Zdjęcie w tle
Polinik

Polinik

Tytan
  • 80wpisy
  • 623komentarzy
Wrzucam jeszcze raz, bo jednak formuła artykułu mi nie pasuje -- słabo się sprawdza. Dyskusja bardziej się dla mnie podoba. ¯\_(ツ)_/¯
Tym razem o początkach masowej produkcji i częściach zamiennych. Motorem rozwoju, jak zwykle były wojna i potrzeby wojskowe.
========================
Piękny dom generałowej Greene, wdowy po bohaterze walk o niepodległość i przyjacielu Waszyngtona, wznosił się wśród malowniczego ogrodu obfitującego w rzadkie drzewa i kwiaty. Ale dwaj młodzi ludzie, którzy się po nim przechadzali, nie zwracali uwagi na piękne widoki.
-- Nigdy bym nie przypuszczał, że Johnsonowie okażą się tak niesolidni -- rzekł starszy z nich, w pudrowanej peruce i kwiecistym fraczku. - Zaangażować kogoś do pracy, a gdy ten ktoś przyjedzie z najdalszych krańców Stanów, zawiadomić go po prostu, że posada jest już zajęta… nie, to nie mieści się w głowie.
Drugi z nich, młody brunet o modnie ostrzyżonej czuprynie, uśmiechnął się smutno.
-- A tak mi zależało na tej posadzie, panie Miller! Miało to być moje pierwsze miejsce pracy po ukończeniu uniwersytetu. Wszystkie pieniądze wydałem na podróż. Gdyby nie życzliwość pana, nie wiem co bym zrobił. O tysiąc mil od domu, bez grosza, bez znajomości… Przecież byłem dla pana tylko przypadkowo spotkanym nieznajomym.
-- Zasługa moja niewielka -- uśmiechnął się Miller. -- Tyle, że przywiozłem pana do domu mojej chlebodawczyni, której dzieci są moimi uczniami. Generałowa to naprawdę anioł dobroci. Wiedziałem, że udzieli pani pomocy.
-- Byle tylko mogła znaleźć dla mnie jakieś zajęcie -- westchnął Eli Whitney. -- Przecież nie mogę tu siedzieć na jej łasce.
Doszli do skraju parku. Dalej rozciągały się niezmierzone pola bawełny, na których pracowali Murzyni, zbierając do koszy kępki puchu z krzaków.
-- To nowy dla mnie widok -- rzekł z zainteresowaniem Eli. -- W moich rodzinnych stronach na północy uprawia się pszenicę. Ale praca przy bawełnie jest chyba mniej uciążliwa. Na przykład zbiory: tutaj obrywa się tylko puch, to łatwiejsze niż koszenie, grabienie, zwożenie, młócenie, mielenie.
-- Zapomina pan o nasionkach, które siedzą w puchu i które trzeba usunąć, aby móc przystąpić do przędzenia. A to bardzo mozolna robota.
-- Czyżby? -- powątpiewał Eli.
-- Mogę pana przekonać. Chodźmy do oczyszczalni.
Wrócili przez park na podwórze gospodarcze. Miller wprowadził gościa do jednej z licznych szop. Siedzieli tu rzędami Murzyni i Murzynki nad koszami bawełny i z niesłychaną wprawą oczyszczali ją z nasion.
-- Jak oni to szybko robią! -- zachwycił się Eli.
-- Szybko? -- rzekł z politowaniem Miller. -- Owszem, pracują pilnie, ale czy wie pan, jaka jest ich wydajność? Każdy z nich oczyści w ciągu godziny zaledwie funt puchu!
Whitney przyglądał się uważnie pracy Murzynów. Wziął do ręki puszystą kulkę, obejrzał ją. Puch był tylko dodatkiem do nasionek i miał im zapewnić możliwość rozsiewania się.
-- Ciekawe -- mruknął. -- Przecież można by stworzyć taki przyrząd, który mechanicznie oczyszczałby bawełnę z tych ziarenek. Taką odziarniarkę. To łatwe do obmyślenia.
-- Człowieku! -- wykrzyknął Miller -- ten, kto zbudowałby taką maszynę zrobiłby na niej majątek!
==================
W kantorze fabryki odziarniarek "Whitney i Miller" trzech panów rozmawiało z dużym ożywieniem. Byli to: znany wynalazca i współzałożyciel fabryki, Eli Whitney, oraz dwaj bogaci plantatorzy bawełny, Williams i Reed.
-- Niestety -- rzekł Whitney, chcąc wreszcie położyć kres rozmowie -- nie mogę się zgodzić na życzenie panów. Cieszę się, że oceniacie moją odziarniarkę tak pochlebnie, ale…
-- Jest dobra -- zamruczał niechętnie znany ze skąpstwa Williams, który uporczywie trzymał się metody nieprzechwalania maszyny, aby nie popdbijać ceny.
-- Drobi panie, pańska odziarniarka jest znakomita! -- wykrzyknął uśmiechając się promiennie Reed. Uważał on, że łatwiej dojdzie do celu na drodze uprzejmości. -- Potrafi przecież oczyścić z ziarna w ciągu jednego dnia pięć tysięcy funtów bawełny -- i to przy tak niedużym napędzie wodnym! Dlatego bardzo, bardzo zależy nam na zakupieniu jej za wszelką cenę!
-- No, za wszelką cenę… -- zamruczał niespokojnie Williams.
Ale Whitney mu przerwał.
-- Przykro mi, ale jeszcze raz powtarzam, że nie sprzedajemy naszych odziarniarek za żadną cenę. My je tylko wypożyczamy.
-- Ależ panowie liczycie sobie za wypożyczenie straszne sumy! -- jęknął Williams. -- Może pan Miller byłby bardziej ustępliwy.
-- Uzgodniliśmy tę sprawę między sobą, mój wspólnik i ja. To jest odpowiedź ostateczna -- zakończył rozmowę Whitney, wstając.
Reed stracił swój promienny uśmiech. Wstał również.
-- Postępując w ten sposób doczekacie się panowie tego, że ktoś inny zacznie wykonywać te odziarniaki i zrobi na ich sprzedaży interes -- syknął.
-- Och, nie boimy się, mamy patent -- roześmiał się swobodnie Whitney.
Nagle wszyscy nadstawili uszu. Od strony zabudowań fabrycznych usłyszeli jakiś dziwny zgiełk. Whitney skoczył do okna, otworzył je.
-- Wielki Boże!
Z budynków fabrycznych buchał dym. Ludzie wybiegali w popłochu, z krzykiem miotali się po podwórzu. Leczy byli już i tacy, którzy pędzili z kubełkami wody, z bosakami, organizowali ratunek. Nagle nad dach wystrzelił wysoki jęzor ognia. Cała fabryka stała w płomieniach.
==================
-- Cieszę się, że cię widzę, Jerzy -- mówił Eli Whitney do przyjaciela, siedząc w warsztacie wśród jakichś porozrzucanych metalowych części -- Ileż to lat minęło od czasu, gdy nam pożar strawił fabrykę!
-- Myślałem wtedy, że czeka nas bankructwo -- westchnął Miller. -- A jeszcze gdy plantatorzy, nie oglądając się na nasz patent, sami zaczęli budować odziarniarki na wzór naszych…
-- Na szczęście wygraliśmy proces z nimi -- klepnął przyjaciela po ramieniu Whitney. Ale tobie już odechciało się bawić w przemysłowca.
-- Wolę siedzieć na wsi i gospodarować -- przyznał Miller. -- Nie mam takich zdolności wynalazczych jak Ty.
Rozejrzał się.
-- Widzę, że wykonujesz teraz to zamówienie rządowe na karabiny. Ile ich masz dostarczyć?
-- Piętnaście tysięcy.
-- Piękna ilość. Na kiedy przypada termin oddania ich?
-- W przyszłym tygodniu.
-- Dużo już masz gotowy? Pewno wszystkie?
-- Gotowych? Cztery.
-- Cztery tysiące? -- zmartwił się przyjaciel. -- I musisz je oddać w przyszłym tygodniu? Chyba poprosisz o przesunięcie terminu?
-- Nie cztery tysiące, tylko cztery sztuki -- sprostował z uśmiechem Eli.
Miller zerwał się na równe nogi.
-- Chyba żartujesz, Eli! Cztery sztuki? Chcesz się dostać pod sąd? W czasie wojny nie wykonujesz zamówienia na karabiny? Przecież powiedzą, że to sabotaż!
Eli uśmiechał się niefrasobliwie w dalszym ciągu.
-- Nie martw się, Jerzy, wszystko będzie dobrze. Posłuchaj, coś ci powiem…
==================
Komisja ministerialna, mająca przyjąć od fabrykanta Whitneya zamówioną broń, zebrała się w pełnym komplecie. Twarze jej członków były surowe. Nie wiadomo jakim sposobem rozeszła się cichaczem wiadomość, że w skrzyniach, które Whitney przywiózł, nie ma wcale karabinów. Rzecz wygląda na po prostu niewiarygodnie: na co liczył ten człowiek? Przecież taki czyn pachniałby zdradą! Niektórzy jednak uważali, że to bezsensowna plotka. Gdyby to była prawda, Whitney nie miałby chyba w tej chwili tak pogodnej twarzy, nie kierowałby tak spokojnie wnoszeniem pak i ustawianiem ich w półkole na wprost ław zajętych przez komisję.
-- Dosyć, panie Whitney -- odezwał się przewodniczący. -- Nie każe pan tu chyba wnieść piętnastu tysięcy karabinów? Zbadamy wyrywkowo, to co tu już jest a potem pójdziemy do składów po odbiór reszty.
Ale Whitney miał jakieś swoje wyliczenia.
-- Panowie pozwolą, że wniesiemy tu jeszcze tylko dwie paki. O, właśnie. To już na razie wszystko. Odbijajcie skrzynie -- zwrócił się do robotników.
Czterech mężczyzn otwierało paki. Członkowie komisji wyciągali szyje, zaglądając do ich wnętrz. To, co zobaczyli wyrwało im z ust okrzyki oburzenia.
-- Co to jest?
-- Przecież tu nie ma żadnych karabinów!
-- Co to za żelastwo?
Whitney stał spokojnie, w oczach migały mu ogniki humoru.
-- Panie Whitney, gdzie są karabiny?
-- To są właśnie karabiny -- odrzekł.
-- Kpiny! Widzę same lufy od karabinów!
-- A tu znów same kolby!
-- Otóż to. To są właśnie części karabinów -- zgodził się Whitney.
-- Nie zamawialiśmy części, zamawialiśmy karabiny! Kto będzie teraz dopasowywał! Przecież upłyną całe miesiące, a może lata, nim to się wszystko dobierze, doszlifuje i złoży! Jeśli w ogóle da się to złożyć!
-- Panowie zechcą mnie wysłuchać -- zabrał głos Whitney. -- Proponuję taką próbę: niech każdy z panów pobierze na chybił trafił po jednej części z każdej skrzyni: tu lufę, tak kolbę, ówdzie kurek czy zamek. I proszę, aby każdy złożył te części. Wszyscy jesteśmy doskonale obznajomieni z budową karabinu.
-- Jakże to tak na chybił trafił może pasować! -- rozgniewał się przewodniczący. -- Przecież wiadomo, że każdy karabin wykonuje się osobno i wszystkie części specjalnie się dopasowuje, stąd też nie ma dwóch karabinów identyczny. A tu -- na chybił trafił?
-- A jednak proszę spróbować.
Tyle było spokojnej pewności siebie w głosie Whitneya, że członkowie komisji dali się skłonić do próby. Każdy z nich brał ze skrzyń po jednej części i montował je w całość. No, chwała Bogu, stwierdzał ten i ów, jakoś te części pasowały, ale jak u innych? Patrzono spod oka na sąsiadów. Im też pasowały! Coraz większe zdumienie malowało się na twarzach. Każdy z członków komisji trzymał wreszcie w rękach całkowicie złożony karabin!
-- Co to znaczy?
-- Panie Whitney, nie chce pan chyba powiedzieć, że wszystkie egzemplarze danej części są do tego stopnia identyczne, iż obojętne jest, który kurek, którą lufę się weźmie?
-- Owszem, to chcę właśnie powiedzieć.
-- Ależ w takim razie, jeśli jakaś część karabinu uległaby popsuciu nie trzeba będzie karabinu wyrzucać na szmelc, tylko wymienić w nim zepsutą część na nową? I będzie pasować? -- domyślał się ze zdumieniem któryś z członków komisji.
-- Oczywiście. Przecież to są właśnie części zamienne.
-- Ależ to jest genialne!
-- Panie Whitney, jeśli dobrze rozumiem, to sama produkcja karabinów stanie się o wiele łatwiejsza. Trze będzie wykonywać po kolei jeden egzemplarz danej części po drugim, a wszystkie identyczne! W tym samym czasie inna tokarka będzie wykonywać masowo inną część…
-- Może szkoda, że tak łatwo będziemy produkować narzędzie mordu, jakim ostatecznie jest karabin -- szepnął jakiś przeciwnik wojen.
Whitney usłyszał to i spojrzał na niego z sympatią.
-- I ja o tym myślałem. Ale nikt nie potępi wojny toczonej w obronie ojczyzny. A po drugie -- przecież zasada wytwarzania identycznych części da się zastosować do każdego urządzenia technicznego.
Początkowe oburzenie komisji zamieniło się w podziw i entuzjazm. Przewodniczący podszedł do wynalazcy, uścisnął mu rękę i rzekł uroczyście:
-- Panie Whitney, otworzył pan nową epokę w dziejach produkcji przemysłowej.
==================
Autor: mgr Hanna Korab
Źródło: Kalejdoskop Techniki, nr 1 (177), 1972.
c35f89c8-316d-4180-8af1-6886c5364ceb
4e5801bd-7976-41da-872a-0403ce4864a3
12e74d59-3e43-4783-acaa-10d9a2e375b4
7dd02564-3293-4ca1-b629-bf5ff674dca3
56dc238e-8eb9-4e75-bdd5-89b8e9518cb6

