#oswiata

0
6
Nagłówek:
Nauczyciele tkwią w potężnych kolejkach. Efekt nowej ustawy

Lead: Tuż przed nowym rokiem szkolnym część nauczycieli musi zdobyć zaświadczenie o niekaralności. Taki dokument jest im potrzebny, aby nadal wykonywali zawód. To skutek wprowadzenia tzw. ustawy Kamilka dotyczącej m.in. osób pracujących na co dzień z dziećmi. Z tego względu przed sądami od wczesnych godzin porannych ustawiają się kolejki

I dopiero dalej w treści: Zaświadczenie o karalności możliwe jest do zdobycia również drogą elektroniczną.

Nowelizacja Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego i innych ustaw (w tym ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczością na tle seksualnym i ochronie małoletnich, z której wynika obowiązek) została uchwalona 28 lipca 2023 r., opublikowana 14 sierpnia 2023 r., weszła w życie 15 lutego 2024 r. z okresem przejściowym pół roku, a ci debile dopiero stoją w kolejkach za zaświadczeniami.
Ach ci politycy! To oni powinni stać w kolejkach za biednych, upośledzonych umysłowo nauczycieli.

#oswiata #nauczyciele #prasa

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-nauczyciele-tkwia-w-poteznych-kolejkach-efekt-nowej-ustawy,nId,7769094
mordaJakZiemniaczek

Ja pie... w każdej normalnej firmie takich rzeczy pilnuje HRowiec, przychodzi jakiś form do wypełnienia, jakiś dokument do podpisania i leci elektornicznie. Czemu w tym chlewie osranym zwanym oświatą wszystko jest taką partyzantką?

Mikel

@mordaJakZiemniaczek Taaaa a wtedy mimo wszystko pracownicy nie zostawiaja wypelniania formularza na ostatnia chwile xD xD xD


W ogóle, skąd przypuszczenie że nie zostało to komunikowane odpowiednio wcześniej? Tutaj znajdziesz pismo z MEN, kierowane do dyrektorów a datowane na 19 czerwca. Jeżeli założymy że informacja była rozpowszechniana w ciągu tygodnia, to dalej nauczyciele mieli 2 pełne miesiące na załatwienie tego papierka.


Czemu tak bóldupisz na oświatę twierdząc że to partyzantka zamiast sprawdzić jak było naprawdę?

Wszędzie, mimo przypominania, pracownicy mają tendencję do załatwiania formalności tuż przed upływem terminu.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Jest i ona, pora na małą lekturę ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#hit #oswiata #szkola #bekazpisu #bekazprawakow
1c8330ac-0d5d-4af6-a33f-6f68835aa79b
59126268-b4a1-4854-87ff-10496c4043cc
sssabae

już okładka pokazuje to, czym najbardziej gardzę w narodzie polskim - kult cierpienia i skupianie się na przegranych sprawach. Wzniosłe chwile, o których trzeba pamiętać, przykryte przez tonę gówna, nad którym normalny człowiek by się nie nachylił nawet, gdyby mu nikt nie kazał i ciągle nie przypominał

Zaloguj się aby komentować

Cześć hejto,
czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda kształcenie się na muzyka klasycznego i z czym się z tym wiąże? Część z Was zastanawia się, czy może nie posłać swojej pociechy do szkoły muzycznej, bo ta lubi śpiewać, lubi na czymś grać, więc może niech się rozwija w tym kierunku? A może lepsze byłoby tzw. ognisko muzyczne? Zastanawiam się nad tym, czy byłoby zainteresowanie z Waszej strony tym wątkiem.
Sam przeszedłem pełen cykl kształcenia w tym kierunku, osobiście muzyka pozostała w zasadzie wyłącznie moim hobby (na chleb zarabiam inaczej) ale temat wrócił, gdy przyszedł czas wyboru szkoły dla dziecka. Jeśli będzie zainteresowanie tematem, to chętnie co nieco bym w tym wątku przybliżył. Oczywiście zdanie moje będzie dość subiektywne, bowiem (jak życie pokazało) placówki oświatowe zmieniły się nieco od czasów, w których sam do nich uczęszczałem, ale być może będzie to w stanie co nieco przybliżyć rzeczy, które w mojej opinii na pewno są niezmienne. Czekam na odzew (o ile takowy będzie).
P.S. Na wykopie w życiu bym nie chciał się taką wiedzą dzielić. Jednakże obecna na tym portalu kultura wypowiedzi, wymiana faktycznie jakichś poglądów, a nie tylko narzucanie komuś swojego zdania - te rzeczy sprawiły, że nabrałem ochoty na to, aby chcieć cokolwiek więcej o tym napisać. #szkola #muzyka #oswiata
projektant_doktorant

