Front włoski w I wojnie swiatowej na podstawie książki Vincenzo D'Aquila, BODYGUARD UNSEEN: A TRUE AUTOBIOGRAPHY 

#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #DAquila #ciekawostkihistoryczne #isonzo

Poprzednie części pod tagiem #DAquila

ROZDZIAŁ XI
WYJŚCIE Z OKOPÓW PRZED ŚWIĘTAMI BOŻEGO NARODZENIA

Po powrocie do Cigini odnowiłem znajomość z moimi towarzyszami z kompanii, ale szybko zdałem sobie sprawę, że zostało bardzo niewielu starych chłopaków. Praktycznie wszystkie twarze były nowe. Większość moich kumpli złożyła najwyższą ofiarę lub leżała na plecach w szpitalach, okaleczona i być może kaleka do końca życia.

Chcąc dowiedzieć się, jak poradził sobie Frank[przyjaciel poznany na statku z Nowego Yorku do Neapolu, równiez ochotnik z USA w armii włoskiej], poszedłem do okopu zajmowanego przez Ósmą Kompanię, ale nie widziałem żadnego śladu po nim. Poszedłem więc do mojego kolegi, prowadzącego dokumentację Ósmej Kompanii, i zapytałem o wieści na jego temat. Najwyraźniej on również był nowicjuszem. Wręczył mi spis, abym sam go odszukał, a ja pospiesznie go przejrzałem, aż natrafiłem na nazwisko Franka z wydrapanym krzyżykiem. Wpis opisywał historię: "Disperso" - Zaginął, data: 26 października 1915, dokładnie miesiąc co do dnia, a może nawet co do minuty od chwili, gdy dotknął grobowca w Padwie[D'Aquila i Frank przechodzili szkolenie w Padwie zanim trafili na front], zaginął na tych przeklętych wzgórzach Santa Lucia i spadł do grobu ze skalistej przepaści. W tym sektorze nie było żadnej szansy, by mógł zostać wzięty do niewoli. Określenie "zaginął" było zarówno prawdziwe, jak i nieprawdziwe. 

W wojsku, podobnie jak w prawie, nikt nie jest uznawany za zmarłego, chyba że na żądanie "corpus delicti". Frank pozostał "zaginiony" od tamtej pory, tak jak był zagubiony i zdezorientowany przez całe swoje życie w armii, ale znalazł koniec swojego szlaku, niewątpliwie do krainy szczęśliwych łowów. Dopiero gdy spotkamy się ponownie, usłyszymy jego historię od samego Franka. Wróciłem do swojej pryczy raczej oszołomiony i bardzo zdziwiony. Podczas pracy nad porządkowaniem dokumentacji i listy płac Siódmej Kompanii zastanawiałem się, jak niesprawiedliwym interesem jest wojna. 

W międzyczasie dokończyłem porządkowanie rejestrów mojej kompanii, które okazały się bardzo zagmatwane i pełne pomyłek i błędnych wpisów. Poległych wpisywano jako żywych lub przebywających w szpitalach, rannych jako zabitych, a ludzi, którzy wciąż byli z nami w okopach, wpisywano nawet jako zabitych lub rannych. Moim zadaniem było sprawdzenie prawdziwych zapisów przy każdym nazwisku. Zrewidowana lista umieszczona w ewidencji w Piacenza [siedziba pułku] niosła ze sobą przesłanie nadziei i radości dla wielu, ale dla innych rozczarowanie i całkowitą rozpacz. Gdy tylko to zadanie zostało ukończone, spadła na mnie kolejna pokrętna robota. Wiadomość z dowództwa pułku ogłosiła wprowadzenie piętnastodniowych urlopów zimowych dla całej armii, zarówno oficerów, jak i żołnierzy. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była to najlepsza wiadomość, jaka kiedykolwiek nadeszła. W całym obozie zapanowała radość. Znów nastały szczęśliwe dni. Na całym froncie panował porównawczy spokój, urlopy były w porządku, a Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami! Gdy nadeszły blankiety podań o urlop, rozpoczęła się ogólna walka o cenne przepustki. Każdy chciał jechać od razu. Ustalono zasadę, że urlop może być przyznany grupom po dwadzieścia osób na raz. Po powrocie z urlopu, taka sama liczba nowych grup miała otrzymać pozwolenie na spędzenie wakacji w domu. Kwalifikowali się tylko ci, których służba na froncie rozpoczęła się przed 1 października. 

Przebiłem się o centymetr! Data mojego przybycia została wpisana do ewidencji kompanii na 30 września. Wybór grup miał być dokonany w kolejności starszeństwa służby na froncie. Dobrze się bawiliśmy wybierając listę nazwisk składających się na pierwszy kontyngent szczęśliwych wojowników. Volpe był oczywiście pierwszy na liście. Dopilnowałem jednak, mimo nacisków i faworyzowania, by znaleźli się na niej tylko ci, którzy najdłużej służyli w okopach. Celowo pominąłem siebie na pierwszej liście, ponieważ nie było szansy na zobaczenie się z moimi ludźmi na Mszy Świętej. Mimo że z racji mojej uprzywilejowanej pozycji w ewidencji mogłem z łatwością umieścić swoje nazwisko na liście, uznałem, że lepiej będzie, jeśli pojedzie ktoś inny, kto będzie mógł cieszyć się Bożym Narodzeniem w domu we Włoszech z rodziną. 

Volpe, kiedy oficjalnie ogłoszono zamknięcie nominacji, zauważył pominięcie mojego nazwiska, wyraził zdziwienie, że nie ma go na liście i wykrzyknął w swoim impulsywnym sposobie zwracania się: "Zawsze wiedziałem, że jesteś głupcem". Moja spokojna odpowiedź brzmiała: "Poruczniku, opłaca się być głupcem". 

Dalej powiedziałem, że poczekam i nie będę się spieszył, że nie mam ochoty jechać akurat w tym momencie i dodałem: "W każdym razie pamiętaj o biblijnym powiedzeniu, że pierwszy będzie ostatni, a ostatni pierwszy". Z sardonicznym uśmiechem odparł, że nie jest w nastroju do słuchania cytatów ze świętych pism. Jego myśli biegły bardziej twardymi torami. Wraz z odejściem pierwszego kontyngentu na urlop, zaplanowany na piętnastego grudnia, nasz batalion został ponownie odesłany do Cigini. Nasza kompania została ponownie przydzielona do tych samych okopów, a biura kompanii zainstalowano w tym samym zniszczonym, zrujnowanym domu. 

Na zdjęciu poniżej, jedna z ofiar walk nad Isonzo - żołnierz włoski oczekujący na ewakuację ze szpitala polowego.
fd42903b-076b-4b0a-8221-ae23ec618af5

Zaloguj się aby komentować