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
O wynalezieniu silnika czterosuwowego.
==========
Zainteresowania kupca tekstylnego
-- Dzieci, przestańcie hałasować. Ojciec powrócił z pracy, chce odpocząć, a tu bębenki w uszach mogą popękać. Idźcie się bawić na dwór.
I pani Otto wyprawiła swoja gromadkę do ogrodu.
Pan Mikołaj Otto, właściciel sklepu tekstylnego w śródmieściu Kolonii, podniósł oczy znad gazety.
-- Wiesz, moja droga, wcale mi nie przeszkadzały ich zabawy. Znalazłem nadzwyczaj ciekawy artykuł, który mnie całkowicie pochłonął. Wyobraź sobie, jakiś Francuz stworzył silnik, który działa dzięki spalaniu gazu świetlnego. Ten Francuz nazywa się -- sprawdził w gazecie -- Stefan Lenoir.
-- Doprawdy? -- pani Otto starała się znaleźć zrozumienie dla zainteresowań męża. -- A do czego może służyć taki silnik? Zdaje mi się, że używane są silniki parowe?
-- Ach, moja droga, silnik spalinowy jest w naszych czasach bardzo potrzebny! Istnieją oczywiście powszechnie używane silniki parowe, ale dobre są jedynie dla dużych zakładów przemysłowych, bo to i rozmiar mają wielki, i dają za dużą moc jak na potrzeby rzemiosła, no i koszt takiego silnika jest nie byle jaki. Tak, nadaje się on tylko dla fabryk, i to pracujących nieprzerwanie, bo jeśli się go wygasi, długo trzeba znowu uruchamiać. A tymczasem taki stolarz czy blacharz w małym zakładzie też chciałby mieć silniczek, odpowiedni do jego rodzaju pracy. Przemysł wykonuje dla nich tokarki, wiertarki, strugarki i inne narzędzia, ale sprawa napędu mechanicznego pozostaje otwarta. Tak, tak, ten Lenoir wymyślił tęgą rzecz. I to wydaje mi się z opisu takie proste!
Pan Otto, mimo że kierował magazynem tekstylnym, miał żyłkę do mechaniki, urządził sobie nawet w piwnicy mały warsztacik. Tam odpoczywał po pracy, toteż pani Otto nie zdziwiła się, że mąż jej i teraz podążył do swojej pracowni.
=====
Kosztowała to wiele trudu. Wiele studiowania podręczników technicznych. Pomocy zaprzyjaźnionych warsztatów rzemieślniczych -- no i pieniędzy -- ale pan Otto, po kolejnym zbudowaniu kilku modeli skonstruował wreszcie mały silniczek na gaz. Najważniejszą częścią był w nim cylinder, w którym poruszał się tłok połączony z wałem korbowym za pomocą korbowodu. Na jednym końcu wału osadził koło zamachowe, na drugim -- dużą korbę rozruchową. W cylindrze były z każdej strony po dwa zawory: przez jeden wpływał gaz świetlny, przez drugi uchodziły spaliny. Gdy pan Otto pokręcił korbą w jedną stronę, tłok się cofał i zasysał gaz świetlny, który mieszał się z pozostałym w cylindrze powietrzem. Gdy tłok dochodził do połowy cylindra, zawór, przez który napływał gaz, samoczynnie się zamykał. Wówczas iskra z iskrownika elektrycznego zapalała gaz, ciśnienie i temperatura wewnątrz cylindra gwałtownie rosły, tłok ulegał gwałtownemu odepchnięciu i obracał wał korbowy i koło zamachowe. Teraz koło zamachowe odpychało tłok, pokonując martwy punkt; następował dopływ gazu z drugiej strony. Cały cykl się powtarzał, koło zamachowe za każdym razem obracała się parę razy; spalanie gazu przeradzało się w ruch.
Każdego wieczoru pan Otto szybko opuszczał sklep i biegł do domu, aby wypróbować i ulepszyć swój silniczek. Aż razu pewnego zdarzyło się coś, co dla wynalazcy mogło się źle skończyć. Właśnie samozwańczy mechanik napuścił gazu i powietrza z jednej strony tłoka, gdy spostrzegł, że zapomniał włączyć zapłon. Nie chcąc, aby gaz bezużytecznie uchodził, cofnął tłok za pomocą koła zamachowego, przez co sprężył gaz i powietrze. Uruchomił zapłon. Nastąpił tak silny wybuch sprężonej mieszanki, tłok został pchnięty tak gwałtownie, że koło zamachowe obróciła się nie parę, ale chyba z dziesięć razy. Ogłuszony pan Otto wstał z kąta. gdzie został ciśnięty, mimo woli potarł stłuczone ramię i natychmiast przystąpił do powtórzenia tego efektu. Rezultat był ten sam, tyle tylko, że ostrożny eksperymentator nie został już odrzucony do kąta.
„A więc, jeśli spręży się mieszankę -- myślał -- silnik będzie miał o wiele większą moc, wykona o wiele większa pracę przy użyciu tej samej ilości gazu. To niesłychanie ważne".
I tak powstał silnik czterosuwowy, w którym tłok wykonuje cztery suwy: zasysanie, sprężanie, pracę i wydech.
=====
Minęło kilka lat. W kancelarii firmy "Otto i Langen" rozmawiali ze sobą właściciele.
-- I co dalej? -- mówił z niezadowoleniem inżynier Langen. -- Masz zamiar poprzestać na tym, co osiągnęliśmy?
-- Alboż to mało? -- odparł wesoło Otto. -- Bez ciebie i tyle bym nie osiągnął. Opatentowałem mój wynalazek silnika czterosuwowego, zawiązaliśmy spółkę, założyliśmy fabrykę silników gazowych, mamy mnóstwo zamówień. Na wystawie w Paryżu otrzymaliśmy za silnik złoty medal. I nic dziwnego: nasze silniki zużywają trzecia część tej ilości gazu, jakie wymagają silniki Lenoira, przy rozwijaniu tej samej mocy.
-- Tak -- i aby wykonać to mnóstwo zamówień zatrudniamy w naszej fabryce trzech ślusarzy i jednego praktykanta.
-- Poczekaj, powoli dorobimy się, rozwiniemy zakłady. Na razie nie mamy na to kapitału. Ty włożyłeś w spółkę wszystko, co miałeś, ja sprzedałem sklep. Wystąpiliśmy do banku o taką niedużą pożyczkę -- nie udzielili nam jej.
-- Moim zdaniem tu właśnie leżał błąd.
-- Że poprosiliśmy o pożyczkę?
-- Nie, że prosiliśmy o tak mało. Nie traktują nas poważnie. Mówię ci, Mikołaju, zażądajmy nie trzech tysięcy, ale trzystu tysięcy talarów. Zobaczysz, że nam nie odmówią.
=====
I tak powstała wielka fabryka silników spalinowych na przedmieściu Kolonii, Deutz, zwana "Gas—Motoren—Fabrik Deutz", a w skrócie po prostu Deutz, która cieszyła się światową sławą. Patent na silnik czterosuwowy zabezpieczał właścicielom dochody. Wprawdzie silniczki były niewielkiej mocy, 2 lub 3 KM, ale szły jak woda.
Toteż nic dziwnego, że razu pewnego Otto wszedł do gabinetu wspólnika i przyjaciela bardzo wzburzony.
-- Słuchaj, Eugeniuszu, dowiedziałem się, że jest ktoś, kto zrobił sobie silniczek na wzór naszego i używa go.
-- No, jeśli tylko sam go używa, to jeszcze nic strasznego. Byle nie wyrabiał na sprzedaż. Kto to taki?
-- Zegarmistrz z Monachium, Reithmann.
-- Hm... Trzeba by jednak posłać tam kogo sprytnego, niech zbada tę sprawę, nie zdradzając się, że jest związany z nami.
Wysłannik spisał się aż za dobrze. Odwiedziwszy pod pozorem naprawy zegarka stara i poważną firmę „Chrystian Reithmann i Synowie", wdał się w rozmowę z właścicielem i był na tyle zręczny, że ten pokazał mu wykonany przez siebie silniczek czterosuwowy. Wysłannik zachwycał się i koniecznie, ale to koniecznie chciał go kupić. Zegarmistrz odmówił, ale że klient bardzo nalegał, rzekł wreszcie:
-- No, jeśli panu tak bardzo na nim zależy, mogę dla pana wykonać drugi taki egzemplarz. Ale to droga rzecz, do jej wykonania trzeba iście zegarmistrzowskiej dokładności.
Z tym wysłannik wrócił do fabryki. Obaj właściciele zapłonęli gniewem:
-- Proces, trzeba wydać proces temu Reithmannowi! Omija nasze prawo patentowe!
Rozpoczął się proces - ale cóż się okazało? Oto Reithmann wykonał swój silniczek zupełnie samodzielnie, na sześć lat przed powstaniem silnika Mikołaja Otto. Nie patentował go, bo nie miał zamiaru wyrabiać i sprzedawać, silnik służył jemu samemu za narzędzie pracy. Wynik dla fabryki "Deutz" był smutny: patent Otta unieważniono. Każdy teraz mógł wyrabiać i sprzedawać takie silniczki -- tym bardziej, że zgłosili się jeszcze inni, którzy udowadniali, że jeszcze przed Ottem opracowali pomysł silnika gazowego czterosuwowego. Od tej chwili fabryki silników gazowych zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu -- ale ciekawa rzecz, wszyscy mieli mnóstwo zamówień. Fabryka Otto i Langena musiała się nawet rozbudować, chcąc nastarczyć zapotrzebowaniom.
=====
-- Mam już nareszcie odpowiedniego dla nas człowieka -- oświadczył Langen, wchodząc do gabinetu przyjaciela.
-- Któż to taki?
-- Gottlieb Daimler, kierownik fabryki maszyn w Karlsruhe. Chce przejść do nas. Bardzo zdolny inżynier. Nasze zakłady, które się tak rozwijają, potrzebują dopływu nowych sił.
-- Niech więc będzie Daimler.
Nowy konstruktor zabrał się do roboty. Chodziło zarówno o ulepszenie silników, które były jednak niezbyt dokładnie wykonywane, jak i o takie powiększenie ich mocy, aby nie prowadziło to za sobą powiększenia ich rozmiarów. Daimler krok po kroku dokonywał ulepszeń. Silniki Deutz osiągały kolejno moc 10, 12, 30, 60 KM, a ciężar ich spadł do 100 kg na 1 KM. Zdawało się, że wszyscy są zadowoleni.
=====
-- To jest wariat! Wariat! — pienił się Otto, biegając po gabinecie. -- Dziesięć lat u nas pracował i tak udoskonalał, tak udoskonalał, aż wreszcie...
-- Nie unoś się tak, Mikołaju.
-- No ależ bo jakże? Powiada, że nasze silniki spalinowe na mieszankę gazu świetlnego z powietrzem nie mają przed sobą przyszłości! Chce wprowadzić paliwo płynne!
-- Trzeba by się zastanowić, Mikołaju, nad racjami, jakie on przedstawia.
-- Co, i ty też?
-- Nie. Jestem całkowicie za naszymi silnikami gazowymi. Ale to, co mówi Daimler o braku gazu świetlnego w małych miasteczkach, gdzie przecież nie ma gazowni, jest słuszne. W małych miastach nasz silnik nie będzie więc bardzo atrakcyjny.
-- A więc trzeba szukać innego gazu!
-- Przecież wiesz, że wodór okazał się za drogi, a tlenek węgla zbyt kłopotliwy w użyciu. Nie, jednak tylko gaz świetlny. Trudno. użytkownicy muszą go sobie jakoś zdobywać. Co zaś do Daimlera, kłopot nam odpada: on chce odejść i założyć własną fabrykę silników na paliwo płynne. Na benzynę.
-- A więc wychowaliśmy sobie konkurencję!
-- Nie obawiaj się, Mikołaju, nieprędko on dojdzie do ładu z tym swoim silnikiem na paliwo płynne.
-- Ja się nie lękam. Nasze silniki są wypróbowanej dobroci. Niech sobie Daimler odchodzi, damy sobie radę bez niego.
Wielkie niewątpliwie zasługi firmy Deutz w dziedzinie stworzenia silnika czterosuwowego nie powstrzymały Daimlera. Odszedł i założył własny mały warsztat.
Ale to już jest zupełnie inna historia.
=====
Autor: mgr Hanna Korab
Źródło: Kalejdoskop Techniki. Nr 3 (191), marzec 1973.
9048eb2d-4886-43ea-a6d0-c3b4ef7b73b7

