Zaloguj się aby komentować
AndzelaBomba
- 365wpisy
- 1038komentarzy
Zaloguj się aby komentować
Noc w Monarch - [POLA DWURNIK Z BERLINA]
Jestem niedopieszczona, niedoedukowana, niewypromowana i niespokojna i nie ma sensu udawać, że jest inaczej, wracać do domu, zamykać czerwonych butów w szafce i walić głową w komputer. Należy wreszcie ucieszyć się berlińską nocą i z pokorą przyjąć jej gorącą cielesność.
Jest początek lata 2010 roku, czerwiec, wczesny, radosny upał. Siedzę w pracowni i nie mam ochoty wychodzić, ale trójka znajomych od godziny uparcie dobija się do mojego telefonu. No, chodź. Chodź z nami w czarną, dziką noc. Tak ich lubię, ich bezwstydne spojrzenia, surrealistyczne poczucie humoru, błyszczące czubki nosów. Dzwonią i dzwonią, gdzie będziesz tam siedziała w swojej złotej pracowni, zejdź z tronu w mrok, do tłumu, bliżej ciała.
Mają rację, zaczynam myśleć i po chwili wsiadam w U1, które furkocząc i sapiąc niechętnie przewozi mnie z pachnącego Rolexem Charlottenburga do ociekającej moczem stacji Kottbusser Tor. W samo knajpiane centrum Kreuzbergu. Joasia, Roman i Tomek stoją pod sklepem Kaiser's i kręcą się niecierpliwie, gotowi odpalić bombę. Żadnych złudzeń, emaliowych obrazków, miętowej gumy do żucia i cukrzonego soczku. Ma być ostro; papierosy, wódka, pot, krew i szałowy taniec do rana w jednym z obskurnych klubików na ostatnim piętrze przy wiadukcie metra.
Wiecie, trochę jestem nieprzygotowana, nie zjadłam kebabu, nie zrobiłam sobie makijażu, buty mam niewygodne i przesadnie strojne, zapomniałam kurtki. No co ty? Moim kompanom w to graj - poliamoryczna cholerna ich wspólnota - podają mi otwartą butelkę wina (w Berlinie można spożywać alkohol w przestrzeni publicznej) i cmokają na moje czerwone szpilki, które służą do siedzenia na krześle, i nie można w nich po prostu sobie odejść. Nie ma co, nie ucieknę, grzecznie podaję dziubek butelce, a potem Joasi, która kładzie na nim lepki błyszczyk, dobranockowo migoczący na ustach. Chłopaki kończą wino i wspinamy się po szkaradnej, szaro-burej klatce schodowej prosto w paszczę klubu Monarch. Spryciarze! Jest dopiero po dziesiątej, jeszcze nie płaci się za wjazd.
Za godzinę tę najohydniejszą klatkę schodową Berlina po brzegi wypełni kolejka złaknionych imprezy za dwa euro. Część z nich zrezygnuje i spróbuje sił w kolejce do bliźniaczej Palomy, w drugim skrzydle budynku. Wszyscy się nie dostaną, bo miejsca w obu klubach jest tylko na sto osób. Na razie w Monarch kilka grupek sączy drinki i wciąga papierosy. Palą wszyscy, od drzwi dym uderza nas w oczy jak piasek. Porozstawiane po kątach stalowe popielniczki świecą jak kły groźnych zwierząt. Głęboko wciągam powietrze. Spod nikotyny przebija zapach wczorajszej imprezy, która skończyła się kilka godzin temu. Wnętrze przewietrzono bryzą znad zakorkowanego ronda, które widać za oknem. Tak, jest już po mnie.
