://www.youtube.com/watch?v=1dk_lkr4E_Y

Zaloguj się aby komentować

Podczas sprzątania peceta, między memami z papajem a folderem z gondolami znalazłem coś, czym szkoda byłoby się nie podzielić. Złoto polskich czanów, jedna z niewielu dobrych rzeczy, które wyszły z tego obsranego gównem chlewa: Cykl past o Sebastianku, znany również jako Rewir. Autorze, gdziekolwiek teraz jesteś, dziękuję za świetną lekturę!

Zacząłem postować na portalu z nieśmiesznymi prawakami trzy dni temu, ale pomyślałem, że z Tomeczkami też powinienem się podzielić. W ramach rekompensaty, dostaniecie dzisiaj prolog oraz dwa pierwsze rozdziały na raz.

Bez zbędnego pierdolenia, #codziennyrewir 1, 2 i 3/115 czas zacząć!

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #lata90 #rewir
__________________________________________________________

PROLOG

Właściwie rzecz biorąc nigdy nie miałem rodziny – jeśli nie liczyć oczywiście matki, Eweliny. Odkąd pamiętam, mieszkaliśmy tylko we dwójkę, zdani wyłącznie na samych siebie.
Wszelacy krewni - jak dziadkowie, ojciec czy wujkowie, byli w naszym życiu nieobecni. Ewelina zerwała kontakty z jej rodzicami po tym jak „pokłócili się” z nią na temat jej wpadki – czyli mnie, jakkolwiek by to nie brzmiało.
Oczywiście nigdy nie powiedziała tego głośno, ale nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że dwudziestolatki z reguły nie zakładają rodzin, prawda?
Ojciec opuścił matkę, gdy już się urodziłem – nigdy o niego nie pytałem, nigdy go nie szukałem, nigdy się nim nie interesowałem. Od najmłodszych lat wiedziałem za to, że nie chcę mieć niczego do czynienia z takim człowiekiem. O ile w ogóle zasługiwał na to miano.
No i w końcu, była jeszcze siostra mamy – czyli ciocia Iza. Starsza od niej o tych kilka lat, bodajże siedem, ale zupełnie oderwana od rzeczywistości, jak gdyby były to lata świetlne. Ewelina utrzymywała z nią kontakty przez jakiś czas, ale przestała z nią rozmawiać, gdy ta próbowała przekonać mnie, żebym zamieszkał z nią, jej mężem i ich dziećmi. Miałem wtedy sześć lat.
Brak krewnych nie znaczył jednak, że mieliśmy problemy finansowe czy społeczne. Mówiąc szczerze, było wręcz przeciwnie… Jeśli nie liczyć plotek okolicznych dewot, dawno temu. Chyba wszyscy bowiem wiemy, jak czasami oczerniane są samotne matki – a zwłaszcza takie, które mają czelność wychylać się przed szereg, paradując w kolorowych krótkich sukieneczkach i szpilkach. A do takich osób należała właśnie Ewelina. Lubiła rzucać się w oczy.
Jako dziecko, nigdy nie zwracałem na to uwagi, bo wydawało mi się, że to powszechnie spotykana norma – do czasu, gdy poznałem zwyczaje panujące w domach kolegów, gdzie szczytem higieny było mydło Biały Jeleń, a mody - zwyczajna para jeansów lub czasami nawet spódnica uszyta ze starej zasłony. Wtedy też zrozumiałem, że moja mama zdecydowanie wyróżnia się na tle innych.
Odstępstwa były widoczne również w jej zachowaniu – bo mimo, iż byłem jedynakiem, nie była wobec mnie szczególnie nadopiekuńcza – przynajmniej nie do przesady. Doskonale rozumiała potrzeby młodych i chyba nie powiem na wyrost, że była dla mnie zazwyczaj bardziej koleżanką niż rodzicielką.
No, przynajmniej póki zachowywałem się grzecznie.

* * *

Dziadkowie Kamila urodzili się, wychowali i zestarzeli w jednej miejscowości – tutaj też spłodzili dwie córki, które podobnie jak rodzice, nigdzie nie wyjechały. Miejscowi, po prostu.
Starsza córka – Milena, zaszła w ciążę bardzo młodo, będąc jeszcze nieletnią. Razem ze świeżo upieczonym mężem-tatą, zamieszkała w rodzinnym domu, zajmując górne pomieszczenia.
Kobieta zgarnęła w puli genowej wszystko co najlepsze, co w połączeniu z odważnym sposobem bycia i zamiłowaniem do kobiecych, kusych ubrań, wyrobiło jej w pewnych kręgach opinię puszczalskiej, ladacznicy – co kompletnie mijało się z prawdą. Plotki, plotki.
Jej odmienność podkreślała również krótka fryzura, jej znak firmowy – kontrowersyjna trzystusześćdziesięciostopniowa grzywka, w kolorze jasnego blond, z krótko wystrzyżonym dołem, naturalnie brązowym - która naprawdę podkreślała jej urodę, co zaskakujące.
Zresztą, podobnie było z Eweliną, z którą zresztą dzięki znajomości ich synów, zaprzyjaźniła się na dobre i na złe. Dwie „bezwstydne dziwaczki”.
Młodsza o rok od niej siostra, Agata, po dwóch latach również została młodą mamą. Niedługo potem, przeprowadziła się z mężem do niskiego bloku mieszkalnego, oddalonego o kilkaset metrów od domu jej rodziców.
Niestety, parze nie wyszło. Mąż odszedł po kilku latach, porzucając syna (Emila), gdy ten miał iść do szkoły podstawowej. Słuch o nim zaginął kompletnie, jeśli nie liczyć informacji, że „zakochał się w młodszej”.
Agata zaś, która całe życie spędziła w cieniu dużo bardziej atrakcyjnej i towarzyskiej siostry, powoli zaczęła stawać się własnym… Cieniem, no właśnie.
Samotne życie odcisnęło na niej swoje piętno i chociaż nigdy do specjalnych piękności nie należała, to z czasem, było tylko gorzej. Kobieta zaczęła chudnąć, przestała dbać o swój wygląd i w końcu, zaczęła nałogowo palić (mniej więcej wtedy, kiedy jej syn), co miało fatalne następstwa dla skóry, włosów, zębów i paznokci. Ale, to miało wydarzyć się dopiero w dalszej przyszłości.
Dziadkowie Kamila i Emila, kilka lat później również przenieśli się do nowego miejsca – również bloku mieszkalnego (ale wyższego i bardziej obskurnego), zostawiając Milenie i jej mężowi cały dom dla siebie.

* * *

Spośród wszystkich członków naszej paczki, Sperma wychował się chyba w najbardziej toksycznym środowisku. Na pozór, był w dużo lepszej sytuacji niż ja czy Emil, którzy dorastali bez ojców. Z drugiej strony, trzeba wziąć pod uwagę całokształt – a nie tylko jeden element składowy.
Rodzice Spermy sprowadzili się do miasta prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych. Jak wielu przyjezdnych, osiedlili się w blokach mieszkalnych – przy czym mieli na tyle szczęścia, by trafić do czteropiętrowców, które w porównaniu do sąsiadujących z nimi „dziesiątek”, były dużo bardziej luksusowe (czyli nie miały głośnych i zdezelowanych wind, piwnice ukryte pod ziemią, większe mieszkania i mniejsze zagęszczenie sąsiadów).
Niedługo potem, rodzina powiększyła się o córeczkę – Martę, a kilka lat później o syna – Patryka (później znanego właśnie jako Sperma).
Ojciec, żeby zapewnić byt rodzinie, zaczął ciężko pracować w różnych zakładach przemysłowych. Wkrótce padł ofiarą choroby zawodowej, trawiącej niższe klasy społeczne – czyli zaczął pić.
Ela, jego żona, zajęła się domem i utrzymaniem przy życiu dzieci. Nie było to zadaniem prostym, ponieważ z pensji prostego robotnika po podstawówce (lub „nawet” zawodówce) trudno było związać koniec z końcem jako tako, nie wspominając o stale przepijanym procencie pieniędzy.
Jakimś jednak cudem, rodzina trwała przez lata, dzieci posłano do szkoły, a Ela zaczęła zyskiwać na wadze, w przeciwieństwie do męża, który z roku na rok stawał się chudszy.
Marta została zapisana do okolicznej szkoły podstawowej, gdzie poznała kilku mieszkańców „slamsów” – czyli obszaru zamieszkałego przez najniższą możliwą klasę społeczną, w której wykształcenie gimnazjalne jest czymś niezwykłym, a środki antykoncepcyjne… Cóż, one były nawet ponad sferą science fiction.
Z jakiegoś powodu, młoda dziewczyna odnalazła tam swoje miejsce - gdzie nauczyła się pić, palić i ćpać, a po jakimś czasie, w jej ślady miał pójść młodszy braciszek, chcący być tak fajny, jak jego siostra.

* * *

Młody wychował się w normalnej rodzinie, będącej żywcem wyjętą z obrazka – jego ojciec był inżynierem, matka nauczycielką, a brat szkolnym prymusem. Chłopak już od najmłodszych lat wyróżniał się więc na ich tle, chcąc zwrócić na siebie uwagę otoczenia poprzez nie do końca poprawne zachowanie. Prawdziwa czarna owca, wypisz wymaluj.
Koledzy Kluchy (czyli Piotrka, starszego brata) szybko ochrzcili kilkuletniego Patryka pseudonimem Młody – i tak już zostało.
Jeszcze przed tym, jak wszyscy poszliśmy do szkoły podstawowej, Młody poznał Spermę (wtedy znanego jeszcze po imieniu) i oboje stali się nierozłącznymi osiedlowymi rozrabiakami. „Dwóch Patryków – jeden duży, drugi mały”, jak zwykła mawiać czasami Milena, matka Kamila.
Mimo próśb i gróźb rodziców, żaden z nich nie starał się poprawić swojego zachowania – i tym samym, inne dzieci z bloków autentycznie się ich bały.
Jednak, strach ma wielkie oczy – i ich lęk nie zawsze był w pełni uzasadniony. Młody bowiem, mimo całej tej buntowniczej otoczki i nieprzewidywalności, już wtedy miał silnie rozwinięty instynkt przywódczy i wiedział, co to lojalność.
W późniejszych latach, gdy nasza paczka została na dobre uformowana, pełnił więc on rolę naszego niepisanego lidera… I w zasadzie, dzięki niemu, byliśmy też postrzegani przez pewnych ludzi jako łobuzy i chuligani. Cóż, nie można nikogo za to winić, prawda?