Zaloguj się aby komentować

Wytłumiona wersja PM-63, używany przez wojska specjalne Wojska Polskiego.
Miał dłuższą i grubszą lufę, na którą nakręcano tłumik konstrukcji inż. Mariana Gryszkiewicza.
Strzelał standardową amunicją 9x18 Makarov, która osiągała prędkość poddźwiekową, więc hałas wystrzału był dodatkowo zredukowany.
Z ciekawostek - tłumik był na tyle gruby, że zasłaniał defaultowe przyrządy celownicze, więc tłumik miał wbudowany drugi komplet.
accc7cd2-7156-43d9-b9d3-3ede4f6c9f94

Zaloguj się aby komentować

Jak prawnicze asy z Komendy Stołecznej Policji robią kurwę z logiki.
Wydział Postępowań Administracyjnych KSP (policja.gov.pl)
==============
WAŻNA INFORMACJA DOTYCZĄCA PRZECHOWYWANIA BRONI I AMUNICJI
Informuję, że zgodnie § 5 ust. 1 rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 26 sierpnia 2014 r.w sprawie przechowywania, noszenia i ewidencjonowania broni i amunicji (Dz. U. z 2014 r.,poz. 1224) osoby posiadające broń i amunicję do niej na podstawie pozwolenia, o którym mowa w art. 10 ust. 4 ustawy z dnia 21 maja 1999 r. (t.j. Dz. U. z 2020 poz 955 ze zm.), przechowują broń i amunicję w urządzeniach spełniających wymagania co najmniej klasy S1 według normy PN-EN 14450.
Dodatkowo § 7 cyt. rozporządzenia stanowi, iż urządzenia do przechowywania broni posiadają deklaracje zgodności z odpowiednimi Polskimi Normami lub certyfikaty zgodności z odpowiednimi Polskimi Normami, wydane przez jednostkę certyfikującą akredytowaną przez Polskie Centrum Akredytacji.
W dniu 19 października 2022 r. Wydział Postępowań Administracyjnych Komendy Stołecznej Policji uzyskał informację z Polskiego Centrum Akredytacji, z którego wynika, iż akredytację PCA do certyfikacji wyrobów na zgodność z PN-EN-14450 posiadają na dzień dzisiejszy dwie jednostki:
  1. SIEĆ BADAWCZA ŁUKASIEWICZ – INSTYTUT MECHANIKI PRECYZYJNEJ, Dział Certyfikacji ul. Duchnika 3, 01-796 Warszawa, numer akredytacji – AC 041;
  2. OŚRODEK CERTYFIKACJI STOWARZYSZENIA INŻYNIERÓW I TECHNIKÓW POŻARNICTWA im. Zenona Praczyka Sp. z o. o. ul. Norwida 14, 60-867 Poznań, numer akredytacji – AN 124.
Wobec powyższego urządzenia do przechowywania broni nie posiadające deklaracji/certyfikatów zgodności wydanych przez w/wym. jednostki certyfikujące uznane będą za nie spełniajace wymagań określonych w rozporządzenia Ministra Spraw Wewnetrznych z dnia 26 sierpnia 2014 r. w sprawie przechowywania, noszenia i ewidencjonowania broni i amunicji.
==============
Tłumacząc i skracając: szafa do przechowywania broni i amunicji powinna mieć deklarację producenta o zgodności z normą S1 LUB certyfikat wydany przez odpowiedni jednostkę, więc szafy z deklaracją nie spełniają wymogów. Czego nie rozumiecie? XD
I traktuj tu poważnie interpretacje prawa w wydaniu Polskiej Policji (która nie jest od interpretowania prawa, ale jakoś w tematach związanych z bronią palną się poczuwa do tej roli).
Polinik

@ZmiksowanaFretka cóż, nie odróżniasz władzy ustawodawczej od wykonawczej, twierdzisz, że prawo jest złe bo nie zawiera absurdu - Twoja opinia w kwestii prawa mało dla mnie znaczy

ZmiksowanaFretka

@Polinik: Odróżniam doskonale. Nie twierdze, że prawo jest złe, nie twierdzę też, że to absurd. Twierdzę, że władza wykonawcza rozumie poniższy punkt rozporządzenia prawidłowo:


§ 7. Urządzenia do przechowywania broni posiadają deklaracje zgodności z odpowiednimi Polskimi Normami lub certyfikaty zgodności z odpowiednimi Polskimi Normami, wydane przez jednostkę certyfikującą akredytowaną przez Polskie Centrum Akredytacji.


Jeśli twoja deklaracja zgodności nie została wydana przez jednostkę certyfikującą akredytowaną przez Polskie Centrum Akredytacji to nie spełnia wymogów i tyle.

Polinik

@ZmiksowanaFretka


To jest rozporządzenie. Rozporządzenie ministra. Minister należy do organów władzy wykonawczej, nie ustawodawczej, jak wyżej pisałeś. To jasno wskazuje, że ich nie rozróżniasz.


I ponownie -- pisałem wyżej, że deklarację zgodności wydaje producent i tak też wymaga rozporządzenie -- deklaracji zgodności (dokument wydawany przez producenta) lub certyfikatu jednostki. Wklejałem Ci nawet źródło ze stron Polskich Norm, które jak mniemam wiedzą, kto wydaje deklarację zgodności produktu z normami. ¯\_(ツ)_/¯

Ba, od zawsze policja przy kontrolach honorowała szafy z deklaracją, tak samo jak w przypadku broni honoruje deklaracje producenta i nie trzeba mieć na wszystko certyfikatu zgodności z tą czy inną normą, bo było by to absurdalne, żeby każdą jedną rzecz certyfikować (łącznie np. z nakrętkami do śrub). Nawet znaczek CE jest umieszczany w formie deklaracji a nie certyfikatu.


I ponownie zauważę, że wyżej napisałeś, że prawo jest zjebane bo nie zawiera absurdu. XD


Idź już trollować i shitpostować komu innemu, ja nie zamierzam Ci już odpisywać, trollu.