Aha - sąsiedzi... Wydaje się, że gdy grasz na takich skrzypcach powinieneś mieć większą wyrozumiałość wśród sąsiadów niż jak grasz na trąbce. Otóż nie - granie przeszkadza sąsiadom. U mnie spora część była wyrozumiała, zaś sąsiad z dołu regularnie naparzał w kaloryfer, co jednakże nie przeszkadzało mi grać dalej, bo co miałem robić? Żeby nie było - grałem najpóźniej do 20:00 by jak najmniej przeszkadzać innym. A w domu grała jeszcze siostra, zatem musieliśmy sobie jakoś ten czas organizować tak, aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać (każde z nas ćwiczyło co innego bo byliśmy na diametralnie różnych poziomach gry). W dzisiejszych czasach i kompletnego egoizmu wśród ludzi nie wyobrażam sobie wysyłania dziecka na lekcje jakiegokolwiek akustycznego instrumentu mieszkając w bloku. Nawet ćwiczenie na keyboardzie z klawiaturą ważoną (klawisze mają imitację pracy prawdziwego mechanizmu młoteczkowego z fortepianu) i ze słuchawkami na uszach nie daje takiego efektu, jak praca z "żywym" instrumentem. Nie każdy to niestety rozumie.


Czas ćwiczenia obejmuje całą szkołę I i II stopnia - bo nie napisałem wcześniej, że szkoła muzyczna posiada dwa stopnie. Podzielone jest to nieco inaczej niż w zwykłej szkole - I stopień to 6 lat, a II - kolejne 6 lat. Po 6. klasie zdaje się zatem egzamin do szkoły II stopnia - w praktyce dokładnie taki sam egzamin semestralny z tym, że od razu kwalifikuje on do szkoły II stopnia. Oprócz tego pisze się coś a'la egzamin z kilku muzycznych przedmiotów, np. z kształcenia słuchu. Wyniki kwalifikują ucznia do dalszego kształcenia - u mnie nie było przypadku, aby ktoś nie zdał. Doszło za to kilka osób "z regionu", gdzie nie było szkół II stopnia, albo po prostu chcieli się przenieść do szkoły o nieco wyższym poziomie, by dostać się potem na studia w lepszym ośrodku.

Szkoła II stopnia kończy się egzaminem dyplomowym - jest on dość rozbudowany względem typowych egzaminów, ale też po jego zdaniu otrzymuje się tytuł muzyka zawodowego. Oczywiście zdaje się coś a'la maturę muzyczną, tzn. z przedmiotów muzycznych. Obowiązkowa była z historii muzyki oraz z kształcenia słuchu. Dodatkowo do wyboru był jeden przedmiot dodatkowy - formy muzyczne czy harmonia.


No i co dalej? Studia - tu w komentarzu na początku był taki głos, że bez pleców ani rusz do dobrych ośrodków. Jest w tym dużo prawdy - moi znajomi, którzy chcieli dostać się w konkretne miejsce korzystali z "lekcji" udzielanych przez tamtejszych wykładowców. Dawali się w ten sposób już komuś poznać i łatwiej było o przychylność na egzaminie wstępnym. Nie wszyscy się dostali tam, gdzie chcieli. Często było tak, że jednego dnia był np. egzamin wstępny w Warszawie, następnego w Bydgoszczy, a jeszcze innego dnia np. w Gdańsku. Nie chcąc zostać na lodzie trzeba było jechać na te 3 egzaminy dzień po dniu i liczyć na to, że dostanie się do wymarzonego miejsca. Moi znajomi, z którymi miałem kontakt podostawali się w jedno z takich miejsc i nikt na lodzie nie został. Mi powiedział uczciwie mój profesor, że jeśli poważnie myślę o instrumencie, to na egzaminy wstępne do dobrego ośrodka brakuje mi jeszcze roku doświadczeń (6 lat instrumentu zrobiłem w 4 i brakowało mi jeszcze techniki, czego byłem świadom). Poszedłem jednak w zupełnie inną stronę - na studia techniczne. Stąd o cyklu kształcenia wyższego niewiele Wam powiem. Po ukończeniu studiów stajemy się magistrem sztuki i możemy zacząć rozglądać się za pracą zarobkową.

