#anonimowehejtowyznania
Jak przepracować swoje traumy z dzieciństwa?
Wychowałam się w kochającej rodzinie, która na pierwszy rzut oka była normalna. Ale mój ojciec jest alkoholikiem. Wysoko funkcjonującym. Lat temu parę dostał udaru, teraz jest na rencie, miał wszystkie choroby w których przeciwwskazany jest alkohol. Cukrzyca, wysokie ciśnienie, problem z żyłami. A pije do tej pory. Mniej. Ale nie jest w stanie przetrwać dnia bez piwa. Jego miłość była, jest interesowna. Zawsze po alkoholu wypominał mi, że tyle dla mnie zrobił, że mnie utrzymywał. A ja co dla niego zrobiłam? Jak się odwdzięczam? Nie byliśmy bogaci, mam starszych braci. Moja edukacja, rozwój ograniczało się do zdania matury. Nigdy nie byłam na zielonej szkole, za granicą, nie jeździłam na droższe wycieczki bo nie było na to pieniędzy, nie mogłam się zapisać do harcerstwa, bo nikt nie chciał mnie wozić na zbiórki, bo było za daleko. Nie chodziłam na siatkówkę bo zajęcia kończyły się po odjeździe ostatniego autobusu szkolnego sprzed szkoly. Nie mogłam rozwijać żadnych pasji, bo czasami moje kieszonkowe nie przekraczało 10zł miesiecznie. Każdy mój pomysł był gaszony. Kiedy w liceum trafiłam na toksyczna klasę i chciałam zmienić szkołę, nawet nie było takiej opcji. Nikt nie interesował się tym co robię, co czuje, ważne żebym zamknęła się w pokoju, była cicho i niczego nie chciała. Czas wolny to była praca w polu, tyle gwoli moich "zainteresowań". W końcu mieszkałam na wsi.
Nie poszłam na studia, bo nie było mnie stać, rodziców też. Rodzice nie byli w stanie zasponsorować mi prawka, bo nie było kasy. Pracę zaczęłam w zakładzie na produkcji gdzie mój ojciec jeździł na wózku widłowym. Dojazd w jedną stronę 3h. Praca zmianowa. Pracujące weekendy. Totalne zadupie. Zarabiałam grosze, a i tak większość szła dla moich rodziców bo wiecznie były jakieś zadłużenia i pożyczki. Teraz w dorosłym życiu żyje od pierwszego do pierwszego, nie potrafię odłożyć i zbudować poduszki finansowej. Ale wracając: mój ojciec choleryk i alkoholik. Zazwyczaj kłótnie po alkoholu wyglądały tak, że ciągle wałkował wszystkie krzywdy jakie ktoś mu wyrządził. Ciągle kłócił się z moją matką i wypominał jej dużo, dużo więcej. Ona zazwyczaj wtedy zamykała się w innym pokoju na klucz i miała go w dupie, albo wychodziła z domu i wracała bardzo późno jak już poszedł spać. I wtedy zazwyczaj spała ze mną w pokoju, bo z ojcem byli obrażeni. Ciche dni. Ale za każdym razem jak wychodziła (uciekała od kłótni) to ojciec szukał towarzystwa do rozmowy, nie potrafił po alkoholu położyć się spać. Więc wtedy przyczepiał się do mnie. Zawsze to samo czyli na początku jaka to nie jestem dobra córka, a za 5 minut nienawiść i wypominanie wszystkiego. Często już od samego początku mnie nienawidził jak wtrącam się do kłótni jego i matki bo zaczynał ją obrażać, albo bałam się że ją uderzy. Mam jakieś flashbacki z dzieciństwa, że coś takiego miało miejsce. Zazwyczaj jak zwracałam się do niego per "ty" w stylu "Zostaw ją", a nie "Zostaw ją, tato" to dostawał białej piany, że jak ja śmie się do niego tak zwracać. Lubił mnie gnoić pytaniami w stylu: "Co ty w życiu osiągnęłaś?". Jednym słowem przez niemal całe życie czułam się niewystarczająca.
