Hej, jako że sezon ogórkowy w pełni wrzucam swoją krótką relację z wycieczki Rometem 125 ccm dookoła Polski. Podróż odbyłem w 2022 roku. Oryginalnie relacja była opublikowana na moim blogu, tutaj wrzucam bez zdjęć niestety (bo nie umiem dodać w środku tekstu). Jeżeli to grafomania najwyższych lotów to dajcie znać, nie będę więcej spamował :P
Po wejściu w nastoletni wiek pojawiły się u mnie ciągotki do podróży autostopem. Sam nie do końca jestem pewien skąd mi się to wzięło, wszak autostop wydaje się być martwy wsród pokolenia milenialsów. Pamiętam, że mając już stały dostęp do internetu sporo czasu przesiadywałem na forach autostopowych, czytałem relacje i przeglądałem zdjęcia, oglądałem filmy z wyjazdów. Wypytywałem co należy spakować do plecaka, czy kuchenka powinna być gazowa czy lepsza na denaturat. Byłem pod wrażeniem odwagi, ktoś był w Syrii, ktoś dojechał do Turcji czy Hiszpanii. Były osoby które się całkowicie nie znały, a ugadywały się na wycieczkę przez internet i spędzenie kilkunastu dni w swoim towarzystwie.
Na długą wyprawę autostopową nigdy nie starczyło odwagi. W moim otoczeniu nikogo nie ciągnęło do jazdy okazją, także moje wojaże ograniczyły się do kilku powrotów stopem z imprez.
Do autostopu miałem okazję powrócić za czasów studenckich, wszak jest organizowana, bardzo popularna wśród studentów, impreza Auto Stop Race, ale przyznam że formuła imprezy mnie odrzucała i nigdy nie wziąłem udziału.
Tak sobie myślę, że moje mini podróże motocyklowe są kontynuacją tego zainteresowania sprzed kilkunastu lat. Widocznie w przyrodzie nic nie ginie i obecne w człowieku pasje potrafią się rozbudzić przy sprzyjających okolicznościach.
Tak właściwie to nie jestem pewien co mnie skłoniło do zakupu motocykla. Zainteresowanie było od zawsze, wujek miał Ogara na którym nigdy nie jeździłęm, a ojciec skuter który był ratunkiem na dorastanie na wsi. W poprzedniej pracy miałem kolegę który kupił motocykl o pojemności 125 ccm i byłem pod wielkim wrażeniem oglądając go na parkingu. Gdy tylko była okazja wypytywałem jak się jeździ, czy są problemy z eksploatacją, czy nie miał ostatnio jakichś przygód. Od tego momentu minął rok, i coś mnie tknęło, sam nie wiem co. Po prostu siedziałem na kanapie i nagle przyszła myśl "powinienem kupić motocykl". Chyba. Sam nie wiem.
Pomysł na objechanie Polski dookoła i odwiedzenie 4 punktów "naj" tj. punktów najbardziej wysuniętych na północ, południe, wschód oraz zachód przyszedł z youtube. Jak za nastoletnich czasów czytałem relację o podróżach stopem, tak tym razem śledziłem Grzegorza z kanału "Gregor w drodze" i wiedziałem, że to jest to, to jest mój plan na wymarzone wakacje.
Ze znanym sobie zapałem rozpocząłem kompletowanie sprzętu, nie było ani chwili na wahanie bo przecież znam siebie, odpuszczę na chwilę i nie zrobię już tego nigdy, wyjdzie słomiany zapał. Kupiłem najtańszy namiot z decathlonu, samopompującą matę. Posiłki miałem przyrządzać na nowym palniku gazowym, a całość władowałem do nowych 30 litrowych rollbagów.
