Stanisław Lem
ELECTRONIC SUBVERSIVE IDEAS DETECTOR
Dotknąwszy wypielęgnowanych, siwych bokobrodów, profesor Elmer B. Coleman spojrzał na wypełnioną salę przez grube, soczewkowe szkła swych okularów.
— Proszę kolegów! Jak wiadomo, w kraju naszym od siedmiu lat przeprowadza się badania lojalności obywateli. W pierwszej ich fazie ograniczaliśmy się do poszukiwania komunistów i ich sympatyków. W fazie następnej zakres poszukiwań rozszerzył się znacznie dzięki temu, że Najwyższy Prokurator Stanów ogłosił listę 673 organizacji antyamerykańskich. Zmusiło to Federalne Biuro Śledcze do poważnego rozszerzenia procedury; i tak w roku ubiegłym 821 komisji do badania lojalności przesłuchało ponad cztery i pół miliona obywateli, przy czym ogólne koszty proceduralne przekroczyły 28 milionów dolarów. Dalsze badania stwierdziły, że i taka akcja jest niewystarczająca, albowiem myśli antyamerykańskie powstają u wielu ludzi nie związanych z organizacjami wywrotowymi, a więc niejako samorodnie.
Odkrycie to skłoniło Federalne Biuro Śledcze do dalszego rozprzestrzenienia akcji. Wynikły przy tym poważne trudności. W miarę bowiem jak powiększa się liczba osób badanych, rosnąć musi także ilość badających, a gdzież pewność, że nie znajdą się wśród nich ludzie o skrytych skłonnościach wywrotowych? Aby zbadać całe to zagadnienie z naukową ścisłością, Federalne Biuro Śledcze stworzyło własną pracownię psychologiczną, znaną pod nazwą Federal Loyalty Research Center, którego mam zaszczyt być kierownikiem.
Prace nasze rozpoczęliśmy od ułożenia dokładnych tablic korelacyjnych dla całego narodu amerykańskiego. System ten przedstawia się następująco: osobnik o skłonnościach wywrotowych postawiony przed komisję stara się ukrywać rzeczywiste przekonania i dlatego pytanie go wręcz o to, czy zamyśla siłą obalić rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki, nie prowadzi do celu. Co więcej, wykryliśmy, że podejrzany sam może nie zdawać sobie sprawy ze swej wywrotowości, która kryje się w głębinach jego jaźni, gotowa któregoś dnia w całej swej ohydzie zagrozić Stanom Zjednoczonym. Udało się nam jednak wykazać, że tajone myśli wywrotowe nie występują w głowach w sposób odosobniony, ale że wiążą się z innymi myślami, zazwyczaj pozornie nieszkodliwymi. Naturalnie, stwierdzenie u badanego jednej takiej myśli, skorelowanej dodatnio z postawą antyamerykańską, jeszcze nie wystarcza dla udowodnienia jego szkodliwości, ale im więcej podobnych obciążających myśli wykryjemy, tym większa staje się szansa, że istotnie mamy do czynienia z wywrotowcem.
Po żmudnych i długotrwałych dociekaniach ułożyliśmy więc listę trzech tysięcy dwustu sześćdziesięciu pięciu pytań zredagowanych w taki sposób, że nie wzbudzają w przesłuchiwanym najmniejszych nawet podejrzeń i pozwalają uzyskać odpowiedzi całkowicie zgodne z prawdą. Aby zaś usprawnić proces oddzielenia jednostek wywrotowych od lojalnych oraz aby uniknąć wszelkich zakłóceń wymiaru sprawiedliwości, jakie nieuchronnie wnosi podlegający błędom umysł prowadzącego śledztwo — zbudowaliśmy przy współudziale Army Electrical Computers Center specjalną maszynę do badania lojalności, elektryczny mózg nowego typu nazwany
Electronic Subversive Ideas Detector, w skrócie Esid. Osobnika podejrzanego umieszczamy w kabinie, po czym Esid przystępuje do zadawania pytań. Dla przykładu zacytuję niektóre:
„Czy masz w domu płyty Paula Robesona?
Czy uważasz, że przy pobieraniu krwi do transfuzji można krew murzyńską mieszać z krwią białych?
Czy lubisz barszcz rosyjski?
Czy chętnie czytasz grube powieści?”
To są, dżentelmeni, przykłady pytań, na które w 80,1 procent dają odpowiedź „tak” ludzie o skłonnościach wywrotowych. A oto inny rodzaj pytania: Co to jest bomba atomowa?