* * *

Rodzice trzeciego z kolei Patryka i jego starszego brata Bartka, przeprowadzili się w nasze okolice w czasach, gdy mieliśmy nie więcej niż pięć lat. Mieszkania w „luksusowych” blokach, w których żyli Sperma i Młody były już dawno zajęte, ale udało im się wynająć małe lokum w sąsiednim betonowcu, po drugiej stronie ulicy, przeznaczonym dla nieco niższej klasy społecznej.
Ojciec chłopców zatrudnił się w jednej z malutkich ekip remontowych, przeważnie pracując w okolicznych dziesięciopiętrowcach.
Jego żona z początku zajmowała się domem – przynajmniej dopóki, dopóty obaj synowie nie mogli bezpiecznie zostawać sami. Potem zaczęła rozglądać się za pracą – padło na kasę w osiedlowym sklepie, co i tak nie było najgorszą możliwą posadą, zwłaszcza, gdy nie ma się żadnego znaczącego wykształcenia.
Bartek załapał się do jednej z fal dzieci urodzonych i wychowanych na wsi, które w wieku szkolnym zderzyły się z miejską rzeczywistością. Okazało się bowiem, że lokalni rówieśnicy mówią, myślą i zachowują się znacząco inaczej od przyjezdnych. To zaś owocowało wewnętrznymi sporami i dyskryminacją. Finalnie, chłopak zaklimatyzował się w nowym świecie, ale zajęło mu to wiele lat.
Patryk miał na tyle szczęścia, by przed pójściem do pierwszej klasy zrozumieć, jak żyje się w blokach i czego nie należy robić. Znalazł sobie znajomych, z którymi grał w piłkę na jednym z prowizorycznych boisk – i jak się okazało, miał do tego wrodzony talent, z którym w przyszłości, chciał wiązać przyszłość.
Kiedy inni chłopcy pragnęli być policjantami i strażakami, jego marzeniem było zostać profesjonalnym piłkarzem.

_________________________________________________________

SZKOŁA PODSTAWOWA
_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 1

Po latach nie pamięta się traumy związanej z pierwszym dniem w szkole. Pierwszego dnia w zupełnie nowym świecie – ogromnym i po brzegi wypełnionym kilkuletnimi rówieśnikami – równie zagubionymi i przerażonymi co my sami.
I w końcu, nie pamięta się spokoju rodziców, którzy z jakiegoś powodu, wcale nie podzielali niepewności dzieci – przeciwnie, zdawali się doskonale wiedzieć, co czeka nas w przeciągu następnych sześciu lat.
Wtedy nie mogłem nadziwić się, jak moja mama może czuć się pewnie w miejscu takim jak to, podczas gdy ja dreptałem tuż koło niej, trzymając ją za rękę i marząc tylko o tym, by z powrotem znaleźć się w doskonale mi znanym, bezpiecznym domu.
Zgodnie z tym, co powiedziała mi wcześniej Ewelina, w klasie powinna znajdować się tablica – i rzeczywiście, kiedy wszedłem do pomieszczenia, ciemnozielony prostokąt wisiał na ścianie… Ale naprzeciw niego, na drugim końcu sali, był kolejny.
- Dwie tablice? – Zapytał sam siebie chłopiec, który znikąd pojawił się koło mnie, jakby czytając w moich myślach. Miał brązowe włosy, z grzywką starannie przyciętą nad wysokością brwi i okrążającą głowę jak grzyb albo garnek.
Niepewny, obróciłem się za siebie, by zapytać mamę, gdzie i w którą stronę powinienem usiąść - ale gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem, że jest zajęta rozmową z inną kobietą – o włosach praktycznie takich samych jak te należące do chłopaka stojącego koło mnie. Obie wydawały się być w doskonałych humorach.
- Chodź, poszukamy wolnych miejsc. – Zaproponowałem nowemu znajomemu, nie chcąc przeszkadzać dorosłym.
- Dobra! – Odparł uradowany. – Jestem Kamil. Będziemy najlepszymi kumplami?
Poczułem, że strach, który mnie trawił od środka nagle przepadł. Roześmiałem się serdecznie do Kamila i podałem mu rękę.
Usiedliśmy w ostatniej ławce, nie mając pojęcia, czy jest to przód, czy tył klasy. Po naszej lewej, przy oknie, siedzieli razem dwaj chłopcy, którzy głośno żartowali i wygłupiali się. Jeden z nich był wyjątkowo wysoki i chudy jak na swój wiek, a drugi z kolei był niepozorny i znacząco niższy, mniej więcej mojego wzrostu. Mimo to, zdawał się jakby emanować jakąś dystynkcją, powagą.
On też jako pierwszy zwrócił uwagę na mnie i na Kamila.
- Hej! – Krzyknął. Obróciłem się w jego stronę, nie wiedząc, jak zareagować. – Cześć. Ostatnia ławka, co?
- Chyba tak. – Zaśmiałem się, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście znajdujemy się na końcu klasy.
- Jestem Patryk, ale kumple wołają na mnie Młody. A ten obok to też Patryk.
Podszedłem do obu chłopców i przywitałem się z nimi.
I tak, poznałem Młodego i Spermę.

_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 2

Pierwsza klasa była okresem aklimatyzacji i nawiązywania znajomości – w szkole i poza nią przebywałem głównie w towarzystwie Kamila, co z kolei pomogło zaprzyjaźnić się naszym mamom. Poza tym, powoli zaczęła się formować nasza paczka – coraz więcej czasu spędzaliśmy z trzema Patrykami, którzy mieszkali w pobliskich blokach.
Gdzieś w tle przewinęła się jeszcze postać Maćka, mieszkającego nieopodal naszej podstawówki, w przedwojennym zrujnowanym domu, razem z kilkorgiem rodzeństwa, rodzicami, dziadkami i wujostwem. Była to rodzina biedna, prosta i bogobojna – jedna z wielu, które przybyły do miasta ze wsi, by rozkoszować się urokami kapitalizmu, do czasu gdy jej członkowie nie zdali sobie sprawy, że pieniądze są niestety poza ich zasięgiem.
Jeszcze wczesną jesienią, czyli na samym początku mojego pierwszego roku szkolnego, Maciek zapytał się mnie, czy nie wpadłbym do niego po lekcjach. Chłopak do tej pory nie znalazł sobie żadnych znajomych i zazwyczaj do nikogo się nie odzywał, więc nie wiedziałem do końca co o nim sądzić. Powiedziałem mu, że muszę poprosić mamę o zgodę (a przy okazji pewnie i o radę).
Ewelinę zauważyłem od razu, kiedy wyszedłem ze szkoły – nawet pomimo swojego niskiego wzrostu, była mniej więcej dwukrotnie wyższa od większości dzieci zmierzającym do domów. Dopiero gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że tuż koło niej stoi Maciek, mówiąc coś z wyrazem podekscytowania na twarzy.
- Cześć, mamo! – Krzyknąłem.
- Cześć. Jak było w szkole? – Zapytała się mnie mama, schylając się by dać mi buziaka w policzek.
- Fajnie. – Odparłem.
- Twój kolega przed chwilą zapytał się mnie, czy wpadniesz do niego po południu.
Maciek przytaknął uradowany.
- No… Miałem się ciebie zapytać najpierw. – Powiedziałem niepewnie.
- Och, nie ma problemu. Odrobimy tylko lekcje, zjesz obiad i cię podrzucę.
Z jakiegoś powodu, nie poczułem się specjalnie szczęśliwy.
Dom rodziny Maćka znajdował się przy gruntowej drodze, otoczony podobnymi mu zabudowaniami. W powietrzu czuć było odór krowiego łajna, bowiem niektórzy sąsiedzi hodowali zwierzęta użytkowe. Zaskakujące, biorąc pod uwagę rozmiary ich działek i fakt, że teoretycznie przebywaliśmy w mieście, a nie na wsi.
Zadziwiająca była również różnica kulturowa pomiędzy tą właśnie uliczką a ulicą, przy której mieszkałem ja z mamą. Były to dwa zupełnie odmienne światy, choć oddalone zaledwie o kilometr.
Zatrzymaliśmy się przy zardzewiałym ogrodzeniu.
- To chyba tutaj. – Powiedziała Ewelina, gasząc silnik i otwierając drzwi. – O kurczę! – Dodała poirytowana, gdy jeden z jej wysokich obcasów zatopił się do połowy w błocie.
Na powitanie wyszedł nam Maciek, a zaraz za nim starsza, nieco przygarbiona i wyraźnie zmęczona życiem kobieta – pomyślałem wtedy, że to jego babcia, ale pomyliłem pokolenia – była to jego matka.
- Cześć! – Maciek pomachał mi i podbiegł roześmiany od ucha do ucha. – Dzień dobry pani!
- Dzień dobry. – Odpowiedziała Ewelina, skoncentrowana na stąpaniu po kępkach trawy i unikaniu błota, jakby miało to coś zmienić. Jeden z jej butów był już i tak kompletnie brązowy.
- Chodź, pokażę ci fajne miejsca! I tutaj jest sklep niedaleko! – Krzyczał kolega.
- Tylko uważajcie, dobra? – Powiedziała mama i skinęła mi głową, żebym podszedł. – Skoro idziecie do sklepu, to masz tutaj złotówkę. Kupcie sobie coś, jeśli będzie okazja. – Pocałowała mnie w policzek i uśmiechnęła się.
Pobiegliśmy do sklepu.
Sklep znajdował się kilka domów dalej i stanowił jedyne miejsce publiczne w tej okolicy. Weszliśmy do dusznego pomieszczenia, będącego przerobionym garażem i rozejrzeliśmy się dokoła. Wybór był niewielki, o ile nie gustowało się w tanich trunkach.
Maciek podszedł do lady i poprosił o dwie miętowe gumy do żucia – wtedy pierwszy raz spotkałem się ze sprzedawaniem ich na sztuki. Sprzedawca wyciągnął z napoczętego opakowania dwa listki i podał je klientowi.
- Podać co? – Zapytał się mnie.
Wcześniej zastanawiałem się nad kupieniem paczki bekonowych Lay’sów (które niestety zostały w przyszłości wycofane ze sprzedaży), ale widząc co kupił Maciek, postanowiłem pójść w jego ślady. Skoro ten chciał się ze mną podzielić, to niegrzecznie byłoby nie dać niczego w zamian.
Zamówiłem dwie owocowe gumy, zapłaciłem, podziękowałem i razem z kolegą wyszliśmy.
Od razu otworzyłem jedną gumę, a drugą podałem Maćkowi.
- Dzięki! – Ucieszył się i włożył gumę do kieszeni. Jedną ze swoich, miętowych, odpakował i włożył do ust. – Chodź, pokażę ci ogródek!
Przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy czasami coś nie umknęło mojej uwadze. Było nas dwóch, każdy miał po dwie gumy. Mama zawsze uczyła mnie, bym dzielił się z innymi, jeśli tylko mogłem. Tak też zrobiłem, ale Maciek zdawał się albo nie rozumieć sytuacji, albo udawał, że jej nie rozumie. Mój dziecięcy umysł był skołowany.
- Hej, a po co ci były dwie gumy? – Zapytałem w końcu, po dłuższym namyśle, starając się nie zabrzmieć nachalnie.
- A bo mama mi kazała kupić dla siebie i dla niej.
Pobiegłem za Maćkiem, nie okazując zawodu, choć wewnątrz czułem się nierad. Swoją gumę wyplułem po zaledwie kilku minutach, gdy zaczęła wydawać mi się gorzka.
3aa1f848-44c9-4993-a6e6-c91ee3f0c69d

