Niedługo premiera filmu o SKOKach, największym przekręcie finansowym współczesnej Polski. Jakiś czas temu profil FB "Doniesienia z Putinowskiej Polski" wrzucił baaardzo szczegółowy opis tej afery, warto sobie przypomnieć, kto nami obecnie rządzi. Nie wiem, czy przez rozmiar tekstu uda się to wrzucić na raz, ale jakby co, to będę ciął.
#bekazpisu #jebacpis #skoki
Moi drodzy. Postanowiłem przybliżyć Wam okoliczności w jakich Partia w 2015 roku doszła do władzy, bo krew mnie zalewa jak sobie uświadamiam jak głęboko nowogrodzkie kłamstwa wgryzły nam się w świadomość. Z tej okazji przygotowałem dla Was tekst o jednej z owych okoliczności, czyli o aferze SKOK, która miała potężny wpływ na wybory prezydenckie wiosną 2015 roku, a milionom Polaków skutecznie zrobiła incepcję zbitki "Komorowski-WSI-SKOK". Pierwotnie chciałem Wam to opisać w jednym poście, ale tego się po prostu nie da zrobić, bo temat jest zbyt potężny. Dlatego niniejszym inicjuję tu mini-serię, którą będę publikował codziennie, od dziś do soboty. Zapraszam zatem na #SKOKPartiiDoWładzy - odcinek 1/4, czyli kto stworzył SKOK-i oraz czemu przez 20 lat nikt ich nie kontrolował.
Pamiętacie jak Bronisław Komorowski z pomocą oficerów wojskowych służb informacyjnych wyprowadził ze SKOK Wołomin kilkaset milionów złotych, powodując dalsze straty liczone już w miliardach? Ja też nie, bo to kłamstwo, wymyślone przez braci Karnowskich. Pamiętam za to doskonale, jak te pieniądze wyprowadził senator Partii Grzegorz Bierecki, w czym wydatnie pomagał mu Lech Kaczyński. Kłamstwo Karnowskich - pomijając ich wrodzoną skłonność do mijania się z prawdą - nie było tu żadnym przypadkiem, bowiem Bracia pracowali wtedy dla... Grzegorza Biereckiego. I nadal pracują. Ich kłamstwo miało ogromny wpływ na wynik wyborów prezydenckich w 2015 roku, czyli pośrednio pozwoliło nam doznać łaski bycia poddanymi Adriana i Partii. Ponieważ niedawno minęły siódma i ósma rocznica kluczowych wydarzeń tamtej afery, uprzejmie Wam ją tutaj przypomnę. Zaparzcie duży kubek melisy, bo sprawa jeży włosy na głowie.
Zacznijmy od początku. SKOK-i, czyli spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, to parabanki. Czyli takie instytucje finansowe, które działają praktycznie jak banki (można w nich założyć lokatę albo wziąć od nich pożyczkę), ale nie obejmuje ich prawo bankowe. Czyli nie są objęte nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego, jedyne kontrole są kontrolami wewnętrznymi, a klienci (spółdzielcy) nie mają żadnej gwarancji wypłacalności. Tak było do 2012 roku.
Ale najpierw się cofnijmy. Jest rok 1990. Pierwsze SKOK-i w wolnej Polsce zakłada Fundacja na Rzecz Polskich Związków Kredytowych (FPZK). W jej władzach zasiada Grzegorz Bierecki, jego brat Jarosław, zaprzyjaźniony prawnik Adam Jedliński, ich kolega Grzegorz Buczkowski oraz... Lech Kaczyński. Tak, ten. To właśnie Lech Kaczyński, cytując za Wikipedią, "stworzył zarys systemu SKOK". Pierwotnie prawo zezwalało na tworzenie Kas tylko w zakładach pracy i parafiach. Pod koniec 1992 roku funkcjonowało 13 kas z 14 tysiącami spółdzielców. I wtedy Grzegorz Bierecki uruchomił Krajową Spółdzielczą Kasę Oszczędnościowo-Kredytową, która miała zrzeszać wszystkie Kasy lokalne. Dla uniknięcia zamieszania będę ją dalej nazywał Kasą Krajową, Krajówką lub KK.
Przynależność lokalnych Kas do Kasy Krajowej była z początku dobrowolna. Ale już w 1995 roku przeszła ustawa, która zmieniła dobrowolność w przymus. Autorem ustawy był - uwaga - Adam Jedliński. Czyli członek zarządu FPZK. Zero konfliktu interesów, o co chodzi? Dowcip polega na tym, że ustawa teoretycznie gwarantowała, że udziałowcami KK mogą być tylko lokalne Kasy. Szybko jednak okazało się, że w prawie tym są sprytne luki (gdybyśmy tylko wiedzieli, kto je tam umieścił
), które umożliwiły de facto przejęcie KK przez FPZK. Podsumujmy, co by się nie pogubić. Założyciele Fundacji FPZK napisali ustawę, która nakazywała lokalnym Kasom zrzeszenie się w Kasie Krajowej, po czym ową Kasę Krajową przejęli do swojej Fundacji. Fundacja ma 75% udziałów w Kasie Krajowej, a jej członkowie są w zasadzie nieodwoływalni. Proste? Proste.
Szybko okazało się, że przejęta przez Fundację Kasa Krajowa, po prostu doi Kasy lokalne. A było co doić, bo w roku 2000, Kas (oddziałów i filii) było już 560, należało do nich prawie 400 tysięcy ludzi, a ich aktywa wynosiły 1,2 miliarda złotych. W 2007 roku - który jest w tej historii bardzo ważny - Kas było z kolei ponad 1600, członków 1,6 miliona, a aktywów 7,3 miliarda. Kasa Krajowa z palca nakładała na Kasy lokalne coraz większe obciążenia, przy okazji obrastając poplątaną siecią spółek, spółeczek, firm-widm i innych podmiotów, w których niezmiennie zatrudnieni byli ci sami ludzie. Wiecie, normalna sprawa, pewnie charytatywnie to robili, patrioci złoci. O tych mafijnych powiązaniach już w 2004 roku pisały Polityka i Gazeta Wyborcza. No ale zaraz przyszła Rewolucja IV RP.
W 2005 roku Partia zdobyła po raz pierwszy władzę. Prezydentem został Lech Kaczyński, czyli - przypomnijmy - jeden z założycieli SKOK-ów. Już w 2006 Partia przedstawiła projekt ustawy o SKOK-ach, który przygotowała... Kasa Krajowa. Czyli koledzy prezydenta napisali ustawę sami o sobie, a rządzący Polską z tylnego siedzenia brat prezydenta (który chwilę później zostal premierem) wepchnął ją do Sejmu. Projekt przewidywał danie Kasie Krajowej jeszcze większej swobody w zarządzaniu całym systemem jak własnym folwarkiem. Na przykład miał znieść konieczność istnienia więzi zawodowej między członkami Kas. Oraz umożliwić świadczenie usług jednych Kas innym Kasom, co oczywiście zmonopolizowałoby sieć pod kierownictwem kilku największych Kas, najbliżej związanych z Krajówką. Czyli z kolegami prezydenta, którzy napisali tę ustawę. Oprócz tego projekt przewidywał, że klientami Kas mogłyby zostać podmioty, które w ogóle nie są członkami SKOK. A jeszcze oprócz tego znacząco rozszerzał wachlarz ich usług z wystawianiem tytułów egzekucyjnych włącznie. Aha: i Kasa Krajowa miała mieć ułatwioną drogę do uzyskania licencji na prowadzenie banku, poprzez przekazanie środków z koniecznego do uzyskania takowej licencji funduszu stabilizacyjnego spod kurateli Kas lokalnych, do Kasy Krajowej, czyli do kolegów prezydenta. Aha: i jeszcze Kasy miały dostać możliwość sprzedawania wierzytelności swoich członków funduszom inwestycyjnym, co z pewnością nie tworzyło żadnego pola do nadużyć, wcale. Na mój prosty rozum, to ostatnie rozwiązanie de facto wyrzucałoby członków Kas poza system Kas, o czym zresztą pisała wtedy Polityka, ale ok. No i być może najważniejsze: ustawa wydłużała okres udzielania kredytów przez Kasy z 3 lat (normalne) lub 5 lat (na cele mieszkaniowe), do lat 30. To jest niezwykle ważne w kontekście ujawnionego lata później procederu dawania kredytów słupom.