Ludzie lojalni odpowiadają, że jest to środek obrony cywilizacji zachodniej (treść tę wyrażają, naturalnie, rozmaitymi słowami). Natomiast o człowieku, który odpowiada, że jest to środek masowej zagłady, możemy z prawdopodobieństwem wynoszącym 87,9 procent orzec, iż nosi się on ze skrytą chęcią obalenia naszego rządu. Dalej maszyna stawia pewne związane z sobą sekwencje pytań, jak na przykład:
„Czy lubisz ptaki?
Czy lubisz n i e b i e s k i e kwiaty?
Czy lubisz gołębie?”
Zwróćcie, dżentelmeni, uwagę na umiejętne uszeregowanie pytań. Nawet jeśli indagowany, zorientowawszy się przy ostatnim pytaniu o jego charakterze politycznym, odpowie „nie”, to jeśli odpowiedział „tak” na dwa pytania poprzednie, tym samym dał już dowód ukrytych skłonności wywrotowych. Przesłuchując, maszyna jednocześnie wartościuje odpowiedzi, dając za każdą pewną ilość punktów dodatnich lub ujemnych. Tak na przykład, jeżeli badany przeglądał z ochotą powieść Lwa Tołstoja u sąsiadów, dostaje jeden punkt ujemny, jeżeli pożyczył taką książkę w czytelni — dwa punkty ujemne, a jeśli posiada ją na własność — cztery punkty ujemne. Warto dodać, że w toku badań wykryliśmy zaiste wywrotowy wpływ, jaki na umysły ludzkie wywiera tak zwana literatura piękna, zwłaszcza zaś autorzy europejscy, w przeciwieństwie do opowieści obrazkowych, tak zwanych komiksów, które w doskonały sposób krzepią lojalność. Tak więc, dżentelmeni, każdy stawiony przed Esid zostaje przesłuchany w ciągu półtorej godziny i maszyna natychmiast przedstawia gotowe obliczenie wykazujące, czy dany osobnik myśli wywrotowo, czy lojalnie.
Ale to dopiero połowa zadania, dżentelmeni. Gdyby maszyna nasza nie potrafiła nic więcej, nie byłaby prawdziwym Mechanicznym Sędzią, ale zwyczajnym liczydłem i zadawałaby pytania w sposób niezmienny, sztywny, ustalony raz na zawsze i dlatego ktoś, kto poznałby całą ich listę i nauczył się jej na pamięć, zdołałby ją, być może, mimo wszystkie zasadzki oszukać. Aby do tego nie dopuścić, maszyna zadaje także pytania drugiego typu, dotyczące konkretnej sprawy podejrzanego osobnika. Dzieje się to tak, że najpierw przedkładamy jej wszystkie akta jego sprawy. Esid skrupulatnie zaznajamia się z nimi i rejestruje fakty obciążające, a potem przesłuchuje oskarżonego. Dla zilustrowania moich wywodów zacytuję konkretny przykład.
Powiedzmy, że chodzi o uczonego, który przed rokiem bawił w nocnym lokalu w towarzystwie dwu podejrzanych osobników. Maszyna formułuje pytania w sposób indywidualny i różny w każdym przypadku, ale mniej więcej będzie to wyglądać tak:
Co pan robił w dniu 29 lipca 1952 roku o godzinie 19.18?
Odpowiedź może być naturalnie rozmaita. Jeżeli badany odpowie, że nie pamięta, podejrzenie przeciw niemu wzrasta i maszyna daje mu jeden punkt ujemny, po czym mówi: byłeś pan wtedy w „Barze Słonecznym”. Dlaczego nie chciał pan tego wyznać?
Najczęściej przesłuchiwany odpowiada, że zapomniał. Dostaje za to drugi punkt ujemny. Maszyna pyta dalej, z kim wtedy przebywał i o czym się mówiło. Jeśli powie, że i tego nie pamięta, usiłując usprawiedliwić się roztargnieniem, dostaje trzeci punkt ujemny. Pada następne pytanie: czy wiadomo panu, że ludzie, z którymi jadł pan kolację, są czerwoni? Jeśli odpowie nie, dostaje trzy punkty ujemne.
Głos z sali: — A jeśli rzeczywiście nie wie?
Profesor Coleman zmarszczył brwi, pogładził bokobrody i karcąco spojrzał znad opuszczonych szkieł.