Zaloguj się aby komentować

TLDR: Dalem dupy I nie wiem jak z tego wyjść.
Na początek zaznacze ze to jest multi konto, które służy tylko do tego posta i w pełni swiadomie łamie regulamin, ale ze względu ze anonimowe nie działa, to proszę o nie banowanie od razu (konto sam usune, ale nie chciałem żeby zostało powiazane z moim głównym).
Wiec tak, jestem informatykiem z rodzaju helpdesk, admin itp. Nic związanego z programowaniem. Miałem dosyć dobra płatna prace, ale można powiedzieć ze nudna bez rozwijania się co mnie trochę irytowało i nudziło. Wsród (wtedy) ofert dostałem całkiem fajna, od dużej znanej firmy, o wiele lepiej płatna prace, ale z zaznaczeniem ze na rok(maksymalnie 3) , bo się przenosza do Azji. Oferta mega, bo rozwojowa, dobrze płatna, w miare blisko, rozmowa już z kierownictwem tej firmy ze chcą mnie jak najszybciej, bo pali im się tam trochę i potrzebują na już kogos do pomocy. Ze względu ze nie lubie zostawiać niedokończonej pracy, to powiedziałem ze miesiąc i mogę zaczynać (dokumentacje dokonczyc, te projekty które robilem tez, chociaż połowa była z mojej inicjatywy – jak np. nowa strona internetowa, monitoring). Mniejsza. Pożegnałem się z byłym pracodawca bez zadnych zgrzytów, ale szczerze mu powiedziałem ze za mało tutaj pracy, po prostu aby czuc się spełnionym i nie znudzonym.
Wiec teraz czekanie na nowa prace, gdzie mam nadzieje ze będzie więcej do pracy i nie będzie nudy. No i tutaj zaczynają się schody. Umowa była b2b, wysłana do mnie ze wszystkimi pierdami ale nie podpisana jeszcze, bo miała być do wglądu (no ale do tego momentu nie miałem żadnych wątpliwości, wiedziałem ze raczej 3 lata nie będzie mnie tam, ale skoro będę w miare dobrze zarabiał i musiał zakładac własna działalność, to jest szansa aby pociagnac to dalej w przyszłości, tylko w międzyczasie poszukać więcej klientów – proste, prawda? ) No, ale skoro to pisze to można się spodziewać ze nie wyszlo tak jak planowałem. Tydzien przed rozpoczęciem pracy i dzień przed przesłaniem dokumentów, zadzwonili ze osoba która miała podpisac dokumenty zapomniała o nich i wyjechała na urlop, wiec będę musiał poczekać 2 tygodnie aby rozpocząć prace. No ok, może to nie głupi pomysł aby zrobić sobie mały urlop, odpocząć bo już może w tym roku nie będzie możliwości. Odwiedziłem rodzine, trochę pozwiedziałem , ale bez szaleństw i wróciłem oczekując na dobre wieści. Czekam pierwszy dzień, drugi, trzeci… Zadzwoniłem no że jeszcze coś nie tak i wtedy już wiedziałem ze będą problemy. Wiedzac ze mogą być problemy, majac zapas hajsu na 3 miesiace, stwierdziłem ze skoro już mam ta firme założona to sprobuje szybciej podłapać klientów i może po tych 3 miesiacach będę już zarabiał chociaż tyle aby się utrzymać. Zainwestowałem w reklamę, pobrałem wszędzie darmowe konta gdzie mogłem (linkedin, Photoshop etc) i zaczałem się reklamować. Moja stara firma( jeszcze poprzedniejsza) nawet wziela maly pakiet, ale wiedziałem ze planują kogos zatrudnić, wiec to tylko w ramach małej pomocy (nie mogli więcej, bo kończyli rekrutacje). Oprócz tego było dosyć średnio, ale jeszcze fundusze były, miałem tez małe źródło utrzymania z wynajmu, co aktualnie bardzo mnie ratuje. I tak minęło chyba 1,5 miesiąca, ze srednim zwrotem z tego co wydalem na reklamy , no ale skoro średnio miałem oferte pracy raz w tygodniu, to po prostu poszukam normalnej pracy w zawodzie. No …nie. Nie wiem czemu, ale bedac na jgd, czuje się jak odrzutek, persona non grata. Tak jak kiedyś moglem wybierac w pracy, tak teraz majac firme czuje się jak bym wyleciał z rynku. Chociaz mam przeszlo 10 lat doświadczenia , dobrze stoje z jezykami, to mam wrazenie ze nawet pośrednicy kasuja mnie z miejsca, bo ostatni wpis w CV to własna działalność.
No i teraz jestem w kropce, bo już minęły te 3 miesiace, firme mam, pracy nie mam. Zamknąć ja? Zostawic otwarta i isc do jakies normalnej pracy na magazynie w tym czasie i liczyc ze jakiś klient wpadnie? Zamknac ja i tak jak teraz szukac pracy, tylko jako bezrobotny? Mam trochę obawy, ze jak już zaczne normalna prace to kompletnie wylece z rynku i będzie jeszcze ciężej do niej wrócic.
Najlepszym pomysłem na jaki wpadłem, to sprzedać nieruchomość w której mieszkam, mieć pol banki na koncie, posplacac kredyt i trochę spokojnieszy wrócic do swojego miasta i tam spróbować od nowa zaczać. Dodam tylko, ze moja rózowa jest w 8 miesiacu ciąży, ja gram na to ze wszystko jest ok (nie chce jest stresować), ale coraz bardziej chce mieć chociaż trochę oddechu i sprzedać te mieszkanie i wrócić w swoje rodzinne strony i może spróbować tam z biznesem. Zaznacze ze to nie jest polska B, właśnie dosyć dobra miejscówka bo blisko granicy z DE.
Z plusów:
- Wysypiam się
- Nie stałem się alkoholikiem
- Nie szukam jeszcze rzeczy „za darmo” na olx
- Jeszcze jadam mieso
Z minusów
- No trochę lipa w sumie z hajsem
- Chyba popadam w depresje
- Moja inwestycja 100 euro w złoto która dobrze rokowała musiałą zostać wyplacona na bierzace potrzeby.
info:
Tak to jest multi konto, fajnie by było gdyby chociaż jeden dzień ten wpis powisial, może ktoś rzuci dobra rada, albo komuś to pomoże żeby zawsze pilnować papiery przed krokami życiowymi.
To nie jest ogłoszenie ze szukam pracy, bardziej chciałem opisac sytuacje jak z dobrej, można w pare miesięcy wejść w kiepska. 
Jak ktoś ma jakies linki gdzie można poszukać pracy w IT, to można podrzucić (watpie zebym jakiś ominął, ale zawsze jakas nadzieja).

#IT #truestory #informatyka
@bojowonastawionaowca Aby mogl usunac ten wpis , jesli jednak nie przejdzie to aby jeden dzień powisiał.
RandomNick

Sam siedzę w IT i mam własną firmę. I jakbym miał dać radę to szukaj szukaj i jeszcze raz szukaj. Aktualnie jest kryzys na rynku ale własną firmą oraz drobna przerwa w pracy to jest nic jeśli dobrze wyjdziesz na rozmowie i zadaniach. Nie załamuj się i walcz. Próbowałeś na stronach typu no fluff jobs?

michal-g-1

A zajmujesz się może oprogramowaniem Autodesku i mieszkasz na Śląsku? Jak tak to napisz na priv

Dzemik_Skrytozerca

Człowieku, stosuj akapity, i to najlepiej puste linijki. Ta ściana tekstu jest nieczytelna.


Po drugie, LinkedIn, zaktualizuj CV minus JDG. Nie wiem jak kryzys na rynku, ale to pomoze szukać dla Ciebie ofert.


Po trzecie, właściwe slowa kluczowe w CV:

DevOps, yaml, python, gitops, CI/CD.

Jeśli to nie Twoje tematy, wrzuć je w Google i porób kilka kursów online.


Tyle.

Zaloguj się aby komentować

#mecz #truestory
Oglądam mecz i żadnej bramki nie widziałem. Na 1 się spóźniłem, jak padła wyrównująca to byłem wstawić wodę na herbatę (jestem przeziębiony). Kiedy padły 2 i 3 dla Chorwacji to robiłem tą herbatę, a kontaktowy padł jak byłem w toalecie.
lechaim

@Bezkid spoko, ja odpalilem w 40. minucie, bo mi kot rozjebał wazon xD


Dobrze, ze na bramke do szatni sie zalapalem :d

Pstronk

Ja włączyłem jak było 1:0, ale żona mi kazała zmywarkę załadować. Wracam a tu 1:3 xD

codochuja.jpg

Bezkid

Widziałem bramkę na 3:3!