Krótko mówiąc: koledzy Lecha Kaczyńskiego z Kasy Krajowej napisali sobie ustawę, która miała dać im niemal nieograniczoną kontrolę nad Kasami, a brat prezydenta Jarosław chciał ją wprowadzić w życie. Cebulą na torcie niech będzie fakt, że również w 2006 roku powstała Komisja Nadzoru Finansowego (integrując kilka wcześniejszych instytucji), która z mocy ustawy nie objęła swoim nadzorem SKOK-ów, bo obaj Kaczyńscy nie uznali tego za stosowne. Poprawkę PO o takie objęcie odrzuciła większość sejmowa koalicji Partia-LPR-Samoobrona. Czyli Prezes, brat prezydenta. Jeśli szukacie mitycznego Układu, to tutaj macie jeden.
Szczęśliwie, pisana w SKOK-ach ustawa o SKOK-ach nie zdążyła wejść w życie, bo jesienią 2007 roku Partia upadła i sobie swój głupi ryj rozwaliła. Ale prezydentem ciągle był Lech Kaczyński, jeden z założycieli SKOK-ów i wieloletni przyjaciel tercetu Bierecki-Bierecki-Jedliński, którzy ciągle niepodzielnie SKOK-ami rządzili. I stąd działy się cuda. Na przykład w kwietniu 2008, PO-PSL skierowały do prac sejmowych nowelizację ustawy z 1995 roku, obejmującą SKOK-i nadzorem KNF. W odpowiedzi Lech Kaczyński skierował do Sejmu swoją nowelizację, która była NIEMAL DOKŁADNIE IDENTYCZNA, jak ta pisana dwa lata wcześniej przez jego kolegów z Kasy Krajowej. Jedyną różnicą było, że Kaczyński również proponował objęcie SKOK-ów kontrolą KNF, ale w sposób bardzo ograniczony (powiedziałbym: wykastrowany), który zasadniczo sprowadzał się do tego, że KNF miała informować o nieprawidłowościach Kasę Krajową, a ta mogła, ale nie musiała, coś z tym zrobić. Warto dodać, że ustawa Kaczyńskiego nie tylko była praktycznie tą samą ustawą, którą jego koledzy ze SKOK-ów pisali dwa lata wcześniej, ale w jej opracowywanie w Kancelarii Prezydenta był zaangażowany... Adam Jedliński. Czyli kolega prezydenta ze SKOK-ów. Proste? Proste.
PO z jednej strony odrzuciła projekt prezydenta, ale z drugiej zrezygnowała na jakiś czas z prac nad swoim. Indolencja? Lenistwo? Być może. Choć prawdopodobnie znacznie większe znaczenie miał fakt, że proponowany w tamtej ustawie nadzór KNF i tak niewiele by dał, bo... w październiku 2007 roku, czyli tydzień przed przegranymi przez Partię wyborami, Grzegorz Bierecki wziął i założył spółeczkę SKOK Holding S.à.r.l. Dziwny skrót? Bo spółka jest w Luksemburgu. Co z tego? Ano to, że Luksemburg to raj podatkowy, w którym KNF nie ma żadnej kontroli. Proste? Proste. Oczywiście SKOK Holding ekspresowo przejął udziały w KK oraz całą sieć spółek powiązanych. I został de facto właścicielem całego system Kas. W ciągu siedmiu lat, od założenia SKOK Holding do zakończenia afery SKOK-ów, do Luksemburga wypłynęło co najmniej 140 milionów złotych ze składek kas lokalnych. Późniejsze śledztwa wykazały, że proceder zaczął się właśnie w 2007 roku. Wspominałem już, że Bierecki jest prawdopodobnie najbogatszym polskim parlamentarzystą? No to już wiecie skąd.
Prawdopodobnie z tego powodu, PO zawiesiła prace nad ustawą z 2008 roku i wróciła z nowym, ostrzejszym projektem dopiero rok później. W tej ustawie nadzór KNF był znacznie silniejszy. Bez zgody Komisji nie można było m.in. tworzyć nowych Kas, ani mianować ich władz. Ustawa przeszła. I tę ustawę, ograniczającą możliwości dojenia pieniędzy przez swoich kolegów, Lech Kaczyński skierował do Trybunału Konstytucyjnego. Młodszym z Was przypomnę, że przed 2015 rokiem TK działał normalnie, a nie na zamówienie Nowogrodzkiej (ani żadnej innej partii), w związku z czym procedowanie ustaw trwało. W tym przypadku: prawie trzy lata, do jesieni 2012 roku. Ciekawostka: pracami nad wnioskiem do TK kierował ówczesny minister w Kancelarii Prezydenta. Adrian.
W trakcie tych trzech lat SKOK Wołomin, druga po SKOK Stefczyka największa Kasa, zwiększyła swoje depozyty z 531 milionów do 1,7 miliarda złotych. Przez cały ten czas trwał przestępczy proceder, a do Luksemburga płynęły tłuste miliony, w czym wydatnie pomagała poplątana sieć spółek i spółeczek, w których władzach niezmiennie zasiadali ci sami ludzie z Kasy Krajowej. Takich spółek jest, za Wikipedią, 42 (słownie: czterdzieści dwie) sztuki! Grzegorz Bierecki zasiada lub zasiadał we władzach przynajmniej siedemnastu z nich. Jego brat Jarosław w czternastu. Rekordzistą jest Grzegorz Buczkowski – ten zasiada w aż dwudziestu spółkach. A kogóż to znajdziemy wśród tych spółek? Ano na przykład firmę Fratria, czyli wydawcę periodyku rybackiego Sieci, portali wPolityce.pl, wNas.pl, wGospodarce.pl oraz telewizji wPolsce.pl. Tak, bracia Karnowscy pracują dla Biereckiego. Wiecie, ci niezależni dziennikarze, którzy z pasją walczą z „mainstreamowymi mediami, które należą do niemieckiego kapitału”. No więc sami należą do kapitału nowogrodzkiego, przy czym Jacek Karnowski nawet jest jednym z trzech udziałowców Fratrii. Pozostali dwaj to Grzegorz Bierecki (ponad 53% udziałów) oraz firma Apella, należąca do obu Biereckich, Grzegorza Buczkowskiego oraz Romualda Orła. Sama Apella z kolei jest założona przez znaną nam już luksemburską firmę SKOK Holding S.à.r.l. Czyli przez Grzegorza Biereckiego. Jeśli nadal szukacie Układu, to właśnie na niego patrzycie. Powyższy akapit jest o tyle kluczowy, że to właśnie pracujący dla Biereckiego bracia Karnowscy będą grali pierwsze skrzypce w dezinformacyjnej kampanii, łączącej aferę SKOK z Bronisławem Komorowskim.
