#anime #animedyskusja
Bocchi the Rock! (2022) z zeszłego sezonu weszło mi jak nasmarowane, to zwyczajnie wspaniała zabawa, lepszy sort chińskich bajek. Doskonale rozumie swoje medium, pozwalając sobie często gęsto na świetne żarty wizualne, dobrze waży ciężar scen i dynamikę między postaciami, adaptuje materiał źródłowy bez chamskiego szczucia na kupno mangi, a wreszcie - ma w sobie zupełnie nietypową dla gustów swojej widowni dobroduszną autoironię, bez taplania się w siedmiu warstwach zblazowanego sarkazmu.
Zazwyczaj w nosie mam do kogo bajka jest kierowana, bo oglądam szrot na tyle rozpięty pod tym względem, by moje mangozjebstwo cechował wszechtolerancyjny humanizm. Nie oszukujmy się jednak, Bocchi the Rock! celuje konkretnie w tych dead inside młodych ludzi, którzy z główną bohaterką, Bocchi właśnie, będą mieli potężną reluwę. Ja nie miałem wcale, i zapewne z tego powodu nie będzie to dla mnie żaden top osobisty, ani doświadczenie obracające życie o 360 stopni.
Dziewuszka wychodzi z przegrywu grając na gitarze, a przy tym jej potężna fobia społeczna konfrontuje się co i rusz ze światem normików. Pełny opis fabuły możecie sobie równie dobrze zobaczyć w dziesiątkach innych miejsc, a z mojej strony dodam, że hookiem fabularnym nie jest zabawa w kapelę rockową, tylko chęć grania muzyki jak najbardziej serio, i to podnosi tę serię z zaledwie cute girls doing cute things z tematyką muzyczną do miana bardzo dobrego cute girls doing cute things z tematyką muzyczną.
Banalne skojarzenie z kejonkami w ogóle słabo się ma do tego tytułu, bo reprezentują zupełnie inną energię - tak jak tam dziewuszki dobrodusznie opierdzielały się i potęga przyjaźni pchała je do, mimo wszystko, czasem gry na instrumentach, tak tutaj ambicja grania na instrumentach w zespole daje początek potędze przyjaźni, i to wykluwającej się nie w melodramatycznych bólach, tylko z akceptacji siebie wzajemnie.
W ogóle świetnie się tu ma przedstawienie tego klubiku muzycznego, w którym dziewuszki grają. Mnóstwo tu poszło fotografii na zrobienie teł, i wcale nie mam twórcom tego za złe, i nie śmiem w ogóle wmawiać im lenistwa. Wręcz przeciwnie, poskładali te widoczki tak drobiazgowo, że bajka wyszła im bardzo klimatyczna. A i w chwilach wolnych od dominacji na tym polu postanowili także zmiażdżyć Chainsaw Mana znacznie bardziej udaną rotoskopią.
Nie da się tej bajki nie polecić, nawet nie uchodzi myślenie o jakimkolwiek kontrze do popularności tego tytułu. Jest popularny, bo jest po prostu aż tak dobry. Coś dla fanów ciężkich brzmień, dla których Detroit Metal City nie był dostatecznie trv.
https://www.youtube.com/watch?v=Ew8do3e9-Ns