Wesprzyj nas i przeglądaj Hejto bez reklam

Zostań Patronem
Okazuje się, że jak zwykle jestem o krok do przodu przed resztą stada i zakończenie kariery programisty było wizjonerskim posunięciem bo już teraz najnowsza wersja chatgpt jest w stanie zastąpić juniora a w tym tempie długo nie trzeba będzie czekać na zastąpienie seniorów. Postęp w dziedzinie AI jest wykładniczy więc lada moment będzie wystarczało powiedzieć AI jaki program chcemy i po paru sekundach będziemy mieli działający produkt. Dla zwykłych ludzi zostaną prace manualne bo jednak zastąpienie biorobotów nie jest takie proste. Jakby nie było nasze ciała to miliony lat ewolucji i walki o przetrwanie. Dużo łatwiej jest jednak zastąpić nasz mózg zwłaszcza w niektórych przypadkach co widać po komentarzach pod moimi wpisami. #stepujacybudowlaniec
6c34a833-ca72-46f7-be14-9f8f1bfb475e

Zaloguj się aby komentować

Główna hejto teraz: quality wpisy, można się czegoś ciekawego dowiedzieć.
Gorące mikroblog teraz: patostreamy, płaczki i szkalowanie hejto
Dzięki hejto za to, że jesteś!
darosoldier

@anervis Tutaj zaraz będzie to samo.

pepies

Ja nawet na wykop nie mogę wejść

@zpierford ja też nie. Bo się brzydzę

Zaloguj się aby komentować

Hej!

Mam na imię Paweł. Jestem pielęgniarzem. Pracuję na Oddziale Detoksacyjnym, Chirurgicznym i Paliatywnym na południu Polski.

Majaczenie alkoholowe (delirium tremens), które zszokowało rodzinę i współpracowników naszej pacjentki.

Opiszę Wam ciekawostkę ze swojej pracy, która nie tyle co nas (pracowników) zszokowała, ale bardziej zaintrygowała. 

Pokazała, że życie to jednak ciężki kawałek chleba, a nawet rodzina i najbliżsi czasami nie wiedzą z kim mieszkają pod jednym dachem. W sensie jak bardzo jesteśmy w stanie ukrywać się.

Będę starał się zanonimizować swój przypadek JAK TYLKO się da. Więc proszę nie gniewać się, gdy złapiecie mnie na sprzeczności, gdyż z racji zawodu i charakteru pracy, nie możecie Państwo w żaden możliwy sposób dojść o kim piszę czy ustalić tożsamość pacjentki, jej przypadek. 

A więc zaczynamy.

Przyjęcie chorego jak każde inne. Nic szczególnego. Na oddział wchodzi kobieta w asyście ratowników medycznych.

Z wywiadu zebranego na izbie przyjęć: dziwaczne zachowanie w domu (w skrócie). Rodzina wezwała pogotowie, w obawie o stan psychiczny chorej.

Czemu przyjęcie na oddział detoksykacyjny? Podejrzenie lekarza przyjmującego o majaczenie alkoholowe.

Na oddziale:
- orientacja allo i autopsychiczna w normie,
- napęd psychoruchowy w normie,
- hipobulia, nastrój obniżony,
- kontakt logiczny w normie,
- mimika czy gestykulacja w normie,
- reakcje emocjonalne w normie,
- brak zaburzeń spostrzegania,
- brak zaburzeń toku i treści myślenia,
- brak myśli suicydalnych,
- afekt w normie,
- brak zaburzeń funkcjonowania poznawczego,

No hello, o co tu chodzi? Co ta pacjentka u nas robi?

Zawód: aktywny nauczyciel.

Mężatka, dwójka dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym. 

Stan materialny: dobry.

Brak chorób przewlekłych, nieobciążona somatycznie. 

Od 5 dni na antybiotykoterapii (to jest najistotniejsze w całej tej historii!).

Co wydarzyło się w domu: 
Chora przeziębiła się i poszła do lekarza POZ, który zalecił 1g amoksiklav + osłonka. Chora zaczęła zażywać antybiotyk i po 2-3 dniach (z relacji rodziny) zaczęła dziwnie zachowywać się. 

Najpierw przestawiała doniczki z kwiatami. Później do nich mówiła. Później zaczęła je wyrzucać przez okno. Krzyczeć na nie. 

Przyjechało pogotowie (pierwszy raz: podało 1amp relanium 10mg domięśniowo) sytuacja uspokoiła się na trochę, ale po kolejnym dniu wszystko wróciło. Pogotowie przyjechało drugi raz podało relanium i przywiozło pacjentkę do nas.

Chora była spokojna, w miarę ustabilizowana przy przyjęciu, bo godzinę wcześniej dostała relanium. 

Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się za parę godzin.

Zapoznaliśmy pacjentkę z topologią oddziału, wskazaliśmy łóżko, wszystko wydawało się być w porządku. 

Około godziny 17:00 zaczęło się. Z racji tego, że na oddziale nie ma doniczek z kwiatami, chora zaczęła zrywać nam obrazy ze ścian. "Mówią do mnie", "patrzą na mnie", "to dyrektor mnie śledzi".

Zaczęło się (rozpędziło na chwilę uśpione!) majaczenie alkoholowe.

Pacjenta została zabezpieczona pasami bezpieczeństwa w obrębie łóżka. Stwarzała realne zagrożenie zdrowia i życia dla siebie, innych chorych i personelu.

Teraz zapytacie co się wydarzyło?

Otóż szanowni Państwo... nikt, mąż, dzieci (to jedno starsze), jej matka, ojciec, teść, teściowa, dyrekcja, współpracownicy nie zdawali sobie sprawy, że chora jest zaawansowanym alkoholikiem.

Dopiero gdy zaczęła brać antybiotyk i przestała pić alkohol na czas antybiotykoterapii (bo lekarz POZ nastraszył ją, że "nie wolno jednocześnie brać antybiotyku i pić jakiegokolwiek alkohol) organizm po nagłym odstawieniu alkoholu "zwariował".

Rodzina w szoku. Współpracownicy w szoku. No my z oddziału też trochę w "szoku", aczkolwiek niejedno już widzieliśmy.

Mój tag do obserwowania:
#hejtoangello 

Dodaję do zasięgu
#medycyna

Pytania? 