Moja matka za to jest zagorzałą katoliczką, co niedzielę musiałam chodzić do kościoła, jak w trakcie jakiegoś większego święta nie chciałam iść do spowiedzi to był płacz i ciche dni i oczywiście takie pasywne "nic nie dostaniesz, nie możesz nigdzie wyjść dopóki się nie wyspowiadasz". Jestem zbyt mocno empatyczna, co uważam za przekleństwo, więc dla świętego spokoju szłam do tej spowiedzi, żeby nie było w domu tej ciężkiej atmosfery. Za wszystko potem musiałam oczywiście przepraszać. Nie wierzę. Czasami bym chciała, bo wydaje mi się że byłoby mi łatwiej gdybym wierzyła, że jak się pomodlę to wszystkie moje problemy trafią do tego na górze i on wszystko rozwiąże, albo postawi na mojej drodze odpowiednich ludzi. Ale nie wierzę, po prostu. Ale do tej pory jak jestem u rodziców to chodzę z nimi do kościoła, bo wiem, że dla mnie to tylko godzina, a dla mojej mamy to bardzo dużo. Nie wiem, czy to empatia, czy miłość, ale chcę by było jej miło, po prostu, bo wiem, że to dla niej ważne. Sama lata do tego kościoła trzy razy dziennie od kiedy przeszła na emeryturę. Po roku pracy na produkcji zapisałam się na studia zaoczne z fotografii, ślepy strzał i pudło, chociaż musiałam zrezygnować bo nie miałam odpowiedniego sprzętu do nauki, chodziło o komputer. Nie wiem czy to było coś co chciałam robić, ale potrzebowałam czegoś. W każdym razie jak przyjaciółka dała mi cynk, że zwolniło jej się miejsce w wynajmowanym mieszkaniu w większym mieście, to nie wahałam się ani chwili. Miałam wtedy 19 lat. Jak zaczęłam przeglądać ogłoszenia moje poczucie własnej wartości i wiara we własne możliwości była na tak niskim poziomie, że jedyne do czego czułam że się nadaje to praca fizyczna. Zatrudniłam się w hotelu jako pokojówka. Trochę odżyłam wyprowadzając się od rodziców, ale po ciężkiej fizycznej pracy nie miałam siły by myśleć o tym by wrócić na studia. Zmarnowałam tak 10 lat. W między czasie weszłam w związek z chłopakiem który wprowadził się do mojego pokoju. Byliśmy razem sześć lat. Byłam w nich zakochana. Pierwsza miłość, pierwszy seks. Był ateistą. W moim rodzinnym domu był może dwa razy. Od kiedy rodzice się dowiedzieli że z kimś chodzę zadręczali mnie pytaniami, gdzie pierścionek, kiedy ślub. Nawet nie wiecie jak te pytania mnie bolały... Tak jakby sugerowali mi, że sama mam się tym zająć. Albo, że dopóki się nie hajtnę i nie urodzę dziecka to będę niekompletna i nie tak wyglądała instrukcja życia, którą mi wpoili od najmłodszych lat (sami się hajtneli jak wpadli, wielka miłość, doprawdy...). Jestem romantyczką, ale nigdy nie wierzyłam, więc nie potrzebowałam ślubu by być z kimś, potrzebowałam tylko by osoba z którą jestem powiedziała mi że mnie kocha i chce spędzić ze mną resztę życia. Tylko tyle. Oczywiście od kiedy mieszkałam razem z partnerem nie mogłam dostać rozgrzeszenia, bo to ciężki grzech więc miałam spokój od tej strony. Ale usłyszałam od mojej matki, że gdyby tego nie zaakceptowała zerwałaby ze mną kontakt i nie miałaby córki. Tak jakby próbowała dać mi do zrozumienia że bardzo dużo ją kosztuje zaakceptowanie tego, że musi na to przyzwalać. Ale ten mój związek się rozpadł, głównie dlatego, że mój partner był chłodny i niedostępny emocjonalnie. No i zdradził mnie z koleżanką z pracy. A ja byłam tak ślepo wpatrzona w ten związek, że dawałam mu dwa razy szansę. Byłam o niego bardzo zazdrosna, gdy nie było go w mieszkaniu przeczytałam jego korespondencję z dziewczyną z którą mnie zdradził i się okazało że nigdy nic do mnie nie czuł (byłam jego pierwszą dziewczyną), że jest ze mną z przyzwyczajenia. To podcięło moje jakiekolwiek poczucie własnej wartości tak bardzo, że po zerwaniu na niemal trzy lata byłam zamknięta na jakiekolwiek relacje. Coś we mnie umarło tamtego dnia. Jeszcze jak usłyszysz, że jesteś mało ambitna i prawdopodobnie