Front włoski w I wojnie swiatowej na podstawie książki Vincenzo D'Aquila, BODYGUARD UNSEEN: A TRUE AUTOBIOGRAPHY
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo
ROZDZIAŁ V
NA SZCZYT - ALBO?
Poprzednie części pod tagiem #DAquila
Ten ostatni incydent, wielka pochwała w raporcie kapitana dla śpiącego wartownika, wywołał ogólny śmiech. Wiedzieliśmy wystarczająco dużo o tym, jak przyznawano Krzyże Wojenne i Medale Wojskowe, by docenić żart. W każdym razie moi kumple nadal wykazywali żywe zainteresowanie wszystkim, co wiązało się z moim dziwacznym ślubowaniem[nie zabicia nikogo a wojnie]. Rozpoczynając swoje regularne obowiązki od miejsca, w którym je przerwałem, stanąłem teraz przed Volpe [dowódca kompanii], który dość jasno dał do zrozumienia, że nie jest przekonany co do szczerości moich intencji. Najwyraźniej myślał, że muszę być jakimś nowym rodzajem fakira. Niemniej jednak moja pewność siebie i opanowanie wprawiły go w zdumienie. Tej samej nocy ponownie wezwał mnie do swojej pryczy. Po moim przybyciu przyglądał mi się bardzo osobliwie. Bez wstępu czy przedstawienia się rozkazał mi poprowadzić inny oddział na podobną misję jak poprzedniej nocy i polecił nam rozlokować się na tej samej farmie.
Ponownie się ze mnie naśmiewał. Zasugerował, że zamierza poddać próbie moją zdolność do ochrony moich towarzyszy. Przypomniałem mu, że z pewnością zadbam o ochronę tych, którzy za mną podążają, ale nie mogę być obrońcą tych, którzy mnie porzucili. Następnie zasalutowałem i wyszedłem.
Moja riposta najwyraźniej wprawiła go w jeszcze większe zakłopotanie. Zacząłem zbierać swoich ludzi. To było łatwe zadanie. Ci sami chłopcy poprosili, by znów się ze mną wybrać. Spędziliśmy noc na zewnątrz, a następnego ranka wszyscy bezpiecznie wrócili, ponieważ teraz doskonale znałem swój teren i dlatego byłem w stanie utrzymać ludzi pod moją kontrolą.
To drugie doświadczenie zadowoliło Volpe. Od tego czasu starannie mnie unikał. Zaczął obawiać się mojej odwagi i spokoju ducha. Po kilku kolejnych spokojnych dniach nasz batalion został ponownie skierowany do Case Cemponi. Tam dowiedzieliśmy się zwykłymi "podziemnymi" kanałami, że w ciągu tygodnia lub dziesięciu dni zapowiedziano generalny atak i masowe natarcie na pozycje wzdłuż całej linii frontu. Dano nam kolejną okazję do oczyszczenia broni, uzupełnienia zapasów, zaryzykowania pozostałych groszy w hazardzie i zastanowienia się nad naszymi przeszłymi grzechami, ponieważ wielu z nas doskonale zdawało sobie sprawę, że spora część naszej kompanii wkrótce dołączy do szeregu trupów rozrzuconych na wzgórzach Santa Lucia. Wszyscy wyczuwaliśmy katastrofalną naturę sytuacji naszej strony w tym konkretnym sektorze. Wielu czuło się w pułapce bez wyjścia. Nie musieliśmy uruchamiać naszej wyobraźni, aby obliczyć, ilu z nich zostanie dodanych do długiej listy poległych bohaterów podczas nadchodzących starć. Byliśmy naprawdę armią złożoną ze skazańców. Na szczęście niewielu z nas było zbyt tępych, by zrozumieć, co się dzieje. Los był dla nich naprawdę łaskawy. Inni zachowywali się, jakby byli w hipnotycznym otępieniu.