O tym i o realiach w zawodzie muzyka będzie w ostatniej odsłonie w poniedziałek.

projektant_doktorant

Cześć, dziś nieco później, ale chyba ostatnia odsłona opowieści o tym wszystkim, co się z muzyką wiąże.


Czy warto iść w zawód muzyka? Sam swoich dzieci raczej bym nie posłał do szkoły muzycznej. Choć syna namawiałem, to on nie chciał. Wiedząc, że "z niewolnika nie będzie pracownika" nawet nie przybliżałem mu tematu. Niestety, dziecko musi choć trochę chcieć w to pójść. A i jak pisałem powyżej są to wyrzeczenia nie tylko dla jego dzieciństwa, ale i dla rodziców. Na początku trzeba z dzieckiem do szkoły jeździć, w lekcjach indywidualnych dobrze by było, aby rodzic uczestniczył, potem dopilnował, aby dziecko ćwiczyło i zwracało uwagę na to, co mówił nauczyciel. Oprócz tego trzeba godzić jeszcze lekcje z przedmiotów ogólnokształcących. Wozić dziecko na koncerty, do filharmonii, aby poszerzało horyzonty i widziało "metę" swojego edukacyjnego biegu. Potem dowozić np. na miejsce koncertu starszego dziecka z chórem czy z orkiestrą... Jest w tym sporo zaangażowania także rodzica, niestety...


Wypadałoby napisać co nieco o realiach po studiach, aby mieć pełen obraz. Zostając mgr sztuki trzeba jeszcze sobie załatwić przygotowanie pedagogiczne. Kiedyś wystarczyły jakieś studia podyplomowe, teraz chyba trzeba jednak iść na typowo pedagogiczne studia, aby móc pracować z dziećmi ucząc je w szkole. Tu pewności nie mam, bo wiele się w tym zakresie zmieniło. Kiedy ja zaczynałem naukę to nauczyciel instrumentu mógł być absolwentem np. jakiejś szkoły II stopnia i absolwentem kierunku muzycznego (kierunek w stylu "wychowanie muzyczne"), aby móc nauczać choćby w szkole podstawowej. Obecnie już każdy musi mieć ukończone studia wyższe. Ci, którzy nie mieli - musieli się dokształcać. Oprócz szkoły większość pracowała także w teatrze muzycznym, filharmonii, orkiestrze kameralnej lub czymś podobnym tak, aby sensownie na utrzymanie rodziny zarobić. Do tych instytucji jednak nie składa się po prostu CV i czeka na wiadomość, że od 1. zaczynasz - trzeba zdać tzw. egzamin. Chętni wykonują określone utwory przed dyrygentem i z towarzyszeniem orkiestry, w której przyjdzie im potem grać. Wielu moich znajomych egzamin zdało, ale "etatu nie było". Spora część jest zatrudniona tylko na część etatu, zatem naturalne, że łapie się wszystkiego "okołomuzycznego". Stąd ci ludzie są muzykami filharmonii, nauczycielami instrumentu i do tego jeszcze albo uczą w prywatnych szkołach muzycznych, ogniskach itp. albo udzielają dodatkowych prywatnych lekcji, albo też grają chałtury na weselach. Często wiele tych opcji ciągną na raz. Mój kolega, z którym miałem do niedawna kontakt stwierdził, że mając pełen etat w teatrze muzycznym musi mimo wszystko dorabiać w biurze nieruchomości, bo za minimalną krajową wyżywić rodziny się nie da, nawet gdy żona jakąś kasę do domu przynosi.


Dziecko ma jednak inny ogląd na świat, widzi go nie tylko przez pryzmat gry na flecie czy śpiewania w szkole. Zawsze w trakcie nauki można zrezygnować, nie ma przymusu kończenia szkoły tylko dlatego, że się odwidziało. Jeden z moich kolegów (pianista) odszedł na rok-dwa, by potem wrócić do klasy najpierw waltorni, potem perkusji. Do liceum poszedł jednak zwykłego, rozwijał samodzielnie grę na gitarze biorąc prywatne lekcje u typowego rockowego gitarzysty i starał się zaistnieć na scenie muzycznej nie tylko w moim mieście i to mu się udało. Był jednak jednym z nielicznych, którzy w tę stronę poszli i po wielu latach odnieśli sukces. Sporo moich kolegów chwaliło sobie dochody z chałtur, dopóki nie trzeba było kiblować ponad rok z powodu covida. Bywało wtedy różnie...