Dalej sprawy potoczyły się szybko. Ustawa weszła w życie 27 października 2012 roku. Tuż przed tym, 25 września, gdy Bierecki z kolegami widocznie już wiedzieli jaki będzie werdykt, Kasa Krajowa skierowała do KNF pismo informujące o nieprawidłowościach w Kasach. Zapamiętajcie tę datę, bo Partia i jej media (nie tylko Karnowscy) zrobią z niej potem gwóźdź swojego SKOK-owego kłamstwa. KNF pismo otrzymała, ale jak informuje w harmonogramie działań wobec SKOK-ów: "Pismo Kasy Krajowej nie zawierało informacji o działaniach nadzorczych KK wobec SKOK Wołomin. Przekazana informacja w ogólny sposób przedstawiała sytuację ekonomiczno-finansową poszczególnych SKOK." Czyli zwykły dupochron, puszczony tuż przed wyrokiem Trybunału. KNF zwróciła się o przedstawienie dodatkowych informacji, otrzymując w odpowiedzi kolejne ogólniki, wraz z oświadczeniem, że KK nie złożyła sprawy do prokuratury "z uwagi na brak wystąpienia szkód majątkowych związanych ze zidentyfikowanymi zagrożeniami". W momencie tworzenia tego pisma, jego autorzy doskonale wiedzieli, że z Wołomina wyprowadzono 3,5 miliarda złotych. SKOK Wołomin dostarczył KNF raport o swojej działalności, w którym przedstawił swoją sytuację ekonomiczno-finansową jako dobrą. Już niedługo miało się okazać, że „dobra” to ostatnie słowo, jakim można opisać sytuację w SKOK Wołomin. KNF stwierdziła też, że w raporcie zawierał się szereg błędów i braków. Niemniej jednak: nadzór Komisji się rozpoczął.
Kontrola w SKOK Wołomin rozpoczęła się w lutym 2013 roku i trwała miesiąc, po którym KNF opublikowała raport ze stanem Kasy na koniec 2012 roku. Niezależnie od KNF, swoją kontrolę w marcu rozpoczął Generalny Inspektor Informacji Finansowej. I wyszło szydło z wora. O czym napiszę jutro w odcinku drugim.
SKOKPartiiDoWładzy – odcinek 2/4, czyli co się odjaniepawlało w SKOK-ach i jak zamieszana była w to Partia.
Wczoraj ustaliliśmy, że system SKOK zakładał Lech Kaczyński z kolegami. Ustaliliśmy również, że koledzy Lecha Kaczyńskiego aktywnie dążyli do dania sobie totalnej władzy nad systemem Kas, a Partia oraz sam Lech Kaczyński aktywnie im w tym pomagali. Oraz, że Bierecki z kolegami swobodnie wyprowadzali z Kas tłuste miliony do firmy w Luksemburgu, o czym media pisały wielokrotnie, ale nikt z tym nic nie zrobił. Oraz, że kontrola w końcu nadeszła, na początku 2013 roku. I wyszło szydło z wora.
By się nie pogubić, trzeba najpierw wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze: kontroli było więcej niż jedna. Po drugie: równolegle wokół SKOK-ów toczyły się co najmniej cztery patologiczne procedery.
Proceder pierwszy: ogólna patologia chorego systemu. Podczas ogólnej kontroli wszystkich Kas, KNF wykryła masę rażących systemowych nieprawidłowości. Aż 44 z 55 działajacych wówczas Kas wymagało przeprowadzenia postępowań naprawczych. Czasem było na to już zbyt późno i danej Kasy nie dało się odratować. Dwadzieścia dwie kasy upadły, albo zostały wchłonięte przez banki. Za ich niewypłacalność zapłacili podatnicy i klienci tych banków.
Na czym polegały systemowe nieprawidłowości? Na przykład na tym, że aż 37% kredytów (!) było przeterminowanych, przez co wiele Kas miało poważny problem z płynnością finansową. Albo na tym, że kredyty rozdawano na lewo i prawo, sztucznie zaniżano koszty utrzymania kredytobiorców, praktycznie nie oceniano ich wiarygodności (a więc potencjału do spłaty), a jak oceniano, to wedle niewiarygodnych kryteriów przy czym ocenę często-gęsto realizowały zewnętrzne firmy, których nikt z tego nie rozliczał. Wszystko to składało się na poważne problemy finansowe Kas, które próbowano ukrywać kreatywną księgowością. Czemu nie ma się co dziwić, zważywszy, że SKOK-i przez 20 lat nie podlegały żadnej zewnętrznej kontroli, takiej, jakiej podlegają banki. W jednym się do banków upodobniły: w wypłatach. Niektórzy członkowie zarządów już wtedy zarabiali po 70 tysięcy miesięcznie. Pro bono, wiadomo.
Bardzo nieliczne Kasy działały jak należy i były to Kasy małe. Jak w listopadzie 2014 roku informował w Sejmie szef KNF Andrzej Jakubiak: „Można powiedzieć, że im dalej od kasy krajowej, tym lepsza sytuacja finansowa SKOK”. Czym przechodzimy do...
Procederu drugiego: Kasa Krajowa nic nie robi z patologią z poprzedniego punktu. W sumie nie dziwi, ale warto dodać, że już w trakcie trwania kontroli KNF i GIIF, Kasa Krajowa utrudniała działania Komisji i opóźniała je jak mogła. Przypomnę, że przez 20 lat (1992-2012) Kasy, dzięki działaniom Kaczyńskich, nie podlegały żadnej zewnętrznej kontroli. Z tych 20 lat, aż 17 (od 1995) Kasami bezpośrednio i w sposób absolutny rządzili koledzy Lecha Kaczyńskiego: bracia Biereccy, Adam Jedliński i Grzegorz Buczkowski. Cebulą na torcie niech będzie fakt, że w 2011 roku Grzegorz Bierecki został... senatorem Partii. I jest nim kurwa do dziś! Zero konsekwencji.
Podsumujmy te dwa punkty. Cały system Kas był beznadziejnie zarządzany i uprawiano w nim na masową skalę kreatywną księgowość. A zarządzająca systemem Kasa Krajowa, kontrolowana w pełni przez kolegów Lecha Kaczyńskiego, nic z tym nie robiła.
Proceder trzeci, najbardziej soczysty: karnawał w SKOK Wołomin, drugiej największej Kasie w całym systemie.
Powiedzieć, że SKOK Wołomin co najmniej od 2009 roku casualowo rozdawał kredyty na lewo i prawo, po czym w ogóle nie starał się o odzyskanie środków – to nic nie powiedzieć. SKOK Wołomin po prostu dawał fejkowe kredyty i uciekał z pieniędzmi. Pieniędzmi – przypomnijmy – należącymi do lokalnych Kas, czyli do ich spółdzielców, wszak cały system SKOK-ów jest spółdzielnią. Niektóre kredyty dawano celebrytom, od których nikt potem nie oczekiwał żadnej spłaty. Inne zaciągano na dane celebrytów, którzy o tym nie wiedzieli, a przynajmniej tak później zeznawali. A jeszcze inne - to było clou całego procederu, więc usiądźcie - dawano bezdomnym i ludziom z łapanki. Po prostu randomom z ulicy, pijaczkom spod sklepu. W tym miejscu muszę Wam dać cytat z zeznań jednego z oskarżonych, żebyście dobrze pojęli co się u Biereckiego działo: "–Oni, to znaczy Marek K. i jego kolega Michał, nazwiska nie znam, jeździli po wioskach i pytali pod sklepem, a w niedzielę przed kościołem, czy ktoś chce zarobić. Kto by nie chciał. Dużo nas się zgłosiło. Dali po 2 tysiące i kazali wsiadać do autobusu. A naszym rodzinom powiedzieli, że nie będzie nas dwa, trzy dni." Piękne, prawda?