Jestem niedopieszczona, niedoedukowana, niewypromowana i niespokojna i nie ma sensu udawać, że jest inaczej, wracać do domu, zamykać czerwonych butów w szafce i walić głową w komputer. Należy wreszcie ucieszyć się berlińską nocą i z pokorą przyjąć jej gorącą cielesność. Zblazowany didżej z pokerową miną puszcza Dawida Bowie'ego, Roman stawia tequilę, Tomek zdejmuje bluzę. Ma na sobie podkoszulkę w granatowe paski, na której widok razem z Joasią lekko omdlewamy (już jestem trochę wstawiona). Roman na wszelki wypadek też zdejmuje, co ma na sobie, a pod spodem nie ma nic. Jestem więc w najseksowniejszym towarzystwie w stolicy. Ruszamy w taniec (w Monarch nie ma parkietu, tańczy się, gdzie się stoi), didżej udaje, że nie widzi, ale zaraz nastawia stary rock and roll i obraca winylową płytę jak ciasto na pizzę. Ma dobrą intuicję, to czwórka Polaków rozkręca mu imprezę, za chwilę nastawi Izabelę Trojanowską. Skąd on to wziął?
Ale nie dopchamy się już do niego, wokół urósł tłum, szyby zaszły parą, dym stanął w powietrzu jak weselna dekoracja z szarej waty. Odrzucam w kąt szpilki, porywa mnie czarnoskóry wysoki chłopak w białych spodniach, coś mówi, że jest z Tanzanii, ale nic nie słyszę, prawie uderza głową w dyskotekową kulę. Teraz rumiana dziewczyna z równą jak od linijki grzywką obraca się dookoła mnie jak bączek.
I znów Joasia, Tomek, Roman, niczym trójgłowy smok-ladaco, wiją się wokół lubieżnie. I jak to jest, że w berlińskich barach nigdy nie czeka się na swoją kolejkę, nie trzeba kusić zwitkiem banknotów i roztrącać innych łokciami, barman od razu do ciebie podchodzi? Mniejsza o to, jeśli kochasz Kraftwerk i Bowie'ego, szalej w mroku na Kreuzbergu, bo nie zapamiętasz samotnych godzin przed komputerem ani pancernej witryny na Charlottenburgu, za to żar rozkołysanej nocy zostanie ci w sercu jak oblana miodem gruszka; lepka i niesamowita, soczysta i krucha. O, już jej nie ma.
#pasta #heheszki #logikarozowychpaskow #gazetawyborcza
Większość zdań aż się prosi żeby wpisać do jakiegoś generatora obrazów AI
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Jako, że jest jeszcze rano, to pewnie niektórzy jedzą teraz #sniadanie . A jak prawdziwe śniadanie, to tylko w #berlin
Pola Dwurnik - Śniadanie na Oranienstrasse, czyli czemu Pola wybiera Berlin.
Z Warszawy do Berlina przeprowadziłam się z kilkudziesięciu różnych powodów i każdemu z nich poświęcę jeden felieton. Od którego zacznę? Wiadomo. Ab ovo - od śniadania.
Bez niego nie umiem funkcjonować i nie mogłabym żyć w miejscu, w którym po przetańczonej lub przepracowanej nocy i przebudzeniu się w południe nigdzie nie można już zjeść śniadania. W stolicy Niemiec serwowanie tego posiłku w drugiej połowie dnia jest standardem, a w Bateau Ivre śniadanie podawane jest do godziny siedemnastej. Stricte berlińska, niedbale chybocząca się pod papierowymi lampionami knajpa o obdrapanych, jasnozielonych ścianach znajduje się w klubowo-barowym zagłębiu północnego Kreuzbergu - na rogu Heinrichplatz i kultowej Oranienstrasse, po której w 1987 roku chodziły anioły w "Niebie nad Berlinem" Wima Wendersa. Do Bateau nie wolno przynosić laptopów i nie działa wi-fi, ale pomimo tego prawie nigdy nie można znaleźć wolnego stolika.