Zaloguj się aby komentować

Masz 19 lat.
Ostatni rok szkolny. Zdobywasz kolejne uprawnienia i czekasz na egzaminy zawodowe mające być formalnością, bo od dawna pracujesz i robisz to to lubisz. Co od dziecka zastępowało interesowało cię bardziej niż kreskówki a później lego.
Nigdy się nie nudzisz, zawsze masz jakieś rozwijajace zajęcie. Własne projekty. Aktywność fizyczna. Rower. Narty.
Jesteś okazem zdrowia, prawie nie łapią cię infekcje, poza jakimiś przelotnymi.

Ból barku. Może nadwyrężony.
Nie przechodzi. Może zapalenie.

Po badaniach nie wracasz do domu.
Twoim domem staje się oddział hematoonkologii.

Ostra białaczka szpikowa.
Slabe rokowania i bardzo długie leczenie.

Plan na spokojne, proste i szczęśliwe życie rozpada się w momencie.

Opcje leczenia, skutki uboczne... Jako osoba dorosła, musisz podjąć bardzo trudne decyzje.

Nie chce mi się nawet myśleć co dzieje się w głowie młodego chłopaka.

Ta sytuacja przypomniała mi że (może to frazesy, ale:)
- cieszcie się i doceniajcie to co macie
- róbcie to co lubicie
- planujcie długofalowo ale żyjcie dzisiaj, nie czekajcie.
- nie lekceważcie żadnych objawów, a czasami poświęćcie czas na profilaktyczne badania.

Nie jest to post mający na celu wciąganie społeczności w finansowe zbiórki, ale chciałbym zwrócić uwagę na https://www.dkms.pl/ - żeby każdy chociaż poświęcił chwilę i przeczytał jak wygląda bycie dawcą szpilu lub komórek macierzystych.

Może warto się zarejestrować?
Szansa na dopasowanie do obcej osoby nie jest duża, ale możne nie tyle odmienić co dać komuś drugie życie.

#zzyciawziete #truestory #przemyslenia

Zaloguj się aby komentować

Kilka słów o zabijaniu (no dobra, raczej kilka stron). Ogólnie to kilka #truestory z mojego życia na #wies zmierzające do dwóch sytuacji w których byłem zmuszony zabić. Jednakże mój styl opowiadania, nie pozwala mi przejść bezpośrednio do rzeczonych sytuacji, tylko zmusza mnie do zarysowania tła, a także niezliczonej ilości dygresji, a czasem dygresji od dygresji. Także będzie długo, bo inaczej nie umiem.

W dobie wojny na Ukrainie, a także łatwego dostępu do informacji o innych konfliktach na świecie, chyba każdemu zdarzyło się zastanowić jakby to było, gdyby trzeba bronić swojego domu, rodziny czy własnego życia. Przynajmniej ja tak się czasem zastanawiam. W moich wyobrażeniach oczywiście zawsze wygrywam, mimo że moim jedynym planem w czasie wojny w Polsce jest jak najszybsza ucieczka z kraju, nie ma u mnie mowy o narażaniu życia w obronie granic, od tego są żołnierze. Poza tym nawet gdybym jakimś zrządzeniem losu stanął oko w oko z wrogiem to mam poważne wątpliwości czy umiałbym go zabić, a już w ogóle czy mógłbym to zrobić bez zawahania, a wahanie się oznacza że prędzej sam zginę niż go zabiję.

Jednym z moich powracających koszmarów sennych jest paraliż w sytuacji zagrożenia. Pamiętam kilka z tych snów, na przykład, że otwieram drzwi a tam banda cyganów wdziera się do mojego mieszkania (moje mieszkanie brzmi dumnie, oczywiście chodzi o akurat wynajmowane) i wynoszą sprzęty typu telewizor, mikrofala. A ja chcę z nimi walczyć, bronić dobytku, a zamiast tego stoję przyklejony do ściany ze strachu i nie potrafię się ruszyć, a nawet swobodnie oddychać. Tego typu snów miałem w swoim życiu całą masę i budzę się po nich sfrustrowany i zły na siebie mimo, że nie wydarzyło się to naprawdę. Mam za to w głowie wszystkie te razy, kiedy bawiłem się w głowie jako dziecko, a nawet jako dorosły w wyobrażenie jak to nie pokonuję całej zgrai terrorystów jak Bruce Willis w "Szklanej Pułapce". Wyobraźnię ogólnie mam bogatą, wraz z moim przyjacielem z dzieciństwa naszą ulubioną zabawą było branie do ręki patyka i opowiadanie na przemian jak to się bierze udział w walce z droidami jeśli akurat bawiliśmy się w Star Warsy, albo z mutantami jeśli byliśmy Power Rangersami itp. Więc jestem po takich snach zły na siebie, że tak bardzo odbiega to co potrafię wymyślić, od tego co potrafię zrobić, nawet gdy to nie dzieje się na żywo, a jedynie mózg funduje mi symulację takich wydarzeń. Ta sytuacja, która spotyka mnie w snach sama w sobie nie sprawiłaby we mnie takiej frustracji, gdyby nie fakt, że spotkały mnie w życiu te dwie sytuacje, które opisać wam obiecałem (już za kilka akapitów) i które potwierdzają to co przydarza mi się we śnie.

Dobra, więc przejdę do rysowania tła. Mam 30 lat i dzieciństwo spędziłem na wsi takiej 200-300 mieszkańców. Mieliśmy zwierzęta, dużo zwierząt, na tyle dużo, że czasem na wycieczce w przedszkolu celem było moje podwórko, żeby inne dzieciaki mogły się pobawić z naszymi zwierzaczkami. Ogólnie to mieliśmy tak: zwykle ze 3 psy, kotów zwykle w przedziale od 6 do 13 sztuk, kozę, kury, kaczki, gęsi, perliczki, w późniejszym czasie też indyki oraz zawsze jednego cielaka. Do tego zwierzęta ozdobne - króliki, chomiki, papugi, kanarki, świnki morskie, szynszylę, koszatniczkę i żółwia - na przestrzeni lat oczywiście, nie wszystkie naraz. Co mają zwierzęta do tematu zabijania - bardzo dużo, z prostego powodu, zdychają lub są zabijane, to pozwala oswoić się dzieciom dorastającym w takich warunkach z motywem śmierci.

Oczywiście większość tych zwierząt, hodowaliśmy w celu zjedzenia. Na początku moi rodzice nie umieli zabijać. Jeśli trzeba było zabić kaczkę lub koguta to zanosili je do starszej sąsiadki, a ona w jakiś mało humanitarny sposób podżynała im gardła, a potem ucinała nożem łeb. Wtedy byłem na tyle mały, że nie mogłem być tego świadkiem, znam tą procedurę tylko z opowieści. Później moi rodzice nauczyli się obcinać głowy siekierą na pieńku, jednak z czasów kiedy jeszcze sąsiadka zajmowała się ubojem naszego drobiu pamiętam jedną śmieszno-straszną historię. Po zabiciu drobiu, ciało bez głowy było wkładane do wiadra lub damfra (w moim domu mówi się po pseudośląsku, damfer to taki wielki gar, nie wiem czy istnieje polski odpowiednik tego słowa). W międzyczasie gotowało się wrzątek, aby wlać go do tego dajmy na to wiadra, żeby takiego koguta na ten przykład, łatwiej się skubało po takim zaparzeniu. No i właśnie pewnego razu tak sobie czekał pewien martwy kogut w pomieszczeniu zwanym komórką na zalanie wrzątkiem, aż rozległ się krzyk mojej siostry (moje jedyne rodzeństwo) z tegoż właśnie pomieszczenia. Zbiegliśmy się wszyscy i zobaczyliśmy niecodzienny widok. Kogut "ożył". Stał dumnie obok wiadra, z czerwoną papką zamiast głowy i nie wiem jakim sposobem wydawał z siebie typowe dla koguta dźwięki (takie ciche koooo-kooo-ko). Okazało się, że sąsiadka się nie przyłożyła do zadania i zamiast poderżnąć gardło i odciąć łeb, odcięła biedakowi twarz. A ten się po jakimś czasie ocknął i dał nam takie przedstawienie

Nie wiem czy ta sytuacja czy też podeszły wiek sąsiadki miały kluczowy wpływ na zmianę procedury, na samodzielne ucinanie głów siekierą przez moich rodziców. Moją oraz mojej 3 lata starszej siostry rolą było wtedy trzymanie niedoszłego denata za głowę, tak aby naciągnąć szyję na pieńku, aby cel dla uderzającego taty lub mamy był jak największy. Do taty miałem w kwestii celności uderzenia zaufanie, za to mama była mniej celna, bałem się czasem o swoją dłoń albo dłoń siostry. Na szczęście nigdy żaden człowiek nie został okaleczony u nas w domu przy tym procederze, co najwyżej zwierzę się bardziej nacierpiało, jeśli wymagana była poprawka, bo mama trafiła w pół głowy, w tułów lub też obok szyi, tylko lekko ją zahaczając. Brzmi jak niezły ubaw, prawda? W sumie wtedy był to dla mnie ubaw, bo po odcięciu głowy, puszczaliśmy ciało aby przez minutę biegało po podwórku niezgrabnie się co chwilę wywalając i wpadając na różne przeszkody, zanim życie z niego uleciało na dobre. Głowa, która zostawała mi w ręce też była całkiem interaktywną zabawką bo jeszcze mrugała i otwierała i zamykała dziób. Głowę szedłem rzucić od razu naszemu największemu psu i wracałem trzymać kolejną ofiarę, bo zwykle zabijaliśmy po kilka sztuk naraz. Podczas dekapitacji drobiu często dostawałem w twarz fontanną krwi i było to dla mnie powodem jedynie do śmiechu, nie widziałem w tym nic strasznego. Naturalnym przekonaniem wtedy było dla mnie, że prędzej czy później to ja "awansuję" na kata.
To co dla mojej rodziny było normalne, nie było normalne dla innych dzieciaków. Przyjeżdżał na wakacje do swojej babci taki Niemiec kilka lat młodszy ode mnie. W moim regionie prawie każdy ma rodzinę w Niemczech, która przyjeżdża raz na jakiś czas w odwiedziny. Jako, że miałem wtedy innych kolegów, a ten Niemiec - Marco, był wtedy dla mnie za młody, żebym mógł się z nim bawić (miałem wtedy ze 12 lat) to strasznie mnie denerwował swoją obecnością bo za mną łaził. Przyszedł kiedyś jak akurat mama z siostrą zabijały kaczki i zobaczył moment ucięcia głowy. Widziałem wtedy jak wychodził z naszego podwórka i łapał się za szyję, jakby chciał sobie wyobrazić co musiało czuć to zwierzę. W każdym razie po tym co zobaczył, dużo mniej chętnie już do nas przychodził, co było dla mnie spoko.