Pozdrawiam serdecznie

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
W ogóle mi nie przeszkadza, że pojawił się pierwsze problemy techniczne.
Bądźcie wyrozumiali i poczekajmy, aż właściciele sobie na spokojnie poradzą.
Jeśli sobie poradzą to wygranko i otrzymamy stabilniejszy portal.
Jeśli nie, to faktycznie będziemy musieli wyrzucić przegrywów i fanów gównowpisów famemma. xD Żartuje ofc, ale dobrze będzie zweryfikować czy hejto poradzi sobie ze stabilnością w nadchodzących dniach.
Trzymam kciuki, bo nic mnie już nie przekona żebym wrócił na orlen.ru, a hejto siedzi idealnie.
I dobranoc #nocnazmiana
#hejto
JackDaniels

@woojciu to naucz się używać czarne listy tagów i użytkowników bo taki portal, na którym będą tylko treści pasujące absolutnie wszystkim to nigdy nie powstanie

LM317T

Mi jedynie przeszkadza skąpy komunikat co się dzieje. Jak jakieś problemy wchodzę na discord a tam tak samo nikt nic nie wie. A powinno być ogłoszenie w dziale ogłoszenia.

qski

@LM317T to jest mentalność, której nie rozumiem. dużo firm, ludzi ją ma. Zamiast szczerze powiedzieć co się dzieje, nawet może i poprosić o rozwiązania to ma się uczucie, że chcą to ukryć... a paradoksalnie, nie da się tego ukryć, bo wszyscy widzą, że coś jest nie tak xD szczegółowy komunikat relacjonowany na socialach - twitter, instagram, facebook na pewno wyglądałby lepiej PRowo i przynajmniej każdy by user by wiedział, kiedy może wrócić bez irytacji. @hejto

Zaloguj się aby komentować

Putin w oświadczeniu majątkowym przyznał się do Łady z przyczepką, oraz kawalerki.. Widzę, że Morawiecki korzysta ze sprawdzonych rozwiązań.
Brawo panie premierze, szacunek.
#polityka #bekazpisu #wybory

Zaloguj się aby komentować

Idę dziś pierwszy dzień do nowej roboty, nie mam najmniejszego pojęcia czy to była dobra decyzja czy nie... Z jednej strony lepszy hajs, z drugiej wydaje mi się że mają względem mnie wygórowane oczekiwania. Dajcie trochę piorunków na pocieszenie
#praca #programowanie #programista15k #korpo
08e455e2-5581-4cc6-83bd-184c668b15ce

Zaloguj się aby komentować

Byłoby zainteresowanie aferą?
W skrocie to właścicielka sklepu bymimis.pl od 2-3 miesięcy nie wysyła zamówień klientom (chyba, że ktoś jest nowy to może dostanie). Cały sklep powstał po to, żeby wspierać jej syna z autyzmem i przy opóźnieniach w wysyłce stale wymyśla wymówki, że albo jego stan zdrowia się pogorszył albo ona ma depresję, czeka na materiały, sama zachorowała lub kurier robi jej na złość i nie przywozi paczek.
W międzyczasie cały czas przyjmuje zamówienia od nowych klientów a do tego robi promocje czy wprowadza nowe produkty do oferty. Cały sklep obecnie działa na zasadzie piramidy finansowej, która się sypie (coś jak ZUS w przyśpieszeniu).
Niektórzy ludzię są stratni tysiące złotych. Jedna bluza w tym sklepie potrafi kosztować 500zł. Klienci często kierowali się chęcią wsparcia jej dziecka.
Osobiście wychujała moją znajomą i poza polecenim jej pójść zglosic oszustwo zaproponowałem dodatkowo zrobić znalezisko na wykopie, ale że od tego czasu wykop się spierdolił więc rozważam dłuższy wpis tutaj.
Obstawiam, że na tą chwilę spokojnie jej "zysk" na tym działaniu wynosi 100-300 tysięcy. Nie wiem tylko na ile chcę mi się to opisywać w szczegółach i dodawać zdjęcia, screeny itp. Osobiście też nie rozumiem jak to możliwe, że sklep dalej funkcjonuje, bo na bank sporo osób już zdążyło to zgłosić.
#oszukujo #afera #rozowepaski #pieniadze #polska #ubrania #moda
10344240-80ff-44df-96a5-4705c2824ba4
NieTakiCebulak

@jegertilbake, to i tak mniejszość na tym portalu atencjuszu...

wnukgorala

@projektant_doktorant spróbuj z tym chargebackiem może sie uda. mi niedawno booking pobrał z konta 500zl i próbował więcej ale w porę zablokowałem karte. Później rozmowy i pisanie z pracownikami i koniec końców nie potrafili mi powiedzieć za co pobrali mi kasę wiec cyk, chargeback z dowodami i odrazu pieniądze na koncie. Później tylko bank robi swoje dochodzenie co i jak i jeśli wina jest po stronie sprzedającego to pieniądze zostają u ciebie. tyle w temacie.

projektant_doktorant

@wnukgorala Powiedz mi tylko, czy jest taka opcja aby o tę procedurę wystąpić jeśli płatność była dokonana przelewem. Na stronie banku żony (Nest) jest tylko informacja o możliwości dokonania takiej procedury przy płatności kartą...

Zaloguj się aby komentować

TL, DR: Minęło mi 5 lat bez alkoholu, pijcie ze mną kompot!

Jest to coś, z czego jestem niezwykle dumna, dlatego pomyślałam sobie, że podzielę się z Wami swoją historią i jakimiśtam przemyśleniami. Postaram się, by nie brzmiało to w żaden sposób moralizatorsko, bo to nie moja rola.

Zaznaczę: nie jestem ekspertką od uzależnień. Nie mam wykształcenia pod tym kątem. Nigdy nie byłam na spotkaniu AA. Mogę opisać tylko swoją perspektywę, posiłkując się wiedzą pozyskaną z materiałów o uzależnianiach oraz rozmów z terapeutą.

Jak to się stało, że przestałam pić

...A może zacznę od tego, jak zaczęłam. Moja "historia" nie jest jakoś szczególnie oryginalna, ale może to właśnie dlatego jakoś się ze mną utożsamicie. 
W moim domu alkohol był obecny od zawsze, choć nie pochodzę z domu patologicznego. Wiecie, typowa klasa średnia, rodzice wykształceni. Jedno z rodziców jest wysokofunkcjonującym alkoholikiem - jak większość osób z problemem alkoholowym. Alkohol w moim domu rodzinnym był traktowany jako pocieszacz, medium do celebrowania wydarzeń (świąt, rocznic, urodzin, imienin), wieczorny uspokajacz, rozkręcacz imprezy. 

Uzależnienie od alkoholu jest też częściowo warunkowane genetycznie. Szacuje się, że takie rodzinne obciążenie może odpowiadać za około 60% skłonności do uzależnienia się przez potomstwo.