Tak też było w duszne, majowe południe 2010 roku, gdy trafiłam tu zataczając się niczym rower bez koła, prosto z łóżka kolegi, który tej nocy okazał się moim kochankiem. Albo pseudokochankiem, bo miłość po dwóch butelkach wina jest raczej przedłużeniem alkoholowej euforii; mechanicznym, bezmyślnym i beznadziejnym. Oboje o tym wiedzieliśmy i czuliśmy się fatalnie, szarzy na twarzach i utykający na słabszą nogę.
Dochodziła pierwsza po południu. Zaczerwienionymi oczami próbowaliśmy wyświetlić sobie wolne miejsce, aż wreszcie padliśmy obok pary młodych Duńczyków, którzy uprzejmie oddali nam połowę solidnego, drewnianego stołu. Chwyciłam się jego krawędzi, żeby poczuć masywność drewna i urealnić własną obecność - stary trik zalecany przy napadach paniki. Przed Duńczykami dumnie prężyła się ogromna deska serów i pomyślałam, że dobre śniadanie odwróci nurt złych wydarzeń. Od śniadania zacznie się nowy, lepszy dzień. Będzie to musli z owocami i jogurtem, a towarzyszyć mu będzie prawdziwe, włoskie latte machiatto z gęstą, zwartą pianą. Mój pseudokochanek zamówił piwo (mnie na klin zabrakło śmiałości) oraz talerz wędlin (później powie, że przecież jest wegetarianinem i nie rozumie, dlaczego wcina mięso, gdy jest pijany lub ma kaca).
Wiedzieliśmy, co robimy. Wkrótce w czeluść naszego poimprezowego rozstroju wjechał lunapark - ogromny talerz kolorowych owoców, śmiejących się do nas szeroko znad białego jak śnieg jogurtu i chrupkiego musli oraz wesoło kręcąca się na nóżce okrągła taca zachwalająca błyszczące, różowe wędliny pachnące ziołami. Od razu zabłysły nam oczy i zapomnieliśmy o przeszłości, jak przystało na wprawnych członków konsumpcyjno-klubowej wspólnoty. Ananas, kiwi, winogrona, jabłka, granat, orzechy, szynka parmeńska, salami i płatki kukurydziane szczelnie wypełniały wszystkie opustoszałe w nas miejsca, niczym słodkie cukierki buzie zapłakanych dzieci. Łapczywie połykaliśmy dary śniadania i nie zauważyliśmy momentu, kiedy nieprzyzwoicie trzeźwa duńska para opuściła nasz stolik. Pozostawiła siedem lekko tylko nadkrojonych francuskich serów, jak siedem nie całkiem popełnionych grzechów. Spojrzeliśmy po sobie i bez cienia wątpliwości sięgnęliśmy po nie swoje dobra, podobnie jak noc wcześniej zgodnie wpadliśmy sobie w ramiona.
More is more, do złupionych serów zamówiliśmy wino i sałatę oraz kolejną kawę. W milczeniu i bezczasie pozwalaliśmy smakom panować po horyzont i dopiero kiedy poczuliśmy nagłą, obezwładniającą senność, zorientowaliśmy się, że minęło sześć godzin. Czym prędzej zapłaciliśmy i uciekliśmy do domu. Przez cały ten czas nikt nas nie pośpieszał, nie przynosił rachunku, nie proponował lanczu ani kolacji i nie pytał, czy mamy rezerwację na wieczór. W Berlinie długo się tańczy i długo się śpi, a po długiej nocy je się długie śniadanie.
#heheszki #logikarozowychpaskow
@AndzelaBomba opiniotwórcza gazeta, taa... Xd
Zaloguj się aby komentować
@AndzelaBomba - dobrze, że nie majonez
@koszotorobur który? XD
@moll Wstydź się - podżegać do wojny religijnej ?!
Ja rozwiązałem odwieczny problem rodzynek w serniku zastępując je.. pokrojonymi brzoskwiniami. W efekcie wszyscy mnie nienawidzą xD
Żartuje, wszystkim smakuje.