Zaloguj się aby komentować

JAN HEWELIUSZ
Młoda kobieta przeszła przez komnatę i postawiła na kantorku przed teściem szklanicę piwa. Chwilę patrzyła na leżący stos rachunków wpisywanych do wielkiej księgi.
-- Może Jan to zrobi? -- zaproponowała cicho. -- Ojciec zmęczony…
Stary pan Heweliusz nie od razu odpowiedział. Podniósł wreszcie oczy i uśmiechnął się do Doroty.
-- Nie. Niech sobie pracuje nad tym co lubi. -- Wziął do ręki szklanicę i spojrzał na nią pod światło. -- Nasze piwo, z naszych browarów, doda mi siły. Najlepsze, piwo w Gdańsku, ba! w całym województwie...
-- W całej Rzeczypospolitej -- żartem uzupełniła synowa. Widząc, że teść się znów wziął do rachunków, wyszła z komnaty, podążyła ku schodom.
…Ojciec jest stary, powinien by mieć pomoc... Ale to, co robi Jan, jest takie porywające! I zresztą ojciec jest taki dumny z wykształcenia i zdolności syna! Wprawdzie Jan jako protestant nie mógł uczęszczać do Akademii Krakowskiej, ale gdańskie gimnazjum nie gorsze jest od niejednej akademii...
Tak, to profesor Jana z gdańskiego gimnazjum, Piotr Krüger, współpracownik Keplera, zaszczepił Janowi tę namiętność do astronomii.
Weszła do pracowni męża. Od razu stwierdziła, że Jan znów pracuje nad zawieszeniem dużego wahadła. Odwrócił się żywo do żony.
-- Słuchaj mnie, Doroto, Galileusz miał rację. Żaden zegar nie mierzy czasu tak dokładnie, jak wahadło. Ani klepsydra, ani zegary sprężynowe, ani ciężarowe...
-- Ani nawet własny puls! -- zaśmiała się cicho Dorota. -- Bo i tak mierzyłeś czas!
-- Patrz, to wahadło daje zawsze 43 wahania na minutę, a to drugie równo 60 wahań. Czas wahnięcia zależy od ich długości… Teraz lepiej mi będzie obserwować zjawiska na niebie… Bez dokładnego mierzenia czasu -- badać ruchów ciał niebieskich nie podobna. Tylko że ty będziesz musiała siedzieć przy mnie i zliczać wahnięcia, gdy ja będę patrzył w niebo.
-- Zawsze jestem przy tobie, Janie.
-- Dziś będzie pełnia Księżyca. Cała noc pracy przede mną -- przed nami, jeśli mi chcesz pomóc. Zapewniam cię, Doroto, że ja będę pierwszym astronomem, kłów opracuje mapę powierzchni Księżyca i jej opis. Ale to praca ledwo zaczęta.
-- Masz zaledwie trzydzieści lat i całe życie przed sobą.
-- Tak, całe życie chcę poświęcić astronomii. To najwspanialsza nauka. Ale ludzie są ciemni…
Wstał, przeszedł się po komnacie.
-- Czy wiesz, co piszą mi w ostatnich listach z zagranicy? Nieśmiertelne dzieło Kopernika, „O obrotach ciał niebieskich”, mimo że wyklęte przez papieża, wciąż jeszcze jest czytane przez różnych niby to uczonych -- lecz w jakim celu? Sto lat temu umarł Kopernik. Czytają jego dzieło, patrzą w niebo i nie widzą, że nie ma innego wyjaśnienia zawiłości budowy Wszechświata, jak jego teoria. To bije w oczy. A oni używają jego tablic astronomicznych do wróżenia z gwiazd. Albo komety. Te niezwykłe zjawiska, o których nie wiemy jeszcze jak i dlaczego powstają, uważane są za wróżbę wojny lub moru. Żyjemy pośród takich przesądów.
-- Myślę, że prawda stopniowo przenika do umysłów ludzkich, Janie. Jak to pięknie, że i ty dołożysz swą cząstkę do jej ustalenia.
=====
-- Tędy, miłościwy panie, tu są schody -- na szczyt onej wieży, którą wybudowałem przy domu gwoli czynienia obserwacji astronomicznych.
Król Jan Kazimierz wstępował na wąskie, strome schody kamienne, prowadzony przez astronoma. Za nimi rozmawiając półgłosem podążali dworzanie.
Król wszedłszy na wieżę rozejrzał się i rzekł z zachwytem:
-- Jaki piękny widok na cały! Z jednej strony Kościół Mariacki z drugiej Żuraw, zatoka, w dali morze...
Heweliusz dość obojętnie patrzył na widok rodzinnego miasta, który miał co noc przed oczami.
-- To są właśnie moje lunety, miłościwy panie. Niestety, w dzień nic się nie da przez nie zobaczyć.
-- Podobno sam waść wykonujesz owe lunety?
-- I soczewki sam szlifuje, miłościwy panie.
Król oglądał lunety, dworzanie woleli przyglądać się astronomowi. Był to niestary jeszcze człowiek o ciemnych, równo nad czołem przebranych włosach, które w lokach spadały mu na koronkowy kołnierz odświętnego kaftana. Kaftan był z najpiękniejszego jedwabiu, koronki bardzo drogie -- i niejeden z dworzan pomyślał sobie, że lepszy dochód dają astronomowi jego browary, zostawione, mu przez ojca, niż szlachcicowi byle jaka wioseczka.
-- I te to lunety pomogły ci, mości panie Heweliusz, do stworzenia onego wiekopomnego dzieła, „Selenografia, czyli opisanie Księżyca”, którym zachwyca się cała Europa? Słyszałem raz, jak jeden uczony Włoch na naszym dworze w Warszawie twierdził, że nieprędko powstanie chyba takie epokowe dzieło.
-- Czas to okaże, miłościwy panie. Ale mam tu coś ciekawego w izdebce o piętro niżej.
W małej izdebce pracowało kilku młodych ludzi, którzy wstali na widok króla. Część dworzan musiała się zatrzymać w sieni, tak tu było ciasno. Król rozglądał się z ciekawością. Na stoliku między oknami, stał przyrząd z tarczą, zaopatrzoną w cyfry rzymskie i we wskazówkę. Poniżej tarczy kołysało się miarowo wahadło.
-- Zegar wahadłowy! -- rzekł ze zdziwieniem, król. -- Słyszałem, że jakiś zagraniczny uczony wykonał takowe urządzenie do mierzenia czasu. Zali i tu widzim coś podobnego?
-- Tak jest, miłościwy panie. Wiadomo, że ruch wahadła odbywa się zawsze z tą samą częstotliwością. Należało więc połączyć wahadło z machinerią. Jest to niewielkie urządzenie, zbudowane w specjalny sposób z małych kółek i sprężynek lub giętkich i elastycznych języczków oraz wyposażone w tarczę obracającą się skokami. Wahanie wahadła wskazywane jest przez wskazówkę przymocowaną do tarczy. W ten sposób wahadła samo zlicza swoje wahnięcia i odmierza czas (Przypis: Słowa wyjęte z łacińskiej rozprawy Heweliusza z roku 1673). Ale taki zegar odmierzał tylko małe odcinki czasu, gdyż nic nie pobudzało wahadeł do stałych wahnięć. Trzeba było temu zaradzić. Miałem ci ja swoje pomysły, najjaśniejszy panie, ale akurat mechanik, który je wykonywał, pomarł nagle. Sprowadziłem więc drugiego, ze Szwecyjej, ale ten wcale nie chciał się brać do wykonywania moich projektów. Dopiero, gdym mu obiecał wielkie nagrody, wykonał, co mu kazałem. Za pomocą wahadła, jednego ciężarka i paru kół zębatych zegar ten idzie ku mojemu zadowoleniu.
--- Ależ to wspaniała rzecz! Widzicie waszmościowie? Wspaniałe! -- zachwycał się król i widać było, że chwali naprawdę.
Heweliusz skłonił się nisko.
-- Pozwól, miłościwy panie, ofiarować sobie ów zegar jako dar od wiernych twoich poddanych z Gdańska, którzy choć na krańcach Rzeczypospolitej, nie mniej cię kochają niż mieszkańcy centralnych regionów kraju.
-- Piękny to bardzo dar, mości panie Heweliusz, i z podziękowaniem przyjmuję go -- rzekł z powagą król podając rękę astronomowi, który przyklęknąwszy ucałował ją. Zaczem powstawszy rzekł:
-- Mam ja tu jeszcze jedną osobliwość, którą radbym panu mojemu miłościwemu pokazał. Florek! Ustaw no tu stolik z polemoskopem!
-- Polemoskop? Polemos wszak znaczy po grecku wojna? Zali zbudowałeś tu, mości panie Heweliusz, jakową armatę?
-- Uchowaj Boże, najjaśniejszy panie! Tę niechaj ludwisarze odlewają. To zaś jest cale coś innego.
Król z zaciekawieniem przyglądał się długiej rurze, załamanej pod kątem prostym i zaopatrzonej w soczewki. Heweliusz rozłączył obie rury; wówczas okazało się, że na zgięciu umieszczone było zwierciadło pod kątem 45 stopni.
-- Jeśli umieścimy się, miłościwy panie, w piwnicy, a jeden koniec tej rury wytkniemy przez okienko, tedy dzięki odbiciu obrazu w lusterku z dna piwnicy widzieć będziem, co się dzieje na podwórzu, nie potrzebując samemu się wychylać.
-- A bodajże cię! -- roześmiał się król. -- Zapomniałem, jako waść posiadasz browar i może z korzyścią dla ciebie jest obserwować czeladź na podwórzu, samemu będąc niewidzianym.
-- Wszelako tak rozumiem, że na wypadek wojny na lądzie… a kto wie? na morzu…
-- Dobre by to było dla kogoś, kto by się pod wodą schował obserwując nadciągającego nieprzyjaciela. Ale widzi mi się, że jeno ryby mogłyby z waścinego polemoskopu skorzystać, obserwując zali rybacy się nie zbliżają. Boć człowiek żywy z dna morskiego obserwacyjów czynić nie będzie w stanie.
=====
Młody człowiek, pozostawiony przez służącego, spacerował po komnacie. Zatrzymywał się na chwilę przed zegarem wahadłowym, stojącym w rogu pokoju. Dziś, w roku 1685, zegary te nie były już taką osobliwością jak jeszcze ćwierć wieku temu; gość jednak pamiętał, że gospodarz tego domu, Jan Heweliusz, był jeśli nie pierwszym to na pewno drugim w historii twórcą zegara wahadłowego.
Odwrócił się: ze schodów schodził wolno stary człowiek; długie, ciemne włosy peruki, jakie wówczas noszono, spadały mu na koronkowy kołnierz kaftana. Młody człowiek podszedł ku niemu i złożył niski ukłon.
-- Nazywam się Edmund Halley -- rzekł doskonałą łaciną. -- Jestem astronomem angielskim i zostałem wysłany przez moich uczonych kolegów, aby w ich imieniu złożyć ci hołd, czcigodny panie, za twoje prace astronomiczne,. Znana nam już od dawna "Selenografia, czyli opisanie Księżyca" to dzieło, któremu przez długie jeszcze lata nikt nie zrówna. Ale oto świeżo wydałeś, czcigodny panie, atlas konstelacji gwiezdnych, w którym zamieściłeś położenie 1564 ciał niebieskich. Czytaliśmy również twoje prace o kometach -- zagadnienie, którym szczególnie się interesuję, jeśli wolno mi stawiać moją skromną osobę obok ciebie, panie….
-- Dość, dość -- przerwał śmiejąc się Heweliusz -- Nie zasługuję na tyle pochwał. Służyć nauce to było zawsze moją radością -- i zawsze za tę radość otrzymywałem w zamian tyle słów uznania… Oto król francuski, Ludwik XIV, przysyła mi stałą pensję, choć nie jestem człowiekiem ubogim... To samo robi mój król, Jan Sobieski…
-- W ostatnim numerze swego biuletynu, jaki stale rozsyłasz uczonym europejskim, przeczytaliśmy, że jeden z odkrytych przez siebie gwiazdozbiorów nazwałeś "Tarczą Sobieskiego"
-- Tak, w uznaniu zasług wielkiego króla. A on wywdzięczył mi się, zwalniając od podatków moje browary… Ale pozwól, miły mój gościu, abym ci pokazał ostatni mój teleskop.
Wyszli na rozległy plac z tyłu domu. Pośrodku wznosił się wysoki na sto stóp maszt, na którym w jednym punkcie zawieszony był z przeciwwagą ukośnie ogromny teleskop.
-- Olbrzym! -- zawołał z podziwem Halley. -- Jeśli mi wolno będzie dziś wieczorem…
-- Przyjdziemy tu obaj. A teraz wróćmy do domu. Po obiedzie pokażę ci ową drukarnię, z której wychodzą komunikaty o pracach w moim obserwatorium; tu również zostały wydrukowane wszystkie moje dzieła. Drukuje teraz wynik obserwacji dotyczących plam słonecznych, które jeszcze niedawno poprzednicy nasi -- uśmiechnął się -- uważali za planety krążące dookoła Słońca…
-- Mistrzu -- rzekł z szacunkiem Halley -- mówisz, że spotyka cię wiele uznania za twe prace. Pragnę ci więc powiedzieć, że Królewskie Towarzystwo Naukowe w Londynie, którego mam zaszczyt być członkiem, na wniosek innego członka tegoż towarzystwa, a mego uczonego przyjaciela, Izaaka Newtona, pragnie powołać cię do swego grona.
=====
Autor: mgr Hanna Korab
Źródło: Horyzonty techniki dla dzieci. Nr 10 (114), październik 1966
d77889fb-fb42-4986-a426-89893638ea02
Nebthtet

@Polinik uwielbiam te historie

Polinik

@Nebthtet trochę ich jest, w różnych tematach i stylach, próbuję wyczuć na co jest największe branie, ale różnie jest.