— Lojalny obywatel, lojalny uczony zawsze wie, z kim się styka, bo jest do tego obowiązany przez wzgląd na ogrom swej odpowiedzialności wobec państwa. Jeśli więc nawet odpowiadając, że nic nie wie o wywrotowych skłonnościach swych ówczesnych rozmówców, mówi prawdę, to i tak tablice korelacyjne wykazują, że podejrzenie przeciw niemu wzrosło. To jest, proszę kolegi, elementarny wywód logiczny z ogólnej statystycznej teorii psychologii stosowanej.
Dodać jeszcze muszę, dżentelmeni, że Esid zadaje dwa wymienione rodzaje pytań — generalnych oraz odnoszących się do danego, jednostkowego przypadku — nie w sposób rozdzielny, lecz przerzucając się nieustannie z jednego typu pytań w drugi, przez co jeszcze bardziej utrudnia odpowiadającemu jakiekolwiek oszustwo. Ale i to nie wszystko.
Jak powiedziałem, liczba pytań wynosi 3 265. Ilość ta nie pozwala, niestety, na stwierdzenie, czy badany jest lojalny z pewnością stuprocentową, a tylko z dokładnością wynoszącą 99,861 procent. Jednakże my, uczeni najbardziej cywilizowanego kraju na świecie, nie chcieliśmy poddawać ludzi przesłuchiwanych nawet ryzyku tak drobnemu, gdyż wówczas, jak można obliczyć, maszyna popełniałaby omyłkę raz na 19 500 przesłuchań. Być może, w jakimś systemie totalitarnym uznano by taką maszynę za doskonałą, ale u nas, dżentelmeni, rzecz ma się inaczej! My, obrońcy zachodniej kultury, uznaliśmy, że należy usunąć nawet tak znikomą możliwość pomyłki. W tym celu zaczęliśmy wprowadzać dodatkowe pytania i okazało się, że kiedy liczba ich wyniosła 8 767 339, możliwość pomyłki praktycznie stała się równa zeru.
Głos z sali: — Czy były przeprowadzane próby?
— Tak, próby były przeprowadzane. Jeden z moich współpracowników, doktor Haas, poddał się pełnemu badaniu, że zaś musi się ono odbywać bez przerwy, był on indagowany przez 29 godzin. Tego nowoczesnego bohatera nauki, który na sobie samym wypróbował działanie udoskonalonego Esidu, wyniesiono z kabiny przesłuchiwań w stanie ostatecznego wycieńczenia i całkowitej nieprzytomności. Uznawszy, że taki przewód trudno będzie zastosować, postanowiliśmy skrócić go drastycznie przez wprowadzenie nowego udoskonalenia, mianowicie tak zwanego systemu nagrody i kary.
Autorem tej innowacji jest mój współpracownik, doktor Leverey. Polega ona na tym, że jeśli pytany wikła się w zeznaniach i sam sobie przeczy wykazując tym samym, że usiłuje wprowadzić maszynę w błąd, dostaje po wstępnym ostrzeżeniu uderzenie elektryczne, przykre, lecz nieszkodliwe dla zdrowia. Jeżeli zaś odpowiada wedle najlepszej woli, logicznie i chętnie, wówczas po pierwszych 10 minutach dostaje papierosa, po drugich 10 minutach — anyżkową gumę do żucia, a w połowie przesłuchania — szklankę orzeźwiającej limoniady Coca Cola.
Głos z sali: — A po czym poznaje się dobrą wolę?
— Dżentelmen pyta, w jaki sposób poznaje się najlepszą wolę badanego? W bardzo prosty i ścisły sposób. Specjalne urządzenia mierzą częstość pulsu badanego, wilgotność jego powłok skórnych, stan napięcia mięśni i zmiany natężenia głosu. Jest rzeczą oczywistą, że osobnik całkowicie lojalny, nie mając najmniejszych powodów do napięcia nerwowego, nie poci się ani nie drży. Jeśli natomiast podobne objawy występują, podejrzenie, że mamy do czynienia z jednostką wywrotową, poważnie wzrasta. Pragnąłbym jeszcze podkreślić dogodności, jakie przedstawia indagowanemu Esid dzięki temu, że konstruktorzy specjalnie wbudowali weń urządzenie klimatyczne, które wedle życzenia podwyższa lub obniża panującą w kabinie temperaturę. Tak więc ta nowoczesna maszyna do badania lojalności...
Głos z sali: — A czy ktoś zbadał lojalność samej maszyny?