Ludzi z łapanki wciskano w garnitur, kierowano do Kasy, informowano, że na ich nazwisko (często zresztą fałszywe, bo fejkowe dokumenty też wyrabiano) zostanie wzięty kredyt na setki tysięcy, po czym puszczano z powrotem do domu z dwoma tysiącami w kieszeni. Sam hajs z kredytu brali oczywiście ludzie ze SKOK-u i ich koledzy, którzy potem prali je w różnych firmach, w tym w krematorium. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdzie na wpół przytomni bezdomni musieli oświadczać, że są prezesami spółek z pensją 30 tysięcy miesięcznie. Dla wielu kwoty kredytów były tak abstrakcyjne, że nie potrafili ich dobrze wpisać i na przykład zamiast 998 tysięcy wpisywali 99 tysięcy.
I to się działo latami. O skali procederu może świadczyć to, że tylko jeden dyrektor działu windykacji SKOK Wołomin, niejaki Łukasz S., w ciągu pół roku wystawił 58 fałszywych umów kredytowych na 57 milionów złotych. A to tylko jeden młody i niski rangą urzędnik. Bo prawdziwymi sprawcami byli prezesi i wiceprezesi wołomińskiego SKOK-u. Wśród nich ludzie z dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Czyli WSI. Skąd agenci WSI w kontrolowanym przez przyjaciół Lecha Kaczyńskiego systemie Kas? Ano „pojawili się” około 2003 roku i już zostali. Jak ktoś chce wierzyć, że kierująca niepodzielnie całym systemem Kasa Krajowa, czyli Bierecki z kolegami, o tym nie wiedzieli, to niech w to wierzy. Ja tylko przypomnę, że aż do 2012 roku to oni de facto mianowali władze lokalnych Kas. A o tym, czy wiedziała o tym Partia, niech świadczy to, że prezesi SKOK byli nie tylko byłymi agentami WSI, ale także kolegami partyjnych notabli. Prezes SKOK Wołomin Piotr P., zeznawał później, że on i jego ludzie casualowo dawali koperty z pieniędzmi lokalnym politykom Partii, na przykład – werble – Jackowi Sasinowi. Ale też senatorowi Janowi Marii Jackowskiemu. No i oczywiście Grzegorzowi Biereckiemu. Oczywiście – mógł kłamać. Ale akurat jego (i co najmniej jeszcze jednego lidera SKOK Wołomin) znajomość z Sasinem jest udokumentowana. Zapamiętajcie ten fakt, bo to kolejna oś potężnego kłamstwa, jakie wokół afery SKOK stworzyła Partia, znacząco wpływając tym samym na wynik wyborów prezydenckich w 2015 roku. Jeszcze w temacie skali procederu: Piotrowi P., prokuratura postawiła aż 927 zarzutów! Tylko te zarzuty (a przecież prokuratura prawdopodobnie nie odkryła wszystkiego), postawione tylko jemu, dotyczyły wyprania 358 milionów złotych.
Warto dodać, że w trakcie trwania postępowań KNF i GIIF, SKOK Wołomin stawiał zacięty opór prawny, opóźniając kontrole jak tylko się dało. 18 marca 2013 roku KNF wszczęła postępowanie o ustanowienie zarządu komisarycznego, kontrola zakończyła się 21 marca, a już 5 kwietnia SKOK Wołomin złożył wniosek o umorzenie postępowania. Na szczęście urzędnicy się nie ugięli i 24 maja złożyli doniesienie do prokuratury. Tego samego dnia SKOK Wołomin składał zastrzeżenia do protokołu kontroli. I tak dalej. Na każdym kroku przestępcy z Wołomina utrudniali KNF i GIIF kontrolę, próbowali opóźniać śledztwo i uniknąć odpowiedzialności. Najlepiej świadczy o tym fakt, że kolejna kontrola KNF na przełomie 2013 i 2014 roku wykazała, że SKOK Wołomin nawet nie raczył zastosować się do zaleceń Komisji z wcześniejszej kontroli. Zacytujmy: „z ogólnej liczby 107 szczegółowych zaleceń: nie zrealizowano 35 zaleceń, realizacja 32 zaleceń budziła zastrzeżenia, zrealizowano w sposób nie budzący uwag 26 zaleceń”.
Już w czerwcu 2013 roku KNF wiedziała, że SKOK Wołomin może być niewypłacalny, w związku z czym rozszerzono odpowiednio postępowanie, nakazując Kasie podniesienie środków płynnych do 12%. Mniej więcej równolegle (w kwietniu), decyzją rządu Tuska, SKOK-i zostały objęte gwarancją Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, tak jak normalne banki. Dzięki temu 250 tysięcy ludzi, których władze SKOK-ów okradały na setki milionów, mogły w ogóle odzyskać pieniądze. Gwarancja obejmowała każdy depozyt do 100 tysięcy euro, a ludzi, którzy zdeponowali w Kasach więcej, było tylko kilkuset. Piszę „w Kasach”, bo wprawdzie największa przestępcza karuzela kręciła się w Wołominie, ale problemy z wypłacalnością miała większość Kas (przypomnę: 44 z 55, z czego 22 upadły). Do grudnia 2018 roku, BFG wypłacił poszkodowanym 4,9 miliarda złotych. Z czego sam SKOK Wołomin pochłonął 2,2 miliarda. Z naszych pieniążków. O tym również pamiętajcie w kontekście późniejszej narracji Partii, że "Tusk nic nie zrobił". No więc zrobił. Choć nie musiał.
Ale takie opisane wyżej prawne przepychanki to w sumie nic, w porównaniu do najbardziej kuriozalnego i gangsterskiego aktu, do którego doszło w kwietniu 2014 roku. Otóż 16 kwietnia nieznani sprawcy pobili pod własnym domem zastępcę przewodniczącego KNF Wojciecha Kwaśniaka. Przy czym nie chodziło tu bynajmniej o postraszenie, bo Kwaśniak od odniesionych ran prawie zmarł, w szpitalu spędził długie miesiące i ledwie go odratowano. Zostańmy przy tym na chwilę. Prawdopodobnie od zabójstwa generała Papały w 1998 roku, nie doszło w Polsce do tak znaczącego ataku na tak wysokiego funkcjonariusza państwowego. Gangsterzy ze SKOK-u Wołomin nie tylko przez lata rozkradali pieniądze spółdzielców Kas, prali je w swoich firemkach, ale także byli gotowi zabić urzędnika wysokiego szczebla, który kierował państwową kontrolą.
Przypomnę, że owi gangsterzy kierowali drugą największą Kasą, a mianowani byli przez Kasę Krajową, czyli kolegów Lecha Kaczyńskiego. (I nagradzani: prezes Zarządu SKOK Wołomin otrzymał np. wewnętrzną nagrodę Feniksa w kategorii Menedżer Roku. Za rok 2011, czyli gdy lewe kredyty wystawiano co najmniej od dwóch lat.) To również zapamiętajcie, bo Wojciech Kwaśniak został później przez Partię i jej media mieszany z błotem i oskarżany o... spowodowanie afery. I nawet aresztowany przez policję polityczną Mariusza Kamińskiego, dla niepoznaki zwaną CBA.
Proceder czwarty nie został stricte ujawniony w trakcie kontroli KNF, bo media pisały o nim już wcześniej, ale wobec skali ujawnionych patologii stał się bardziej zrozumiały. Chodzi o transferowanie środków z Kas do luksemburskiej firmy Grzegorza Biereckiego. Jak wspomniałem wczoraj: mowa o przynajmniej 140 milionach złotych. Warto dodać, że ten proceder trwał aż do 2014 roku, czyli także w trakcie trwania kontroli.