Siłą rzeczy nie rozmawiałam z rodzicami na temat niebezpieczeństw związanych z alkoholem, jego negatywnych stron. Z ich perspektywy problem alkoholowy jest wtedy, kiedy człowiek się upadla, upija do nieprzytomności, zaczyna zaniedbywać swoje obowiązki. Do tego, dlaczego ten wniosek jest szkodliwy jeszcze wrócę.
Pierwsze piwa piłam w latach nastoletnich, ze znajomymi (zarówno jako wyraz buntu, jak i chęć przynależności do grupy). Każde wyjście oznaczało 2-3 piwa, bo bez nich nie ma spotkań towarzyskich. Na tym etapie nie czułam jeszcze chyba takiej organicznej potrzeby sięgnięcia po alko, choć przyszła ona po paru latach.

Tak się złożyło, że na studiach zaczęłam szukać pracy, aby sobie dorobić. Zapytałam o możliwość w pracy w pubie, do którego lubiłam przychodzić ze znajomymi. Generalnie w pubach z kraftami przepracowałam jakieś trzy lata. Naturalnie, pracując w takim miejscu masz na bieżąco kontakt z alkoholem. Pijesz za barem, bo to normalne. Spotykasz się ze znajomymi w miejscu pracy, bo to normalne.

Przyszedł czas pisania magisterki (nomen-omen, o piwie) i przeprowadzki, który był jednym z gorszych okresów w moim życiu. Wraz z kolejnymi latami częstotliwość picia się zwiększała, na tyle, że sama spokojnie wypijałam butelkę wina wieczorem, żeby się znieczulić. Naturalnie byłam wysokofunkcjonującą osobą z depresją i problemem alkoholowym. W pracy nigdy nie zawalałam terminów i obowiązków, robiłam, co do mnie należy.

To... jak to się stało, że przestałam pić?

W pewnym momencie jednak pogłębił się mój kryzys psychiczny (i maskowanie go alkoholem oraz uśmiechem przestało działać), który rzutował na moje życie osobiste. Coraz częściej zamykałam się w sobie, dysocjowałam, pojawiło się rozdrażnienie, problemy ze snem. Poszłam do psychiatry z poczucia bezsensu swojego życia, powoli przestając widzieć nadzieję dla siebie.
Dostałam diagnozę stanów depresyjnych. Psychiatra zapytała mnie, jak wygląda moja relacja z alkoholem. I wiecie, co? Poczułam wtedy pierwszy raz taki... wstyd. Bo uświadomiłam sobie, że faktycznie piję za dużo.
Psychiatra przepisała mi antydepresanty oraz leki nasenne, i powiedziała, że nie wolno ich łączyć z alkoholem. 
Jestem z natury osobą dość obowiązkową, więc tamtego dnia przestałam pić alkohol. I mija mi 5 lat.

Czy wystarczyło po prostu przestać pić?

No nie, no. Silna wola to absolutna pułapka dla osób z problemem alkoholowym, bo ona nie jest wcale silna Na tzw. dupościsku nie da się jechać w nieskończoność. Człowiek na dupościsku w końcu powie "już się wystarczająco natrzeźwiłem, to mogę się już spokojnie napić". I cykl się zaczyna od nowa.

I tu moje przemyślenie: picie nie jest problemem samym w sobie, jest objawem większego problemu.

Oprócz farmakologicznego leczenia depresji (na które zareagowałam bardzo dobrze) podjęłam też psychoterapię w nurcie CBT (poznawczo-behawioralnym). Zasadniczo ta forma terapii ma trwać krótko, zaś moja przeciągnęła się na jakieś 3 lata. Okazało się wtedy, że psychicznie funkcjonowałam bardzo źle: spychałam swoje potrzeby na boczny tor, próbowałam uzyskać aprobatę innych, uzależniałam obraz samej siebie od tego, co inni mogą o mnie pomyśleć, nie miałam swoich marzeń czy pragnień, nie umiałam odpoczywać, miałam wiecznie zawaloną głowę strumieniem myśli, nie wyrażałam złości, byłam piekielnie zestresowana. Nie będę was zanudzać, natomiast po paru miesiącach terapii uświadomiłam sobie, dlaczego tak naprawdę potrzebowałam alkoholu. Żeby po prostu nie myśleć.

Osoby z problemem alkoholowym potrzebują go do regulowania emocji, i problemem nazywa się go niezależnie od litrażu. Jeśli potrzebują sięgnąć po alkohol, by się dobrze bawić, by się zrelaksować, by się odstresować, by o czymś zapomnieć, by zasnąć - to mają problem z alkoholem. Jeśli mówią sobie, że nie piją codziennie, ale piją w weekend "bo im się należy", "bo chcą sobie wypić i się niczym nie przejmować, zresetować się" - mają problem z alkoholem. JJeśli potrzebują alkoholu, by zrobić sobie dobrze - mają problem z alkoholem. Jeśli asocjują spotkanie towarzyskie z alkoholem jako coś całkowicie naturalnego - mają problem z alkoholem. Jeśli zastanawiają się, czy nie piją za często/za dużo - mają problem z alkoholem. 

Tu zachęcam do odsłuchania tego odcinka podkastu "Co ćpać po odwyku" , w którym chłopaki dobrze przedstawiają te aspekty. W przypadku wątpliwości i chęci rozwinięcia tematu skierujcie się tu. W ogóle gorąco polecam ten podkast.

Co po rzuceniu alko?

Terapia wzmocniła mnie, pomogła poukładać na nowo. Dzięki niej zrozumiałam przyczyny swoich zachowań, ale też przyczyny tego, dlaczego sięgałam po alkohol.

Oczywiście, antydepresanty i terapia nie były jedynymi narzędziami, po które sięgnęłam w trzeźwieniu. Były też duże ilości słodyczy (bo organizm na detoksie domaga się czegoś, co podwyższy serotoninkę, poziom endorfin, doda cukru), kofeina i nikotyna (z której udało mi się z sukcesem zrezygnować ponad 2 lata temu po wielu latach palenia).
Osoba, która odstawia alkohol, nagle zyskuje dużo wolnego czasu, który w początkowym etapie jest bardzo trudny do przetrwania. Tu potrzeba kontaktu z innymi ludźmi, najlepiej tymi, którzy poważnie podchodzą do Twoich zmagań (u mnie było to wsparcie męża), ale też czegoś, co zajmie Ci czas, a najlepiej, jeśli doda trochę endorfin i serotoninki do obiegu. Malowanie, bieganie, rower, majsterkowanie, chodzenie po górach... w moim przypadku były to książki, zgłębianie tematu uzależnień w podkastach, spacery, wędrówki oraz joga, która towarzyszy mi od 4 lat. Nie w formie uduchowionej, ale w formie odstresowującej aktywności fizycznej, dzięki której dbam o kondycję i spokój psychiczny.