@Trawienny Właśnie jem taki z brzoskwiniami od wczoraj i jest bardzo dobry.
@Trawienny słabe, owoce oprócz truskawek nie pasują zbytnio do ciast. Mam wrażenie, że często je psują.
Komentarz usunięty
Zaloguj się aby komentować
#scam #oszustwo
@AndzelaBomba Wesołych!
@AndzelaBomba Nie brałbym, gdzieś jest haczyk
@vredo kto nie ryzykuje szampana nie pije
@cebulaZrosolu Do kogo ty tak? Przeca byłech w żapce.
@AndzelaBomba co za idiota. Przecież może zostawić ten majątek komukolwiek. Po śmierci i tak będzie mu wszystko jedno.
@MostlyRenegade xD
Zaloguj się aby komentować
Tytuł: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
Autor: Stieg Larsson
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Czarna Owca
ISBN: 9788375540598
Liczba stron: 640
Ocena: 5/10
Po przegranym procesie o zniesławienie kariera dziennikarska Mikaela Blomkvista staje pod znakiem zapytania. W tym krytycznym momencie do Blomkvista zwraca się z nietypowym zleceniem Henrik Vanger, emerytowany prezes niegdyś świetnie prosperującego koncernu. Vanger chce, by pod przykrywką pisania historii rodzinnej firmy, dziennikarz zajął się rozwiązaniem zagadki zaginięcia i prawdopodobnie morderstwa nastoletniej Harriet, które miało miejsce w latach 60. Nie mając wielu alternatyw, Blomkvist rozpoczyna amatorskie śledztwo, w którym pomaga mu aspołeczna hakerka Lisbeth Salander.
Trylogię Millennium po raz pierwszy przeczytałam w gimnazjum i byłam wtedy pod sporym wrażeniem. Od jakiegoś czasu planowałam ponowną lekturę. Myślałam, że ocena, jaką wystawię pierwszemu tomowi będzie wyższa, ale teraz daję mu 5,5/10. Mężczyźni to średniaczek, co to przyjemnie przeczytać w wolnej chwili bez kontemplacji walorów literackich, ale żadna wybitna czy rewolucjonizująca gatunek pozycja i trochę dziwi mnie, czemu ze wszystkich skandynawskich kryminałów akurat ten zyskał największą sławę.
Najsłabszą stroną powieści jest moim zdaniem jej konstrukcja fabularna. Pierwsza połowa książki to zasadniczo powieść obyczajowa z zalążkowym wątkiem kryminalnym. W drugiej części akcja przyspiesza, ale i tak dostajemy co i rusz nic nie wnoszące wstawki w rodzaju jaki napis na koszulce miała Lisbeth czy jakie kanapki zrobił sobie Mikael. Nie mam nic przeciwko opisywaniu życia codziennego bohaterów, ale znaj proporcjum. Rozwiązanie intrygi kryminalnej zrobione trochę na odwal, bohaterowie dostają parę razy olśnienia i cyk, zagadka wyjaśniona, pora na CSa.
Bohaterowie są w miarę dobrze opisani i likeable, chociaż pod koniec powieści zaczyna się ewolucja Lisbeth w Mary Sue, która w pełni dokona się w następnych tomach.
Plus za tłumaczenie, pani Walczak-Larsson (nie, nie jest krewną autora) zdecydowała się wyjaśnić w przypisach wszystkie potencjalnie nieznane polskiemu czytelnikowi nazwy własne i pojęcia.
Jak już wyżej wspomniałam, planowałam powrót do całej trylogii, ale chyba na razie sobie daruję, bo mam w kolejce mnóstwo potencjalnie ciekawszych lektur.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter
czytałem już jakiś czas temu i nawet mi się podobało, chociaż chyba bym nie wrócił do tej lektury.