Inne zwierzęta zabijane u nas na podwórku to były kozy, świnie i cielaki. Kozę mieliśmy jedną, ale chodziliśmy do faceta co miał kozła, żeby ją zapładniał, a jej młode szły na ubój jak odpowiednio podrosły. Świń z kolei nigdy nie hodowaliśmy, przyjeżdżała do nas zawsze jedna sztuka w dniu świniobicia i od razu szła pod nóż. Cielaka z kolei przez jakieś 4-6 sezonów mieliśmy zawsze jednorocznego - Bercika. Zawsze kupowaliśmy małego cielaczka od hodowcy, hodowaliśmy przez rok, ubijaliśmy i kupowaliśmy następnego. Jak kupiliśmy pierwszego to miał na imię Bercik i tak już zostało, każdy kolejny też był u nas nazywany Bercikiem, to sprawiało wrażenie, że to ciągle ten sam cielak. W każdym razie jeśli chodzi o ubój tych większych zwierząt, to nigdy nie pozwalano mi być świadkiem ich zabijania. Za to chwilę poźniej już uczestniczyłem we wszystkich pracach związanych ze świniobiciem. Patrzyłem na oskórowane ciało wiszące na haku i jak masarz odkraja z niego kolejne elementy, bawiłem się nimi, były ciepłe więc miłe doznania ogółem. Do tego mogłem się dowolnie bawić częściami których nie jedliśmy, a jedliśmy większość - jednym z moich ulubionych dań była jajecznica ze świeżym mózgiem (sam nie wiem czy świńskim czy cielęcym, a może z obu tych zwierząt). W każdym razie z niejadalnych rzeczy, były flaki, jądra, oczy, kopyta i jakieś tam jeszcze rzeczy niezidentyfikowane przeze mnie. Ciekawostką było dla mnie że jakiś element już dawno oddzielony od reszty potrafił jeszcze po godzinie się samoistnie poruszyć, jakiś mięsień zapulsować czy coś. Rozkrawałem sobie te rzeczy, gniotłem itd. Nadal byłem wtedy przekonany że zabijanie jest łatwe, nie ma w tym nic ohydnego.

Przyjeżdżał też do nas wujek z Niemiec z ciotką. Wujek ten lubił gołąbki i sam je przyrządzał. Nie chodzi bynajmniej o takie gołąbki jakie znacie ze swojej kuchni. Kupował żywe gołębie, następnie gołymi rękoma odrywał im głowy a potem skubał, oprawiał i jedliśmy. Odrywanie głów gołymi rękami, czego byłem często świadkiem wydawało mi się drastyczne, ale też normalne. Na tyle normalne, że mam z tym związaną też zabawną historyjkę. Jeden z naszych sąsiadów miał na nazwisko Gołąbek. Jak nas odwiedził i usłyszałem, że przyszedł pan Gołąbek to rzuciłem tekstem: O przyszedł Gołąbek, fajnie, zabijemy Gołąbka. Nawet nie zdążyłem się zorientować jak stary mnie chwycił i zaczął okładać, tak, że miałem sine całe plecy nad dupą i poruszanie się sprawiało mi ból przez co najmniej tydzień. Kłamałem, że ta historia jest zabawna, przynajmniej nie dla mnie, dzisiaj za takie coś odbiera się rodzicom dzieci i słusznie, ale w moim domu panowało zawsze prawo strachu - nie odpierdalaj bo dostaniesz wpierdol.

Poza śmiercią z powodu uboju, zdarzały się też oczywiście przypadki, że zwierzęta padały na rożne choroby albo ze starości, ale też niekiedy ginęły w szczególnych okolicznościach jak przejechanie traktorem (nie mieliśmy traktora, ale czasem ktoś nam przywoził na przykład słomę), lub zagryzienie przez lisa albo inne dzikie zwierzę. Dwa razy zdarzyło się, że wilczur jednego z sąsiadów mu się zerwał i wpadł na nasze podwórko, pozagryzał lub poranił wiele zwierząt w tym naszą kochaną suczkę Nukę. Jako że mieliśmy zwykle 3 psy, to jeden największy siedział w kojcu, drugi średni był na łańcuchu przypięty za stodołą na odludziu, żeby odstraszać leśnych drapieżników, a jeden latał luzem. W tamtym czasie była to Nuka, która oba te razy prawdopodobnie broniła innych zwierząt przed obcym psem i oba razy została ciężko ranna w tej walce, miała wygryzioną dziurę w plecach. W obu przypadkach związanych z psem sąsiada, byłem pierwszą osobą z rodziny, która wróciła do domu i nakryła go na gorącym uczynku, po czym uciekał. Na szczęście wolał uciec przede mną niż mnie zaatakować a byłem zawsze niedużym gówniakiem. W każdym razie pamiętam jak robiłem wtedy inwentaryzację strat przed powrotem rodziców do domu (to było normalne że zostawałem sam w domu jako gówniak albo wracałem do pustego). Nie umiałem wtedy jeszcze dobrze pisać, w dodatku nazywałem zwierzęta po śląsku, więc sporządzona przeze mnie lista martwych zwierząt po ataku wyglądała dziwnie. Nie znałem wtedy głosek sz, cz, ż itp. nie ogarniałem że litery "y" i "e" to dwa różne dźwięki, a do tego w śląskim słyszy się głoski, których do dzisiaj nie wiedziałbym jak zapisać. Pamiętam jak zapłakany odczytywałem rodzicom tą listę, bo nikt poza mną nie potrafił tego rozczytać xd

Z nietypowo padniętymi zwierzętami, jak i tymi padniętymi ze starości postępowałem na 3 sposoby - jakoś tak wyszło, że to ja byłem w domu od tej brudnej roboty, sprzątania truchła. Jednym ze sposobów na pozbycie się zwłok było zakopanie na podwórku - głównie latem, bo ziemia miękka, a miejsca mieliśmy dużo, bo za domem był spory sad. Drugim jeśli był akurat okres grzewczy było spalanie w piecu - głównie koty i kury, pozostałe to zależało czy się zmieszczą w piecu. Trzecim sposobem - według mnie dziwnym ale tak chcieli rodzice, było zawiezienie martwego drobiu do lasu za naszym domem. Celem było, żeby lis się objadł tam i nas nie nachodził. Przypominało mi to ofiarę składaną jakimś bóstwom i nie miało sensu, przecież w naszym interesie było, żeby zagrażające naszemu dobytkowi zwierzęta wyginęły, więc po je dokarmiać, no ale cóż, dostawałem zlecenie to je wykonywałem. Czasem trafiały się nam nietypowe zdechłe zwierzaki jak kuna czy tchórz, znajdywane w sianie. Trupy mnie w każdym razie nie ruszały. Przynajmniej zwierzęce, chociaż ludzkie zwłoki też widywałem, co prawda zawsze w trumnie, więc zadbane, ale też wrażenia na mnie nie robiły.

Jedyne zwierzęta których śmierć mnie martwiła to były psy - jako jedyne u nas zwierzęta dostawały imiona, poza Bercikiem rzecz jasna. Szczególnie mocno dotknęła mnie śmierć Menka. Menek - to imię wymyślił mój wujek chrzestny, który był najzabawniejszym typem w rodzinie. Pamiętam, jak często zdarzało się że nie działał nam telefon stacjonarny (tylko taki mieliśmy - orientowaliśmy się jak ktoś przychodził i mówił że nie może się dodzwonić). Jak się zwykle okazywało, poluzowana była wtyczka od telefonu przy ścianie, nie ta od prądu, tylko od linii telefonicznej. Trwało to przez kilka ładnych lat, aż w końcu rozgryźliśmy to. Niedziałający telefon korelował z wizytami wujka-trola, który zawsze przed wyjściem od nas specjalnie luzował tą wtyczkę. Wracając do Menka, został tak nazwany na życzenie tego wujka, nie pamiętam już skąd wziął to imię, ale było to formą żartu, jak to zwykle u tego wuja. Menka spotkał najgorszy los jaki mógł spotkać psa w naszym gospodarstwie - spędził życie na łańcuchu za stodołą. Ten pies był taki kochany, a tak przez nas tak zaniedbywany, że wyrzucam sobie to do teraz, że mimo iż jako gówniak nie miałem wiele do powiedzenia w domu, w którym panowało prawo starszego i silniejszego, mogłem bardziej lobbować za wolnością dla Menka. Pies który siedział samotnie na łańcuchu, widząc człowieka raz dziennie lub dwa, kiedy dawaliśmy mu jedzenie i wodę, czasem jak się zerwał to zamiast korzystać z wolności, to przybiegał do nas na podwórko, do swoich oprawców, co kończyło się zaciągnięciem go z powrotem na "jego" miejsce. Przez te wszystkie lata największą rozrywką Menka, było co najwyżej obserwowanie kur, które postanowiły się zapuścić tam daleko do niego. Jak dla mnie idealny scenariusz żeby pies zdziczał i był agresywny, tymczasem on pozwalał kurom zjadać sobie jedzenie z miski. Ten ostatni raz kiedy się zerwał z łańcucha to było jakoś tak, że wiedziałem że umiera, nie zaciągnęliśmy go tym razem tam gdzie zawsze ale zrobiłem mu posłanie w wolnym chlewiku i tam z nim przesiadywałem i widziałem jak traci siły z dnia na dzień i wydaje z siebie bolesne dźwięki. Starałem się mu jak najbardziej wynagrodzić marne życie, głaskaniem przez te kilka dni, zanim zdechł. Myślę że ten czas mocno podniósł moją wrażliwość względem zwierząt.