Rozpoczęło się odliczanie, sprawdzanie czy na pewno wszystko mam, na googlu planowanie trasy, co zobaczyć, gdzie jest fajne pole namiotowe, prawdziwa przedwyprawowa gorączka. Co najzabawniejsze cała wycieczka potoczyła się zupełnie innymi torami, spałem w innym miejscu, zwiedzałem atrakcje których zwiedzania nie planowałem, a te które zaplanowałem bez większego żalu ominąłem. Już po pierwszym dniu rozjazd był tak duży że podążanie za planem było zupełnie bez sensu, mało tego, powodowało by tylko dodatkową spinę, że nie jadę zgodnie z tym co sobie zaplanowałem.
Dzień przed samym wyjazdem postanowiłem sprawdzić jak moja mała 125ka będzie się prowadziła obładowana sakwami, planowałem sakwy mieć po bokach a namiot z matą do spania na górze, niestety przeszkadzały kierunkowskazy więc zmuszony byłem zbudować taką konstrukcję
Dzień 1.
Oława - Strzelin - Dzierżoniów - Walim - Boguszów górce - Kamienna Góra - Kowary - Karpacz - Szklarska Poręba - Świeradów Zdrój - Gryfów śląski - Lubań - Zgorzelec - Ruszów - Łęknica - Tuplice - Lubsko - Bronków (428 km)
Noc bezsenna, milion myśli w głowie "kurde, ja naprawdę to robię, jadę sobie w długą wycieczkę w Polskę na motorku". Planowałem wyjechać około 7, z tego co pamiętam o 5 już się kręciłem po mieszkaniu nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Szybkie zniesienie sakw na dół, przytroczenie ich do motorka i jazda. Pierwsze kilka kilometrów mijało w niepokoju, sam nie wiem dlaczego, ale wszystko w środku aż drżało z ekscytacji i ciekawości co mnie będzie czekało w najbliższych kilku dniach. Zatrzymałem się na swoje pierwsze zdjęcie podczas tej wycieczki.
Dzień bardzo szybko zrobił się upalny, a ja nadłożyłem sporo drogi klucząc wśród uliczek Karpacza i Szklarskiej Poręby, próbowałem nadrobić to później w trasie do Zgorzelca, ale jadąc małą pojemnością nie byłem w stanie. Całe założenie wycieczki opierało się na omijaniu dróg szybkiego ruchu. Po dojechaniu do Zgorzelca i tankowaniu na stacji zeszło ze mnie sporo ciśnienia, chyba uwierzyłem że to się naprawdę dzieje. Wyjechałem na piękną trasę w kierunku północnym przy samej granicy, wokół pięknie pachnące lasy - droga po krótej jechałem to przeplatany na zmianę dziurawy asfalt z kocimi łbami, ale przy moich prędkościach przelotowych jechało się po prostu wspaniale.
Zbliżałem się powoli do pierwszego pola namiotowego, wybrałem lokalizację na googlu. Kilka kilometrów przed daną miejscowością znalazłem fajny most kolejowy, niestety fotograf ze mnie żaden i nie oddaje to w żaden sposób tego jak fajnie się czułem w tym momencie.
Sam dojazd na pole namiotowe był problematyczny, nie potrafiłem znaleźć trasy, na szczęście pomogli lokalsi spod sklepu spożywczego. Dorastałem w podobnej wsi więc doskonale się w niej odnalazłem, było dla mnie oczywiste że sklep to najlepsze miejsce na spotkania i ciekawe rozmowy. Rozbiłem się na polu, przyszedł czas na przetestowanie palnika i zakupionych naczyń.
To był zdecydowanie punkt kulminacyjny pierwszego dnia wycieczki. Przez większość dnia byłem nabuzowany emocjami i nie czułem głodu, jak tylko rozłożyłem namiot i poczułem, że pierwszy dzień mam za sobą głód dał o sobie znać. Zwykły makaron z pesto i oliwki, ale po przejechanych 430 km małym piździkiem smakował po prostu wybornie!
Dzień 2.