@AndzelaBomba mi się cała seria podobała, ale mało tego typu książek czytam i to może być powodem xd
@AndzelaBomba mam podobne zdanie, czytałam w tym roku po raz pierwszy i połączenie czystego intencjami jak łzy dziewcy dziennikarza z Lisbet - geniuszem it rozwiązującą wszystkie problemy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki było zwyczajnie niestrawne
@ciszej te czyste serduszko Blomkvista było wyjątkowo elastyczne
Zaloguj się aby komentować
Zaloguj się aby komentować
@AndzelaBomba albo kiedy gra proponuje murzyna jako defaultową
@AndzelaBomba Tymczasem moja troll postać w DkS1 xD. Postanowiłem grać murzynem ponieważ edytor postaci w tej grze nie pozwala stworzyć ładnej osoby a zresztą potem i tak przykrywa się ją zbroją typu big daddy i nie widać nawet koloru skóry. No i plus bo kilku invaderów odpuściło atak po zobaczeniu mojej postaci xDDDD
Jak chcesz dobrego wojownika to wybieraj murzyna
@Rokenrolla ta jasne. Jak dostanie obrażenia przewraca się i umiera bo nie może oddychać.
@Inkill dlatego potki sie magazynuje na sell a nie zazywa
Zaloguj się aby komentować
Tytuł: Fuck America
Autor: Edgar Hilsenrath
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 9788308064566
Liczba stron: 300
Ocena: 5/10
Nowy Jork, lata 50. Jakob Bronsky, ocalały z Holokaustu żydowski imigrant z Niemiec, ledwie wiąże koniec z końcem. Dnie upływają mu na uganianiu się za dorywczymi pracami i fantazjowaniu o niedostępnych kobietach, noce zaś spędza w kawiarni będącej miejscem spotkań zubożałych europejskich Żydów. Przebywając wśród swoich, Jakob usiłuje napisać autobiografię, której sukces pozwoliłby mu wyrwać się z biedy.
Not great, not terrible. Powieść w stylu Bukowskiego, powinna przypaść do gustu fanom tego pisarza. Dla innych będzie to pozycja z rodzaju przeczytać i zapomnieć, bo ani fabuła nie jest zbyt wciągająca, ani refleksje na temat ułudy amerykańskiego snu szczególnie oryginalne.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter
Zaloguj się aby komentować
Tytuł: Hyperion
Autor: Dan Simmons
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Mag
ISBN: 9788374805575
Liczba stron: 518
Ocena: 6/10
Odległa przyszłość. Ludzkości udało się dokonać kosmicznej ekspansji i skolonizować liczne planety, które zostały połączone w Sieć i objęte władzą Hegemonii. Ludzie mają we Wszechświecie dwóch groźnych wrogów – tajemniczą rasę Intruzów oraz Chyżwara*, zabójczą istotę pojawiającą się na planecie Hyperion. W przededniu wielkiej kosmicznej wojny siedem osób wyrusza z pielgrzymką na Hyperiona, aby powstrzymać Chyżwara przed unicestwieniem ludzkości.
Kolejny wysoko ceniony klasyk SF, co do którego mam mieszane uczucia. Największymi zaletami powieści są oczywiście ciekawie wykreowany świat przedstawiony oraz niespotykana w tym gatunku szkatułkowa narracja, nawiązująca do Opowieści kanterberyjskich. Natomiast opowieści Pielgrzymów były w mojej opinii nierówne. Najlepsze były historie Księdza i Uczonego, całkiem niezła była też matrixowa opowieść Detektyw, zaś reszta relacji przeciętna. Ciężko mi było przez to bardziej zainteresować się powieścią, ledwie czyjaś historia mnie wciągnęła, to następował jej koniec i dalsze kilkanaście-kilkadziesiąt stron okazywało się tak nudne, że patrzyłam tylko, ile stron zostało mi jeszcze do końca. Wciągnięcia się w powieść nie ułatwiała mi także „strona techniczna” – czytelnik od razu zostaje zasypany nazwami wynalazków ludzi przyszłości, których dokładne działanie zostaje opisane znacznie później (a w niektórych przypadkach wcale). No i minus za urwanie powieści w najciekawszym momencie.
