#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo
Poprzednie części pod tagiem #DAquila
CZĘŚĆ XII
WYJŚCIE Z OKOPÓW PRZED ŚWIĘTAMI BOŻEGO NARODZENIA
Zanim się zorientowałem, Święta Bożego Narodzenia były już za tydzień. Wraz z nimi przyszły zdjęcia mojego domu za Oceanem. Poczułem nagły impuls, by opuścić front wtedy i tam. Spoglądając na litografię na ścianie, nawiązałem z nią mentalny dialog, którego rezultatem była ślepa akceptacja, jako pewnik, przekonania, że On wzywa mnie do opuszczenia tej potępiającej atmosfery wojny i zniszczenia. To nie było miejsce dla człowieka pokoju. Nie wiedziałem, że Boża Moc we mnie zaczyna się odradzać z całą swoją początkową siłą. Tego ranka postanowiłem odejść. Jak? Nie byłem chory ani ranny; być może miną trzy lub cztery tygodnie, zanim drugi kontyngent na urlopie będzie mógł wyjechać. Ale byłem zdecydowany opuścić okopy na zawsze, przed Bożym Narodzeniem! Święta Bożego Narodzenia były już tylko za tydzień.
Tego samego ranka przyszło powiadomienie, że zostałem awansowany do stopnia kaprala "za zasługi wojenne". Ktoś zrobił mi kawał w kwaterze głównej. Ponieważ, ogólnie rzecz biorąc, akceptuję wszystko, co spotyka mnie na drodze, sięgnąłem po mój zestaw do szycia i przypiąłem do rękawów naszywki kaprala - tak się złożyło, że moje wynagrodzenie wzrosło do dziesięciu centów dziennie. Ogromna podwyżka w ujęciu procentowym - w rzeczywistości pięćset procent. To tyle, jeśli chodzi o awanse w terenie. Ktoś szybko załatwił mi awans za męstwo.
Teraz przyszła kolej na mnie, jeśli spodziewałem się wydostać z okopów przed Bożym Narodzeniem, do którego pozostało zaledwie sześć dni. Następnego ranka rozmawiałem z kapitanem Martinim z ósmej kompanii, któremu powierzono dowództwo nad moją kompanią podczas nieobecności Volpe. Powiedziałem mu o moim zamiarze powrotu do Włoch przed świętami Bożego Narodzenia i dodałem, że kończę z tą lub jakąkolwiek inną wojną. Byliśmy zgodni co do tego, że każdy, kto nie ma dość rozumu, by wydostać się z tego bałaganu, zasługuje na to, by cierpieć nędzę i spustoszenie nadchodzącej alpejskiej zimy na tym froncie. Mimo to kapitan Martini spojrzał na mnie ze zdumieniem. Myślał, że żartuję, ale jakiś tajemniczy element w moim zachowaniu, którego nie potrafił określić, przekonał go, że jest inaczej. Kiedy zrozumiał, że mówię poważnie o ucieczce z okopów przed Bożym Narodzeniem, stał się zarówno zainteresowany, jak i współczujący. Był uduchowionym człowiekiem. Powiedziałem mu więc, wskazując palcem na Chrystusa Ciginiego, że z Jego pomocą osiągnę swój cel, głupi i złudny, jak się wydawało.
Teraz zaczął myśleć, że coś jest nie tak ze mną psychicznie. Był ciekaw, w jaki sposób spodziewałem się dokonać takiego cudu, jakim określił moje praktycznie natychmiastowe wycofanie się z wojny. Zapytał, czy myślę o dołączeniu do następnej grupy udającej się na urlop zimowy, a następnie zdezerteruję. Przypomniałem mu, że następny kontyngent będzie gotowy do wyjazdu dopiero po Nowym Roku, ale ja wyjdę stąd jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Co więcej, zobowiązałem się osiągnąć ten cel w sposób legalny i zgodny z prawem. On tylko skinął głową i wyszedł z pokoju.
Następnego ranka, dziewiętnastego grudnia 1915 roku, po przebudzeniu i przydzieleniu rutynowych zadań na ten dzień różnym innym szeregowym, poprosiłem przełożonego, bez wyraźnego powodu, o umieszczenie mojego nazwiska na liście chorych. Był to pierwszy raz, kiedy moje nazwisko znalazło się na tej liście. Ta prośba nie była częścią żadnego ustalonego planu, ponieważ, jak właśnie skończyłem opowiadać, nie miałem żadnego; wykonanie tego ruchu było czystym, niezwiązanym z niczym impulsem, o ile byłem wtedy świadomy. Później miałem zdać sobie sprawę, że ta prośba rozpoczęła dla mnie toczenie się kuli we właściwym kierunku. Wszystko, na czym musiałem się oprzeć, to wewnętrzne poczucie najwyższej pewności, że wszystko, co chcę by się wydarzyło, spełni się - pewność, którą Moc Boża rozwinęła, potwierdzając się we mnie. W chwili obecnej moim celem było opuszczenie okopów i dotarcie do Włoch na Boże Narodzenie. Poza tym nie martwiłem się ani nie dbałem o to, co mnie czeka.
