Ojciec przeprowadził się do Warszawy, a ja przyjechałem do niego na wakacje, pierwszy raz tu jestem.
 Wsiadam z tatą w to stare Mitsubishi i jedziemy powolutku przez mazowieckie drogi.
Ciekawe zrządzenie losu sprawiło, że na którychś światłach na jakiejś większej,
 trójpasmowej trasie stanęliśmy na „pole-position”, a obok nas chłopak w wybajerzonym Seicento. 
Takim wiecie, obniżone zawieszenie, na karoserii kolorowe pasy, spojler wielkości sporej deski do
 prasowania i centralny wydech z dużego wiaderka po śledziach. Zaczął piłować swojego cieniasa,
 wskazując wymownie na pustą drogę przed nami.
- Eh… – wzdycha mój ojciec.
- On się chyba ścigać chce? – jestem zaskoczony, do tej pory widziałem takie rzeczy tylko na filmach.
- Jemu się tak wydaje tylko, głupi jest, a z głupkami nie ma ścigania.
- No, nie ma się co…
Nie dokończyłem, bo coś mną szarpnęło i wcisnęło mnie w fotel. Zauważyłem tylko, że wskazówka
 prędkościomierza zaczyna się obracać jak wskaźnik w starej wadze, kiedy wchodził na nią jakiś gruby wujek.
 Problem był taki, że waga kończyła się na 110, a tutaj leciało dalej i nie chciało przestać.
Kiedy dolatywaliśmy do kolejnego skrzyżowania (bardzo krótkie odcinki – kilkaset metrów), akurat zapalało się zielone, 
więc Stary pewny zielonej fali depnął jeszcze do podłogi i poleciał dalej. Następne skrzyżowanie było już puste, 
ale pomarańczka doszła do czerwonego, dopiero kiedy wlatywaliśmy na środek. Wskazówka dawno zeszła z zakresu,
 który mogłaby pokazywać domowa waga, więc policjanci stojący za skrzyżowaniem nawet nie mieli szansy wyciągnąć suszarki,
 jeden zdążył tylko w ostatniej chwili machnąć niezgrabnie lizakiem. W sumie to bardziej wyglądało,
 jakby próbował złapać lizaka, który wypadł mu z ręki.
- Trzymaj się! – krzyknął ojciec.
Wtedy znowu poczułem przeciążenie, tym razem w drugą stronę (jeżu, jakie tam były gumy przyczepne i hamulce dobre).
 Ojciec na wstecznym podjechał do policjantów. Zatrzymał się – to się nie mogło dobrze skończyć.
- Proszę wysiąść z samochodu – krzyknął policjant głosem niecierpiącym sprzeciwu.
- Tak jest – ojciec wysiadł.
- CO TU SIĘ DZIEJE?
- No… chciałem tutaj synkowi pokazać, jak się po Mazowszu fajnie jeździ…
- Nie o to pytam.
- Taaak?
- Co to się pod maską dzieje? Otwieraj pan! Co to jest? – na twarzy mojego ojca pojawił się teraz uśmiech zwycięstwa.
Kiedy mój Stary otwierał maskę, obok nas przetoczył się gościu w Seicento, któremu jeszcze się japa nie zamknęła po tym,
 co zobaczył.
Tutaj następuje prezentacja dwulitrowego, turbodoładowanego benzyniaka, który według katalogu ma 170 koni 
(Lancer EX 2000 Turbo), ale mój Stary zawsze coś lubił lekko pokręcić, więc w tym przypadku było tego nieco więcej.
 Policjant pochodził jeszcze wkoło samochodu i zaglądał we wszystkie zakamarki. Nawet do bagażnika musiał zajrzeć.
- Po jasną cholerę panu dwa worki węgla w Warszawie?
- Aaa, bo tu jest napęd na tył, więc wrzuciłem, żeby mi się lepiej dupa drogi trzymała.
- No i to ja rozumiem, bezpieczna jazda i świadomy kierowca, ale kara się należy.
- Jasne, oczywiście – mojemu ojcu uśmiech zszedł z twarzy.
- Nakładam na pana karę ustną: Proszę tak nie zapi***alać. Czuje się pan ukarany?
- Tak, panie władzo – śmieje się mój ojciec. – Czuję skruchę i obiecuję poprawę.
- No to szerokiej drogi.
- Dziękuje
Atarax

@zombek tak było, byłem tym workiem węgla

Zaloguj się aby komentować