Hyperion nie jest łatwą powieścią i typowym page-turnerem, który można przeczytać z doskoku. Myślę, że z tą powieścią jest jak z Diuną – klasyk SF, który warto przeczytać, ale który nie każdemu przypadnie w 100% do gustu.
*Dzierzba w nowszym tłumaczeniu.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter
Dla mnie cala seria była mega ale ja nie jestem miarodajny bo w życiu przeczytałem mało książek :p niemniej dwie pierwsze arcydzieło, 3 i 4 już trochę z dupy, czytałem bo byłem ciekawy jak się skończy. I tutaj najważniejsze, nie zawiodłem się. Zakończenie było dobre i komplementarne ze wszystkimi częściami.
Pierwsza była spoko, druga mnie zmęczyła w 30% i nie dokończyłem
@AndzelaBomba bierz się za drugą część, chyba najlepsza z czworoksiągu. Nie kończy to historii, bo część 3 i 4 dzieją się chyba 300lat po końcu drugiej części i moim osobistym zdaniem jest kapkę gorzej niż w przypadku 1 i 2 części, szczególnie Triumf Endymiona był zdecydowanie zbyt długi, przeciągnięty na takim samym schemacie jak w części trzeciej(kto czytał ten wie, nie będę spoilował
Zaloguj się aby komentować
Mandaryna i Piasek
@AndzelaBomba też słycham
The rasmus i kazik
Zaloguj się aby komentować
Zaloguj się aby komentować
do łezki łezka
informacja niebieska
co prawdziwe w kolorze krwi i brzytew
Zaloguj się aby komentować
@AndzelaBomba widzę, że memy z Czaskoskim jeżdżącym zbiorkomem będą przeruchiwane na wylot co wybory
@the_good_the_bad_the_ugly To źle? Trzeba edukować kolejne pokolenia wchodzące na rynek trzody wyborczej. Niczego bardziej politycy nie nienawidzą, niż przypominania im historii i ich starych, oklepanych sztuczek.
@Opornik wychodzę z założenia, że dawanie wiary czemukolwiek co robią politycy, szczególnie w roku wyborczym, jest przejawem co najmniej braku rozsądku. Nie potrzeba do tego memów.
Zaloguj się aby komentować
A mnie wkurzali nowi z butami na klatce ...
Myślę, że można zacząć od wyłączenia grzania xD
Z rodzynkami czy bez?
@Mor ogranicza cie tylko twoja wyobraźnia, czy sąsiad będzie mial rodzynki czy nie ...oraz czy to faktycznie będą rodzynki xD
On nawet prądu nie kradnie. Kabel ciągnie z chałupy. Może to sąsiadka... może to forma zaproszenia na kawę.
Zaloguj się aby komentować
Akurat lewactwo popiera bobry
ale fajny, pewnie nie gryzie
Co ma lewactwo do tego, że koncerny spożywcze nie pozwolą na to żeby te pierożki nie zawierały glifosatu którym rolnik wysusza pszenicę przed zbiorem?
@StepujacyBudowlaniec odpowiadasz na szmieszkowego mema
@StepujacyBudowlaniec FejsFak, tak się nie robi. Po co desykować pszenicę glifosatem, jeśli słońce ususzy ją bez problemu, bez dodatkowych zabiegów i za darmo?
Zaloguj się aby komentować
#byloaledobre
Zaloguj się aby komentować
@AndzelaBomba trututututuu KAPITAN DUPA
@UmytaPacha ryczączym pedalstwem zagrażającym heteroseksualiści kosmitów!
Zaloguj się aby komentować
Lepsza reakcja jest, gdy przy rozliczeniu zauważy się, że ofertowana cena ustawowo jest ceną brutto
Zaloguj się aby komentować