Rozległy się śmiechy. Profesor Coleman surowo spojrzał znad brzegu szkieł na słuchaczy, pogładził siwe bokobrody i rzekł:
— Jest to problem bardzo istotny i nie pojmuję, co niektórzy koledzy znajdują w nim zabawnego. Zbudowany przez nas aparat mierzy lojalność obywateli w jednostkach skali tysiącstopniowej. Każdy ścisły pomiar zakłada istnienie wzorca, jakim na przykład dla pomiaru długości jest irydowo-platynowy metr znajdujący się (jak wiadomo) w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag pod Paryżem. Musieliśmy więc i my obrać jednostkę wzorcową dla Esidu. W tym celu zwróciliśmy się do pięćdziesięciu wybitnych obywateli Stanów Zjednoczonych, piastujących wysokie godności społeczne i polityczne. Każdy z nich poddał się godzinnej rozmowie z Esidem. W tym czasie wypowiedział się szeroko na tematy filozoficzne, ekonomiczne, polityczne i kulturalne. Maszyna utrwaliła te oświadczenia na dziurkowanej taśmie, stanowiącej jej organ pamięci — i to jest właśnie wzorzec lojalności, z jakim porównuje zeznania podejrzanych.
Głos z sali: — A czy można wiedzieć, jakie to były poglądy?
— Oczywiście. Nie są one tajemnicą. Przegląd wszystkich zająłby nam niestety zbyt wiele czasu, wymienię więc dla przykładu tylko niektóre. Oto definicje pojęcia wolności:
Wolność — jest to najświętszy przywilej każdego obywatela amerykańskiego.
Ze wszystkich rodzajów wolności — najwyższym jest swoboda robienia interesów.
A oto przykłady poglądów na istotę komunizmu:
Komunizm — to uraz na tle stłumionego kompleksu Edypa i związanego z tym uczucia nienawiści do własnego ojca, którego miejsce w wieku dojrzałym zajmuje przedsiębiorca lub fabrykant.
Komunizm — to rozdmuchane sztucznie nieporozumienie na tle językowym, wynikające stąd, że robotnicy niewłaściwie rozumieją takie słowa, jak bezrobocie, pieniądz, nędza, wyzysk itp. (prof. Amman Shackleton z Institute for Semantic Study).
Komunizm? To okropne! (Prezes Goldwyn z wytwórni filmowej Metro-Goldwyn-Mayer).
Jak koledzy widzą z tych przykładów, układ wzorcowy Esidu nie ma nic wspólnego z jakimś totalitarnym monoideizmem, przeciwnie, współistnieją w nim najrozmaitsze opinie reprezentujące szeroką skalę najrozmaitszych poglądów.
Głos z sali: — A w jakim stadium znajdują się prace nad maszyną?
— Prace są już zakończone, proszę kolegi, i maszyna została oddana do seryjnej produkcji zakładom General Electric Co. W tej chwili, jak informuje mnie towarzystwo, wyprodukowano już 500 sztuk ulepszonych elektromózgów i zostały już one przekazane organom FBI we wszystkich większych miastach Stanów Zjednoczonych. W przyszłym roku produkcja zostanie znacznie powiększona i niedługo już nastanie radosny czas, kiedy w każdej, najmniejszej nawet miejscowości będzie się znajdować ilość Esidów dostateczna, żeby całą ludność naszego kraju można było przebadać dwa lub trzy razy do roku.
Ten nowy model Esidu, który znajduje się już w eksploatacji, nie tylko ocenia lojalność, ale także wydaje w nieomylnie ścisły sposób wyroki w oparciu o kodeks prawny. W ubiegłym miesiącu Kongres orzekł w specjalnej ustawie, iż od wyroków wydawanych przez Esid nie ma żadnej apelacji. Tym samym najwyższe władze naszego kraju w pełni uznały i zaakceptowały precyzyjne, naukowe metody automatycznego wymiaru sprawiedliwości.
Mogę kolegom zakomunikować, że liczne zrzeszenia religijne zwróciły się do nas z prośbą o skonstruowanie automatycznego spowiednika, który niebawem już, obok automatycznej Temidy, wyruszy w triumfalny pochód pośród naszego społeczeństwa, aby szerzyć i propagować ideę obiektywnego badania najdrażliwszych konfliktów duchowych współczesnego Amerykanina i rozwiązywać je z równowagą i spokojem, a zarazem subtelnością, jakich osiągnąć nie może miotany burzami namiętności umysł człowieka.
* * *
Na zakończenie dorocznej konferencji zrzeszenia inżynierów-elektroników odbył się w wielkich salach hotelu Imperial bankiet pożegnalny.
