Granice „grzecznego dziecka”
Wiele mówi się o granicach, jak to warto je mieć, żeby nie dawać ich naruszać i w ogóle. Wtrącę tu swoje kilka groszy, bo jestem z tej strony, której granice były co najmniej naruszane.
Od kiedy pamiętam miałem problem z granicami.
Gdzieś do 6-7 roku życia nie odczuwałem głodu, z najedzenia, albo nie potrafiłem go odczuć. Pamiętam nawet sytuację, w której zapytałem jak odczuwa się głód, gdy poczułem go pierwszy raz świadomie. Zawsze jednak byłem „niejadkiem”, który „nie wstaniesz od stołu dopóki nie zjesz” albo „nie po to tyle stoję przy garach żebyś zimne jadł”* tudzież inne podobne teksty. Byłem zatem zmuszany do odpuszczania swoich granic pod tytułem „nie jestem głodny”.
Zdarzyło się kilka razy, że gdy czegoś nie chciałem zrobić dla kogoś, to byłem „nieużytkiem”.
[* swoją drogą ciekawe jest, że w wielu domach padały podobne słowa, choć nikt nie spisał księgi wyrzutów słowno-kuchennych
Generalnie mam takie odczucie, że nie liczyło się moje zdanie i nastąpiło to tak wiele razy, że… właściwie nie przeszedłem buntu nastolatka. Gdzieś od gimnazjum postanowiłem, że nie będę sprawiał rodzicom więcej kłopotów niż mają i będę bezkolizyjny. Dla nich na pewno super, dla mnie z dłuższej perspektywy gorzej.
W testach MBTI wychodziła mi asertywność, w życiu… nie do końca. Jeśli sytuacja wymaga obrony własnych granic albo ich stawiania, to jest to bardzo trudne w czasie rzeczywistym, bez logicznego kalkulowania. Dlatego też moja była miała łatwe zadanie, by wspiąć się na szczyt mojej głowy, umościć tam gniazdko, sterować i wyrzucić kukiełkę, kiedy się znudziła.
Nie powiem, pojawia mi się jakiś intuicyjny sygnał, że coś jest nie tak, gdy ktoś depcze mi po odcisku. Szkopuł w tym, że jest słabo wyczuwalny i mu nie ufam. To zaufanie będzie tematem następnego wpisu.
#refleksjemacgajstra #psychologia #refleksje #samorozwoj #emocje #zycie #doswiadczenia #psychoterapia