Anyway, przeczytaliście już kilka stron dygresji, więc pora opisać sytuacje, o których tak właściwie chciałem napisać. Pierwsza sytuacja wydarzyła się kiedy byłem w liceum, miałem więc wtedy z jakieś 17 lat. Nadal hodowaliśmy wiele zwierząt którymi pomagałem się zajmować przed i po szkole. Mama nie pracowała, więc głównie to ona wymyślała w jaki sposób odbywa się życie naszych zwierząt, podczas gdy reszta domowników była w szkole lub w pracy. Decydowała na przykład kiedy małe kurki można zacząć wypuszczać na dwór w skrzyni (żeby koty ich nie zeżarły), a kiedy można zacząć je puszczać luzem itp.

Pewnego dnia poinstruowała mnie dokładnie, co mam zrobić po szkole, bo jej nie będzie w domu. Instrukcja brzmiała tak: te małe kurziki (tak nazywaliśmy malutkie kurczaczki) będą w skrzyni na dworze. Odsuń cegły z siatki, zdejmij siatkę i dolewaj im wody i dosypuj paszy, zasłoń znowu i uważaj żeby ci cegła nie wpadła do środka. Wróciłem więc ze szkoły i poszedłem wykonywać obowiązki (poza tymi kurzikami, mieliśmy jeszcze kilka innych skrzyń z innymi zwierzątkami do oporządzenia lub też kurami ale większymi, instrukcje do nich pominąłem bo są nieistotne, w każdym razie chciałem zaznaczyć że miałem do zrobienia sporo, więc chciałem to zrobić jak najszybciej i zająć się jakimiś sprawami jakimi tam się mogłem jako nastolatek zajmować, komputerem czy coś). W każdym razie poszedłem do tej skrzyni i stwierdziłem że nie muszę odsuwać cegieł mimo ostrzeżeń żeby mi żadna cegła nie wpadła do środku, bo siatka jest elastyczna, wystarczy, że ją odegnę i włożę rękę do środka i zrobię co trzeba.

Odgiąłem lekko siatkę i oczywiście cegła wpadła mi do środka xd Małe kurczaczki wykazały się niesamowitym refleksem i mimo, że cegła spadała wprost w ich największe skupisko, to rozpierzchły się w moment, a mi ulżyło, że żadnego nie trafiłem. Po podniesieniu cegły okazało się jednak, że nie wszystkie uciekły. Były tam dwa kurczaczki, jeden leżał sflaczały, podniosłem go, popiskiwał cichutko, a z łebka kapały mu krople krwi. Jedna taka kropla to spory procent jego krwi, więc po chwili zdechł. Drugi natomiast po podniesienie cegły, ku mojemu zdziwieniu wstał. Wziąłem go na ręce i (jak to mawia Borek) ...niestety. Okazało, że ma pęknięty bok i wystają z niego jego małe flaki. Lata wychowania mnie w strachu, sprawiły że w jakimś stopniu słuchałem się rodziców, ale ich nie szanowałem. Z tego powodu wiedziałem, że nie mogę powiedzieć im prawdy, tylko będę kłamał.

Powiecie, że to głupota, to tylko dwa kurczaczki z kilkudziesięciu, jednak po latach ciągle tych samych scenariuszy w domu wiedziałem, że skończy się krzykiem w moim kierunku, a może i latającymi w moim kierunku przedmiotami, a nawet rękoczynami ze strony mojej starej, mimo że była już wtedy ode mnie niższa, to w jej głowie wciąż mogła wyładowywać na dzieciach swoją agresję, zwłaszcza w tak uzasadnionych sytuacjach kiedy dopuściłem się nieposłuszeństwa, bo było jasno zaznaczone, żeby najpierw odsunąć cegły, ale mi się nie chciało. Jest to jednym z powodów, dlaczego się do nich teraz nie odzywam, ale to temat na całkiem inną rozprawkę. Wracamy do sytuacji: mam na dłoni małego kurczaczka, stojącego na własnych nogach, jeszcze nie opierzonego, tylko w puchu, któremu wystają flaki i który otwiera dziubek jakby chciał piszczeć ale nie wydobywa się z niego żaden dźwięk. Plan w mojej głowie wyglądał następująco - zabiję go i razem z tym drugim zakopię w gnoju (tak postępowaliśmy z bardzo małymi stworzonkami bo najszybciej). Następnie przestawię skrzynię z pozostałymi do cienia i powiem, że zastałem dwa martwe, pewnie z powodu upału. Plan prosty i w moim odczuciu doskonały. Zaniosłem oba kurczaczki i położyłem na gnoju i żywego i martwego. Wziąłem łopatę i wielki zamach.

I w tym momencie zaczęły się dziać ze mną "dziwne" rzeczy. Patrzyłem na tą małą puchatą kulkę i miałem wyrzuty sumienia, że go zabijam, że ginie przez mój błąd. Stałem tak kilka minut próbując się zmusić do zadania śmiertelnego ciosu i nie mogłem. Zacząłem płakać, potem już machać łopatą w jego kierunku ale za każdym razem się zatrzymując. Odkładałem łopatę, chodziłem w kółko, brałem głębokie oddechy i podejmowałem kolejne próby. Przypominałem sobie odcinanie głów większym ptakom i fakt, że przecież niedługo będę sam tym katem i zawsze byłem przekonany o tym, że wtedy się nie zawaham, a teraz stoję nad takim, którego i tak się nie da uratować i płaczę. W końcu wziąłem łopatę w ręce po raz kolejny i zacząłem uderzać w kurczaka z całych sił chyba z 10 razy - chciałem mieć pewność że nie żyje i nie cierpi dalej. Zrobiłem to - zabiłem go, ale jakim kosztem. Dalszą część planu wykonałem bez problemów, ale ten moment pozostaje ze mną do dzisiaj.

Druga sytuacja, tutaj już bez większych wstępów. Byłem już na studiach (powiedzmy, że miałem ze 22 lata) i nie mieszkałem z rodzicami, ale czasem zjeżdżałem na weekend. Było już ciemno gdy usłyszalem jakieś popiskiwanie. Zorientowałem się, że pies złapał szczura i go męczy na podwórku. Pies kiedy mnie zobaczył stracił zainteresowanie szczurem i go zostawił wycieńczonego. Poszedłem do domu powiedzieć, że na dworze leży szczur jeszcze żywy na co usłyszałem: to go zabij. No to zapaliłem sobie światło na dworze, teraz widziałem go lepiej, nie było widać ran na jego ciele, leżał na boku, był spory i wychodzące z orbit oko mu błyszczało w świetle żarówki na rogu domu. Chwyciłem gruby kostur, długości jakiegoś półtora metra, wziąłem zamach taki sam jak kiedyś nad kurczakiem łopatą i...tak...zamarłem znowu. Zobaczyłem siebie sprzed paru lat i tego kurczaczka i znowu poczułem że nie mogę. Powtarzałem sobie, że to inna sytuacja, kurczaczek ginął z mojej winy, a szczur to szkodnik. Zaczęła mnie obrzydzać myśl o uderzeniu w niego, wyobraziłem sobie, że szczur pod uderzeniem kija się rozbryzguje i ta myśl mnie przerażała. Znowu tam stałem i znowu nie mogłem odebrać życia. Szczur chyba nie był ranny, a raczej w głębokim szoku po ataku psa, bo po kilku minutach obrócił się z boku na brzuch, było widać jak mu nadal wali serce. Zaczął być coraz bardziej ruchliwy i zdałem sobie sprawę, że jak go zaraz nie wykończę to sobie po prostu odejdzie. Zebrałem się w sobie i uderzyłem go z całych sił raz, drugi i kolejne. Zacząłem znowu wściekle w niego uderzać czasem trafiając czasem nie, wszystko było tak samo jak 5 lat wcześniej. Zaskoczyło mnie, że okazał się twardszy niż myślałem, nie rozbryzgnął się, a odczucia jakie w dłoniach miałem uderzając kijem były jakbym uderzał w poduszkę. W końcu przestałem uderzać, a on przestał żyć. Nie pamiętam co zrobiłem z truchłem. Wróciłem do domu z traumą, ale nikomu nic nie mówiłem.

Mając na uwadze te dwie sytuacje, myślę że nie byłbym w stanie zabić człowieka, chyba że adrenalina albo coś nie wiem. Ten dosyć obszerny zarys sytuacji, dokładniejszy niż opisy przyrody w "Chłopach" zamieściłem, po to, żeby uświadomić wam, że jestem raczej w grupie osób które powinny być do zabijania lepiej przygotowane niż większość społeczeństwa, a więc sądzę, że też większość z was nie byłaby w stanie tego zrobić. No chyba, że ze mnie jest wyjątkowa cipa xd
SuperSzturmowiec

nik tnie będzie czytał tego opowiadania . daj streszczenie

Zaloguj się aby komentować

#taksieszyje cześć, podsumuje dwa ostatnie dni. Wylądowałem wczoraj na SORZE,ale zanim to postanowiłem podejść myślałem że lekarz z izby świątecznej zetknie mi na nogę i wystarczy, noga mi dosyć mocno spuchła i zaczęła boleć bardziej, uznałem że lepiej dmuchać na zimne i sprawdzić. Na miejscu okazało się,że zmienili adres...okej pokustykalem 200m w to miejsce, pusty korytarz, słyszę że tam ktoś sobie gada i mówię dzień dobry z opisuje sytuację a babka mi na to, że noo ona jest lekarzem ale tutaj to się przychodzi jak ktoś ma anginę albo plecy bolą xD i, że mam iść na SOR. Nie powiem trochę się zdenerwowałem bo przecież ja oczekiwałem,że zetknie powie : ok/nie ok i tyle xD i finalnie musiałem kuśtykać znowu na SOR, który był w tym pierwszym budynku. Najlepszy był tekst lekarki do pielęgniarki (?) " wpisz że go odesłaliśmy żeby nie było" żeby nie było co? XD. Na szczęście na sorze równa godzinę nam zeszło to pół biedy. Jeżeli chodzi o ból to w ciągu dnia jest serio znośnie... Oprócz wieczorów. Wczoraj i dziś jak szedłem się kąpać, zdjąłem ortezę mam taki ból że wczoraj prawie mdlalem a dziś odpuściłem..czuje jak ten obrzęk mi spływa i rozrywa łydkę..trzeba wziąć przeciwbólowe i spróbować zasnąć.. spać też słabo spałem bo spałem w ortezie, dziś znowu będę spał bez ale za to w ciągu dnia jej nie zdejmowałem. Pozdrawiam i zdrówka dla wszystkich #truestory #sor #szpital #gdansk
7dd71d23-06ca-40c6-862b-863aafbe0314
Azvex

Co się stało? Jaki miałeś wykonywany zabieg ?