Ciekawe jest to, że przy trzeźwieniu rzadko można wskazać taką bezpośrednią myśl: "chciałabym/chciałbym się teraz napić", "brakuje mi alko". Objawami domagania się organizmu o alkohol w procesie trzeźwienia są rozdrażnienie, smutek, napadowe łaknienie słodyczy, uczucie braku czegoś, problemy ze snem... przyczyn jest wiele. Dla ciekawych, zachęcam do wygooglania "Dzienniczka głodu alkoholowego", który jest używany przez AA oraz terapeutów uzależnień.

Czy zrezygnowałam z życia towarzyskiego? 

I tak, i nie. Nigdy nie byłam imprezowiczką, dlatego rezygnacja z wyjść do klubów czy pubów nie była tak dotkliwa. 

Picie alkoholu od paru lat przed jego rzuceniem było dla mnie przede wszystkim związane z samotnym jego spożywaniem, dlatego nie odczuwam presji grupowej na picie w pubie, knajpie czy na imprezie, gdzie inni piją. Nie mam problemu z tym, że znajomy w moim towarzystwie napije się alko - nie czuję, że coś tracę. Dobrze bawię się na trzeźwo. Mam w tym też wsparcie męża, które jest chyba najważniejszym elementem tego społecznego aspektu trzeźwienia. Nie lubię tylko zapachu alkoholu - odrzuca mnie tak, jak dym papierosowy.

Od razu też powiem, że wielu alkoholików jest triggerowanych piwami 0% i niealkoholami. Mnie one nie triggerują, chętnie piję piwa bezalko (choć dla swojego komfortu psychicznego unikam takich, które mają 0.5% albo kombuchy czy innych fermentowanych napojów, mogących zawierać alkohol) czy drinki bezalkoholowe. Ostatnio w Gdańsku otworzył się Dromader Dry Bar, serwujący drinki 0%, który jest wspaniałym miejscem, i do którego często przychodzę. Gorąco polecam, jeśli będziecie mieli okazję skoczyć.

Czy traktuję siebie jako osobę uzależnioną?

Tak, bo mam problem z alkoholem. On nie zniknie, będzie mi towarzyszył zawsze.
Wciąż istnieje ryzyko, że coś będzie nie tak, że spotka mnie jakiś kryzys i sięgnę po alkohol. To wpłynie na wytworzony ciężką pracą obraz samej siebie, którego jednym z filarów jest to, że jestem trzeźwa. Dlatego każdy trzeźwiejący, który traktuje sprawę poważnie, w momencie napotkania sytuacji stresowej po prostu czuje lęk: "czy ten stresor sprawi, że sięgnę po alkohol?", "czy dam radę?".
Osoby z problemem alkoholowym nie są w stanie kontrolować swojego picia. Nie da się "pić tylko trochę". To tak nie działa. Co więcej, nie ma bezpiecznej dawki alkoholu - każda, nawet najmniejsza, jest szkodliwa dla organizmu. 

Co więcej, osoba czynnie pijąca i mająca problem z alko będzie trwać w mechanizmie iluzji i zaprzeczeń. Że skoro ogarnia życie, to nie ma sobie nic do zarzucenia. Bo dla niego łatka "alkoholika" jest jednoznacznie negatywna i stygmatyzująca - jej przypięcie wywołałoby falę myśli egodystonicznych, rujnujących poczucie własnej wartości, i urzeczywistniło zinternalizowane negatywne odczucia na swój temat. 
A mi to nie robi, bo wiem, że uzależnienie od alkoholu jest chorobą (ma swój numer statystyczny w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD – 10 i jest to numer F10. 2.). Są gruźlicy, są cukrzycy, są alkoholicy. 
Nazwanie swojego problemu jasno też daje pewne poczucie wolności - uwalnia od wstydu, od potrzeby kłamania na temat swojego niepicia (alkohol jest jedyną substancją uzależniającą, w przypadku której jeśli jej nie przyjmujesz, to ktoś się pyta, czy nie jesteś chory), co pomaga w procesie trzeźwienia. 

No i, wiecie, osoba uzależniona nie przestanie pić w inny sposób, niż z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie da się "namówić kogoś, żeby przestał pić". Można mu jednak odebrać komfort picia - tak, żeby za każdym razem po sięgnięciu po alkohol wracały do niego myśli, że chyba jednak ma problem. Chyba używa właśnie alko do tego, by regulować swoje emocje. Chyba coś jest nie tak.

Co teraz?

A w sumie git. Jestem szczęśliwa. Mam dobrą relację z samą sobą, ze swoim poczuciem własnej wartości. Schudłam, dbam o siebie, chodzę na jogę. Mam pasje, w których się spełniam. Przede wszystkim robię rzeczy w zgodzie ze sobą. I ani trochę nie żałuję, że przestałam pić. 

Każdej osobie, która dotrwała do końca, dziękuję za uwagę. Cieszę się, że możecie świętować razem ze mną. :) 

PS. Zadanie dla chętnych: bardzo polecam ten odcinek podkastu "Niemyte dusze" , w którym lekarz psychiatra opisuje problematykę uzależnienia od alkoholu.

#chwalesie #alkoholizm #uzaleznienie #trzezwosc #ciagbezalkoholowy
Wrzoo userbar
2cabfbdc-25a9-41c3-b425-7ac883361a2e

Zaloguj się aby komentować

Pół roku stresów, ciężkich chwil, nieprzyjemności w pracy, chorób najbliższych.

Co zmienia się dziś:

- oficjalnie od dziś mam duży, wymarzony dom do którego się za chwilę wprowadzam z rodziną
- złożyłem wypowiedzenie w firmie, która jest najgorszym pracodawcą w mojej karierze
- dostałem zajebistą i perspektywiczną pracę, która na każdym etapie wygrywa z obecną.

Mam nadzieję, że w końcu złapie oddech.
Ot tak, chciałem powiedzieć Wam #dziendobry

#pracbaza
d556b284-fe30-4fc8-95cd-377f6c7c286c

Zaloguj się aby komentować

Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki

Dziś poruszę temat załatwiania miejsca, kupowania budy i pozwoleń sanepidu.

Pamietacie jeszcze jak w marcu 2020 ta śmieszna pani z sanepidu opowiadała o pierwszym przypadku covida w Polsce? Może były gdzieś osoby, którym wydawało się, że w państwie z kartonu instytucja sanepidu działa, ale ja już lata temu miałem okazję doświadczyć, że to organizacja teoretyczna, będąca co najwyżej w stanie stanie potknąć się o własne nogi i pomylić głowę z dupą. Ale najpierw będzie o czymś innym.