Nebthtet

@Polinik póki co podobały mi się te, które wrzucałeś. Tak się powinno przybliżać ciekawych ludzi, a nie tylko suchymi notami biograficznymi.

Zaloguj się aby komentować

Czy kciuk u lewej dłoni jest lewym kciukiem (bo od lewej dłoni) czy prawym kciukiem (bo jest z prawej strony dłoni)?
Lewe oko, lewe ucho, lewa nerka, lewa ręka są lewe bo są z lewej, ale czy kciuk dziedziczy ustawienia od elementu nadrzędnego czy ma własne parametry?
Polinik

@jbc_wszystko ale jak ktoś mówi "wąż ugryzł mnie w kciuk" to nie wiadomo, w który z dwóch kciuków. Skoro mamy dwa, a dualne narządy naszego ciała określamy zazwyczaj jako "lewy" i "prawy" -- to kciuki też są lewe i prawe. Absolutnie się nie mogę zgodzić z twierdzeniem, że kciuki to kciuki i nie posiadają rozróżnienia na lewy i prawy.


Jak wyłupią komuś oko to też wyłupią prawe albo lewe a on sobie może krzyczeć, że wyłupili mu środkowe -- to się nie przełoży na rzeczywistość, w której nie stracił środkowego oka, tylko lewe albo prawe. ¯\_(ツ)_/¯

Nebthtet

@Polinik zależy, jak ustawisz łapę.

jarekt-tom

Zapytał nikt nigdy. Serio, myślisz, że lekarze mają choć cień problemu z rozróżnieniem prawego oka/płuca/ucha czy kciuka od lewego? Chyba najgłupszy temat jaki widziałem na hejto. Gratuluję.

Zaloguj się aby komentować

Zrobiłem kiedyś testy na ile gruba książka na piersi może ocalić przed zbłąkaną kulą, tak jak to pokazują na filmach. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Zbędny podręcznik do PHP posłużył jako próba improwizowanej ochrony balistycznej.
No nie, nawet słabiutkie .22LR przebija grubą cegłę w sztywnej okładce.
Na 16 strzałów z 50m tylko 4 zostały w książce, reszta poszła na wylot.
A 9mm to w ogóle przeszło jak przez masło robiąc wyrwę na wylocie. 5,56 wtedy jeszcze nie miałem to nie przetestowałem, ale wynik raczej wiadomy.
No i w końcu #php okazało się do czegoś przydatne. ( ͡º ͜ʖ͡º)
Przypuszczam, że zegarek czy papierośnica też by nie stanowiły żadnego zabezpieczenia.
d7396f82-815e-44d6-95c7-45cdc59f848f
00da0b62-0f5d-4108-bd20-90fb09e12e80
1b44547d-fd1c-4570-814c-c65ec8a634ca
5fbab403-70af-45d0-b789-0fa298bc0011
9b054b2c-d375-44b2-a192-104a0f5f7f16
Wieniec dla Zeusa
Gdy minęła już połowa uczty i goście nasycili się wykwintnymi potrawami, sędziwy król Syrakuz, Hieron, wzniósł ozdobioną pierścieniami rękę, dając tym znak, że chce przemówić. Uciszyli się wszyscy, a fletniści usiedli na podłodze w głębi sali. Król zaś rzekł:
-- Przyjaciele, cieszymy się ze zwycięstwa nad naszymi wrogami, których pokonaliśmy w trudnej wojnie. Aby je uczcić i podziękować bogom za opiekę nad nami -- postanowiłem, złożyć Zeusowi wieniec ze szczerego złota wagi trzech min. (mina: ok. 0,5kg)
Sala zaszemrała z podziwu i uznania. Wieniec szczerozłoty o wadze trzech min -- tak, to był dar godny króla Hierona.
On zaś mówił dalej:
-- Wezwałem najdzielniejszego złotnika w Syrakuzach, Nikandra. Mój skarbnik odważy mu trzy miny złota, on zaś ma w ciągu tygodnia wykonać wieniec o takiej właśnie wadze. Nie może w nim brakować ani jednej uncji złota -- inaczej biada Nikandrowi, albowiem co przeznaczone jest dla bogów, musi być dla ludzi święte i nietykalne. A teraz bawmy się, przyjaciele, i posłuchajmy słodkiej muzyki fletów.
===
Złotnik Nikander pracował wraz ze swym niewolnikiem nad wykonaniem wieńca przez równy tydzień, ale też klejnot prezentował się okazale. Składał się on z dwóch złotych gałęzi dębowych związanych złotą wstęga z tyłu i szczepionych z przodu. Złote listki układały się malowniczo, a w ich rozchyleniu bogato połyskiwały złote jak wszystko żołędzie.
Wnet też wieniec został zaniesiony przez Nikandra do pałacu Hierona. Król ocenił klejnot życzliwie, uznając, że godzien jest on ozdabiać głowę Zeusa, wynagrodził złotnika i nakazał przygotowanie na jutro uroczystości w świątyni, w czasie której miał złożyć na ołtarzu swój dar.
Aliści wieczorem przybiegł do pałacu władcy jakiś przerażony, zapłakany niewolnik i z osobliwą mieszanina odwagi, zuchwałości i nieprzytomnego strachu błagał, aby go zaprowadzono przed oblicze skarbnika królewskiego. Gdy to się stało, niewolnik zażądał rozmowy w cztery oczy. O czym mówili -- nie wiadomo, ale po tej rozmowie skarbnik natychmiast udał się do króla.
Złocisty wieniec ustawiony na trójnogu rzucał blask na cala królewską komnatę. Przejęty usłyszaną tajemnica skarbnik zwiastował ją królowi.
-- Co takiego? Nikander ukradł część złota przeznaczonego na wieniec? Nie wierzę. Wieniec został zważony i okazało się. że. waży trzy miny, tak jak być powinno.
--- Ale niewolnik twierdzi, że część złota została zastąpiona dużo tańszym srebrem.
-- Srebro jest nie tylko tańsze, ale i lżejsze. Wieniec musiałby więc wyjść większy.
-- Tak. ale czy wiemy, jakiej powinien on być wtedy wielkości?-- szepnął skarbnik.
Król zastanowił się i spojrzał na wieniec. Wydała mu się nagle, że jego listki straciły jakoś wiele ze swego blasku.
-- Przyprowadźcie mi niewolnika — rozkazał.
l wnet drżący i blady niewolnik rzucił się do stóp władcy. Hieron przyglądał mu się w milczeniu.
--- Wstań --rozkazał wreszcie -- Dlaczego oskarżasz swego pana o świętokradztwo? Czy był dla ciebie okrutny? Chcesz się zemścić?
-- Nie, królu. nie chodzi mi o zemstę -- wyjąkał niewolnik. -- Nie był dla mnie dobry, ale któż jest dobry dla niewolnika? Owszem, cenił mnie, bo zapłacił za mnie pięć min złota i znam rzemiosło jubilerskie.
-- Więc dlaczego przyszedłeś go oskarżyć?
Niewolnik rzucił się znów do stóp króla.
-- Panie. przecież wszyscy wiedzą, że ten wieniec szczerozłoty jest przeznaczony dla Zeusa. Jeśli ojciec bogów i ludzi otrzyma klejnot sfałszowany, ześle z gniewu i obrazy wszystkie klęski na Syrakuzy. Lękam się gniewu Zeusa. panie.
Król spuścił głowę rozważając coś w swoim umyśle.
-- Niech tu przyjdzie mój krewniak i przyjaciel. Archimedes -- rzekł wreszcie podnosząc głowę. — On nam dopomoże w rozeznaniu, z czego jest zrobiony ten wieniec. Bo nie ma większego mędrca w świecie.
Wkrótce potem do komnaty wszedł Archimedes. Był o wiele młodszy od sędziwego króla, ale też miał skronie już pobielone przez czas.
-- Bądź pozdrowiony, Hieronie -- rzekł wesoło. -- Co to za historia z tym wieńcem?