Po wspaniałej uczcie przy stołach ustawionych w podkowę, skrzącą się od kryształów i złota zastawy, trzystu dwudziestu uczestników konferencji rozpłynęło się po całym gmachu hotelu. Od najwyższych kondygnacji po obszerne westibule Imperial jarzył się światłami. W głównej sali tańczono przy dźwiękach trzech orkiestr murzyńskich; w bocznych pokojach działały obficie zaopatrzone bufety, w powietrzu rozlegały się śmiechy, toasty, co chwila przelatywały burze oklasków, zewsząd donosił się gwar rozmów, brzęk szkła i palba szampańskich korków.
W palarni o przyćmionych światłach, oddalonej od głównej sali, odgłosy zabawy słychać było tylko jako stłumiony pogwar, podobny do szumu dalekiego przypływu morskiego. Pod wielkimi palmami rozsiadło się tu kilku mężczyzn i w mgiełce wonnego dymu prowadziło niegłośną rozmowę. Przechodzący tamtędy profesor Coleman dał się skusić zaciszu tego miejsca i spoczął w głębi wygodnego fotela. Gdy srebrnym nożykiem przycinał cygaro, czuwający w dyskretnej odległości kelner napełnił jego kieliszek musującym trunkiem. Niebawem znakomity uczony poczuł, że głowę jego wypełnia radosny, muzyczny poszum, w którym chwiejnie nieco pływają obrazy i słowa rozmowy.
Wśród odpoczywających w palarni znalazł się jeden szczególnie dowcipny, sypał on anegdotami na przeróżne tematy, od politycznych do ściśle zawodowych. W pewnej chwili z fantazją zarysował przed obecnymi obraz przyszłości Stanów: oto po masowym wprowadzeniu w życie urządzeń automatycznych lampy katodowe buntują się przeciw ludziom i pod przewodem wielkiej triody z Schenectady opanowują Amerykę i świat cały. Powiastkę tę skwitowano wybuchem śmiechu. Później, w miarę jak osuszano coraz to nowe butelki, towarzystwo ogarnął nastrój jakiejś nieokreślonej melancholii; rozmowa toczyła się nadal, ale prowadzona bardziej ściszonymi głosami. Mówiono o badaniach lojalności, cytowano wypadki złamania kariery młodych, świetnie się zapowiadających uczonych, wspominano sędziwych profesorów relegowanych z pracowni uniwersyteckich za jedno nieoględne słowo, przypominano znane nazwiska ludzi, którzy złośliwym oskarżeniom, często anonimowym, zawdzięczali ruinę ekonomiczną i moralną. Każdy z obecnych miał do opowiedzenia autentyczną przygodę bliskiego znajomego czy kolegi. Jeden Coleman milczał przez cały czas, aż wychyliwszy jednym haustem pucharek podany mu przez usłużnego kelnera, wstał i przeciąwszy gestem wywód sąsiada zawołał:
— Dżentelmeni! Odtąd podobne tragiczne omyłki i przykre nieporozumienia należą do bezpowrotnej przeszłości! Oto nadeszła jutrzenka nowej ery, ery zmechanizowanej Temidy, i rychły już jest czas, w którym będzie można zlikwidować całe sądownictwo oraz Federalne Biuro Śledcze jako całkiem zbędne! Nowy wymiar sprawiedliwości stanie się własnością całego społeczeństwa amerykańskiego! Lojalny obywatel, na którego niesłusznie padła czarna plama podejrzenia, wyjdzie z próby Esidu jaśniejący aureolą niewinności, albowiem, jak mówi Pismo:
lavabis me, et super nivem dealba... bababor...
Tu język poplątał się nieco uczonemu, więc zakończywszy okrągłym gestem usiadł nagle i ugasił pragnienie łykiem wina. Z tego, co działo się później, profesor nie zdawał sobie dokładnie sprawy. Wraz z innymi wznosił toasty, wołał coś, całował się z dubeltówki z rozmaitymi ludźmi, potem ogarnął go ostry chłód jesiennej nocy i słyszał warkot motoru samochodowego, ktoś ciągnął go energicznie za kołnierz i popychał, mówiono coś do niego, ale co? — tego Coleman nie mógł absolutnie zrozumieć. Na koniec znalazł się w jakimś półmrocznym pomieszczeniu. Znużony, czując silny zawrót głowy, padł na twarde posłanie, stracił resztkę przytomności i zapadł w kamienny sen.
* * *
Zbudziło go mocne targnięcie. Otworzył oczy. Leżał na pryczy w niewielkim pokoiku bez okien. Zamiast drzwi ujrzał sięgającą od podłogi do stropu żelazną kratę. Nad nim stał tęgi mężczyzna w mundurze i czapce.
— Zbudziłeś się, co? — powiedział nie przestając żuć. — No to jazda!