Pod koniec 2014 miałem robotę na B2B, w której zarabiałem już całkiem przyzwoicie, koszty miałem niskie a do tego rozliczałem kwartalnie VAT z dochodowym, więc uznałem, że jest to dobry moment na odkopanie starych planów o zabawie w gastro. O moim pierwszych próbach wejścia w ten biznes pisałem ostatnio i jest to o tyle istotne, że dzięki temu miałem już jako-takie rozeznanie czego mam się spodziewać. O ile sama kwestia kupienia i ogarnięcia budy wydawała się relatywnie prosta, choć czasochłonna - to już to, jak wygląda (albo raczej - nie wygląda xD) kwestia znalezienia miejsca na taką działalność duża bardziej spędzało mi sen z powiek.

Może się wydawać, że foodtruck to pełna swoboda, bo dziś jesteśmy w zagłębiu korporacyjnym i sprzedajemy korposzczurom a jutro staniemy sobie przy deptaku i zarobimy na spacerowiczach. Parafrazując Vincenta Vegę, niestety jednak nie jest to tak, że wyjedziesz sobie w miasto, staniesz byle gdzie, odpalisz grilla i zaczniesz sprzedawać swoje korwinowskie paróweczki. Masz stawać u siebie albo w wyznaczonych miejscach. I tu zaczyna sie zabawa. Podobno foodtrucki przywędrowały do nas z USA. Na ile jest to prawdą nie wiem, bo w końcu buda serwująca jedzenie nie jest jakimś wielkim odkryciem, ale przyjmijmy że tak było istotnie. Polskę czy ogólnie Europę od USA różni dość sporo i nie chodzi wyłącznie o poziom zamożności czy nasłonecznienia - przede wszystkim w Europie gęstość zaludnienia jest większa i w zasadzie każdy kawałek terenu jest czyjś. Jeśli natomiast chodzi o tereny znajdujące się w mieście to na ogół należą one do - zgadliście - miasta, względnie jakiegoś zarządu dróg. Miasta w USA mają z reguły bardziej liberalne podejście do stawiania się z budą - jest jakaś wyznaczona strefa gdzie możesz handlować, więc wnosisz opłatę, przyjeżdżasz i bzikasz. Koniec. W Polsce jest inaczej, mianowicie jakieś tam wyznaczone miejsca niby teraz są, natomiast nie jest to na zasadzie: o, tu macie plac, to sobie działajcie. Co roku ogłaszany jest przetarg na dany skrawek terenu, na takim przetargu wybierany jest najemca. Chcesz zmieniać miejsce? No to musisz mieć dwa skrawki na które masz dwa przetargi. Nie wygrałeś przetargu? Pech, ale spróbuj w kolejnym roku, w końcu jest pula całych 10 skrawków na całe miasto. Znalazłeś fajne miejsce, należy do miasta a nie ma na niego przetargu? No to lipa. Myślisz, że jak napiszesz pismo że chcesz wynając miejsce takie i takie to dostaniesz zgodę? Think again. Brzmi słabo, ale jest to i tak pewnego rodzaju progres, bo kiedy zaczynałem na przełomie 2014-15 foodtrucki dalej były tematem świeżym, przez co miasto niespecjalnie wiedziało czy i co ma z nimi robić. Generalnie, miasto czy też raczej urzędnicy, o czym miałem okazję przekonać się już przy kombinowaniu z rikszowózkami, wykazują bardzo ograniczoną inicjatywę i są mało chętni do robienia czegokolwiek wykraczającego poza ich codzienne obowiązki. Ale zanim zaczniecie w głowach ciskać gromy od adresem przeróżnych Grażynek i Krystynek siedzących w urzędach, zastananówcie się - dlaczego tak jest? Odpowiedzią jest to, jak skonstruowany jest system. Urzędnik nie dostanie nigdy premii za wyjście z inicjatywą - za to łatwo może dostać po głowie od przełożonego za zbytnie kombinowanie i naginanie systemu lub jeśli w interpretacji "góry" podjął złą decyzję. A może, o zgrozo, właśnie wywołał lawinę kolejnych osób, które przyjdą z tym samym i będą oczekiwać podobnej interpretacji? A może dołożył wszystkim właśnie dodatkowej roboty, gdzie i tak już nie wyrabiają z tym, to jest? Po co to, komu to potrzebne. Róbmy jak było, sztywno według przepisów, w razie czego jest podkładka. A że nie ma to czasem sensu? Trudno, ryzykowanie nie przynosi żadnych korzyści, za to opłacalna strategia to niewykazywanie inicjatywy i twarde trzymanie się zasad. Przy czym problem akurat dotyczy nie tylko spraw foodtrucków, ale chyba za bardzo odbiegłem od tematu. Long story short: chcesz stanąć na terenie należącym do miasta? Wygraj przetarg. Znalazłeś miejsce, na które nie ma przetargu? Zapomnij, nie dostaniesz zgody. Albo twój wniosek będzie procesowana tak długo, że sezon się skończy a ty dalej będziesz czekał. Możliwe oczywiście, że obecna sytuacja jest inna niż przed laty. Aczkolwiek nie spodziewałbym się dużych zmian.

Oczywiście zawsze można kombinować i robić przeróżne "exploity" xD Podobno Bobby Burger na samym początku jeździł wkoło Placu Zbawiciela, żeby uniknąć mandatu od straży miejskiej za handel - bo samochód zatrzymywał się tylko żeby wydać jedzenie i zebrać zamówienia. Na ile jest to legenda, na ile prawda, i na ile nieprawda - nie chce mi się wnikać. Chociaż i ja miałem w głowie obejście systemu na zasadzie: parkuję samochód w dowolnym, dozwolonym miejscu. Foodtruck ma minimalnie otwartą klapę, na klapie link do apki przez którą składa się zamówienie, ludzie zamawiają JEDZIENIE z DOSTAWĄ przez apkę; i odbierają z zaparkowanego samochodu xD Oficjalnie nie prowadzę sprzedaży, tylko dostarczam, nie? Minusem takiego kombinatorstwa jest na ogół brak dostępu do wody (bieżącej), toalety i podłączenia do prądu, co z jednej strony naraża na mandat sanepidu a z drugiej powoduje ALBO konieczność posiadania generatora (głośny, paliwożerny) albo ograniczenia zużycia prądu do minimum i wykorzystania jakichś pojemnych akumulatorów. Nie wspominając już, że zamiast skupić się na robocie, skupiamy się na obchodzeniu zakazów. Odrzucając powyższe kombinatorstwo lub przepychanki z miastem, realne opcje miałem wówczas dwie.