Król opowiedział mu wszystko. Archimedes spojrzał bystro na niewolnika, który klęczał z opuszczoną głową.
-- Wstań -- rozkazał. I zadał pytanie, którego nikt jeszcze nie postawił: -- Jak ci na imię?
-- Chares, panie. Pochodzę z Kos.
-- l mówisz, że Nikander zastąpił część złota srebrem?
-- Tak, panie.
Archimedes zaczął oglądać wieniec, ważąc go w rękach.
-- Proszę cię. Archimedesie, powiedz nam, z czego on jest -- poprosił z całą ufnością król.
-- Nie wiem, czy potrafię to określić -- mruknął z zakłopotaniem Archimedes, pocierając czoło. -- Za mało mam danych. Złoto jest cięższe od srebra, to prawda. ale co z tego?
Po chwili pomyślał o czymś innym:
-- A co zrobimy z Charesem?
-- Z Charesem? -- zdziwił się król. -- A cóż mamy z nim robić?
-- Jeśli wróci do Nikandra, jego pan może go zabić i w wypadku, gdy Chares skłamał, i w wypadku, gdy powiedział prawdę. A chciałbym, aby ten niewolnik dożył przynajmniej chwili, gdy się przekonamy, czy oskarżenie było słuszne, czy też nie. Wiesz co, Hieronie, na razie daj go mnie. U mnie on będzie bezpieczny.
I tak Chares powędrował do domu Archimedesa, położonego na skraju Syrakuz wśród gajów oliwnych.
===
Od tej chwili, w której Hieron postawił przed Archimedesem trudne pytanie, upłynęły dwa dni. Przez cały ten czas mędrzec nie przestawał rozmyślać nad problemem. Rozpatrywał go rana, zaledwie się obudził, w czasie posiłków, w czasie spacerów, nawet przy kąpieli. Wciąż nie wiedział, jak wykryć, czy istotnie chciwy Nikander sprzeniewierzył część złota.
Chares nie odstępował Archimedesa, jakby tylko przy nim czuł się bezpieczny. Wiedział zresztą, co go czeka, jeśli uczonemu nie uda się dowieść prawdy jego słów -- ale nikt, nawet król Hieron, nie miał takiej wiary w mędrca jak niewolnik. Patrzył swojemu opiekunowi w oczy z najwyższą ufnością, gotów był zmiatać pył sprzed jego stóp, w każdej chwili chętny do usług. On też przygotował tego dnia kąpiel dla Archimedesa.
-- Och -- rzekł zmieszany -- jakiż ja jestem nieuważny. Nalałem pełną wannę, aż po wrąb. Pozwól, panie, ujmę.
-- Nie potrzeba -- roześmiał się uczony -- Wejdę do wanny i woda sama ustąpi mi miejsca.
To mówiąc zanurzył się w wodzie, której nadmiar zaczął się wylewać przez brzegi na kamienną posadzkę.
-- Wyleje się akurat tyle, ile objętości ma moje ciało -- zaczął z uśmiechem uczony i nagle zmrużył oczy, uderzony pewną myślą.
Wody wyleje się tyle, ile objętości ma jego ciało. Gdyby do pełnego naczynia włożyć trzy miny złota, wody wyleje się tyle, ile objętości ma ta bryła kruszcu. Jeśliby zanurzyć w niej trzy miny srebra, wody wyleje się tyle, ile objętości miałoby srebro.
Ale złoto jest cięższe od srebra. Inaczej mówiąc -- trzy miny złota mają mniejszą objętość niż trzy miny srebra...
-- Heureka! -- wrzasnął nagle Archimedes, stojąc w wannie. -- Heureka! Znalazłem rozwiązanie, Charesie! Heureka! Heureka!
I
tak jak stał, nogi i mokry, wyskoczył z łazienki, wybiegł z domu i popędził jak młodzieniaszek ulicami Syrakuz do pałacu Hierona.
Nagość w miejscach publicznych nie była u Greków niczym osobliwym, przecież uczestnicy igrzysk sportowych występowali nago. Tym razem jednak Syrakuzanie stawali na ulicach i patrzyli z rozbawieniem: oto pięćdziesięcioletni mąż, krewny króla i wielki uczony, pędzi ulicą zupełnie goły, aż rozwiewa mu się szpakowata broda -- za nim zaś goni niewolnik z, rozpostartym prześcieradłem powiewającym niczym chorągiew.
===
-- Sprawa jest jasna, Hieronie, zaraz ci to wytłumaczę -- mówił Archimedes w komnacie króla, siedząc przybrany w prześcieradło.
-- Każ tylko przynieść tutaj naczynie, w które do pełna nalejemy wody, a także po trzy miny złota i srebra w sztabkach. No i oczywiście ów wieniec, o który nam chodzi. Zaraz będziemy wiedzieli, kto mówi prawdę: Chares czy Nikander.
Wnet na mozaikowej posadzce królewskiej komnaty stanęła mała kadź, którą niewolnicy napełnili wodą. Wtedy Archimedes uwiązał sztabkę złota o wadze trzech min na mocnym sznurku i wpuścił ją do kadzi. Oczywiście z przepełnionego naczynia wylało się trochę wody na posadzkę. Archimedes wyciągnął złoto i rzekł, obracając się do Charesa:
-- Weź sekstariusz i uzupełnij w kadzi— wylaną wodę, ale dobrze licz, ile miarek dolewasz.
Chares wykonał polecenie z dokładnością.
-- Dolałem cztery miarki. panie.
-- Tak, wszyscyśmy to widzieli. Tak więc trzy miny złota mają tyle objętości, ile nasze cztery miarki wody. A teraz wpuśćmy do naszego naczynia trzy miny srebra.
Znów ulała się woda, wszyscy jednak widzieli, że tym razem popłynęło jej więcej. Po wyjęciu kruszcu Chares znów dopełnił wodą naczynie, po czym oznajmił drżącym głosem:
-- Dolałem osiem miarek wody, panie.
-- I słusznie. Srebro jest lżejsze i wobec tego przy tej samej masie posiada większą objętość. A teraz zanurzymy wieniec, który zrobił Nikander.
Z przepełnionego naczynia znów ulała się woda. Chares już był gotów uzupełnić jej ubytek, gdy Archimedes powstrzymał go skinieniem ręki:
-- Chwileczkę, spróbujmy zgadnąć, ile miarek wody doleje tym razem Chares?
Blady Chares zatrzymał się jak automat; niewolnicy, którzy przynieśli wodę. stojąc w głębi komnaty wyciągali szyje, by coś zobaczyć i zrozumieć. Jeden tylko król rzek swobodnie:
-- Rozumiem cię, Archimedesie. Jeśli wieniec jest złoty, uleje on cztery miarki wody, bo przecież waży trzy miny, a nadany złotu kształt nie ma wpływu na jego masę. Ale gdyby był ze srebra utoczyłby osiem miarek wody.
-- Dolewaj wody, Charesie -- rozkazał mędrzec.
Chares zabrał się do roboty; oczy wszystkich zawisły na jego rękach. Cztery miarki -- mało. Pięć miarek. Sześć miarek -— dosyć.
-- Sześć miarek! - wykrzyknął król. -- A więc wieniec nie jest szczerozłoty! Aby go zrobić, użył Nikander zaledwie półtorej miny złota i dołożył półtorej miny srebra! Na Zeusa Gromowładnego, Archimedesie, świat nie ma równych tobie mędrców!
Nikander z rozkazu króla został stracony. Chares w jednej i tej samej godzinie otrzymał wolność, warsztat Nikandra na własność i tytuł złotnika królewskiego. On też wykonał nowy wieniec dla Zeusa. Archimedes zaś powrócił do badania ciał w wodzie i w powietrzu, co doprowadziło go do sformułowania słynnego „prawa Archimedesa".
===
Autor: mgr Hanna Korab
Źródło: Kalejdoskop Techniki. Nr 3 (179), marzec 1972.
6ac1af3b-515f-4c98-9afd-e733500376a3