Zgłaszając chorobę, byłem świadomy, że nie jestem chory. Zrobiłem to pod wpływem impulsu, który poczułem tego ranka, aby udać się do nowego lekarza wojskowego, młodego porucznika, który został przydzielony do naszego batalionu. Byłem jednak świadomy, że to pragnienie było niekontrolowanie silne. Tego ranka siedmiu lub ośmiu ludzi z mojej kompanii zgłosiło się do lekarza. Zastępując pełniącego tego dnia obowiązki służbowe podoficera, przejąłem nad nimi opiekę i pomaszerowałem do punktu medycznego na badania.
Salutując oficerowi medycznemu na służbie, po kolei wywoływałem nazwisko każdego z nich. Następnie zgłaszał się, określał swoją dolegliwość, był badany pobieżnie lub wcale, przepisywano mu zwykłe tabletki przeczyszczające (wszyscy lekarze wojskowi przechodzą przez tę samą rutynę) i przyznawano mu dwa lub trzy dni abstynencji od pracy fizycznej. Lekarz zaczął wychodzić z pokoju, kiedy skończyłem wyliczać chorych, ale zachowałem swoje nazwisko na ostatnią chwilę. Zatrzymałem go i zauważyłem, że jest jeszcze jeden żołnierz do zbadania - ja.
Odwrócił się do mnie zaskoczony i raczej zirytowany tym, że został wezwany z powrotem. Jednocześnie wzruszył ramionami i ekspresyjnym gestem zasugerował, że z mojego wyglądu i zachowania najwyraźniej nic mi nie dolega. W rzeczywistości był teraz dość zirytowany moją bezczelnością, że ośmieliłem się marnować jego czas po tym, jak skończyłem wywoływać listę. Przez dłuższą chwilę patrzyłem mu w milczeniu prosto w oczy. Jakiś nieznany element mojej pewności siebie przykuł jego uwagę.
Odwzajemnił moje spojrzenie, ale jego twarz wyrażała niepewność. Wyczuł w mojej postawie raczej posmak równego sobie niż niższego, mówiąc militarnie. Oczywiście nie wiedział, że stacjonowałem w sztabie brygady, gdzie spotykałem się z wyższymi oficerami, od generałów w dół, na równych prawach. Siadając ponownie, spojrzał na mnie z zawodową czujnością i zapytał uspokajająco, co dolega dobremu kapralowi. Odpowiedziałem, że dobry kapral ma zamiar wrócić do Włoch na odpoczynek. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.(...)
[w trakcie dalszej rozmowy okazało się, że obaj pochodza z Sycylii i D'Aquila zna kuzyna lekarza - Velle, który przed laty wyjechał do Ameryki i od którego nie było od dawna zadnych informacji]
Zapytał mnie bez ogródek, co może dla mnie zrobić praktycznego. Zasugerowałem, aby wystawił mi zaświadczenie, które pozwoliłoby mi udać się tego wieczoru do szpitala polowego. Wyjaśnił, że jedynym sposobem na wysłanie mnie do szpitala jest zaświadczenie, że mam wysoką gorączkę (co najmniej równowartość 103 stopni Fahrenheita). Sprawdzając mój puls, wspólnie stwierdziliśmy, że wszystko jest w normie.
Mimo to lekarz bardzo uprzejmie oświadczył, że skoro jestem kuzynem żony Velli, potwierdzi mój dokument chorobowy przez wzgląd na dawne czasy, ale ostrzegł mnie, że okaże się to bezużyteczne. Gdy tylko dotrę do szpitala, okaże się, że moja gorączka zniknęła i z pewnością zostanę odesłany z powrotem do okopów. Czy zatem w ogóle warto to robić?
Odpowiedziałem, że jeśli zrobi tylko to, uznam to za wystarczające dla moich celów i zgodzę się załatwić resztę szczegółów po swojemu. Pożegnał mnie z Bogiem, uścisnął mi serdecznie dłoń i obaj opuściliśmy pokój.
Zawróciłem moich ludzi do okopów, a następnie udałem się do biura kompanii i triumfalnie pokazałem kapitanowi Martiniemu ten cenny skrawek papieru. Kiedy zrozumiał znaczenie tej przepustki, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wydaje mi się, że do dziś, o ile jeszcze żyje, nie wie, jak to możliwe, że udało mi się zdobyć ten papier. Zapytał mnie wtedy, czy jestem w jakimkolwiek stopniu obdarzony zdolnościami hipnotycznymi. Jeśli tak, to czy nie mógłbym uzyskać podobnej przepustki dla niego.
Zaloguj się aby komentować