Opcja pierwsza i łatwiejsza - to znalezienie dogodnego miejsca, które należy do kogoś, kto nie jest częścią sektora publicznego - czyli dogadanie się z prywaciarzem. O ile urzędnik w przypadku, który wykracza poza standard myśli jak by tu upierdliwca spławić, tak prywatny właściciel najpierw podrapie się po głowie, a potem albo się zgodzi albo nie. Jeśli się nie zgodził sprawa jest jasna, jeśli się zgodzi nic jeszcze nie jest przesądzone, bo ceny za miejsce mogły być ok lub zupełnie z dupy. Ja za swoje pierwsze miejsce na parkingu, gdzie sprzedawało już kilka innych bud płaciłem chyba 500 złotych miesięcznie, była to równowartość wynajmu dwóch miejsc parkingowych i w cenie nie było prądu. Była to uczciwa cena. Jednak trafiały się oferty zupełnie moim zdaniem oderwane od rzeczywistości, typu 2-3 tysiące miesięcznie za kawałek chodnika na uboczu plus koszty mediów (to było jakoś w 2017 i niewiele drożej szło wynająć po prostu mikrolokal na tego typu działalność, który imo byłby dużo lepszym wyborem). Co ciekawe, dużo "świeżaków" w biznesie łapało się na takie oferty, o czym w przyszłości jeszcze napiszę. Potencjalnie trudną sprawą było ustalenie, do kogo należy i kto administruje danym kawałkiem terenu, ale i na to miałem sposób. Jako, że centrum mojego zainteresowania mieściło się na warszawskim Mordorze, większość tych "prywatnych" terenów była ogrodzona i strzeżona. Wystarczyło zagadać do ciecia i z reguły po minucie miało się namiar do kogoś decyzyjnego. Ot, siła zwykłych, ludzkich kontaktów. Powodzenia z ustalaniem tego przez internet.

Opcja druga, o której dziś tylko wspomnę to jeżdżenie na różnego rodzaju imprezy, eventy i zloty foodtrucków z rakowymi hasełkami, typu "Dziś ŻARCIOWOZY będą karmić brzuszki mieszkańców Nowego Sącza" albo "Nikt nie będzie chodził głodny w Koninie! Zapraszamy na zlot szamochodów!". Taa, jeszcze człowiek gotów pomyśleć, że jakaś organizacja non-profit jedzenie za darmo daje xD. O imprezach nie będę jednak póki co pisał, im poświęcę osobny post.

Ostatecznie miejsce udało mi się znaleźć w miarę szybko, miało tę zaletę (której wówczas nie byłem świadomy), że na parkingu stało już kilka innych bud. Umowę na najem podpisałem w grudniu 2014, było to dla mnie o tyle ważne, że bez umowy na stałe miejsce nie chciałem ruszać z kolejnymi krokami. Teraz, mając to już ogarnięte, mogłem skupić się na szukaniu odpowiedniego auta.

Jako, że foodtrucki wciąż były czymś relatywnie nowym (kilka liczb: pierwsza edycja imprezy Żarcie na kółkach w 2013 to 13 bud, w 2014 już 40, w 2016 - 60, a w 2019 sto - chociaż podejrzewam, że chętnych było znacznie więcej) oferta gotowych, używanych pojazdów pochodzących od osób, którym biznes obrzydł lub nie wypalił praktycznie nie istniała - byłem więc zdany na własną inwencję i poszukiwania. Po wpisaniu na portalach różnych kombinacji haseł "foodtruck" "przyczepa gastronomiczna" "samochód gastronomiczny" "samochód do handlu" i uszeregowaniu wyników od najtańszego xD znalazłem w swojej okolicy kilka obiecujacych ofert. Kryteria, jakimi się kierowałem były dość proste:

- cena; wiadomo, im mniej tym lepiej
- możliwie niewielki nakład czasu i środków potrzebny do przystosowania wnętrza do moich potrzeb
- w miarę estetyczny wygląd wewnętrzny i zewnętrzny. Auto planowałem z zewnątrz okleić, więc niespecjalnie obchodziło mnie jak na ten moment wygląda, natomiast z uwagi na to, że odbiorcami w przyszłości byliby hipsterzy i korposzczury zależało mi, żeby był on możliwie przyzwoity i jego widok nie wywoływał wymiotów ani skojarzeń z latami 90. Wciaż przed oczami miałem jugokioski oraz budy ze Stadionu X-lecia.
- z technikaliów, chciałem mieć już gotowe instalacje, niespecjalnie jednak wiedziałem czego dokładnie potrzebuję więc po prostu kierowałem się kryterium: mają być blaty, w miarę dużo miejsca i estetycznie - a potem to się zobaczy
- zrobiony odbiór sanepidu - jest taki papierek, który nazywa się "odbiorem sanepidu", problem był taki, że w momencie szukania auta nie bardzo wiedziałem, czym taki odbiór właściwie jest. Przyjąłem sobie naiwnie, że to dokument jak jakiś dowód rejestracyjny albo karta pojazdu - wydawany na auto i przy zmianie właściciela trzeba go tylko przepisać na nowego. Co wydawało się rozsądne, bo wymogi dot. "obwoźnych placówek gastronomicznych" są jednakowe, niezależnie od typu auta i rodzaju działalności. Stąd poszukiwałem auta, które taki odbiór już ma. Czas na dłuższą dygresję dotycząca owych wymogów.

Zasadniczo, żeby móc sprzedawać coś z budy, musi ona spełniać szereg wymagań. Większość jest prosta do spełnienia, są jednak niektóre, które są już bardziej upierdliwe i stawiają znak zapytania nad tym, czy foodtruck jest mobilnym gastrobiznesem czy de facto jeżdżącą przedłużką stacjonarnej restauracji. Z wymogów dot. auta mamy (albo mieliśmy, bo moja wiedza jest sprzed paru lat)
- blaty łatwe w czyszczeniu - easy
- osobne pomieszczenie do przebierania się do pracowników - easy, mocuje się wieszak w szoferce i jest, serio xD w wersji dla ambitnych można jeszcze przegrodzić budę zasłoną
- wydzielona szafka na środki czystości - easy
- osobne zbiorniki na wodę czystą i brudną - easy, zwykle każda buda ma też dodatkowo instalację do wody. Mniej oczywiste jest to, skąd wodę się bierze bo teoretycznie sanepid musi zrobić badanie wody z tego ujęcia, ale ja rozwiązałem to w ten sposób, że wodę miałem kupowaną w baniakach pięciolitrowych, więc na wypadek kontroli wszystko było legit xD Drugą nieoczywistą sprawą jest to, czy woda w aucie ma być zimna czy od razu ciepła i zimna. Jak to często bywa, co rabin to opinia więc kiedy jeden sanepid klepnął mi instalację z samą zimną wodą, to drugi kazał robić podwójną. O tym później.

