No i pobiegane!
Dziś pogoda na XXI Półmaraton Marzanny była wprost cudowna
Leń ze mnie jest, więc nie pojechałem wczoraj po pakiet tylko postanowiłem go odebrać dzisiaj przed biegiem. Bieg o 11, biuro zawodów czynne do 10, ja oczywiście na ostatnią chwilę pojechałem samochodem i jakimś cudem gdzieś zaparkowałem. Potruchtałem sobie po pakiet, następnie z powrotem do samochodu żeby zostawić niepotrzebne bambetle, a potem stwierdziłem - co już zostało udokumentowane na wypoku - podniosłem sobie poziom węgli przepyszną kremówką w kultowym lokalu w Cracovii
Kremówka i kawka były przepyszne, a ja uznałem że się powoli udam w kierunku startu. Jeszcze zahaczyłem o biuro zawodów, gdzie jeszcze sobie pozakładałem plasterki w różne miejsca - w szczególności na stopach, gdzie mnie ostatnio obtarły nowe buty. BTW, dzisiaj w tych bieda-Adizero biegłem, takie niby ciutkę carbonowe (choć przy moim żałosnym tempie to nic nie daje). Poleciałem koniec końców na linię startu - tym samym zaliczając w sumie 5 km rozgrzewki. Może mądrze, może głupio - whatever xD
Tuż przed startem chwyciłem się za cycki - i zorientowałem że zapomniałem paska HRM. Ojtam, w sumie co za różnica jak jest ciągły bieg - ostatnio mnie paskudnie obtarł, więc może i lepiej.
Na starcie spotkałem kolegę, miał na sobie baloniki na 1h29m. Kusiło, ale taki kozak to ja nie jestem, ze swoją życiówką 1:37 z groszami. Może kiedyś, ale chyba niekoniecznie - toć to trzeba zapieprzać non stop 4:15/km
Grzecznie się ustawiłem przy zającach na 1:40. Nastroje super, minęła jedenasta, poszło odliczanie... i YEAH!
THUNDER!
Jak ja kuźwa szaleńczo uwielbiam Thunderstruck na startach! Chyba żaden inny kawałek nie daje mi takiego powera! Biegnąc wrzeszczałem na całe gardło THUNDER, po chwili okoliczni biegacze się dołączyli - uwielbiam tę atmosferę
Potem zaczęło się spokojne klepanie kilometrów z balonikami. Pierwszy drugi, trzeci - cały czaj jak w metronomie tempo 4:42/km. Było miło, trochę ciasnawo... i po prostu nudno. Po czwartym kilometrze stwierdziłem "eeee nie chce mi się" i ruszyłem naprzód - najpierw ciutkę przed zające, żeby mieć luźniej, a potem po prostu sobie poleciałem.
Od razu było przyjemniej - wiadomo, można sobie pobiec równiutko, ale przecież to są zawody i w sumie fajnie by było sobie dać trochę popalić, nie? Powoli wyprzedzałem ludzi, kolejne kilometry już mijały bardziej w tempie ~4:35, chwilami nawet poniżej 4:30 bywało. To ładnie pokazało, że ruszając z zającami na 1:29 bym zdechł - i koniec końców skończył dużo gorzej niż choćby z tymi balonikami na 1:40.
Od kiedy w ramach GPK zacząłem używać żeli, robię to konsekwentnie - nadal nie wiem czy mi pomagają, ale na pewno mi nie zaszkodziły. Dlatego jakoś po 30. minucie wsunąłem pierwszy, kolejny gdzieś w okolicach godziny. Potem już się nie żelowałem - hmm, może trzeba było?
Potem już było z górki - 16. km, w głowie zafiksowane "już mniej niż piątka!", 18, ostatnie nawadnianie, aż wybiegliśmy na ostatnią prostą przed metą. Tempo było już niższe, bliżej 4:40/km, ale olałem wszystko wokół i zapieprzałem ile się da, aż w końcu zamajaczyła meta i w końcu przeleciałem przez punkt pomiaru. UFF, kocham biegać ale kończyć kocham jeszcze bardziej xD
Wyszło jakieś 30 sekund dłużej niż moja życiówka. Czy mi z tym źle? Bynajmniej, bardziej by mnie wkurzyło gdybym przebił ją o marnych parę sekund. Jak łamać życiówki to z polotem a nie jakieś tam pitu pitu xD W każdym razie pocieszające, że mimo tuszy jeszcze jestem w stanie wysilić się podobnie jak na pierwszym moim półmaratonie 11 lat temu
Chwila relaksu, a potem trzeba było się ruszyć z powrotem do samochodu. Idealnie wpadły dwa kilometry spokojnego truchtu - w sam raz na schłodzenie i wyluzowanie. Trud skończony xD
Nie liczyłem na wiele dzisiaj i myślę, że wyszło idealnie - jestem jeszcze w miarę w formie, może i powolny ale konsekwentny
Za rok pewnie znowu pobiegnę.
Miłego wieczoru!
#bieganie #sztafeta
