@dez_ nie "jakby" Dość powiedzieć, że historie o jego słynnym doktoracie nie pojawiły się pół roku temu czy rok temu, one się ciągną od LAT i każdy, kto tego tematu dotyka mówi to samo- że to musiał być jakiś szwindel. I osobiście czekam aż ktoś kompetentny się zabierze za trzepanie tego tematu, tak samo jak to było z tym "doktoratem" Bartosiaka, kolejnego eksperta od dupy maryny, który wszystkie swoje argumenty podpierał tym papierem, aż się wydało w jakim stopniu jego jest ta praca.
Ja tylko kilka urywków widziałem na screenach, ale i to mi wystarczyło, żeby sobie wyrobić pogląd, serio- są takie przypadki, gdzie to słynne "nie możesz oceniać jak nie znasz całości" nie jest w ogóle potrzebne A już pomijam, że ten jego cud-doktorat ma podobno coś 80 stron... włącznie ze spisem treści, przypisami i bibliografią, co jest... no... jebanym żartem biorąc pod uwagę pracę tego poziomu.
Te biedne przypisy już litościwie pominę, bo to jak kopanie leżącego, ale w sumie to to jest też zasługa. Tyle że akurat naszej wspaniałej oświaty, po której się teraz przejadę, bo zamiast nauczyć ucznia, a potem studenta co to są managery bibliografii jak na przykład Citavi, to dalej się u nas tłucze takie średniowieczne zajebanie na coś co ja nazywam "ora et labora". Zamknij mordę i klep wszystko ręcznie, najlepiej kaligraficznie, "bo tak trzeba". Efekt potem jest tego taki, że pisząc jakąś pracę student dostaje "oficjalny szablon", który różni się co uczelnię, albo nawet i co wydział, jest praktycznie niezarządzalny, bo jakakolwiek próba skopiowania stylu, czy sekcji robi sieczkę w dokumencie. U jednych spis treści jest na początku, u innych na końcu, u jednych przypisy i odwołania są na dole strony, u innych w osobnej sekcji na końcu dokumentu, u jednych numerowanie jest w prawym dolnym roku, u innych na dole na środku, a jeszcze u innych w prawym górnym rogu because fuck you, u jednych czcionka to Times New Roman 11, u innych Calibri 12. I tak do zajebania- każdy sobie rzepkę skrobie.
Ale już pomijając ten niezwiązany do końca rant- kurwa, moja praca inżynierska to było 130-coś stron, bo promotorka widząc jaki sobie wybrałem temat powiedziała, że nie pozwoli mi tego zrobić na odpierdol, bo to by była zwyczajna strata. Magisterkę, która de facto była luźno powiązanym rozszerzeniem inżynierki, zamknąłem w prawie 200 stronach. Bo się trafił promotor-pasjonat, który mnie zachęcał do tego i autentycznie mi się chciało pisać tak, że skończyłem w sumie przed końcem przedostatniego semestru. Bo już wszystko miałem tak opisane i opędzone, składanie tego do kupy to była tylko kwestia 1 weekendu z piwkiem w ręku, bo jakoś tak się złożyło, że z pisaniem nigdy nie miałem problemu, przez co obaj promotorzy się śmiali, że jestem idealnym studentem na seminarium- daję kolejne rozdziały przed czasem i praktycznie niczego nie trzeba poprawiać, więc w sumie to czytają gotową pracę przed recenzją Na doktora nie poszedłem mimo namów wielu ludzi, w tym moich promotorów i recenzentów, bo jakoś nie ciągnęła mnie kariera naukowa, zawsze wolałem coś porobić i podłubać, choć nie będę ukrywał- miałem już w głowie nie tylko wybrane tematy jako takie, ale też miałem sporo z nich daleko posunięte w samej realizacji "na surowo", które chciałbym opracować w ramach swojej pracy doktorskiej i plus minus samej pracy by było wtedy jakieś 280-300 stron. Jedna i druga praca, jakby je uśrednić długością, to minimalnie, ale jednak, ponad dwukrotność tego pożal się boże dohturatu autorstwa memcwela. "Doktora", który zapytany nie pamiętał nawet swoich własnych postulatów i wił się jak piskorz, żeby potem oficjalnie reklamować szwindel podatkowy z tą swoją słynną jebniętą na złoto figurką na wypożyczenie.