Jeśli chodzi o moją własną przyszłość, ta złowieszcza perspektywa generalnego natarcia nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia. Czułem, że w tej wojnie wszystko zostało zaplanowane i przesądzone. Ponieważ byłem pod wpływem tego mentalnego spojrzenia na sytuację, osobiście nie robiło mi różnicy, czy miałem iść na szczyt, czy nie. Co więcej, nie byłem ślepy na fakt, że zgodnie z moją szarlatańską przysięgą niestawiania oporu, gdybym wszedł w fizyczny kontakt z wrogiem, bez wątpienia zostałbym zastrzelony i stoczyłbym się w dół przepaść.
Jednak pewność silniejsza niż jakiekolwiek postanowienie mojej woli, uparcie trzymała się mojego umysłu i gwarantowała, że nie zostanę wezwany nawet do Monte Santa Lucia. Tak niepodważalna stała się jurysdykcja intuicyjnej mocy we mnie nad moją aktywną świadomością. Wiele można powiedzieć na temat twierdzenia, że jeśli ktoś naprawdę wierzy, że coś się wydarzy, to w końcu się wydarzy. Zobaczmy, jak to zadziałało w tym przypadku.
Po pierwsze, czekałem z moją kompanią na rozkazy, aby zdobyć szczyt. Postanowiłem, że nie będę musiał iść z nimi na szczyt. Ale postanowiłem też nie kiwnąć palcem, by się usprawiedliwić. Podczas gdy głęboko pogrążony w rozmyślaniach na temat mojej przyszłości i przypadkowo zaangażowany w mozolne poszukiwanie obcych plamek na moim ciele, nagle dostrzegłem na drodze muła z nieporęczną drewnianą skrzynią przypiętą do siodła, z napisem "Made in U. S. A.".
To mnie poruszyło. Rzeczywiście, poczułem tęsknotę za domem[Autor jest obywatelem amerykańskim - mieszkał w Nowym Yorku - i zgłosił się na wojnę na ochotnika]. Widok tej drewnianej skrzyni zmienił nurt moich myśli i popchnął je w kierunku, którego nigdy wcześniej nie rozważałem. Z oznaczeń wiedziałem, że skrzynia zawiera maszynę do pisania i przypuszczałem, że jest w drodze do dowództwa brygady, aby przyspieszyć transmisję zalewu depesz i wiadomości związanych z nadchodzącą kampanią. Gdy muł i jego ładunek zniknęli na krętej drodze, w jakiś sposób doszedłem do wniosku, że do obsługi tej maszyny potrzebny będzie maszynista. Wtedy postanowiłem, że będę tą osobą!
Kiedy umysł rządzi materią, żadna fizyczna bariera nie może przeszkodzić. Nie miałem żadnego konkretnego pomysłu na to, jak osiągnąć ten cel. Oto ja, rekrut, ledwie dwa tygodnie na froncie i bez wpływowych przyjaciół, miałem zająć to upragnione stanowisko, jeden z wielu tysięcy w brygadzie na stopie wojennej. Choć byłem zupełnie nieznany i pozbawiony jakichkolwiek wpływów, byłem pewien, że w ciągu kilku następnych dni zasiądę w sztabie brygady, manipulując kluczami dla dobra mojej duszy! Z tego snu wyrwało mnie wezwanie na jeden z naszych normalnych posiłków, składający się z przegotowanej wody pitnej, zakamuflowanej jako bulion mięsny, i kawałka zgniłej wołowiny, która prawdopodobnie została ugotowana tydzień wcześniej i przywieziona na front w starych, brudnych, cuchnących płótnem workach.
W ostatnich chwilach napięcia, w przeddzień rozkazu wymarszu, zostaliśmy nawet ostrzeżeni, aby napisać list do domu, w którym napiszemy, że wszyscy jesteśmy zdrowi i szczęśliwi i że radośnie wypełniamy nasz obowiązek wobec naszej szlachetnej ojczyzny. Frank [Amerykanin - kolega poznany na statku z Nowego Yorku do Neapolu] krótko zauważył: "Oczekują, że będziemy kłamać do końca".