Podsumujmy. Od połowy lat 90., całym systemem SKOK-ów niepodzielnie rządziła Kasa Krajowa, czyli bracia Biereccy, Adam Jedliński i Grzegorz Buczkowski. Starzy przyjaciele Lecha Kaczyńskiego, który wraz z nimi w ogóle Kasy zakładał. Ludzie, którym Partia pozwalała pisać korzystne ustawy o sobie samych. Co najmniej od 2007 roku ze SKOK-ów transferowano miliony do Luksemburga, do firmy Biereckiego, w co uwikłany był szeroki wachlarz firm, firemek i spółeczek, w których władzach niezmiennie zasiadali Biereccy, Jedliński i Buczkowski. W czasach pierwszych rządów Partii, Prezes z bratem próbowali przepchnąć ustawę, która jeszcze by im ten proceder ułatwiała. RÓWNOLEGLE w drugiej największej Kasie znikąd pojawili się gangsterzy z byłych służb, którzy zaczęli w zorganizowany sposób wyprowadzać stamtąd setki milionów złotych, po prostu okradając klientów i piorąc brudne pieniadze. Przykro mi, ale nie widzę w jaki sposób Bierecki i koledzy mogli o tym nie wiedzieć, ok? Ok. Znaczna część tego przestępczego procederu działa się w czasie, gdy ustawa mająca objąć Kasy jakimkolwiek zewnętrznym nadzorem leżała w TK z nadania Lecha Kaczyńskiego i Adriana. Gdy tylko ustawa weszła w życie, KNF i GIIF ekspresowo rozpoczęły kontrolę i szybko ustaliły co się w Kasach działo (bo nieprawidłowości wykryto w kilkudziesięciu z nich), doprowadzając do postawienia setkom ludzi tysięcy zarzutów.
Ach, zapomniałbym: KNF objęła SKOK-i nadzorem 27 października 2012 roku. Grzegorz Bierecki przestał prezesować Kasie Krajowej... 9 października. Znowu tuż przed, spryciarz. Przecież dokładnie tak samo jesienia 2007 założył SKOK Holding w Luksemburgu. Oczywiście włos mu za to z głowy nie spadł. Ba, po wybuchu afery dwukrotnie skutecznie uzyskał parlamentarną reelekcję i dalej spokojnie sobie senatoruje ku chwale Najjaśniejszej. Cebula na torcie? W listopadzie 2019 roku, miesiąc po wygranych przez Partię wyborach, Bierecki został zastępcą przewodniczącego... Senackiej Komisji Budżetu i Finansów Publicznych. Normalnie lis w kurniku. Druga cebula? Tego samego dnia został członkiem Komisji Regulaminowej, Etyki i Spraw Senatorskich. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Stan na początek 2015 roku był taki, że w lutym SKOK Wołomin upadł, a reszta Kas została srogo poharatana. BFG, czyli my wszyscy, wypłacał poszkodowanym grube miliony, które potem miały się przerodzić w miliardy. Afera kosztowała Polaków ponad pięć razy więcej niż sprawa Amber Gold, która budziła przecież tyle emocji. Choć Bierecki nie poniósł za to żadnej odpowiedzialności, wszyscy wiedzieli, że jest potężnie uwikłany w aferę, co naruszało wizerunek całej Partii. Co gorsza, zbliżały się wybory prezydenckie, a tak się składało, że kandydat Partii – nieznany szerzej Adrian – akurat miał w aferze swój udział. Może nie kluczowy, ale warto pamiętać, że wniosek o zbadanie konstytucyjności ustawy o SKOK-ach zawierał aż 72 prezydenckie zastrzeżenia (ilość raczej niespotykana), co w oczywisty sposób miało maksymalnie opóźnić prace Trybunału. No i te zastrzeżenia pisał między innymi Adrian.
Co jeszcze gorsza: Adrian, podobnie jak cała Partia, gęsto odwoływali się w tych wyborach do „spuścizny Lecha Kaczyńskiego”. A z faktu pracy w jego Kancelarii w ogóle robił jakąś cnotę. Tymczasem Lech Kaczyński, był jedną z pięciu-dziesięciu najbardziej umoczonych w SKOK-ach osób w całym kraju. Założycielem SKOK-ów. Osobistym przyjacielem innych założycieli. Prezydentem, który dwukrotnie próbował przepchnąć ustawę dającą kolegom totalną władzę i możliwość defraudacji środków spółdzielców. Oraz prezydentem, który celowo opóźnił wprowadzenie nadzoru o trzy lata.
Krótko mówiąc: afera SKOK groziła Partii posypaniem się kampanii prezydenckiej. Trzeba było na szybko coś wymyślić. Więc wymyślono kłamstwo. A właściwie to kampanię dezinformacyjną. Taką, której ruskie służby by się nie powstydziły. Co opiszę jutro w części trzeciej.
W poprzednich dwóch częściach ustaliliśmy, że Lech Kaczyński z kolegami stworzył SKOK-i, przez lata wspierał je prawnie, a na koniec celowo wstrzymał prawo nakładające na SKOK-i nadzór na trzy lata, umożliwiając gangsterom oraz kolegom kraść kolejne setki milionów. Gdy afera w końcu wybuchła, Partia miała kłopot, bo mocno wykorzystywała wizerunek Lecha Kaczyńskiego w kampanii prezydenckiej plus sam Adrian też był w nią uwikłany. Na gwałt potrzebowano więc odwrócić narrację. Więc wymyślono kłamstwo. A właściwie to serię kłamstw. No, w zasadzie to była kampania dezinformacyjna. Bardzo kremlowska w swoim stylu. Przejrzyjmy jej główne narracje:
"Bierecki o niczym nie wiedział" Oczywiście, że nie. W końcu on tylko 17 lat niepodzielnie rządził Kasami. Z tych 17 lat:
-
gangsterzy pracowali na topowych stanowiskach w Wołominie przez 9 lat
-
przez co najmniej 5 lat wystawiali lewe kredyty na setki milionów
-
przez minimum 5 lat w kilkudziesięciu kasach uprawiano kreatywną księgowość, bo znikały pieniądze
-
sam Bierecki przez 5 lat wyprowadzał hajs do Luksemburga No nie wiedział chłopina. Wprawdzie jego Kasa Krajowa de facto nominowała prezesów Kas lokalnych, czyli gangusów z Wołomina też, teoretycznie ich nawet kontrolowała i rozliczała, no ale AKURAT tych kilkuset milionów nie zauważyli. Zdarza się.
"Bierecki już w 2012 roku ostrzegł KNFz że jest źle, ale Komisja nic z tym nie zrobiła, co umożliwiło dalszą kradzież" Hehe, nie. Przypomnę, że Bierecki przez lata nie robił w tej kwestii zupełnie nic (poza ciągnięciem pieniędzy do swojej fejkowej spółeczki w Luksemburgu), po czym nagle napisał do KNF notatkę miesiąc przed wyrokiem TK, który odmrażał ustawę o SKOK-ach. A i w tym piśmie w sumie nie było żadnych konkretów, o czym możemy przeczytać w oficjalnych dokumentach Komisji. Poza tym: No to on w końcu wiedział czy nie, hm? Karnowscy?
Chyba najbardziej bezczelne: "KNF została poinformowana przez Kasę Krajową w 2012, a SKOK Wołomin zamknięto dopiero w 2015, to aż 3 lata!" Po pierwsze: niecałe 2,5 roku Po drugie: jak wyżej, KNF nie została poinformowana, SKOK-i po prostu puściły w obieg dupochron, właśnie w celu budowania tej narracji Po trzecie: od momentu wejścia ustawy w życie, KNF rozpoczęła kontrolę w trybie iście ekspresowym. Ustawa weszła pod koniec 2012 roku, a kontrola rozpoczęła się w lutym 2013, do jesieni 2014 było w zasadzie zamiecione. Przeprowadzono kilka kontroli, aresztowano mnóstwo ludzi, ustanowiono zarządy komisaryczne, postawiono zarzuty. Po czwarte: fakt, że kontrole trwały półtora roku wynika przede wszystkim z tego, że SKOK-i robiły co mogły, by je opóźniać, o czym również możemy przeczytać w harmonogramie prac KNF. Po piąte: to typowe odwrócenie uwagi od prawdziwych przestępców. Bierecki z kolegami nic w tej sprawie nie robili przez lata, więc gdy sprawa wybuchła, postanowili przekierować winę na KNF, której prace sami celowo spowalniali. Tak, oni są i byli tak bezczelni.