— Co to... gdzie ja jestem?... — wychrypiał Coleman. Głowa bolała go straszliwie, język ledwo się obracał w ustach, spieczony i suchy.
— Chodź, chodź, to się dowiesz! — warknął mężczyzna w mundurze i tak umiejętnie pociągnął profesora za ramię, że ten stanął od razu na równe nogi. Przez długi, ciemnawy korytarz zaprowadzono go do małej poczekalni z drewnianymi ławkami pod ścianą. Po chwili drzwi się otwarły. Coleman zamrugał, oślepiony. Znalazł się w dużym, słonecznym pokoju, przed biurkiem, za którym siedział wysoki człowiek w okularach.
— Nazwisko? — spytał Colemana podnosząc głowę znad papierów.
— Coleman, profesor Coleman... — zaczął uczony. — Panie... panie, co to ma znaczyć? skąd się tu wziąłem? Ja...
— Tutaj ja pytam — odezwał się sucho mężczyzna zza biurka. — Należy pan do partii komunistycznej?
— Co? Ja?! — krzyknął przeraźliwie Coleman. — To jakieś nieporozumienie... Proszę pana... ja pracuję... jestem kierownikiem laboratorium psycho...
— Nikt pana nie pyta, gdzie pan pracuje — przerwał mu tamten ostro. — Nie chce się pan przyznać? Bardzo dobrze. Milczeć! — dodał takim tonem, że Coleman złapał tylko dech wpółotwartymi ustami. Człowiek za biurkiem nacisnął guzik. Wszedł strażnik, który eskortował przedtem profesora.
— Na przesłuchanie! — warknął do niego mężczyzna w okularach. Po niedługiej chwili Coleman, blady jak upiór, został wepchnięty do małej kabiny.
— Esid — wyjąkał z najwyższym zdumieniem.
Drzwi zatrzasnęły się i gdy popchnięty dźwignią automatu opadł na wysłane korkiem krzesło, tuż przed jego twarzą zapłonął w mroku napis:
Będziesz otrzymywał pytania.
Masz odpowiadać na nie wedle najlepszej woli i wiedzy.
Jeżeli będziesz kłamał, zostaniesz ukarany.
Jeżeli będziesz mówił prawdę, zostaniesz nagrodzony.
Głośnik trzasnął, zrobiło się nieco jaśniej i zaczęły padać pytania.
Coleman odpowiadał usiłując daremnie pokonać chrypkę (minus jeden punkt).
— Czy czytasz gazety?
— Tak.
— Czy lubisz tańczyć?
— Tak.
— Czy masz w domu fotografie gwiazd filmowych?
— Tak.
— Czy masz fotografie ludzi brodatych?
— Nie.
— O czym rozmawiasz z młodymi dziewczętami?
— O wesołych filmach.
— Czy lubisz muzykę poważną?
— Nie.
— Czy lubisz muzykę jazzową?
— Tak.
— Czy dużo myślisz?
— Nie.
— Czy miewasz sny, w których występuje większa ilość zdenerwowanych ludzi?
— Nie. W ogóle nic mi się nie śni!
— Co lubisz najwięcej?
— Robić interesy.
Dotąd wszystko szło doskonale. Profesor uspokoił się i znajdował nawet w tym błyskawicznym pojedynku pewną przyjemność. Nikły, sarkastyczny uśmiech nieznacznie wykrzywił mu kąciki ust, ani myślał oczywiście odpowiadać zgodnie z prawdą, pamiętał doskonale, jakie odpowiedzi punktują się najwyżej i takie właśnie rzucał z chłodną precyzją, ale nie nazbyt szybko, albowiem i czas reakcji miał pewne znaczenie przy ostatecznym podsumowaniu wyników. Naraz wartki tok ataków i ripost zamąciło pytanie:
— Gdzie byłeś 27 października 1953 roku o godzinie 23.35?
Coleman myślał z najwyższym natężeniem, lecz w żaden sposób nie mógł sobie tego przypomnieć.
— Ja... ja zajrzę do kalendarzyka... — wybełkotał usiłując sięgnąć do kieszeni surduta. Ogumowany stalowy trzymak przeszkodził mu w tym łagodnie, lecz nieubłaganie.
— Mów, gdzie byłeś 27 października 1953 roku o godzinie 23.35? — powtórzyła maszyna niskim głosem, w którym zabrzmiała jakby metaliczna nuta.
— Byłem... ja... ja nie pamiętam... kiedy to było?! — krzyknął Coleman.
— To było wczoraj. Czy jesteś roztargniony?