projektant_doktorant

Jeden z moich kolegów jeszcze będąc w szkole średniej regularnie wyjeżdżał w wakacje w trasę z cyrkiem i gdyby nie przewalił całej kasy na alko i zioło tylko odkładał, to będąc 18-latkiem miałby kasę na wkład własny na mieszkanie. Szukając co nieco o nim dowiedziałem się, że koncertował przez długi czas w Japonii, a teraz działa gdzieś w GB. Zdecydowana większość jednak została jeśli już to szarymi muzykami.


Czy żałuję pójścia do szkoły muzycznej? Będąc dzieckiem wkurzało mnie niemiłosiernie, że nie mogłem grać w piłkę z kolegami, bo musiałem przede wszystkim ćwiczyć. I jak już mogłem wreszcie "wyjść na dwór" oni z reguły szli już do domu. Ale z perspektywy czasu - chyba nie. Umiem grać na 4 instrumentach (sam się rozwijałem), poznałem wielu fajnych ludzi o nieco innej wrażliwości (potem w szkole średniej stykając się z całym przekrojem społeczeństwa musiałem jednak nieco "zgrubić" własną skórę), miałem okazję występować na scenach z gwiazdami ogólnopolskimi, np. z Kasią Kowalską. Jeden z moich współpracowników poszedł w kompozycję (był świetnym pianistą improwizatorem) i skomponował muzykę do kilku ogólnopolskich seriali, inny, kilka lat starszy, którego zupełnie o to nie podejrzewałem, został doktorem hab. na lokalnej uczelni i także zajmuje się muzyką filmową, którą skomponował do kilkudziesięciu filmów polskich i zagranicznych. Wielu bliższych i dalszych znajomych rozwijało swoje muzyczne zainteresowania w różne strony i są nagradzanymi instrumentalistami jazzowymi. Mój serdeczny kumpel ze szkoły założył np. własne studio nagraniowe i od roboty nie może się opędzić, bo jest w tym tak dobry. Kończył realizację dźwięku na akademii muzycznej w Katowicach. Ja sam grałem w wielu fajnych projektach (głównie muzyka jazzowa), przez kilka lat byłem członkiem big bandu, a oprócz tego związałem się z grupą wykonującą repertuar ludowy i z nimi za śmiesznie małe pieniądze zwiedziłem kawał świata jeszcze przed studiami. Teraz się śmieję, bo w jej składzie wymiana pokoleniowa nastąpiła i spora część mi mówi "dzień dobry", ale grając i przebywając z nimi czuję się w zasadzie ich rówieśnikiem. To niesamowicie fajna sprawa! Grając nie ma "starszy czy młodszy", jest poczucie, że mimo tego, że każdy wykonuje swoją partię, to jednak działamy razem i każdy odpowiada za efekt końcowy. Ciężko to wytłumaczyć. Poza tym dzięki muzyce poznałem własną żonę


Gdy sądzicie, że dziecko np. interesuje się jakimś instrumentem - warto zapytać w ognisku muzycznym. Tam będzie miało lekcje instrumentu i do tego podstawy teoretyczne, ale w okrojonym względem typowej szkoły muzycznej wymiarze. Niestety, są to zajęcia w pełni odpłatne, choć i tak tańsze niż typowe prywatne lekcje. Czy to źle? Jeśli chce sobie "pobrzdąkać" tyle wystarczy. Po co się przeładowywać wiedzą, której i tak nie będzie w stanie wykorzystać? Jeśli faktycznie złapie bakcyla na granie - pewnie i tak z ogniska szybko wyjdzie na rzecz prywatnych lekcji z kimś, kto pomoże mu dojść w zamierzony cel.


I chyba tyle - jeśli chcecie coś wiedzieć o przedstawionym tu materiale w jeszcze większych szczegółach - śmiało pytajcie.