Zaloguj się aby komentować

Dobra, bo @lubieplackijohn klasyki nie zna, to mu wrzucę.
=====
Julian Tuwim "Ślusarz"
W łazience co się zatkało, rura chrapała przeraźliwie, aż do przeciągłego wycia, woda kapała ciurkiem. Po wypróbowaniu kilku domowych środków zaradczych (dłubanie w rurze szczoteczką do zębów, dmuchanie w otwór, ustna perswazja etc.) - sprowadziłem ślusarza.
Ślusarz był chudy, wysoki, z siwą szczeciną na twarzy, w okularach na ostrym nosie. Patrzył spode łba wielkiemi niebieskiemi oczyma, jakimś załzawionym wzrokiem. Wszedł do łazienki, pokręcił krany na wszystkie strony, stuknął młotkiem w rurę i powiedział:
- Ferszlus trzeba roztrajbować.
Szybka ta diagnoza zaimponowała mi wprawdzie, nie mrugnąłem jednak i zapytałem:
- A dlaczego?
Ślusarz był zaskoczony moją ciekawocią, ale po pierwszym odruchu zdziwienia, które wyraziło się w spojrzeniu sponad okularów, chrząknął i rzekł:
- Bo droselklapa tandetnie zblindowana i ryksztosuje.
- Aha, - powiedziałem - rozumiem! Więc gdyby droselklapa była w swoim czasie solidnie zablindowana, nie ryksztosowała by teraz i roztrajbowanie ferszlusu byłoby zbyteczne?
- Ano chyba. A teraz pufer trzeba lochować, czyli dać mu szprajc, żeby tender udychtować.
Trzy razy stuknąłem młotkiem w kran, pokiwałem głową i stwierdziłem:
- Nawet słychać.
Ślusarz spojrzał doć zdumiony:
- Co słychać?
- Słychać, że tender nie udychtowany. Ale przekonany jestem, że gdy pan mu da odpowiedni szprajc przez lochowanie pufra, to droselklapa zostanie zablindowana, nie będzie już więcej ryksztosować i, co za tym idzie ferszlus będzie roztrajbowany.
I zmierzyłem ślusarza zimnem, bezczelnem spojrzeniem. Moja fachowa wymowa oraz nonszalancja, z jaką sypałem zasłyszanemi poraz pierwszy w życiu terminami, zbiła z tropu ascetycznego ślusarza. Poczuł, że musi mi czem zaimponować.
- Ale teraz nie zrobię, bo holajzy nie zabrałem. A kosztować będzie reperacja - wyczekał chwilę, by zmiażdżyć mnie efektem ceny - kosztować będzie... 7 złotych 85 groszy.
- To niedużo, - odrzekłem spokojnie - myślałem, że co najmniej dwa razy tyle. Co się za tyczy holajzy, to doprawdy nie widzę potrzeby, aby pan miał fatygować się po nią do domu. Spróbujemy bez holajzy.
Ślusarz był blady i nienawidził mnie. Umiechnął się drwiąco i powiedział:
- Bez holajzy? Jak ja mam bez holajzy lochbajtel kryptować? Żeby trychter był na szoner robiony, to tak. Ale on jest krajcowany i we flanszy culajtungu nie ma, to na sam abszperwentyl nie zrobię.
- No wie pan, - zawołałem, rozkładając ręce - czegoś podobnego nie spodziewałem się po panu! Więc ten trychter według pana nie jest zrobiony na szoner? Ha, ha, ha! Pusty miech mnie bierze! Gdzież on na litoć Boga jest krajcowany?
- Jak to, gdzie? - warknął ślusarz - Przecież ma kajlę na uberlaufie!
Zarumieniłem się po uszy i szepnąłem wstydliwie:
- Rzeczywicie. Nie zauważyłem, że na uberlaufie jest kajla. W takim razie zwracam honor: bez holajzy ani rusz.
I poszedł po holajzę. Albowiem z powodu kajli na uberlaufie trychter rzeczywicie robiony był na szoner, nie za krajcowany, i bez holajzy w żaden sposób nie udałoby się zakryptować lochbajtel w celu udychtowania pufra i dania mu szprajcy przez lochowanie tendra, aby roztrajbować ferszlus, który źle działa, że droselklapę tandetnie zablindowano i teraz ryksztosuje.
Grievous