Bronkow - Krosno Odrzańskie - Cybinka - Słubice - Kostrzyn nad Odrą - Mieszkowice - Siekierki - Osinów dolny - Cedynia - Chojna - Kłodowo - Perzyce - Stargard - Nowogard - Kamień Pomorski - Dziwnówek (361 km)
Drugiego dnia również wstałem przed budzikiem, nie ma czasu na spanie kiedy można jechać! Celowałem w morze, konkretnie w nocleg w Dziwnowie_/_Dziwnówku, gdzie zostałem zaproszony na krótkie spotkanie przez kolegę Pawła z pracy. Zachodnia ściana Polski bardzo przypadła mi do gustu, przydrożne lasy bardzo fajnie wyglądały zza kierownicy, a zapach olejków z drzew iglastych miło przebijał się przez kanały wentylacyjne kasku.
Zupełnym przypadkiem trafiłem na ciekawe miejsce przy trasie, w miejscowości Siekierki znajduje się cmentarz wojenny 1 Armii Wojska Polskiego. Przypomniały mi się czasy gdy myślałem o sobie jako o patriocie, a określenia takie jak "narodowe", "ojczyzna" nie wywoływały wstędu przez nagonkę z rządowej telewizji. Pamiątkowa fotka przy T34/76 i w drogę
Ostatnia prosta, wg moich dochodzeń miejscowość Osinów Dolny jest najbardziej wysuniętą miejscowością na zachód, co potwierdza też widoczna tablica.
Pierwszy punkt zdobyty, jedziemy dalej, do przejechania tego dnia pozostało jeszcze około 180 km, a pogoda coraz bardziej się psuje. Szybkie tankowanie w Gryfinie, postanawiam dojechać jak najbliżej granicy z Niemcami, niestety wbiłem się na most z którego nie były odwrotu - tym samym znalazłem się na motorku w Niemczech, gdzie nie można jeździć 125ccm na kat. B. Szybka nawrotka przy obserwujących policmajstrach i kieruję się na północ.
Przy dojeździe do Dziwnówka miałem bardzo niemiły akcent w tej podróży, odwinął się pas którym skręcałem rollbagi i namiot do bagażnika i powiewał radośnie po asfalcie, akurat od strony łańcucha. O takim problemie dowiedziałem się od trąbiącego dostawczaka który mnie wyprzedził, jestem dozgonnie wdzięczny. Szybki zjazd na pobocze i poprawa pasa, kurde naprawdę źle mogło się to skończyć gdyby pas trafił w łańcuch i zablokował tylne koło...
Dojeżdzam do Dziwnówka, pod wpływem emocji związanych luźnym pasem i ciągle mając w głowie co się mogło wydarzyć, wybieram pierwszy lepszy camping. Jak się później okaże trafiłem w paskudne miejsce - na polu straszny tłok, camper na kamperze, ceny wywalone w kosmos, a co najgorsze nie mogę się rozliczyć teraz i wyjechać z samego rana jak planowałem tylko muszę czekać do 9 rano... No nic, jestem po raz pierwszy w życiu samotnie nad morzem, idę na plażę.
Wieczorem krótkie spotkanie z kolegą z pracy i powrót do namiotu, niestety pomimo godziny 23 na kampingu nadal gwar i ciężko zasnać, zdecydowanie było to najgorsze pole podczas całej wycieczki.
Dzień 3.
Dziwnówek - Kołobrzeg - Ustronie morskie - Mielno - Łazy - Iwiecino - Dąbki - Darłowo - Postomino - Ustka - Objazda - Łeba (262 km)
Po wyruszeniu z kempingu premium cały czas spoglądałem w ołówkowe niebo**.** Prognozy nie nastrajały pozytywnie, właściwie przez większość dnia ma padać, a czasami dla odmiany lać. Miałem ze sobą ciuchy przeciwdeszczowe, ale jazda będąc przemoczonym przez 8 godzin średnio mi się uśmiechała...
Po godzinie 10 prognozy się sprawdziły i zaczęło padać, zatrzymałem się na ubranie przeciwdeszczówek i jazda dalej, przy okazji na postoju dowiedziałem się, że ładowarka do telefonu podłączona do akumulatora nie działa. Cóż, przynajmniej nie wyładuje akumulatora, a o prąd do telefonu będziemy się starać na polu namiotowym.