Osiemnastego października 1915 roku otrzymaliśmy w końcu wiadomość, że mamy się przygotować. Każdy pospiesznie pakował swoje rzeczy do worka. Nagle pojawił się we mnie impuls. To stanowisko maszynisty. Natychmiast postanowiłem wspomnieć o tym Volpe'owi[dowódca kompanii].
Od razu się zirytował. Spodziewałem się kolejnego szyderstwa z jego strony. Ale on zapytał ze zdziwieniem, dlaczego nie odpowiedziałem na prośbę, która krążyła od dawna, aby każdy, kto wie jak obsługiwać maszynę do pisania, dał mu znać. Powiedziałem mu, że to dla mnie nowość. Następnie poinformował mnie, że przez ostatnie trzy dni każda kompania w brygadzie wzywała kompetentnego ochotnika do pisania na maszynie i że zaledwie pół godziny wcześniej nadeszła kolejna wiadomość skierowana do naszej kompanii, nalegając abyśmy przedstawili wykwalifikowanego człowieka!
Bez dalszych ceregieli podpisał przepustkę instruującą karabinierów, aby eskortowali mnie do dowództwa brygady z instrukcjami przedstawienia mnie adiutantowi sztabowemu do służby. Ponieważ mój batalion musiał przejść przez drogę prowadzącą do kwatery głównej, kiedy nadszedł rozkaz wymarszu, poszedłem razem z moimi towarzyszami z kompanii. Gdy szliśmy naprzód, zdawałem sobie sprawę, że jesteśmy na rozstaju dróg, oni idą drogą prowadzącą do śmierci i zniszczenia, a ja drogą prowadzącą do życia i bezpieczeństwa, ponieważ w pewnym momencie miałem rozkaz ich opuścić.
W tym miejscu, na posterunku, gdzie stacjonowali żołnierze żandarmerii polowej, czekałem, aż przejedzie Ósma Kompania. Pomachałem do Franka.
Powiedział tylko: "To nie potrwa długo". Dobrze wiedział. Obaj polegaliśmy na intuicji.
Dla Franka - śmierć;
dla mnie - życie.
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo
ROZDZIAŁ V
NA SZCZYT - ALBO?
Poprzednie części pod tagiem #DAquila
Ten ostatni incydent, wielka pochwała w raporcie kapitana dla śpiącego wartownika, wywołał ogólny śmiech. Wiedzieliśmy wystarczająco dużo o tym, jak przyznawano Krzyże Wojenne i Medale Wojskowe, by docenić żart. W każdym razie moi kumple nadal wykazywali żywe zainteresowanie wszystkim, co wiązało się z moim dziwacznym ślubowaniem[nie zabicia nikogo a wojnie]. Rozpoczynając swoje regularne obowiązki od miejsca, w którym je przerwałem, stanąłem teraz przed Volpe [dowódca kompanii], który dość jasno dał do zrozumienia, że nie jest przekonany co do szczerości moich intencji. Najwyraźniej myślał, że muszę być jakimś nowym rodzajem fakira. Niemniej jednak moja pewność siebie i opanowanie wprawiły go w zdumienie. Tej samej nocy ponownie wezwał mnie do swojej pryczy. Po moim przybyciu przyglądał mi się bardzo osobliwie. Bez wstępu czy przedstawienia się rozkazał mi poprowadzić inny oddział na podobną misję jak poprzedniej nocy i polecił nam rozlokować się na tej samej farmie.
Ponownie się ze mnie naśmiewał. Zasugerował, że zamierza poddać próbie moją zdolność do ochrony moich towarzyszy. Przypomniałem mu, że z pewnością zadbam o ochronę tych, którzy za mną podążają, ale nie mogę być obrońcą tych, którzy mnie porzucili. Następnie zasalutowałem i wyszedłem.
Moja riposta najwyraźniej wprawiła go w jeszcze większe zakłopotanie. Zacząłem zbierać swoich ludzi. To było łatwe zadanie. Ci sami chłopcy poprosili, by znów się ze mną wybrać. Spędziliśmy noc na zewnątrz, a następnego ranka wszyscy bezpiecznie wrócili, ponieważ teraz doskonale znałem swój teren i dlatego byłem w stanie utrzymać ludzi pod moją kontrolą.