@lubieplackijohn wstyd, po prostu wstyd

PanHeniek

@Nebthtet Za "gnoja" strasznie burzyłem się o ten tekst Tuwima, że jaktotak. Po czym dorosłem.

Argens

Pierwszy wpis, który dodałem do ulubionych

Zaloguj się aby komentować

No, w końcu!
https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Budowa-Obwodnicy-Metropolitalnej-Trojmiasta-ruszy-lada-dzien-n171839.html
Dobrze wiedzieć, że starania Genowefy Zasady, sołtys Glincza, Bartosza Radko, Eugeniusza Patoki (przedsiębiorcy z gminy Kolbudy), wójta gminy Kolbudy, czyli Leszka Grombali, a także Małgorzaty Mejer z okolic Żukowa, żeby opóźniać rozpoczęcie budowy Obwodnicy Metropolitalnej nie mogły trwać w wieczność i nawet jeśli opóźniły budowę o parę lat -- to nie zablokowały jej całkowicie. ( ͡º ͜ʖ͡º)

Zaloguj się aby komentować

Ustawa z dnia 4 września 2008 r. o ochronie żeglugi i portów morskich
http://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20081711055/U/D20081055Lj.pdf
Art. 41. 1. Zabrania się, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3, nieuprawnionego posiadania oraz transportu na teren portu, obiektu portowego lub na statek następujących przedmiotów lub substancji:
<br />
1. broni;
<br />
2. Przedmioty lub substancje zabronione, o których mowa w ust. 1, mogą być transportowane na teren portu lub obiektu portowego przez pracowników portu lub obiektu portowego, zarządzającego portem lub obiektem portowym, przedstawicieli innych podmiotów wykonujących czynności służbowe lub prowadzących działalność na terenie portu lub obiektu portowego, o ile jest to niezbędne do zapewnienia funkcjonowania tych podmiotów. Czynności te odbywają się zgodnie z postanowieniami planu ochrony portu lub obiektu portowego.
Proszę przyuważyć, że nie ma doprecyzowanego, jakiej broni -- palnej, białej, w rozumieniu takiej a takiej ustawy. Broni i tyle.
To teraz sprawdźmy granicę Portu Morskiego w Gdańsku:
https://www.portgdansk.pl/o-porcie/granice-administracyjne-portu
To co, broniarze z # gdansk -- który łamie prawo wjeżdżając z # bron na teren Portu, na przykład jadąc tunelem po Martwą Wisłą, Mostem Sucharskiego albo Siennickiem? ( ͡º ͜ʖ͡º)
# szczecin i # swinoujscie też mają chyba teren portu w całkiem uczęszczanych miejscach? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Szczecin:
https://www.ums.gov.pl/ObszaryMorskie/2017/mapa_09102017_s.png
Świnoujście:
https://www.ums.gov.pl/Zawiadomienia/ogloszenie_19042018_pmsw_mapa.png
Ot, taka ciekawostka. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
2a7cc9c6-c17b-4db3-b75e-6f1ab7f597c4
c1db0ee3-bf2d-4cc7-864a-60d8940c3980
07dd1aad-6d8f-45d6-82ca-433d1727b16f
NieDoMnieTak

@Polinik

Wg mnie jeśli znajdziesz się na obszarze objętym ochroną w myśl przedmiotowej ustawy to będziesz o tym wiedział, bo zarządzający portem / zarządzający obiektem portowym ma obowiązek kontrolować obszar jak w planie ochrony portu / planie obiektu portowego. Po raz kolejny powtarzam, wg mnie art. 41 rozpatrujemy w kontekście całego aktu, jak i szczególnie w kontekście rozdziału 8 przedmiotowej ustawy oraz biorąc pod uwagę rozporządzenie w sprawie metod i środków ochrony przewozu broni oraz rozporządzenie w sprawie metod i środków kontroli w zakresie ochrony żeglugi i portów morskich. Plan ochrony portu jak i plan ochrony obiektu portowego podlegają ochronie przed nieuprawnionym dostępem lub ujawnieniem. Zarządzający portem / obiektem portowym ma obowiązek zapewnić ochronę tychże jak w wymienionych dokumentach. Tą ochronę zapewnia się sposobami jak w ustawie / rozporządzeniu o metodach kontroli. Ergo, moim zdaniem, jeśli zarządzający portem / obiektem portowym, nie wprowadził środków kontroli, to uznano, że takiej potrzeby nie ma i obowiązują zasady ogólne (przebywanie jest uprawnione w rozumieniu tej ustawy). Moim zdaniem ciężar jest tu zrzucony na zarządzającego portem / obiektem portowym. Zobacz, że: dostęp do statku, obiektu portowego oraz portu mają osoby i pojazdy posiadające ważną przepustkę - jako zasada generalna, wyjątki:

Wymóg, o którym mowa w ust. 1, nie dotyczy:

1)

pasażerów posiadających ważne dokumenty podróży oraz dokumenty tożsamości, wraz z wizami, o ile są wymagane;

2)

członków załóg oraz marynarzy mustrujących lub zmustrowanych ze statku, posiadających dokumenty tożsamości, pod warunkiem wpisania ich na listę załogi statku cumującego przy obiekcie portowym lub w porcie;

3)

inspektorów bandery i portu;

3a) 3

pracowników urzędów morskich, zgodnie z właściwością terytorialną danego urzędu, wykonujących obowiązki służbowe wynikające z realizacji zadań organu ochrony portu;

3b) 4

członków zespołu, o którym mowa w art. 30 ust. 1 pkt 2 ustawy;

3c) 5

członków i ekspertów Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich;

4)

inspektorów rybołówstwa morskiego;

  1. 6

pracowników granicznych inspektoratów weterynarii, pracowników Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa przeprowadzających graniczne kontrole fitosanitarne oraz inspektorów sanitarnych, a także pracowników innych organów wskazanych przez właściwego dyrektora urzędu morskiego upoważnionych do kontroli statków, obiektów portowych i portu;

6)

osób biorących udział w akcji ratowniczej;

  1. 7

żołnierzy Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej i armii sojuszniczych, żołnierzy oraz funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Policji, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej, Służby Ochrony Państwa oraz Służby Celno-Skarbowej podczas wykonywania czynności służbowych;

8

pojazdów i jednostek pływających kierowanych przez osoby wymienione w pkt 3-7;

9)

oznakowanych pojazdów stanowiących stałe wyposażenie obiektu portowego lub portu.


Zasadniczo jako "cywil" musisz mocno się postarać, żeby znaleźć się na terenie objętym ochroną.


Ja przepraszam, ale więcej już na ten temat nie będę tracił czasu, bo materialnie mnie nie dotyczy. Co miałem do powiedzenia, to powiedziałem. Jedyny feedback jaki dam, to po odpowiedzi od Dyrektora UM w Gdyni.

NieDoMnieTak

@Polinik Mam odpowiedź z DUMGDY - wyszło, że moja wykładnia była całkiem OK;)

f231a4a8-741f-4200-bbda-1d90bd5bccce
Polinik

@NieDoMnieTak


To fpytę. Szkoda tylko, że tych wytycznych nie wystawiają publicznie tylko trzeba się pytać.


A jak im się odwidzi, zmienią się wytyczne i postanowią rozszerzyć obszar kontroli np na obszary ogólnodostępnych terenów z infrastrukturą krytyczną -- tam byłoby zasadne ograniczyć dostęp uzbrojonym ludziom z ładunkami wybuchowymi -- to mam nadzieję, że dadzą jakąś aktualizację.


Np. picrel -- tam przebiegają rurociągi z naftoportu do bazy paliw a równocześnie dostęp jest swobodny, aczkolwiek uzbrojone patrole się kręcą i podjeżdżają jak ktoś się tam za długo i podejrzanie się kręci -- to podjeżdżają i sprawdzają.

1bf7ef50-d5a3-4f70-801a-421b96b03817

Zaloguj się aby komentować