ZygoteNeverborn

@Jestem_bart Antybiotyki masz?

dolitd

@Jestem_bart Rób punkcję kolana ASAP. Miałem to samo po tej samej operacji i po punkcji zrobiło się o niebo lepiej.

Zaloguj się aby komentować

#taksieszyje cześć, dziś trochę inny wpis ale jakże ważny dla mnie. Wpływ aktywności fizycznej na spokój mojego ducha. Od lat mam tak, że jeżeli jestem we względnej formie łatwiej mi jest radzić sobie z trudnymi codziennego życia. Ostatnie miesiące przed pójściem na L4 minęły mi w momencie, dosłownie. Pracowałem sporo, do tego w miarę intensywnie trenowałem - dla mnie baja. Od 5 czerwca usiadłem w domu i nagle się okazało,że nie mam co ze sobą robić, no bo ile można siedzieć na siłowni codziennie? Nie mogłem już zbytnio jeździć na rowerze, bieganie odpadało, nawet rzucanie do kosza najczęściej nie wchodziło w grę. Psycha sitting, w dodatku na codzien musiałem zastanawiac się czy wyrobie się w 182 dni l4 żeby mnie nie zwolnili a w dodatku do ostatniej chwili nawet nie miałem pewności czy i kiedy mnie zoperują :). Milion myśli jak wykorzystać ten czas na coś pozytywnego, zacząłem się dokształcać z dziedzin które mnie interesują: trening ciała, mechanika motocyklowa/samochodowa ii...filozofia( off top; lekarz jak już leżałem na sali operacyjnej zapytał mnie czy jestem filozofem hobbysta )Teraz żyje w najgorszym dla mnie miejscu, jestem przykuty do domu, z trenowania jedynie czytam książki i oglądam filmy. Ciągle muszę sam że sobą się kłócić że inni to by się nauczyli 5 języków w tym czasie a ja nie zawsze mam ochotę żeby regularnie się uczyć jednego( ostatnio mam parę dni przerwy, coś zebrać się nie mogę). Dobija mnie to strasznie, ja ogólnie mam coś takiego że jestem w jakimś niezdrowym środku między prokrastynacją a rozwijaniem się na każdej płaszczyźnie . Wieczorem rozwinę wątek, miłego dnia wszystkim! #truestory #operacja #filozofiadlajanuszy
9f00e9d8-f105-43dd-8d92-a594409773fc

Zaloguj się aby komentować

W tym tygodniu kumpel rozstał się ze swoją dziewczyną. W czasie kłótni miała mu powiedzieć, że on jest "zupełnie jak jego ojciec".
WTF?!?
Przecież ona nigdy nie poznała jego ojca, co za idiotka...

Natomiast po zapoznaniu się z wczorajszym wpisem @cebulaZrosolu o skróconym i uproszczonym schemacie serialu "Moda na sukces" zamiast WTF z mojej głowie zaczęła grać ta muzyczka:
https://youtu.be/lK7gMllNqnI?si=SwBC4YJokT6aw1Ns

https://www.hejto.pl/wpis/spasticink-pierdonauta-kosmolony-zeby-wyjasnic-troche-zawilosc-serialu-wrzucam-t
#logikarozowychpaskow #zwiazki #truestory #seriale

Zaloguj się aby komentować

#taksieszyje taki tag został mi podsunięty i nawet mi się spodobał. Dziękuję za słowa wsparcia i otuchy, nawet kilka osób napisało wiadomość prywatną. Dziś opiszę tak jak wspomniałem pierwszy dzień po i dopowiem kilka brakujących elementów, o których zapomniałem. ( Tak jak jedna osoba prosiła postaram się też więcej "spacji" robić, staram się ale pisarzem to ja nie jestem, jestem spawaczem to cud, że ja znam podstawy języka polskiego..) Wrócę do momentu kiedy Pani pielęgniarka przyniosła mi kaczuche. Otóż jako osoba w pełni samodzielna, jestem głową mojej małej dwuosobowej rodziny, gdzie w partnerski sposób prowadzimy dom. Dzielimy się wszystkimi obowiązkami, nawet często ja wykonuje większość z nich z uwagi na to, że częściej mam na to czas. Sytuacja, w której znalazłem się po operacji była czymś nowym i przerażającym za razem.. Nagle nawet mimo, że nie chcesz potrzebujesz pomocy.. jak na samca alfa na chwilę posypał mi się świat. Jak to ktoś ma mnie zawieźć do łazienki ?? NA WÓZKU? PRZYNIEŚĆ mi kaczkę, pomoc się obrócić? Potrzebowałem chwilę żeby się z tym pogodzić.. nawet jak potrzebowałem,żeby ktoś przyszedł to zastanawiałem się 20 min zanim nacisnąłem ten guzik ( jakie było moje zdziwienie jak się okazało, że to nie działa tak że w dyżurce zapali się lampka tylko jest alarm na cały oddzial XD). Nie było i nadal nie jest mi łatwo z tym,że wcześniej pielęgniarki a teraz moja dziewczyna w domu musi nade mną trochę skakać.. pierwsza kąpiel po powrocie to był dramat.. ledwo dałem radę ustać pod prysznicem i moja dziewczyna musiała mnie trochę trzymać i myć, męskie ego musiało zejść na drugi plan...( Jestem jej cholernie wdzięczny za tą pomoc i dobrze o tym wie). Pierwszy wieczor po powrocie nie był łatwy, noga spuchnięta jak balon na dobrą sprawę nie miałem siły na nic, jedyne co to chciałem się umyć i zasnąć. Ogólnie że spaniem jest różnie, pierwsza noc elegancko przespaną nawet się nie obudziłem, za to dziś był dramat. Najpierw nie mogłem zasnąć a potem dwa razy w nocy brałem Ketonal. Ogólnie zapomniałem dodać,że mam ortezę i w niej spałem. Dziś też większość dnia w niej siedziałem i bardzo tego żałuję. Noga pod nią spuchła jak balon, wyciągnąłem wnioski i narazie będę ograniczał używanie jej dopóki nie zacznę chodzić. Ogólnie czas spędzam na czytaniu, dalej oglądam YT żeby dowiedzieć się jak sobie radzić z jakimiś ćwiczeniami itp. sporo telefonów od znajomych i rodziny( ktoś tam mnie nawet lubi i się martwi), z ran nie leje się już nic więc póki co też nie będę używał plastrów, zastrzyki przeciwzakrzepowe bola coraz mniej. Wrócę na moment do momentu w którym opisywałem problem z pierwszym oddaniem moczu, otóż ten problem poniekąd trwa do tej pory, chyba dopiero dziś po południu było normalnie, odczuwałem jakby cały czas ta blokadę i musiałem sporo siły w to włożyć, mam nadzieję że już będzie coraz łatwiej. Pozdrawiam osoby, którym chce się to czytać i poprawiajcie mnie jak coś źle piszę, pozdrawiam Bart. #operacja #szpital #truestory( karteczka od mojej po zastrzyku:)))
4d777dd8-16c5-4718-b5cc-abe00ab2c4e9
dc758641-a6ac-459b-b2e2-cfaf06a255c0
d5b208d9-468e-4a3a-a135-48c34e90b6df
Piechur

Taka dziewczyna to skarb najprawdziwszy. Trzymaj się byku, mocnych nerwów i szybkiego powrotu do zdrowia życzę

Yossarian

Kolego, zrób wszystko, żeby jak najszybciej obciążac nogę (nie wiem na ile łąkotka to ogranicza). Zaufaj ekspertowi - 4 operacje kolana. Im szybciej działasz, tym lepiej. Jeśli nie możesz obciążac- rower. Orteza ma ograniczać zgięcie, żeby acl się nie rozsiągął, zanim się przebuduje, więc niech sobie będzie. Ale obciążaj tyle, ile kolano Ci pozwala - tylko w ten sposób wrócisz szybko do sprawności. W przeciwnym razie mięśnie Ci spadną i będziesz się bujał LATA.


Jak coś - pisz na priw.


Szycie łąkotki - na tym się nie znam. Ale leżenie to najgorsze, co można zrobić. Kolano samo Ci powie ile można obciążyć.

Belzebub

Przechodziłem to samo…tylko z drugiej strony. Wspomagałem moją kobietę i opiekowałem się nią na każdym etapie - od wystąpienia problemu jeździłem z nią po lekarzach,wiozłem do kliniki na zabieg i odebrałem do domu. Pomagałem jej we wszystkim od podstawowych kwestii o których piszesz a także w rehabilitacji i ćwiczeniach… był to ciężki okres ale dźwignąłem to. W końcu cały dom i wszystkie sprawy lądują na twojej głowie… także coś o tym wiem. Co więcej gadać… bądź jej wdzięczny i wspieraj duchowo aby jej to nie przytłoczyło,optymizm wskazany no i zdrówka!