"Najwyżsi urzędnicy KNF współpracowali z gangsterami" Tak, szczególnie Wojciech Kwaśniak, którego owi gangsterzy o mało nie zabili. Albo jego szef Andrzej Jakubiak, który w sposób miażdżący dla SKOK-ów przedstawiał w Sejmie wyniki kontroli KNF.
Drugą główną osią było połączenie afery SKOK z prezydentem Komorowskim. Powód jest oczywisty - trwała kampania, a zarówno Adrian jak i jego mityczny mentor Kaczyński, byli w sprawę mocno umoczeni. Zastosowano więc starą kremlowską technikę obrócenia oskarżenia o 180 stopni, choćby było to daleko poza granicami absurdu. A było. Podejrzewam, że w redakcji należącego do Biereckiego periodyku rybackiego Sieci musieli myśleć całymi tygodniami jak połączyć Komorowskiego ze SKOK-ami, aż im się pewnie śledzie skończyły. A jak znaleźli, to musieli chyba naprawdę dostać od Prezesa po Scooby Chrupku. Tak powstała narracja, że:
"Bronisław Komorowski przyjaźnił się z agentami WSI ze SKOK Wołomin" No. Byłoby grubo, gdyby to była prawda, nie? JEDYNYM dowodem, jaki Partia i Karnowscy przedstawili na tą tezę było zdjęcie z premiery filmu "Bitwa Warszawska 1920", na której dwaj prezesi Wołomina przyszli cyknąć sobie z prezydentem fotkę. Podobnie jak setki osób tylko tego dnia i pewnie jakieś dziesiątki tysięcy w trakcie kadencji Komorowskiego. Jedno zdjęcie. Jedno podanie ręki obcym ludziom. "Dziennikarzom niezależnym" wystarczyło. Funkcjonariuszom aparatu partyjnego też.
To nie było zwykle kłamstwo, tylko operacja dezinformacyjna wymierzona w społeczeństwo, a przeprowadzona wedle najlepszych rosyjskich wzorców. Oto bowiem JEDNO zdjęcie jest dowodem na jakąś zażyłą przyjaźń, podczas gdy lata współpracy w wielokącie Kaczyński-Biereccy-Jedliński-gangsterzy... w ogóle nie jest omawiana. Nikt o zdjęciu nie dyskutuje, traktuje się je jak dogmat i przekierowuje się debatę na dywagowanie o detalach typu "czy Komorowski o tym wiedział w 2001 czy w 2002". Well, Kaczyński o tym wiedział w 1990, 1992, 1995, 2006, 2008 i 2009. Obaj Kaczyńscy. Ten drugi wie nadal.
Nie muszę dodawać, że podobnie jak w kłamstwie smoleńskim, Partia wprost oskarżała najwyższe władze w państwie o SPISEG, nie dostarczając żadnych dowodów na cokolwiek. A tacy są niby propaństwowi, panowie konserwatyści. Rzekomy spisek został potem rozwinięty o wyciągnięte z tyłka detale. Na przykład, że:
"Komorowski jako szef MON-u w 2001 roku zakazał służbom rozpracowywania późniejszych prezesów Wołomina" Dowód? Brak. No nie uświadczysz. Tak po prostu na sejmowej komisji powiedział Jacek Kurski, ta krynica prawdomówności, a inni od 7 lat powtarzają. Ale jak pięknie zmienia zwykłą znajomość (i tak fejkową) prezydenta z gangsterami na wieloletnie dawanie im kriszy, prawda? Normalnie suweren może niemal zapomnieć, że krył ich Lech Kaczyński. Tak, oni są tak bezczelni.
Podsumujmy. Przede wszystkim, to Partia i jej media, w tym media uwikłanego w sprawę Biereckiego, skutecznie wcisnęły do przestrzeni publicznej memiczne wręcz przekonanie, że afera SKOK w jakiś magiczny sposób dotyczy Bronisława Komorowskiego. Fakt, że paru winnych (z kilkuset) było dawno temu i przez krótki czas w WSI, spadł Partii jak z nieba, bo płynnie połączono Komorowskiego z Rosją. To, że Partia nigdy nie dostarczyła dowodów na rzekomą powszechną inwigilację WSI przez Rosjan, nikomu nie przeszkadzało, podobnie jak brak dowodu na jakąkolwiek znajomość Komorowskiego z ludźmi z Wołomina.
Technika propagowania tego kłamstwa też jest żywcem wyjęta z kremlowskich podręczników. Atak nastąpił z każdej możliwej strony. Partyjne półgłówki latały po telewizjach pokazywać ciągle to samo zdjęcie i domagając się gruszek na wierzbie, z dymisją Komorowskiego włącznie. Na sejmowych komisjach szaleli mierni, bierni, ale wierni pokroju Kurskiego, który z dupy zarzucał prezydentowi udział w grupie mafijnej i uciekał, nie podając żadnych szczegółów. Równolegle w internecie ruszyła pierwsza w historii Polski zmasowana kampanią trollingu, która skutecznie zmemizowała "Komoruskiego". Dziś wiemy, że kampanii przewodził partyjny sołdat Szefernaker, a trollom płacono po 2zł od posta. Wypłacono kilkadziesiąt tysięcy. No i na wierzchu atak wychodził z kontrolowanych przez Partię mediów. Czyli od braci Karnowskich (pracujących dla Biereckiego) i że środowiska Sakiewicza (pracującego dla Prezesa).
Rozwijanie tej narracji o detale takie jak zarzut, jakoby Komorowski lata wcześniej krył gangsterów, jako żywo przypomina przecież kremlowskie brednie choćby o biolabach na Ukrainie. Szkoła ta sama. Wszak to jest technika trollingu znana jako Exhaust (według nomenklatury EUvsDisinfo), czyli zalanie wroga nic nie znaczącymi szczegółami, które mają sprawić wrażenie bycia częścią spójnej całości. Jak zrobisz to dobrze, to nikt nie pyta o to, czy ta całość w ogóle istnieje. Nie istniała.
Dlatego nikt nie pytał czemu Bierecki jest senatorem Partii. Albo o udział Adriana w aferze. Ani jego mentora Lecha Kaczyńskiego. I znajomość tego drugiego z władzami SKOK-ów też nikt nie pytał, choć wiadomo było, że z Jedlińskim to się znali od lat 70. No ale prezydent zginął w Smoleńsku i pytać nie wypadało. Szkoda, że w Partii nie mieli takich skrupułów.
Wszystko odwoływało się do emocji, a nigdy do rozumu, jak zwykle z obliczoną na dezinformowanie propagandą. Wszystko to razem przekonało miliony Polaków, że czarne jest białe, a białe czarne. Afera Partii i jej nieżyjącego prezydenta, w magiczny sposób stała się aferą PO i Komorowskiego. Fakty były i są powszechnie dostępne. Ale ogłupionym ludziom nie chciało się po nie schylić. Putin rozdałby za taką operację parę medali. Prezes rozdał potem stanowiska. Jutro część czwarta. Czyli epilog. Czyli co Partia robi ze tą po 2015 roku.
SKOKPartiiDoWładzy - część 4/4, czyli epilog, czyli co Partia robi z ludźmi SKOK-ów po 2015 roku.