W Mielnie złapał mnie prócz deszczu ogromny korek na wjeździe, w tym momencie pożałowałem, że jeżdzę bez nawigacji. Mapa googla na pewno pokazałaby na czerwono co się dzieje, ale było za późno na zmianę planu, trzeba było się przeciskać do przodu. Po dojechaniu do Darłowa na chwilę wyjrzało słońce, byłem przemoknięty na wskroś jeżeli chodzi o rękawice i buty, spodnie i kurtka dawały radę. W Ustce podjąłem decyzję, że jeszcze pocisnę do Łeby i na dzisiaj spasuję. Na dojeździe do Łeby złapała mnie ogromna ulewa, w butach aż chlupotało, ale o dziwo nastój miałem fantastyczny, a spod kasku wydobywały się głosy zadowolenia, prawdziwa karuzela emocji. Wiedziałem że za chwilę będę mógł założyć suche ciuchy i zjeść coś ciepłego co podniosło mnie na duchu.
Wynająłem parcelę na jedną noc i odbyłem bardzo miłą pogawędkę z panią na recepcji, do dzisiaj pamiętam jak fantastyczne i cięte miała poczucie humoru. Podczas rozbijania namiotu zamieniłem kilka zdań z facetem na oko 60 lat, wspominał jakiego to kiedyś miał Junaka i jak fantastyczna to była maszyna, "nie to co te chińskie szroty" :). Spojrzałem w kierunku mojego Rometa, pękło 1000 kilometrów i póki co bez awarii, dobra nasza.
Dzień 4.
Łeba - Jastrzębia Góra - Gdynia - Gdańsk - Wyspa Sobieszewska - Przeprawa promowa - Stegna - Nowy dwór gdański - Elbląg - Frombork - Braniewo - Bartoszyce (347 km)
Czwartego dnia pogoda zapowiada się nieźle, będzie okazja dosuszyć ciuchy po wczorajszej niepogodzie. Plan na dzisiaj to odwiedzić najbardziej wysunięty punkt na północ, znajdujący się w Jastrzębiej Górze oraz drugi niemniej ważny, zjeść zapiekane pierogi na deptaku w Gdyni.
Po zameldowaniu się w Jastrzębiej Górze i zrobieniu pamiątkowej fotki z widokiem na morze postanawiam odwiedzić pobliską Motylarnię. Fajna atrakcja, nie obciąża zbytnio kieszeni, a prezentowane motyle naprawdę budza podziw swoimi kolorami. Widząc w googlu motylarnia miałem przed oczami przeszklone witryny w których prezentowane są okazy, ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że motyle były żywe i swobodnie latały, siadając od czasu do czasu na zwiedzająych.
Niestety z planów pierogowych nici. Jadąc z Jastrzębiej Góry na Gdynię przeciskam się przez wielokilometrowy korek, godzina zrobiła się zaskakująco późna, a przedemną jeszcze sporo trasy zaplanowanej na dzisiaj. Wbijam się na obwodnicę Trójmiasta w południowym szczycie i jest to ogromny błąd. Wcześniej przed samą Gdynią był ogromny korek, teraz wszyscy chcą to nadrobić, czuję się jak malutki żuczek na swoim Romecie. Przy najbliższej okazji czmycham w bok, akurat nadarza się okazja przy zjeździe do McDonalda. W takich chwilach naprawdę czuć jak słabym sprzętem jest 125 ccm, czuję się niebezpiecznie bo pod manetką mam bardzo małą moc, jestem zawalidrogą.
Postanawiam że taką jazdę to ja mam w dupie, dalej jadę przez miasto w kierunku Wyspy Sobieszewskiej. Na przeprawę docieram znacznie później niż planowałem, prom akurat odpłynął więc mam około 30 minut na gimnastykę i czytanie pobliskiej tablicy informacyjnej.