Zaloguj się aby komentować

Halooo, jest tu kto? Dzień dobry, wracam do was (zasięg max 3 osoby) z nowym daily content. Po jakże uwielbianą przez was seria wpisów z wyjazdu, czas znowu zrobić sobie pamiętnik na hejto tym razem z mniej fascynującej sytuacji. Otóż od sierpnia rok temu mam problem z kolanem, odstawiłem wtedy rower, zima przestałem już robić jakiekolwiek ćwiczenia na nogi. W styczniu rozpocząłem diagnostykę ( w sama porę po pół roku) i tak to zeszło, że dwa dni temu miałem operację. Pęknięcie łąkotki w dwóch miejscach+ szycie ACL. Jakże traumatyczne były dla mnie ostatnie dni.. Zaczynając od tego, że jako osoba zmagająca się z problemami gastrycznymi na codzien stres je tylko podkręca :)) ostatni dzień przed i po operacji spałem łącznie 5 godzin, dostałem zalecenie od anestezjologa na konsultacji, że nam zjawić się na morfologię w dzień zabiegu na godzinę 7 rano, otóż że miałem do tego szpitala łącznie 200km wstaliśmy z dziewczyną o 4 rano żeby tam jechać a na miejscu dowiedziałem się, że lekarz nie wystawił skierowania XDD ( MOJ BŁĄD MOGLEM DOPYTAĆ) Z drugiej strony, ja nie chodzę zbytnio po lekarzach więc nie mam wiedzy, mi jak lekarz mówi przyjedź to dla mnie oczywiste jest to że mają to w systemie... Otóż nie tym razem cały szpital wiedział że przyjechaliśmy bo każdego po kolei pytaliśmy co zrobić xD o dziwo panie były bardzo miłe i chciały pomóc. Pojechałem tam oczywiście na czczo i jakie było moje zdziwienie jak się okazało, że kanapka zjedzona dzień wcześniej o 21 była moim ostatnim posiłkiem na następne 27 godzin..zostałem przyjęty na oddział chirurgii i dopiero wtedy została mi zrobiona morfologią, oczywiście w tym czasie już zdążyliśmy 10000 razy wziąć pod uwagę że nie zrobią mi jej tego dnia i nie będę miał zabiegu etc.. na sali wylądowałem w mega fajnym towarzystwie, byłem bardzo zaskoczony wręcz. Miłe chłopy. Nie wiem czego się bałem bardziej, znieczulenie w kręgosłup czy bólu po operacji. Jak się okazało, znieczulenie nie takie straszne w porównaniu do bólu po :), bałem się znieczulenia bo jednak igła w kręgosłup a, że się nie ma pojęcia o tym to brałem pod uwagę że coś pójdzie nie tak i nie będę chodził czy coś.. na operację były dwa założenia, poprosić żeby uśpili mnie i ZA ŻADNYM SKARBEM NIE PATRZEC NA EKRAN, nie zgadniecie ale dwie godziny byłem w pełni świadomy podczas zabiegu i większość czasu oglądałem jak mi grzebią w kolanie. Ekipa która mnie operowała to jakiś inny lewel, normalnie jak się idzie do lekarza to jest dosyć oficjalnie. W tym przypadku wszyscy praktycznie byli dosyć młodzi (35 lat około średnia). Żartowalismy ze sobą na początku, aż dostałem reprymendę od pani jakiejś że już muszę być cicho bo będę przeszkadzał lekarzom ( posłuchałem się i nie odzywałem się już praktycznie do końca ,uwierzcie dla mnie to nie łatwe, natomiast ci dwaj lekarze bajera w najlepsze, myślę że to dlatego żeby rozładować emocje ,chyba).Pierwsze godziny po operacji to był dramat, bezwład w nogach zupełny, poczucie że chce się zrobić siku ale bez szans, że zrobię to do kaczki, w dodatku że była ze mną młoda pielęgniarka, po próbie zrobienia tego normalnie do toalety przeprosilem się z kaczką :). Operacja przebiegła pomyślnie, od razu czułem mimo znieczulenie że noga jest sztywniejsza niż przed zabiegiem dzięki zszyciu. Jutro opiszę pierwszy dzień po, pozdrawiam. #szpital #operacja #truestory #pracaspawaczamnieprzeistacza ( bo uraz jest wynikową pracy)
f7336563-7656-4785-ab2b-22850b9cc08e
972f253a-1688-4d4b-b29d-f4b41c81080f
dolitd

@Jestem_bart Uuu, pamiętam swoje ACL. Nie polecam.


Pierwsze zdjęcie to wewnętrzna część uda operowanej nogi.

e98f227e-08bb-4e90-9ed2-6b71bde0132d
c7873391-9562-40b6-bf7e-dc60cacbff17
4d4fc4cc-0a3d-404d-9b29-6b68ad3336ee
Sweet_acc_pr0sa

@Jestem_bart a weź mi nic nie mów, zaraz listopad i cisnę na stół kroić serducho, strach jest jak chuj xD nawet nie chce się zastanawiać ile rzeczy moze się spierdolić

totengott

Kurde, patrzę na zdjęcie i się zastanawiał co to do cholery za rusztowanie, na którym kolega stepuje.... Zdrówka życzę. Dla pana w tle też.

Zaloguj się aby komentować

Odnośnie wczorajszej ankiety o Bartku i Piotrku. Głosy rozłożyły się prawie po równo, z minimalną przewagą Bartka. Sama walka nie była równa, bo Piotrek nie podumał, żeby trzymać Bartka na dystans, tylko ruszył na niego z impetem. Bartek był zbudowany jak mały czołg, mimo iż nie było po nim tego widać, do tego był zwinny, szybki i bardzo dobrze wyszkolony, bo trenował boks od 6. roku życia. Wyczekał szarżę, został trochę obity, ale znalazł moment na uderzenie Piotrka w wątrobę 2 razy pod rząd, a trzeci cios poszedł w przeponę jak Piotrek był na wydechu. Te trzy ciosy go złożyły, ale dalej stał na nogach. Wtedy dostał prawym sierpowym w ryj, aż mu się szczęka przestawiła. To było na tyle, całość trwała niecałe 2 minuty. Akurat w tym przypadku boks wygrał z ulicą.

#sztukiwalki #patologia #truestory
starszy_mechanik

Czy Bartek już miał ofertę od freak fightow?

zjadacz_cebuli

@dolitd a to zdjęcie Bartka i Piotrka

40dacf5e-dde7-4627-b57d-34f947bac3f0
Rozpierpapierduchacz

Ziobro zaskoczenia, zawsze mnie śmieszy jak ludzie przeceniają streetfighterów. Waga i siła ma znaczenie, ale pod warunkiem że umiesz jej użyć, bo jak ten mały umie użyć swojej to jest problem XD

Zaloguj się aby komentować

Z takich najbardziej przypałowych rzeczy jakie w życiu zrobiłem to:

Podczas porodu gdy moja żona cierpiała jak nigdy w życiu, trzymała mnie mocno za rękę.

Popatrzylem jej prosto w oczy, zabralem swoją rękę i machając powiedziałem "Ała"

XDDDD
Planowalem to długi czas
#truestory
#rodzice #dzieci
Sauronus

Mój kumpel zrobił tak:

- aaa, widać już to dziecko? Jak to wygląda?

- Kochanie, co mam ci powiedzieć? Okropnie wygląda.

banan-smietana

@Sauronus u nas ginekolog "Pani Kasiu niestety podobny do starego"

rmbobster

W szkole podstawowej po rozdaniu świadectw zwinalem swoje w rulon i schowałem pod ubranie. Rodzicom powiedziałem, że był błąd na świadectwie i dostanę je dopiero po wakacjach. Musiałem pójść do szkoły z ojcem wyjaśnić sprawę. Przyznałem się dopiero gdy sekretarka zaczęła dzwonić co wychowawczyni. Miałem wtedy przesrane podwójnie 😁

Zaloguj się aby komentować

Historia z cyklu "Kto mieszkal z kobieta w ciazy, w cyrku sie nie smieje".

Miejsce : mieszkanie
Czas: wczoraj
Bohaterowie : ja , rozowa, pies ktory spi i moze niechacy ziomek ktory cisnie beke na discordzie

Wczoraj rozowa postanowila wyjsc sobie z kolezanka do restauracji , do kawiarni czy cos. (przez puente zapomnialem sie spytac gdzie byla i co robila). No ok, smialo. Ja wrocilem z pracy, poszedlem z psem na dluzszy spacer i wrocilem. Ze wzgledu na brak planow, no to poszedlem do swojego gabinetu grac, a pies ze mna spac na podlodze. Ziomek sie zalogowal i tak zaczelismy sobie lupac. W miedzyczasie widzialem ze swiatlo sie zapalilo, czyli rozowa wrocila - a ze runda trwala to nie moglem zbytnio wyjsc sie przywitac (to nie offline ze wlacze pauze). Nie slyszalem chodzenia, wiec stwierdzilem ze polozyla sie ze zmeczenia.Po jakims czasie dostaje tel od rozowej:

  • heej, gdzie jestes bo sie martwie?
  • hej, no w pokoju siedze i gram
  • JAK TO W POKOJU?! (gdyby to byl stary tel to bym pewnie slyszal jebut w sluchawce)

Doslownie 10 sec pozniej widze ja w drzwiach , gdzie wsciekla zaczyna krzyczec ze jak ja ten zly i okropny moglem pozwolic jej sie tak martwic xD Ze moglbym chociaz do toalety pojsc lub jakos inaczej dac znac ze jestem xd.

Kurtyna.

Czasowo to wygladalo jakos tak ze ja wroilem o 19 z psem, ona pewnie przed 20. Przepraszanie (ciezko szlo bo jednak lekko mialem beke z tego ) do 22:30.
#logikarozowychpaskow #rozowepaski #niewiemjaktootagowac #truestory
szymek

@Bezkid ja mam lepiej, bo żona wie, że jak mnie nigdzie nie widać, to gram przed kompem xD

Bezkid

@szymek W teorii moja tez, bo od kad jest w ciazy to mniej wychodzimy, wiec praktycznie codziennie tam sobie siedze po spacerze ¯\_(ツ)_/¯

jedzczarnekoty

@szymek też tak mamy i nie widzi problemów. Grunt to zaufanie że tam jestem

GordonLameman

Nie do końca widzę powód do przepraszania, ale moja nie jest w ciąży

Bezkid

@GordonLameman Pozwol ze zacytuje


Sam nie wiem xD mialem taka beke, a ta taka wkurwiona ze chyba zeby ja uspokoic xd Jednak w ciazy, to jeszcze bardziej jej odwala niz standardowo xd

GordonLameman

@Bezkid 

tak, doczytałem później.

derv

Wszystko przez ten kąkuter, tylko granie i granie

Bezkid

@derv Wedlug mnie to wina psa, mogl szczekac czy cos

Zaloguj się aby komentować

Następna