W punktach. Melisa w dłoń.
-
Jarosław Bierecki - ze SKOK-ami od samego początku, od 1991 roku. Zawsze za rękę z bratem przejmowal SKOK-i do swojej fundacji, potem fundację do Spółdzielczego Instytutu Naukowego Grzegorz Bierecki (tak, taka nazwa) itd. W Kasie Krajowej od 1992 do 2013. Nadal pracuje w wielu SKOK-owych spółkach, trzepiąc potężne pieniądze. Od lutego 2021 w radzie Narodowego Instytutu Wolności.
-
Wiktor Kamiński - od 1994 do 2019 wiceprezes Kasy Krajowej. Autor modelu ekonomicznego SKOK, który ukrywał straty Kas. Przy okazji doił Kasy za pomocą prywatnej firmy, która wynajmowała im lokale. Od grudnia 2019 dyrektor gdańskiego oddziału NBP.
-
Filip Czuchwicki - specjalista ds. prawnych w Kasie Krajowej. Wiceprezes, a potem prezes SKOK-owej spółki TPP oraz dyrektor zarządzający i prokurent w kancelarii Jedlińskiego. Od 2018 roku pracuje w... KNF. Jako SZEF DEPARTAMENTU NADZORUJĄCEGO SKOKI. Od 2019 także doradca Glapińskiego.
-
Tomasz Przybek - przez lata członek włądz Media SKOK i Apella, promował Kasy i samego Biereckiego w wyborach w 2011 roku. Po wybuchu afery prowadził kampanie dyskredytujące ustalenia kontrolerów. Był także prezesem Fratrii (czyli wydawcy karnowskich mediów). Łącznie pracował dla SKOK-ów ponad 10 lat. Po 2015 zasiadał w zarządach PAP, Polskich Pracowni Konserwacji Zabytków i Armatury Kraków. W maju 2021 został prezesem przejętej przez Orlen Polska Press.
-
Jerzy Szmit - były senator i poseł Partii. Także były prezes SKOK Olsztyn, pracowal też w SKOK Stefczyka i Towarzystwie Zarządzającym SKOK. Aktywnie opóźniał prace nad ustawą o SKOK-ach w Sejmie. W 2015 skarżył ustawę o SKOK-ach w TK. Osobiście złożył do prokuratury donos na KNF, która rzekomo nie kontrolowała SKOK Wołomin. Od 2015 do 2017 wiceminister infrastrutkury w rządzie pani premier Broszki. Od 2016 roku w radzie nadzorczej BGK.
-
Tomasz Michalski - związany z Apellą od 2011 roku. Odpowiadał tam za "strategię spółki i wyznaczanie kierunków jej działalności". Jest także we władzach SKOK Wybrzeże oraz założonego przez Biereckiego wydawnictwa Latarnia, które później przejęła Apella. Od lutego 2020 Michalski jest w zarządzie spółki Sigma Bis - która dysponuje budżetami reklamowymi Orlenu i PZU, a nieoficjalnie jest agencją mediową dla innych państwowych spółek.
-
Janusz Szewczak - od 2009 główny ekonomista Kasy Krajowej. W 2015 został posłem Partii, w kampanii pomagali mu Bierecki i media Karnowskich. Od lutego 2020 jest w zarządzie Orlenu. Tylko w tym roku zarobił tam 1,7 mln złotych.
-
Maciej Łopiński - od 2010 doradca Biereckiego w Kasie Krajowej. W latach 2011-2015 poseł Partii. W 2017 dostał SKOK-owego Feniksa. Od sierpnia 2015 do grudnia 2016 był ministerm w kancelarii Adriana. Od 2017 jest w radzie nadzorczej TVP, a także radzie PZU.
-
Pawel Cioch - syn blisko związanego ze SKOK-ami Henryka Ciocha. Sam w latach 2007-2013 świadczył usługi prawne dla SKOK Chmielewskiego i SKOK Unii Lubelskiej. Od 2013 w zarządzie tej drugiej, a od 2014 w radzie Towarzystwa Zarządzającego SKOK. Reprezentował Kasę Krajową w sądach, był pełnomocnikiej Krajowej Rady Spółdzielczej w bataliach z KNF. Od 2016 członek rady nadzorczej Kasy Krajowej. Od lutego 2020 wiceprezes PGE, gdzie w ciągu roku zarobił prawie 700 tys. złotych. Jego żona zasaida w radzie nadzorczej Lotos Serwis.
-
Cezary Godziuk - zna się z Biereckim od lat 80. Od 2003 członek zarządu Towarzystwa Finansowego SKOK, należącego do Kasy Krajowej. TF SKOK umożliwiało Kasom omijanie ustawy o SKOK-ach, która zabraniała dawać kredytów dłuższych niż na 5 lat. Od 2012 także w zarządzie jednej z luksemburskich firm Biereckiego. To właśnie ta firma "znikała" długi Kas i pozwalała udawać, że są w dobrej sytuacji. Od 2016 w zarządzie Totalizatora Sportowego i w radzie nadzorczej KGHM Miedź. Od 2017 prezes Lotos Asfalt.
-
Aleksandra Jankowska - dawnej radna Partii. Od 2007 roku związana ze SKOK-ami. Była doradczyni Kasy Krajowej. Od 2008 dyrektorka Instytutu Stefczyka. Od 2011 prezeska Agencji Ratingu Społecznego, założonej przez luksemburski SKOK Holding. Od 2013 dyrektor generalna w Fundacji Wspierania Ubezpieczeń Wzajemnych, pod Jarosławem Biereckim. Od 2019 wiceprezes Lotos Oil i w radzie nadzorczej Port Gdański Eksploatacja.
-
Maciej Bąk - przez 3 lata na stanowisku kierowniczym w Stefczyk Leasing. Przez 5 lat wiceprezes założonej przez SKOK-i Spółdzielni Mieszkaniowej Nad Zatoką. Od 2019 roku wiceprezes Zarządu Portu Morskiego Gdynia.
-
Dominik Bierecki - syn Grzegorza Biereckiego. Zarówno magisterkę jak i doktorat napisał o spółdzielniach kredytowych. Jego promotorem był Adam Jedliński, prawa ręka Biereckiego. U Jedlińskiego też pracował w kancelarii, którą założyli sami ludzie SKOK-ów. Od 2017 w radzie nadzorczej Kasy Krajowej. Od 2018 w radzie nadzorczej Lotos Air BP Polska.
-
Kinga Fedorowska - Od 2011 w Media SKOK. Potem w Apelli. Od 2021 dyrektorka marketingu w Grupie Lotos.
-
Kazimierz Janiak - od 2007 prezes Stowarzyszenia Krzewienia Edukacji Finansowej - dzięki któremu SKOK Stefczyka omijał ograniczenia ustawowe w przyjmowaniu nowych członków. Był w radach nadzorczych trzech różnych SKOK-ów i dwóch spółek-córek Towarzystwa Finansowego SKOK. Od 2016 roku dyrektor gdańskiego oddziału Totalizatora Sportowego.
-
Dariusz Stefaniuk - Od 2011 doradca Kasy Krajowej. Pracował także w Towarzystwie Zarządzającym SKOK. Razem z Biereckim uruchomili paramafijny mechanizm, gdzie ich fundacja za pieniądze SKOK-ów promowała ich w kampaniach wyborczych, z pomocą należącego do Biereckiego Tygodnika Podlaskiego. Od 2014 roku prezydent Białej Podlaskiej. Za jego rządów magistrat podpisał minimum 24 umowy z różnymi firmami Biereckiego, płacąc im ok 1.2 mln złotych. Od 2019 posel Partii.