Jeśli chodzi o wymagania co do samego samochodu to tyle. Są też jednak warunki poboczne, które również należało spełnić. Oto one:
- umowa na korzystanie z toalety dla pracowników i to nie byle jakiej, bo pracownicy muszą mieć osobną, a nie ogólnodostępną. W praktyce martwy przepis
- umowa na wywóz odpadów - zwykle jest elementem umowy zawieranej na wynajem miejsca
- umowa na odbiór zużytego oleju - ja tego nie miałem, bo nie używałem oleju do smażenia
- umowa na dzierżawę kuchni spełniającej wymogi sanepidu - mój ulubiony punkt, który tak naprawdę stawia wielki znak zapytania nad tym czy taki foodtruck ma sens. O co chodzi? W świetle prawa w takiej budzie możemy przygotowywać posiłki z gotowych półproduktów, tzn je podgrzewać, smażyć, mieszać, polać sosem itd. Wszystko inne nie może się tam odbywać. Chcesz pokroić pomidora albo cebulę? Nie można. Chcesz uformować albo przyprawić mięso na burgera? Zapomnij. Skończyły ci się ogórki, poszedłeś do sklepu dokupić a potem umyłeś, pokroiłeś i wrzuciłeś do buły? Złamałeś zasady. Oczywiście teoria teorią a praktyka praktyką i często jest to po prostu kolejny, martwy przepis. Jasne, w ramach podkładki każdy ma podpisaną umowę ze stacjonarną kuchnią spełniającą wymogi sanepidu i będzie przysięgał, że każde warzywo zostało umyte i pokrojone właśnie tam, ale... sami rozumiecie. Ja próbowałem robić wszystko zgodnie z zasadami przez pierwszy miesiąc-dwa, ale widząc podejście innych dałem sobie spokój, bo tylko dokładało to roboty. Jeśli nie chcecie się bawić w samodzielne przygotowywanie połproduktów, jest jeszcze inna możliwość. Jest nią umowa z dostawcą, który przywozi gotowce - mogą to być np albo gotowe, uformowane kotlety albo np proszek do przygotowania gofrów czy naleśników, który trzeba tylko wymieszać z olejem czy wodą. Tylko jak niestety widzicie, gdzieś zabija to ten cały vibe "świeżego jedzonka od lokalnych dostawców" xD Temu jednak poświęcę osobny wpis.

Wracając do budy, odpowiedni samochód udało mi się znaleźć samochód w miarę szybko. W przeszłości był piekarnią i choć jego stan sprawiał, że przeciętny kupujący po prostu uciekłby z krzykiem, moja cebulacka natura była skuszona możliwością dodatkowego, mocnego zbicia ceny i argumentowania tego stanem samochodu. Autem było Ducato drugiej generacji z tragicznie mulastym dieslem bez turbiny. Jak już wspomniałem, ilość czerwonych flag przy tym aucie była tak duża, że gdyby był dziewczyną z tindera byłby borderką po przejściach z kolorowym dzieckiem, mnóstwem tatuaży, daddy issues i odrzucającym opisem. Ideał:) Auto:
- nie odpalało (rozładowany akumulator)
- od ponad roku stało nieruszane
- miało urwane lusterko i wyłamany zamek od strony pasażera po włamaniu
- przednia szyba była pęknięta
- miało paskudny kolor i wieśniackie oklejenie z zewnątrz oraz sporo korozji na wielu elementach
- połowa urządzeń z wyposażenia wewnętrznego nie działała albo nie wiedziałem jak je uruchomić.

Z plusów:
- cena była okazyjna a liczyłem że uda się ją zbić jeszcze bardziej
- diesel bez turbiny i manualna skrzynia oznaczały, że auto jest do bólu proste i ciężkie do zajechania. Mulastością silnika się nie przejmowałem, nie planowałem robić długich tras.
- wnętrze było w naprawdę dobrym stanie w porównaniu z innymi, które oglądałem, co oznaczało doprowadzenie do moich potrzeb niewielkim nakładem

Byłem oglądać je dwa razy, za pierwszym razem nie uruchomiliśmy go z uwagi na padnięty akumulator. Za drugim akumulator już był i samochód udało się odpalić. Kilka sekund po uruchomieniu silnika spod spodu zaczął lać się olej. Normalny człowiek w tym momencie by się pożegnał, odwrócił na pięcie, podziękował opatrzności i poszukał czegoś innego. Debil taki jak ja przeliczył szybko koszt kupna nowej chłodnicy oleju, roboczogodzin potrzebnych na wymianę, pomnożył to x2 i stargował dodatkowe 1500 pln ciesząc się, że jeszcze trochę zbił z ceny. Również jak osoba zaślepiona uczuciami albo pan Sławek z pasty o BMW E60 racjonalizowałem sobie wady auta:

Słaby silnik? Nie szkodzi, będę jeździł nim tylko wkoło komina a przy tym nie zepsuje się turbina i jak ktoś będzie nim jechał, to nie będzie cisnął jak wariat.
Bezpieczniki dla instalacji budy są przepalone? Wymienię, to grosze a dodatkowo te najważniejsze rzeczy jak światło czy otwieranie klapy działają
Korozja z zewnątrz? I tak będę go oklejał.
Pełno drobnych, upierdliwych wad? Trudno, auto ma być do pracy a nie wyglądania
Zastany i niejeżdzony od roku? Przecież to tylko stare dupato, do ogarnięcia za grosze. What's the worse that could happen?

Następnego dnia przyjechałem do pana z kasą i lawetą do odebrania auta i tak oto zostałem dumnym posiadaczem foodtrucka xD Znalazłem niestety tylko jedno zdjęcie z ładowania na lawetę i ani jednego ze środka - dlatego zdjęcia ze środka będą zbliżonego auta, ale w dużo gorszym stanie - ukradzione z neta. W kolejnej części więcej będzie o sanepidzie i ogarnianiu złoma.
6a3641e5-b1f5-44cb-822e-04d3cf29ca95
cfc488d4-1154-4689-8a33-240333ff42e9
4a881450-a045-44c7-adf0-31e0baa790f7
03ec502a-2afb-43b5-9ede-e7cae2f3d4f2
6fbd8366-f1d3-448a-af0c-5fa143cd7b4f

Zaloguj się aby komentować

Prowadziłem kiedyś foodtrucka, teraz nie prowadzę. Życie jest za krótkie, aby je wspominać, niemniej z tamtych lat zostało mi trochę przemyśleń oraz historyjek, które będę wrzucał co jakiś czas na #foodtruckowehistoryjki

Dziś będzie o samym początku.