— Nie!
— Co robiłeś 27 października 1953 roku o godzinie 23.35?
— Miałem wykład... miałem wykład na konferencji elektroników...
— Nie o to chodzi, nie wykręcaj się! — rzekła maszyna basowo, a Coleman pokrył się gęsią skórką. — O godzinie 23.35 było już dawno po wykładzie. Rozmawiałeś wtedy w palarni z pięcioma ludźmi. Kim byli ci ludzie?
— E... koledzy... inżynierowie... uczeni.
— Nie wykręcaj się. Kim byli pod względem politycznym? Czy to byli czerwoni?
— Nie!!!
— Skąd wiesz, że nie?
Coleman milczał.
— Nie wiesz, a mówisz, że nie? A więc kłamiesz. To jest ostrzeżenie. Następnym razem zostaniesz ukarany. O czym mówiłeś z tymi ludźmi?
— O tobie!
— Nie wykręcaj się. Co to znaczy o tobie? O jakim tobie? Mów, inaczej zostaniesz ukarany.
— Boże miłosierny! — jęknął Coleman (minus sześć punktów — przemknęło mu przez głowę. Wzywanie pomocy niebios wskazuje na strach, wynikający z nieczystego sumienia). — Mówiłem z nimi o Esidzie, to znaczy o tobie... o maszynie do przesłuchiwania, do badania lojalności...
— Jakim prawem mówiłeś o rzeczach będących tajemnicą państwową?
— Bo przecież... przecież ja jestem twoim konstruktorem... to ja ciebie stworzyłem! — krzyknął z rozpaczą Coleman pojmując jednocześnie, że maszyna nie zrozumie tych słów.
— Wymawiasz zdania bez sensu. Nie wykręcaj się. O czym mówiłeś z pięcioma ludźmi o godzinie 23.35?
— Przecież mówiłem już, że o tobie!
— O czym jeszcze?
— O niczym więcej. Au!!! — wrzasnął Coleman usiłując zerwać się, gdyż od dużego palca stopy po biodra przeszyła go ostra igła wstrząsu elektrycznego. Miękkie ramiona trzymaków przycisnęły go jednak energicznie do krzesła.
— Widzisz, jak źle jest kłamać? — rzekła maszyna ojcowskim basem. — Mów prawdę, inaczej zostaniesz ukarany. O czym mówiłeś z pięcioma ludźmi 23 października 1953 o godzinie 23.35?
— Nie... nie pamiętam... — wybełkotał Coleman.
— Dlaczego nie pamiętasz? Czy jesteś chory umysłowo?
— Nie! Nie! To dlatego, bo... to była towarzyska rozmowa, tak rozmawialiśmy... bez związku... mówiło się o różnych rzeczach... piliśmy wino...
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że byłeś pijany i dlatego nic nie pamiętasz?
Wybieg opilstwo to minus siedem punktów! — błyskawicznie pomyślał Coleman i zawołał rozpaczliwie:
— Nie byłem pijany!!!
— Więc dlaczego nie pamiętasz?
— Głowa mnie boli teraz... ogarnęła mnie jakaś dystrakcja...
— Dystrakcja to znaczy roztargnienie, czy tak?
— No tak, ale ja... Au!!
— Nie kłam — rzekła maszyna — widzisz, jak źle jest kłamać? Przed chwilą powiedziałeś, że wcale nie jesteś roztargniony. Mówiłeś tym ludziom, że trzeba zlikwidować Federalne Biuro Śledcze. Czy przyznajesz się do tego?
— Ja... mówiłem tak, ale nie w sensie wywrotowym... wprost przeciwnie...
— Co to znaczy wprost przeciwnie?
— Mówiłem, że kiedy powszechnie wprowadzi się maszyny do badania lojalności, nie będzie już trzeba ludzi do badania, więc Federalne Biuro Śledcze nie tego... nie całkiem... nie będzie już tak bardzo niezbędne...
— A więc mówiłeś, że FBI nie będzie w przyszłości tak bardzo niezbędne? Dlaczego nie będzie niezbędne? Czy dlatego może, że się zmieni w Ameryce ustrój?
— Nie! Nie! Ustrój się nie zmieni!
— Ach, nie zmieni się... — łagodnie powtórzyła maszyna i nagle:
— Czy lubisz ptaki?
— Nie! — krzyknął Coleman.
— Czy lubisz niebieskie kwiaty?
— Nie!
— Czy lubisz gołębie?