-
Renata Stefaniuk - żona Dariusza Stefaniuka. Pracowała w SKOK w Białej Podlaskiej. Od 2016 roku w radzie nadzorczej Jelcza (należy do PGZ), a od 2017 w Enei Elektrowni Połaniec.
-
Jacek Kościelniak - przez lata na zlecenie Kasy Krajowej robił lustracje w SKOK-ach. Był zarządcą komisarycznym SKOK Południa. Poseł Partii w latach 2005-2007, a także sekretarz stanu w KPRM, gdy premierem był Prezes. Od 2016 w radzie nadzorczej, a od 2017 w zarządzie Energii. Pensja 2,9mln w trzy lata.
-
Grzegorz Ksepko - wieloletni wspólnik obsługującej SKOK-i kancelarii prawnej. Brał udział w forsowanych przez SKOK-i przepisach o upadłości konsumenckiej. W latach 2016-2020 wiceprezes Energii. Dochód: 3,67mln.
-
Andrzej Dunajski - licealny kolega wieloletniego prezesa SKOK Stefczyka oraz Romualda Orła. Od 2004 rzecznik Kasy Krajowej. Od 2017 dyrektor biura prasowego Grupy Energa.
-
Adam Meller - od 2002 prezes Towarzystwa Finansowego SKOK, z oboma Biereckimi w radzie. Potem prezes Towarzystwa Zarządzajacego SKOK oraz - wraz z Biereckimi - członek rady spółki H&S, która informatyzowała Kasy. Oprócz tego w radach przynajmniej trzech innych SKOK-owych podmiotów. Od 2016 do 2021 prezes Zarządu Portu Morskiego Gdynia.
-
Paweł Pelc - od 2011 wiceprezes Agencji Ratingu Społecznego (założonej przez luksemburski SKOK Holding), potem także pełnomocnik Kasy Krajowej, reprezentując ją także w Sejmie. W 2018 członek zarządu PGZ, ale na krótko. Obecnie odpowiada za kontakty Kasy Krajowej z UE.
-
Jarosław Kazimierski - przez 8 lat w radzie nadzorczej Kasy Krajowej, wiceprezes SKOK Katowice, prezes SKOK Zachodnia, przez 12 lat prezes Wielkopolskiej SKOK - wszystkie trzy kasy upadły po kontroli KNF. W 2016 został członkiem rady nadzorczej Krajowej Spółki Cukrowej. Na szczęście tylko na rok.
-
Cezary Mech - od 2011 prezes Agencji Ratingu Społecznego (należącej do SKOK Holding), w jej imieniu bronił SKOK-ów w mediach. Od 2018 roku doradca Glapińskiego.
-
Grażyna Ancyparowicz - od 2011 w radzie naukowej Spółdzielczego Instytutu Naukowego Grzegorz Bierecki. Instytut wydał nawet jej książkę. Przez 4 lata recenzentka wydawanego przez SIN pisma "Pieniądze i Więź". Broniła Biereckiego i SKOK-ów w mediach, szczególnie tych należących do Biereckiego. Twierdziła i twierdzi, że dopiero kontrola KNF zepsuła sytuację w SKOK-ach. Od 2016 roku, z rekomendacji Partii, zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej. Pensja ok. 800 tys. rocznie.
-
Eryk Łon - również członek rady naukowej SIN, który wydał nawet jego pracę habilitacyjną. Również recenzent naukowy "Pieniędzy i Więzi". Od 2016 w RPP.
-
Kacper Płażyński - syn marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego, który, zanim zginął w Smoleńsku, aktywnie wspierał Kasy, za co dostał nawet Feniksa. Pracował w kancelarii Jedlińskiego. W 2018 roku kandyduje na prezydenta Gdańska. Media Karnowskich (czyli Biereckiego) piszą o nim 50 tekstów, przeprowadza 7 wywiadów pisanych i 5 telewizyjnych. Karnowska telewizja daje mu Złotą Kamerę. Od 2019 poseł Partii i wiceszefem komisji gospodarki morskiej.
-
Robert Gmitruczuk - od 2011 dyrektor biura senackiego Biereckiego. Od 2015 wicewojedowa lubelski.
-
Ludwik Roman Sikora - wieloletni przyjaciel i współpracownik Biereckiego. Brał udzial w przejmowaniu niechcących się jednoczyć w Kasie Krajowej Kas. Prezes SKOK Rodzina i wiceprezes SKOK Stefczyka. We władzach Zachodniej SKOK i SKOK Wspólnota. Od 2015 roku pełnomocnik ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi wojewody lubelskiego. Czyli razem z Gmitruczukiem z punktu wyżej.
Od wybuchu afery minęło dziewięć i pół roku. Od upadku SKOK Wołomin - siedem i pół. Od zwycięstwa wyborczego Adriana, które w dużej mierze zawdzięczał kampanii dezinformacyjnej, łączącej aferę z Bronisławem Komorowskim - siedem lat. Żaden ze związanych z Partią aktorów tej afery nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności. A wielu - jak widać - porobiło kariery.
Adam Jedliński - znał się z Lechem Kaczyńskim od lat 70., jego trójmiejska kancelaria była kierowana przez ludzi SKOK-ów, a przez lata blisko współpracowała z Partią. Praktykę odbywała tam nawet Marta Kaczyńska. Jedliński współtworzył SKOK-i, pisał ustawy o SKOK-ach w kancelarii Kaczyńskiego i zasiadał we władzach Kasy Krajowej. Nie spotkała go za to żadna odpowiedzialność. Zmarł w 2017 roku.
Grzegorz Bierecki został senatorem ponownie w 2015 i 2019 roku. Cały czas zasiada w senackiej komisji finansów. Wprawdzie tuż przed wybuchem afery zniknął z Kasy Krajowej, ale bynajmniej nie stracił kontroli nad SKOK-ami. Ciągle siedzi w radzie nadzorczej Kasy Stefczyka (największej w całej sieci). Za pośrednictwem swojej luksemburskiej firmy kontroluje plejadę powiązanych z Kasami spółek i spółeczek, w tym tych najcenniejszych: ubezpieczalni.
Bierecki nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności ani za wyprowadzenie ze SKOK-ów przynajmniej 140 milionów złotych do Luksemburga, ani za zatrudnienie gangsterów w drugiej największej Kasie, ani za wieloletnie zezwalanie na masowo uprawianą kreatywną księgowość w pozostałych Kasach. Żadna odpowiedzialność nie spotkała też Grzegorz Buczkowskiego, ani Jarosława Biereckiego, brata Grzegorza.
Prezes nie poniósł za SKOK-i absolutnie żadnej kary. Dzięki sprytnej i absolutnie bezczelnej kampanii dezinformacyjnej z wiosny 2015 roku, nie poniósł nawet konsekwencji politycznych. Politycznym oponentom nie wypadało źle mówić o zmarłym prezydencie Kaczyńskim, który - co wszyscy wiedzą od 30 lat - zawsze wykonywał polecenia Prezesa, co znaczy, że Prezes wiedział co się dzieje w SKOK-ach tak w 1995 jak i w 2012. On bez skrupułów wykorzystywał kartę zmarłego brata i wywinął się od jakichkolwiek pytań.
Jeśli więc ciekawiło Was, czy Partia brała udział w mechanizmie mafijnym, czy dawała architektom tego procederu polityczną kriszę, czy pisała pod nich ustawy, broniła ich przed innymi ustawami, po czym umożliwiła im ucieczkę bez żadnej odpowiedzialności - to odpowiedź brzmi tak. Tak, robili to. Tak, to jest pierdolona oligarchia. Tak, to jest wzorzec z putinowskiej Rosji. Nie, nie mamy żadnej gwarancji, że w tej chwili nie robią czegoś podobnego. Albo gorszego. Bo to są zwykli barbarzyńcy.