#tikutak #zegarki #ciekawostki #zainteresowania #hobby #gruparatowaniapoziomu
No i tak to.
W poprzednich wpisach prześledziliśmy losy 1. Moskiewskiej Fabryki zegarków im. Kirowa od jej powstania, aż do – mniej więcej – końca lat 50-tych.
Był to czas współzawodnictwa bloku komunistycznego i kapitalistycznego, a ściślej – USA i ZSRR oraz ich satelitów, o prymat w świecie. Aleksander Suworow w „Akwarium” pisał, że gdziekolwiek i w jakiejkolwiek dziedzinie była szansa na to, aby Związek Radziecki udowodnił swój sukces, tam znajdował się sposób, sztab ludzi oraz środki finansowe, aby to wypracować, a w ten sposób dowieść wyższości komunizmu. Technologia, produkcja, przemysł, wydobycie, gospodarka, sport – wszystko było polem do rywalizacji. Nie mogę przypomnieć sobie, o które zawody sportowe chodziło, ale rzecz dotyczyła skosu o tyczce, chyba tej sytuacji ze słynnym „gestem Kozakiewicza” na Igrzyskach Olimpijskich w 1980 roku: podczas skoków Rosjanina otwierano wierzeje stadionu, aby powstały przeciąg wywoływał wznoszący prąd powietrza, i choćby w ten minimalny sposób poprawiał jego osiągnięcia. Takie to były czasy. O prymat walczono na każdym polu, a właśnie dochodziło jeszcze jedno miejsce współzawodnictwa: Kosmos.
Ten czas był czasem strachu, i może pod jego presją tak usilnie walczono, i również dlatego tak mocno odcisnął się w kulturze i samym człowieku. Niby II Wojna Światowa skończyła się kilkanaście lat wstecz, niby Zachód udzielił Wschodowi pomocy lend – lease, ale o przyjaźni nie mogło być mowy. Było za to ciągłe szachowanie, rozmieszczanie sił i wpływów dwóch mocarstw w całym świecie. Tak naprawdę, po wojnie nie ustawały wysiłki o zdobycie przewagi militarnej. Pracowano nad pociskami, rakietami, bombą atomową, nad sposobami przenoszenia broni i zniszczeniem uzbrojenia przeciwnika. Na różne sposoby próbowano przekonać światową opinię publiczną o tym, że jedna strona wyprzedza drugą, że trzyma w szachu przeciwnika, będącego na drugim końcu świata. W naszej opowieści doszliśmy do ery wyścigów między USA i ZSRR, kto pierwszy wystrzeli w kosmos urządzenie, a potem – człowieka. Ery Jurija Gagarina, pierwszego człowieka, który dokonał lotu orbitalnego.
Tutaj ciekawostka: Gagarin zabrał ze sobą na orbitę....lalkę swojej córki. To nie żart. Pewnie był to jakiś talizman na szczęście, który miał mu dodawać otuchy, ale jednocześnie był to prosty wskaźnik momentu, w którym przestaje działać ziemska grawitacja i przedmioty zaczynają swobodnie fruwać. Stało się tradycją, że kolejne loty załogowe również zabierały ze sobą maskotki. Aż do czasów dzisiejszych, chyba każda z ekip miała swojego ulubieńca, który leciał z nią. Chciałbym tu podkreślić, jak bardzo ówczesny świat żył wyścigiem kosmicznym i możliwością lotu poza Ziemię. Niesłychanie mocno odbiło się to w kulturze i psychice ludzi, również dzięki ogromnej propagandzie, jaka towarzyszyła całemu przedsięwzięciu przed i po. Wyobrażano sobie podróże międzygwiezdne, bazy na innych planetach, chłopcy chcieli być astronautami, wszyscy znali nazwiska pilotów i ekscytowali się szczegółami ich poczynań. Gagarin po powrocie na Ziemię został wysłany w 2-letnią propagandową podróż zagraniczną, w czasie której odwiedził 30 państw. Był żywą legendą, #chad, synem rzemieślnika i dojarki krów, który rzucił szkołę po ukończeniu 6 klas, żeby w fabryce pracować i uczyć się zawodu odlewnika. Ukończył Szkołę Techniczną (w późniejszym czasie również studiował), został pilotem wojskowym, potem jedną z 20 osób przygotowujących się do lotu orbitalnego. Widzę tu ogromne podobieństwo do życiorysu Walentyny Tiereszkowej, ale o niej i o „Czajce” napiszę gdzie indziej. Misja Wostok-1 była ówczesnym rekordem wysokości, długości lotu i masy wyniesionej poza Ziemię. Pamiętam to jeszcze z lat 80-tych, czyli dwadzieścia lat po Gagarinie. Pamiętacie, co było 20 lat temu? To wcale nieodległa przeszłość (no dobra, dla jakiejś części czytelników.....;))
Krótko: po locie pierwszego człowieka na orbitę okołoziemską, ludzie oszaleli na tym punkcie. Już wcześniej zachwycano się przestrzenią, a nazwy związane z kosmosem i ciałami niebieskimi przyklejano wszędzie, jak leci (nawet były papierosy „Kosmos”). 1. Moskiewska Fabryka Zegarków im. Kirowa była jedynym dostawcą urządzeń zegarowych dla przemysłu kosmicznego w ZSRR (wydaje mi się, że później 2. Moskiewska również dokładała swoją cegiełkę do zewnętrznych mechanizmów zegarowych rakiety, czy też urządzeń startowych – rzecz do sprawdzenia), zapisała się też jako producent pierwszych zegarków w Kosmosie. Gagarin (później również Tiereszkowa) miał podczas lotu zegarek „Szturmańskie” właśnie stamtąd pochodzący (poniżej zdjęcia 1 i 2 tego modelu, znalezione w necie). „Striełę” z 1. Moskiewskiej miał na ręku Leonow w 1965 r., pierwszy człowiek, który lecąc statkiem Wostok – 2 wykonał spacer kosmiczny. I chronograf „Poljota” towarzyszył pierwszemu (oficjalnie) człowiekowi, który poniósł śmierć podczas lotu kosmicznego (Władimir Komarow w 1967 r.). A na samym początku, jeszcze przed Gagarinem, była bezzałogowa misja Korabl – Sputnik 4, w którym na próbę poleciała m.in. „Pabieda” na ręku manekina, nazywanego Iwanem Iwanowiczem. W wyniku tego w 1961 r. fabryka przyjęła nazwę „Poljot” („Lot”), i tą nazwą zastąpiono wszystkie – poza eksportowymi i wojskowymi - produkowane wcześniej tam marki (Kirowskie, Orbita, Strieła, Kosmos, Sputnik, Stoliczne, Wympieł, Moskwa, Pabieda, Sygnał, Rodina, Majak...). A dalej to już z górki.
Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, produkowano na dawnych amerykańskich maszynach, w oparciu o personel wykwalifikowany przez inżynierów francuskich oraz – przypuszczalnie – na francuskiej lub szwajcarskiej myśli technicznej (chodzi mi o mechanizm). Pod względem konstrukcyjnym, zegarki odpowiadały średnim i wyższym półkom zegarków zachodnich. Po zastosowaniu urządzeń antywstrząsowych, zabezpieczających osie, niczym nie odstawały od czasomierzy najlepszych firm amerykańskich, niemieckich, szwajcarskich i francuskich. Miejscami proponowały rozwiązania lepsze, niż ich kapitalistyczne odpowiedniki (np. grubość złocenia 20 mikronów, czy łożyskowanie kamieniami najtańszych mechanizmów kwarcowych). Pochodzące z początków produkcji Poljoty do dziś są w użyciu, a na rynku wtórnym trafiają się dobrze zachowane perełki, choćby te oznaczone na tarczy „klasa 1”. Jest to gwarancja sprawdzonej podwyższonej dokładności chodu, a jej odpowiednik np. u Szwajcarów był powodem dumy producenta, odpowiedniego certyfikatu, synonimem precyzji i luksusu.
Tutaj znowu ciekawostka, wołam @Donpedro841 : w Polsce działały od 1953 r. Zakłady Mechaniczno - Precyzyjne w Błoniu (przemysł wojskowy), po 3 latach zadecydowano o podjęciu w nich produkcji zegarków, aby po kolejnych 3 latach wypuścić pierwszą ich partię. I na czym oparto cały proces? A na „Kirowskim” z 1. Moskiewskiej, czyli na pierwowzorze „Poljota”. W latach 60-tych na zasadzie montowni składano pod Warszawą mechanizmy z gotowych części radzieckich, we własnym zakresie produkując tarcze, koperty i wskazówki. Potem powstawały części z półproduktów, ale mechanizmów w całości zrobionych „na miejscu” wypuszczono raptem 1000 szt. Tak więc polskie Błonia, Blonexy, Bałtyki, Alfy, Jantary, Warsy i Kuranty w większości miały mechanizm identyczny z Kirowskim i wczesnym Poljotem, i to opisany cyrylicą (rysunek i 3 zdjęcie). Polscy inżynierowie dokonywali cudów, aby udowodnić, że jesteśmy w stanie produkować wszystkie potrzebne komponenty we własnym zakresie, niestety, takich działań odgórnie ZAKAZANO. Po co robić konkurencję Związkowi Radzieckiemu? No właśnie. Zakłady funkcjonowały do 1969 r. i – o ile się orientuję, ale nie mam na ten temat szczególnej wiedzy – wykonywały również tzw. produkcję specjalną. Nie chodzi mi o zegarki dla pilotów, choć były i takie (Blonex Antymagnetyczny), ale o elementy o przeznaczeniu stricte militarnym. Później fabrykę, podkreślmy to: decyzją polityczną, nie tyle zlikwidowano, co przebranżowiono na fabrykę drukarek.
Tymczasem w ZSRR był zbyt na części i gotowe produkty, eksportowane w milionowych ilościach do 63 państw. Czasem czyniono to pod własnym znakiem handlowym, a czasem pod innymi, np. jako Sekonda (Wielka Brytania), Nairi (Armenia), Orex (Rumunia), Meister Anker (RFN), Exacta, Cornavin czy Corsar. Do likwidacji zakładu Poljota w 1992 r. produkowano kilka typów mechanizmów z ich rozwinięciami i udoskonaleniami. Pierwsze, bazujące jeszcze na konstrukcjach LIP-a i ich modyfikacje, potem 24xx wzorowane (jak sądzę) na ST-96 i ETA, kopie AS1475, „bocian” (znów podobieństwo do ETA i PUW), w końcu najpopularniejsze 26xx (wypisz, wymaluj Geneva Sport Watch i Enicar). Były zwykłe, pospolite czasomierze z naciągiem manualnym lub automatycznym, były mechanizmy z budzikiem, stop-sekundą, chronografy, „nurki”, okolicznościowe, były zegarki kwarcowe i cacka w złotych kopertach. O ile mi wiadomo, poza specjalistycznymi czasomierzami, zakład wykonywał wyłącznie zegarki męskie. Dużym odbiorcą była oczywiście armia, marynarka i lotnictwo, na ich potrzeby powstawały wyspecjalizowane konstrukcje do precyzyjnego pomiaru czasu, ale to już inna historia. Po upadku Związku Radzieckiego „Poljot” zbankrutował, jednak marka jest zarejestrowana i produkowana w kilku krajach.