To drugie doświadczenie zadowoliło Volpe. Od tego czasu starannie mnie unikał. Zaczął obawiać się mojej odwagi i spokoju ducha. Po kilku kolejnych spokojnych dniach nasz batalion został ponownie skierowany do Case Cemponi. Tam dowiedzieliśmy się zwykłymi "podziemnymi" kanałami, że w ciągu tygodnia lub dziesięciu dni zapowiedziano generalny atak i masowe natarcie na pozycje wzdłuż całej linii frontu. Dano nam kolejną okazję do oczyszczenia broni, uzupełnienia zapasów, zaryzykowania pozostałych groszy w hazardzie i zastanowienia się nad naszymi przeszłymi grzechami, ponieważ wielu z nas doskonale zdawało sobie sprawę, że spora część naszej kompanii wkrótce dołączy do szeregu trupów rozrzuconych na wzgórzach Santa Lucia. Wszyscy wyczuwaliśmy katastrofalną naturę sytuacji naszej strony w tym konkretnym sektorze. Wielu czuło się w pułapce bez wyjścia. Nie musieliśmy uruchamiać naszej wyobraźni, aby obliczyć, ilu z nich zostanie dodanych do długiej listy poległych bohaterów podczas nadchodzących starć. Byliśmy naprawdę armią złożoną ze skazańców. Na szczęście niewielu z nas było zbyt tępych, by zrozumieć, co się dzieje. Los był dla nich naprawdę łaskawy. Inni zachowywali się, jakby byli w hipnotycznym otępieniu.
Jeśli chodzi o moją własną przyszłość, ta złowieszcza perspektywa generalnego natarcia nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia. Czułem, że w tej wojnie wszystko zostało zaplanowane i przesądzone. Ponieważ byłem pod wpływem tego mentalnego spojrzenia na sytuację, osobiście nie robiło mi różnicy, czy miałem iść na szczyt, czy nie. Co więcej, nie byłem ślepy na fakt, że zgodnie z moją szarlatańską przysięgą niestawiania oporu, gdybym wszedł w fizyczny kontakt z wrogiem, bez wątpienia zostałbym zastrzelony i stoczyłbym się w dół przepaść.
Jednak pewność silniejsza niż jakiekolwiek postanowienie mojej woli, uparcie trzymała się mojego umysłu i gwarantowała, że nie zostanę wezwany nawet do Monte Santa Lucia. Tak niepodważalna stała się jurysdykcja intuicyjnej mocy we mnie nad moją aktywną świadomością. Wiele można powiedzieć na temat twierdzenia, że jeśli ktoś naprawdę wierzy, że coś się wydarzy, to w końcu się wydarzy. Zobaczmy, jak to zadziałało w tym przypadku.
Po pierwsze, czekałem z moją kompanią na rozkazy, aby zdobyć szczyt. Postanowiłem, że nie będę musiał iść z nimi na szczyt. Ale postanowiłem też nie kiwnąć palcem, by się usprawiedliwić. Podczas gdy głęboko pogrążony w rozmyślaniach na temat mojej przyszłości i przypadkowo zaangażowany w mozolne poszukiwanie obcych plamek na moim ciele, nagle dostrzegłem na drodze muła z nieporęczną drewnianą skrzynią przypiętą do siodła, z napisem "Made in U. S. A.".
To mnie poruszyło. Rzeczywiście, poczułem tęsknotę za domem[Autor jest obywatelem amerykańskim - mieszkał w Nowym Yorku - i zgłosił się na wojnę na ochotnika]. Widok tej drewnianej skrzyni zmienił nurt moich myśli i popchnął je w kierunku, którego nigdy wcześniej nie rozważałem. Z oznaczeń wiedziałem, że skrzynia zawiera maszynę do pisania i przypuszczałem, że jest w drodze do dowództwa brygady, aby przyspieszyć transmisję zalewu depesz i wiadomości związanych z nadchodzącą kampanią. Gdy muł i jego ładunek zniknęli na krętej drodze, w jakiś sposób doszedłem do wniosku, że do obsługi tej maszyny potrzebny będzie maszynista. Wtedy postanowiłem, że będę tą osobą!