całe życie będziesz pracować jako pokojówka (rodzice często porównywali mnie do dorosłych dzieci innych sąsiadów czy znajomych i podśmiewali się że pracuje jako pokojówka bo jestem bałaganiarzem z natury i to taka karma) i kiedy facet z którym jesteś sześć lat uważa że to się nigdy nie zmieni, to zaczynasz w to wierzyć. Tak naprawdę po tym związku nie weszłam w żaden inny. Chyba nie potrafię, po prostu zaczęłam uważać, że jedyne do czego się nadaje to przelotne znajomości. Miałam ich sześć na przestrzeni 6 lat. Mam wrażenie że specjalnie świadomie robiłam sobie w ten sposób krzywdę, na zasadzie, że miałam często myśli "jesteś nikim, nic nie osiagnęłaś, jedyna forma bliskości z drugim człowiekiem na jaki możesz liczyć to nic nie znaczący seks, odczuwałam jakąś masochistyczną przyjemność z tego, że jestem traktowana jak rzecz do wykorzystania. To nie było tak, że umawiałam się na seks. Zazwyczaj pisałam z nimi bardzo długo, a spotkania były takie typowo zapoznawcze. Seks wychodził jeżeli się polubiliśmy. Nikt nie ustalał w jaką stronę to idzie, ale jakby podświadomie obie strony zdawały sobie sprawę, że to tylko przelotna znajomość. W jedną z takich znajomości się zaangażowałam, ale zostałam odtrącona, nawet straciłam do siebie całkowity szacunek jak żebrałam u tej osoby o utrzymanie tej relacji na stopie czysto przyjacielskiej bez seksu, ale widocznie tylko ja uważałam że ta relacja jest coś więcej warta. Rok później jak odezwał się do mnie, że chętnie by się spotkał, poleciałam za nim z językiem na brodzie bez godności i szacunku do siebie... i znów dostałam kosza po paru miesiącach. Stwierdził, że był samolubny i odezwał się do mnie bo to był łatwy sposób na seks. Więc jestem łatwa, bez żadnego szacunku do siebie. Miło mi poznać. Po prostu chce mi się płakać. Fakt, że nie jestem w stanie w wieku ponad 30 lat zbudować stałego związku, ani zainteresować sobą drugiego człowieka na tyle by chciał się ze mną przyjaźnić mnie dobija. Już nie wspominając o tych luźnych relacjach, które były tak jakby gwoździem do trumny, bo przecież jaki mężczyzna chciałby wchodzić w związek z laską bez wykształcenia, która ma za sobą tylu partnerów i nie ma nic do zaoferowania?
Po pracy w hotelu z którego mnie wyrzucili jak zaczął się covid, zaczęłam pracę w sklepie spożywczym. Awansowałam najpierw na lidera, a później managera, ale dorobiłam się tylko depresji przez mobbing i niewyobrażalne do ogarnięcia zadania, bo wiecznie za mało ludzi, więc zamiast na wyższym stanowisku pracować lżej pracowałam trzy razy ciężej. W końcu doszłam do takiego momentu, że mam dość. Fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Zwolniłam się, chociaż byłam przerażona. Ale znalazłam pracę biurową i pierwszy raz w życiu mam po pracy czas i siłę by pomyśleć o swoim rozwoju. Chce się rozwijać, chce iść na studia. Pomimo wieku. Mam jakiś nieśmiały plan na siebie. Straciłam już wiarę w to, że kiedyś pokocham jakiegoś mężczyznę z wzajemnością. Ale chciałabym się nauczyć być szczęśliwa i wystarczająca sama ze sobą, taka jaka jestem. Chociaż w głowie cały czas jak mantra zapętlają mi się słowa mojego ojca "Co ty w życiu osiągnęłaś?". I wiem, terapia mogłaby naprostować we mnie te wszystkie złe myśli i przekonania jakie mam na swój temat, tylko to jest zbyt droga przyjemność jak na mój portfel. Nie wiem czemu to wszystko pisze, chyba potrzebowałam to z siebie wyrzucić. Może szukam nadziei, że jeszcze będzie lepiej, że to już nie koniec mojego życia i nawet w tym wieku można je jeszcze naprawić. Że kiedyś ta myśl "jestem niewystarczająca" zmieni się na "Kocham cię taką jaka jesteś".
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #64170d920455798ff1490935
Post dodany za pomocą AnonimoweHejtoWyznania:
https://anonimowehejto.pl - Zaakceptowane przez:
HannibalLecter