Pomysł na foodtrucka wziął mi się trochę z dupy. Na przełomie 2014 i 2015 pracowałem na swoim pierwszym poważnym B2B i pomyślałem, że w ramach optymalizacji podatkowej i dywersyfikacji przychodów wejdę w perspektywiczny, modny i dynamicznie rozwijający się wówczas rynek mobilnej gastronomii xD Na studiach dorabiałem sobie parę miesięcy wożąc pizzę, więc doświadczenie w biznesie będącym na styku motoryzacji i gastronomii już miałem. Wykonałem też szybki biznes plan z którego wyszło mi, że inwestycja zwróci się w trzy miesiące a potem będzie można śmiało brać panamerkę w leasing. Dlatego też niedługo później, niczym w bajce Walaszka, we wpisie dla mojej działalności obok PKD dla usług IT pojawił się również kod PKD dla cateringu i usług gastro xD

2014 nie był niby tak dawno temu, mimo wszystko jednak dostęp do informacji był gorszy a już na pewno było ich mniej. Dziś wystarczy wpisać w necie "How to start a foodtruck" albo "Jak zrobić foodtruck" a wyświetli się multum artykułów lub wręcz filmików na których na miniaturce będzie widać zamyśloną twarz kolesia trzymającego się za brodę lub drapiącego się po głowie a czerwona strzałka będzie pokazywać na jakiegoś fiata ducato z kolorową okleiną. Jednak w 2014 było inaczej, foodtruck był czymś relatywnie nowym i mało zbadanym. Oczywiście, już w latach 90 można było kupić sobie hot doga, hamburgera  albo zapiekankę a później nawet chińczyka z takiego jugokiosku K67, miały one opinię ścierwa i jedzenia dla desperatów. W mojej opinii taką jaskółką zwiastującą erę foodtrucków było postawienie się srebrnej przyczepy w stylu streamline o nazwie Luxtorpeda xD niedaleko wyjścia z metra Centrum w Warszawie jakoś w 2010. Na potwierdzenie daty udało mi się znaleźć nawet wzmiankę: https://kurierlubelski.pl/luxtorpeda-stanela-pod-sezamem-w-lublinie-zdjecia/ar/244811
dotyczy ona co prawda Lublina, ale o Warszawie też jest, więc wiem przynajmniej, że tego nie zmyśliłem. Przyczepa postała sobie parę miesięcy, jednak jak to często bywa z wizjonerami klientów było mało i szybko się zawinęła. Wydaje mi się, że na rynku dalej krąży któraś z kolei jej iteracja.

Jak to zwykle z nowościami bywa, często potrzebna jest kombinacja czynników, żeby pewne zjawisko lub wynalazek mogło nastapić. Wydaje mi się, że w przypadku foodtrucków zgrały się następujące aspekty:
- rosnąca zamożność ludzi - nadwyżka gotówki pozwoliła na wydawanie jej na jedzenie poza domem
- coraz większa liczba wyjazdów zagranicznych i podróży, powiązana pośrednio z pierwszym punktem - ludzie przywozili, poza zdjęciami do pokazywania niezainteresowym tym znajomym, również obserwacje i wrażenia kulinarne
- moda na burgery - poważnie, jeszcze w 2011 w Warszawie hamburgera niebędącego McDonaldem, Burger Kingiem albo pochodnym można było zjeść w ilości miejsc, które dałoby się policzyć na palcach jednej, góra dwóch rąk
- moda na slow food, lokalne/zdrowe/dobrej jakości jedzenie

Efektem powyższych pojawiły się pierwsze burgerownie, a w wkrótce później koło 2012 auta typu Bobby Burger zaczęły jeździć wkoło placu Zbawiciela serwując hamburgery hipsterom. W 2013 i później coraz śmielej pojawiają się kolejne budy z żarciem, czasem w ich ofercie jest nawet coś innego niż hamburger. Wyborcza zachwycona pisze o nowej modzie prosto z ZACHODU na SZAMOCHODY a gdy organizatorzy imprez masowych zauważają, że taki foodtruck nie dość że rozwiązuje im problem zaopatrzenia w gastronomię to jeszcze ludzie reagują na niego takim chóralnym, pozytywnym: Ooooooo! - wpuszczają je na teren imprez po jakichś symbolicznych opłatach lub wręcz bezkosztowo. Ceny są dobre (zobaczcie cennik z 2013 poniżej), jakość również - początki, jak to często bywa, to złote czasy:) Ja ruszając de facto w 2015 łapię się jeszcze na końcówkę tych "złotych czasów" ale o tym już przy kolejnym wpisie.
026976a9-1dfa-497e-a26f-cb579a5fe589
c8a828f1-2c32-4429-b380-7607115236ff

Zaloguj się aby komentować

Czy wiesz, że WOŚP, największa zbiórka charytatywna na świecie, zebrała przez 30 lat 1,7 miliarda złotych, a zaawansowany sprzęt medyczny kupiony za te środki jest dziś powszechnie wykorzystywany w szpitalach w całej Polsce?

Aby lepiej zobrazować, jak dużo udało się do dziś zebrać pieniędzy - jest to na przykład dokładnie tyle samo, ile Orlen przelał chuj wie gdzie.

#wosp #bekazpisu #polityka
54b8aa74-9f18-43c3-89ea-495980aed967

Zaloguj się aby komentować

Po kilku dniach stwierdzam że przenosiny z jednego portalu do drugiego to bardzo ciekawy eksperyment socjologiczny.
Ludzie którzy nie są krytykowani i atakowani chętniej dzielą się swoimi pasjami i miłymi chwilami. Brak potrzeby walki, udowadniania racji, wzajemny szacunek wprowadza spokój.
Każdy z nas powinien wyciągnąć z tego wnioski i również w życiu prywatnym odciąć się od toksycznych ludzi na tyle na ile to możliwe bo skoro zmiana portalu tyle zmienia to co mówić o zmianie otoczenia w prawdziwym życiu. Niestety czasem z przyzwyczajenia trwamy w dziwnych relacjach a tak być nie musi.
#przemyslenia #hejto #socjologia
caaffa82-988e-4aef-b0f5-236a640ff435
NeV

@Enzo Tak zaiste jest to ciekawy eksperyment socjologiczny - zwłaszcza, że nie mamy tutaj do czynienia z migracją małej grupy na jakieś ustronne miejsce typu forum tematyczne, tylko transferem naprawdę dużej części społeczności na nowe terytorium.


Czekam niecierpliwie na pierwszą większą aferkę i jak w jej obliczu zachowają się zarówno użytkownicy i administratorzy.


Na razie klimat sielski i anielski + beka z Wykopu jednoczy społeczność.

AgainstTheWorld

@Enzo niby oczywiste, a jednak rzadko się człowiek na to decyduje

wrazyBaton

@Enzo Czytam tu posty z zaciekawieniem i trochę nie dowierzam, trochę obawiam się, że ta bańka pryśnie, że okres karencji się skończy i zacznie się 'normalna' komunikacja. Taka jaką kojarzę z wypoku. Może nie na taką skalę, bo ściek jaki tam był to efekt wielu lat 'dojrzewania'. Nie mniej jednak trzymam kciuki, aby stan jaki tu aktualnie jest, utrzymał się jak najdłużej się da.

Zaloguj się aby komentować