Kiedy umysł rządzi materią, żadna fizyczna bariera nie może przeszkodzić. Nie miałem żadnego konkretnego pomysłu na to, jak osiągnąć ten cel. Oto ja, rekrut, ledwie dwa tygodnie na froncie i bez wpływowych przyjaciół, miałem zająć to upragnione stanowisko, jeden z wielu tysięcy w brygadzie na stopie wojennej. Choć byłem zupełnie nieznany i pozbawiony jakichkolwiek wpływów, byłem pewien, że w ciągu kilku następnych dni zasiądę w sztabie brygady, manipulując kluczami dla dobra mojej duszy! Z tego snu wyrwało mnie wezwanie na jeden z naszych normalnych posiłków, składający się z przegotowanej wody pitnej, zakamuflowanej jako bulion mięsny, i kawałka zgniłej wołowiny, która prawdopodobnie została ugotowana tydzień wcześniej i przywieziona na front w starych, brudnych, cuchnących płótnem workach.
W ostatnich chwilach napięcia, w przeddzień rozkazu wymarszu, zostaliśmy nawet ostrzeżeni, aby napisać list do domu, w którym napiszemy, że wszyscy jesteśmy zdrowi i szczęśliwi i że radośnie wypełniamy nasz obowiązek wobec naszej szlachetnej ojczyzny. Frank [Amerykanin - kolega poznany na statku z Nowego Yorku do Neapolu] krótko zauważył: "Oczekują, że będziemy kłamać do końca".
Osiemnastego października 1915 roku otrzymaliśmy w końcu wiadomość, że mamy się przygotować. Każdy pospiesznie pakował swoje rzeczy do worka. Nagle pojawił się we mnie impuls. To stanowisko maszynisty. Natychmiast postanowiłem wspomnieć o tym Volpe'owi[dowódca kompanii].
Od razu się zirytował. Spodziewałem się kolejnego szyderstwa z jego strony. Ale on zapytał ze zdziwieniem, dlaczego nie odpowiedziałem na prośbę, która krążyła od dawna, aby każdy, kto wie jak obsługiwać maszynę do pisania, dał mu znać. Powiedziałem mu, że to dla mnie nowość. Następnie poinformował mnie, że przez ostatnie trzy dni każda kompania w brygadzie wzywała kompetentnego ochotnika do pisania na maszynie i że zaledwie pół godziny wcześniej nadeszła kolejna wiadomość skierowana do naszej kompanii, nalegając abyśmy przedstawili wykwalifikowanego człowieka!
Bez dalszych ceregieli podpisał przepustkę instruującą karabinierów, aby eskortowali mnie do dowództwa brygady z instrukcjami przedstawienia mnie adiutantowi sztabowemu do służby. Ponieważ mój batalion musiał przejść przez drogę prowadzącą do kwatery głównej, kiedy nadszedł rozkaz wymarszu, poszedłem razem z moimi towarzyszami z kompanii. Gdy szliśmy naprzód, zdawałem sobie sprawę, że jesteśmy na rozstaju dróg, oni idą drogą prowadzącą do śmierci i zniszczenia, a ja drogą prowadzącą do życia i bezpieczeństwa, ponieważ w pewnym momencie miałem rozkaz ich opuścić.
W tym miejscu, na posterunku, gdzie stacjonowali żołnierze żandarmerii polowej, czekałem, aż przejedzie Ósma Kompania. Pomachałem do Franka.
Powiedział tylko: "To nie potrwa długo". Dobrze wiedział. Obaj polegaliśmy na intuicji.
Dla Franka - śmierć;
dla mnie - życie.
Zaloguj się aby komentować