Wysiadam po drugiej stronie i jadę dalej, planowałem się zatrzymać we Fromborku przez ogromny sentyment do przygód Pana Samochodzika (jedna z książek nosiła przygód Pan Samochodzik i tajemnice Fromborka), ale jest tak późno że postanawiam się nie zatrzymywać. Nocleg planuję w Bartoszycach, blisko granicy z Rosją, tak mnie zmęczył ten dzień że decyduję się na nocowanie w hotelu. Jak widać po poniższym zdjęciu po tym jak się już nażarłem i napiłem pojawia się nawet lekki uśmiech na mojej twarzy
Dzień 5.
Bartoszyce - Kętrzyn - Giżycko - Ełk - Grajewo - Mońki - Knyszyn - Białystok - Puchły (286 km)
Rano wita mnie Słońce, nastrój dopisuje. Z rana szybkie pakowanie oraz smarowanie łańcucha i w drogę. Plan na dzisiaj to przestać jechać w prawo i zacząć jechać w dół, jak widać jest bardzo konkretnie. W okolicach Kętrzyna rzuca mi się w oczy znak "Wilczy Szaniec" i strzałka wskazująca kierunek. Nawet się nie zastanawiam, skręcam i jadę w kierunku tej atrakcji. Nie jestem jakoś bardzo zainteresowany historią, ale od czasu do czasu lubię.
Na parkingu jestem jednym z pierwszych zwiedzających, zostawiam maszynę, a po kilku minutach pojawiają się wokół mnie inni motocykliści. Jeden z nich zadaje pytanie "Z Oleśnicy czy z Kępna?", bo na rejestracji mojego Rometa widnieje skrót DOL. Zastanawiam się przez chwile czy to nie pytanie z gatunku "za kim jesteś, za Legią czy Polonią" i czy zaraz nie zbiorę wpier...
Po wejściu do środka okazuje się, że zwiedzać najlepiej z przewodnikiem. Czekamy aż zbierze się grupka chętnych, za oprowadzenie płacimy jakieś śmieszne pieniądze typu czterypińdziesiąt.
Dalszej części trasy nie pamiętam. Wiem jedynie, że bardzo podobały mi się widoczki, to bagna z poprzewracanymi drzewami, to ogromne ilości bocianich gniazd na słupach telegraficznych. Nocuję na bardzo uroczym kampingu w miejscowości Puchły, droga dojazdowa była szutrowa więc miałem okazję sprawdzić jak na offroadach radzi sobie mój Romet :).
Po kolacji spacer po okolicy, krótka posiadówa nad rzeką do której prowadziła kładka zbudowana przez właścicieli pola. Obok przepiękna cerkiew.
Dzień 6.
Puchły - Siemiatycze - Wojsławice -Zamość - Hrubieszów (387 km)
Budzę się w piękny słoneczny dzień, wracam znowu szutrową drogą o mało się nie wywracając i kieruję się na południe. Z każdą minutą jest coraz cieplej, na polach pojawiają się pierwsze kombajny zbierające uprawiane zboża. Został już tylko jeden punkt na mojej wycieczce, odfajkować Wołosate w Bieszczadach i można wracać. Nie mam zaplanowane gdzie będę nocował, zobaczymy jak wyjdzie z czasem, po 5 dniach podróży już wiem że planowanie powoduje jedynie niecierpliwość, nie ma sensu się spinać.
Przelatuję przez kolejne miejscowości jak burza, czasami łapią mnie rozmyślania o szczenięcych latach i pobytach na obozach na Ukranie, w końcu granica na wyciągnięcie ręki. Mamy sierpień, ale będąc na wschodzie czuć czasami zimny wiatr na plecach, zawsze mnie ekscytuje to uczucie. Wzdłuż niektórych dróg można spotkać starsze kobiety handlujące jagodami, sprzed komputera żałuję że się wtedy nie zatrzymałem, niestety ilość klamotów targanych małym motorkiem jest mocno ograniczona.