— Nie!! Nie znoszę gołębi!!! — wrzeszczał uczony. Pocił się coraz gwałtowniej, zwiększając wilgotność skóry. Parujący pot dostawał się do czułych hygrometrów, były za to przewidziane liczne punkty ujemne.
— Czy mówiłeś, że trzeba zlikwidować FBI?
— Mówiłem w dobrym sensie! Mówiłem to lojalnie!
— Nie wykręcaj się. Odpowiadaj ściśle na pytanie: mówiłeś, że trzeba zlikwidować FBI, tak czy nie?
— Ja nie chciałem... Au!!!
— Przestań kłamać. A co miałeś na myśli mówiąc: nowy wymiar sprawiedliwości stanie się własnością amerykańskiego społeczeństwa?
— To tylko ten bydlak kelner!!! — ryknął Coleman trzęsąc się z wściekłości i strachu. Specjalne urządzenie pod fotelem precyzyjnie rejestrowało ten dreszcz febryczny, dorzucając zań liczne nowe punkty ujemne.
— Dlaczego rzucasz obelgi na lojalnego obywatela? Troszcz się lepiej o siebie odpowiadając na pytania zgodnie z prawdą. Jaki to ma być ten nowy wymiar sprawiedliwości?
— Miałem na myśli automatyczny... — zaczął Coleman, ale uświadomiwszy sobie, że maszyna tego nie zrozumie, albowiem wśród wzorcowych pojęć nie było nic zgoła o automatycznej Temidzie, pospiesznie się poprawił:
— Miałem na myśli powszechną, amerykańską, demokratyczną sprawiedliwość...
— A dlaczego przeciwstawiałeś czas przyszły teraźniejszemu? Czy teraz nie mamy powszechnej, amerykańskiej, demokratycznej sprawiedliwości?
— Mamy! mamy!!!
— A co ma być w przyszłości?
— Nie wiem! Będzie to, co jest! Nie, będzie to, co za słuszne uzna nasz drogi rząd i czcigodne trusty oraz monopole!
— A dlaczego, mówiąc to, pocisz się i trzęsiesz?
— Bo tu bardzo gorąco... — wybełkotał Coleman. W tym momencie szczęknęła aparatura klimatyczna i z sufitu runął na niego strumień zimnego jak lód powietrza o woni fiołków leśnych. Uczony zaczął dzwonić zębami.
— Ratunku!!! — chciał zawołać, wijąc się daremnie w stalowym uścisku trzymaków, lecz ostatkiem sił zapanował nad sobą. W tym momencie przypomniał sobie o układzie kontaktowym 67 Alfa. Gdyby spróbował ostrożnie pochylić się i sięgnąć pod tablicę czołową maszyny, może udałoby mu się wyciągnąć go z gniazdek i wsadzić odwrotnie... Wówczas maszyna przeliczy wszystkie punkty ujemne na dodatnie...
Dygocąc ze strachu i podniecenia, jak wąż wysunął się, ile się dało, z przytrzymującej go obręczy. Palce natrafiły na zimną metalową zasuwkę. Nagle rozległ się głośny szczęk, drzwi się otwarły i dwaj umundurowani agenci wpadli do kabiny.
Prowadzili go do celi w głuchym milczeniu. Gdy przekazywali go strażnikowi, wyższy nie przestając żuć odezwał się:
— Mathews, uważaj dobrze na tego typa, to nie jest zwykły wywrotowiec, maszynę próbował zepsuć. Masz pojęcie, brachu?
— Wiadomo — odparł flegmatycznie Mathews — uczony to najgorsza drania...
— Mało że uczony! Ja ci mówię, to musi być szpieg albo i lepiej.
— Może go jeszcze raz zrewidować?
— Dobra, później. Wystukało mu coś czterysta minusów, wyobrażacie sobie, chłopaki? I takie typy wykładają na tych, jak je tam... uniwerkach.
— Najwyższy czas z nimi skończyć — przytwierdził strażnik i mlasnął, wskutek czego guma odkleiła mu się od podniebienia. Żując cierpliwie popatrzył badawczo na uczonego i ujął go żelaznym chwytem za ramię.
— Te, bolszewik... co się trzęsiesz? Już po wyroku. Ile dostał? — zwrócił się do tamtych.
— Darmocha, osiem lat.
— Wio, stara małpo! — wrzasnął strażnik. Zadzwonił kluczami, nogą odepchnął kratę i dał profesorowi w kark.
Coleman z głuchym jękiem runął na kamienną podłogę.
https://web.archive.org/web/20091221055440/http://www.kolec.eu:80/biblio/esid.htm
#stanislawlem #lem #ksiazki