Na jednym z postojów dostrzegam miejscowość Wojsławice, jak nic trzeba będzie zajrzeć do u Pana Jakuba z powieści Pilipiuka. Spontanicznie podejmuję decyzję i kieruję się w tamte strony. Niby jest google maps, ale może najbardziej znany bimbrownik rzuca jakis urok albo może coś chwilowo nie działa i... zgubiłem się. No dobra, nie można się zgubić nie mając wybranego celu na dany dzień, ale kluczę po identycznie wyglądających miejscowościach. W końcu jest, widzę tabliczkę z napisem Wojsławice. Zatrzymuję się przy lokalnym źródełku, to pewnie tutaj Jakub pływał na pontonie
Kieruję się do Zamościa przejeżdzając po drodze przez Stary Majdan, jest popołudniowa godzina i najwyższy czas coś zjeść. Pada na Grotex, knajpa polecana przez znajomego z milionem ostrzeżeń, że mam nie oczekiwać włoskiej pizzy tylko budy z zapiekankami z lat 90. Po takiej zachęcie nie mogę odmówić, placek z serem wjeżdza na pełnej piździe, a ja nie mogę przestać się uśmiechać. Jakieś 6 dni temu siedziałem zdenerwowany i nie wiedziałem czy wystarczy odwagi na taką wycieczkę, a dzisiaj jem obiad w Grotexie. W Zamościu. Jest pięknie.
Nocleg znajduję na bookingu, w miejscowości Hrubieszów dostaję tanią kwaterę. Okazuje się, że to po prostu pokój nad lokalnym barem serwującym kebaby, za 4 dychy nie można narzekać. Wieczorem spacer do lokalnego baru w poszukiwaniu lokalnego specjału, piwa Perła w brązowej butelce.
Dzień 7.
Hrubieszów - Tomaszów Lubelski - Radymno (170 km RIP )
Poranek jest ciężki, budziłem się kilka razy przy odgłosach wymiocin dochodzących z dołu. Za 40 zł nie można wybrzydać, widocznie nocowałem w imprezowej dzielnicy Hrubieszowa. Oddaje klucze do pokoju poprzez wrzucenie ich do skrzynki do listy, żegnam się z kobietą która też nocowała w tym przybytku i akurat wyszła na poranne combo: fajka + kawa. Przypinam bagaże do motorka i jazda. Przejeżdzam przez Tomaszów Lubelski, gdzieś na trasie co chwilę spotykam atrakcje przygotowane przez kibiców kolarstwa. Za kilka dni ma się odbyć tutaj jeden z etapów Tour de Pologne.
Przy samej granicy z Ukrainą łapię poślizg na deszczu. W ciągu ułamku sekundy nagle czuję jak kierownica odbija się to raz od lewego, to od prawego ogranicznika. Motocykl kładzię się na asfalt, ja wraz z nim. Czuję jak cały ciężar spada na lewe kolano, robi się przyjemnie ciepło, gorąco, o KUUUUURWA PARZY AAAA... Cisza. Zatrzymuję się na środku asfaltu. Zauważam że spod gaźnika zaczyna spierdzielać paliwo. Nawet nie wiedząc czy jestem cały i czy wszystko jest ok podrywam się do góry, szarpię motor do pionu. Z przeciwka nadjeżdza stary rumpel na białoruskich blachach, w środku 5 osób. Każda z głów patrzy w moją stronę. Mijamy się. Zaczyna do mnie dochodzić co się stało, pod kaskiem dyszę jak parowóz, ręce drgają jak po odstawieniu najcięższego narkotyku. Siadam na pobliskiej ławeczce na przystanku autobusowym.
Następne 499 kilometrów pokonuję siedząc na fotelu pasażera lawety, motorek jedzie w pozycji poziomej za moimi plecami. O 23 jestem w domu, koniec wycieczki.
@Solar Super wyprawa, szkoda tylko, że ta końcówka nieudana;( duże straty, mocno się potłukłeś, sprzęt bardzo oberwał?
@Solar link do bloga powinieneś też wrzucić
@Solar kolego, ale wrzuć w końcu na bloga dalszą część tej ostatniej wyprawy
Zaloguj się aby komentować