Zaloguj się aby komentować

Realia pracy nauczyciela w Niemczech
Dużo się mówi, jak to u nas nauczyciele obiboki nic nie robią a dobrze zarabiają. Przypadkowo znalazłem ciekawy komentarz, który dość dobrze pokrywa się z tym, co mówi koleżenka (była nauczycielka w Polsce, od 6 lat pracuje w szkole pod Berlinem):
Wypowiem się z perspektywy pracy niemieckiego nauczyciela, bo w niemieckiej oświacie pracuję od prawie 10 lat (nauczanie tzw. zintegrowane czyli Gesamtunterricht, Nadrenia-Palatynat, szkoła podstawowa Grundschule obejmująca 4 klasy). Pensum godzinowe niemieckiego nauczyciela wynosi 39 godzin tygodniowo. Przy czym średnio 20-22 godziny to godziny tzw. "tablicowe" (uwaga: do czasu "tablicowego" wlicza się czas dyżurów na przerwach!), cała reszta godzin to PŁATNY czas na przygotowanie do zajęć. Nie, nie trzeba spędzać go w szkole i praktycznie nikt tego nie robi. Ferie średnio co 6-8 tygodni. Nie, w ferie nie ma żadnych dyżurów czy opieki nad dziećmi. To obowiązek gminy, nie szkoły. Opieka feryjna jest płatna, gmina zatrudnia do tego personel (nie, nie są to nauczyciele!) i mu za to płaci. Nie ma w ferie rad, posiedzeń, rada jest przeważnie jedna: w ostatni dzień letnich ferii. Nauczyciele nie przygotowują uroczystości, akademii, dyskotek, nie ma "apeli" i tym podobnych. Szkoła ma za zadanie uczyć, od zapewnienia rozrywek są rodzice. Nie ma poprawiania ŻADNEJ oceny. Dostałeś niedostateczny, to go masz. Nie ma zabierania dziecka na wczasy w maju lub wrześniu. Nauczyciel ma masę dodatkowych bonusów, np. zniżki w ubezpieczeniach (w tym OC i AC) a nawet preferencje w kredytach. O takich warunkach polski nauczyciel może na razie tylko marzyć. Ludzie nie mają pojęcia jak funkcjonują sąsiednie systemy oświaty, zachwycają się nimi i dają je za wzór. W Niemczech matury nie zdaje ok 2-3% uczniów. W Polsce coś około 20%. Z matmy bodajże jeszcze więcej. ALE: segregacja uczniów spełniających wymogi maturalne dokonuje się już na poziomie 4-6 klasy! Jeżeli uczeń na tym poziomie nie ma odpowiednich wyników, odpowiednich ocen z przedmiotów głównych (niemiecki, matematyka, język obcy), to zwyczajnie nie idzie dalej do "liceum", które u nas zaczyna się od 7 klasy, w niektórych landach już od 5. I nie ma tutaj nic do rzeczy "chcenie" rodziców! Nie każdy musi mieć maturę, co tutaj jest oczywistością. Ocen jest bardzo mało, 2-3 prace klasowe na semestr. Jak już pisałam, nie ma absolutnie żadnej możliwości poprawienia oceny. Ocena za aktywność podczas zajęć stanowi 1/3 oceny ogólnej z przedmiotu. Regulamin szkolny jest bardzo wyśrubowany, w odróżnieniu od polskiego, gdzie obowiązki ma praktycznie tylko nauczyciel, uczeń zaś ma tylko prawa. Np. mamy prawo zawiesić ucznia w jego obowiązkach i prawach, tzn. musi na określony czas, zazwyczaj kilka dni, zostać w domu. I to na rodzica spada obowiązek zapewnienia mu opieki. I stosuje się to już od najwcześniejszych klas podstawówki. Jeżeli dziecko źle się zachowuje, przeszkadza innym, pyskuje, to RODZICE mają na nie wpłynąć. Szkoła ma też możliwość ustanowienia dla takiego ucznia opiekuna, np. kogoś z jego rodziny i tylko w obecności tegoż opiekuna uczeń ten ma prawo uczestniczyć w zajęciach szkolnych. Podpisując zgodę na wycieczkę, podpisuję również zobowiązanie, by NATYCHMIAST i bezzwłocznie odebrać moje potomstwo (nawet jeżeli są na wycieczce nad Morzem Północnym, 700 km od nas!), gdyby ono odpowiednio do oczekiwań się nie zachowywało, np. spożywało alkohol. Jeżeli uczeń niepełnoletni konsumuje alkohol, wówczas jest odstawiamy do szpitala albo na policyjną izbę dziecka i tam czeka na odbiór. Proste. Kropka. I NIKT z tym nie dyskutuje! Nie ma dzienników elektronicznych, wywiadówka raz na rok i trzeba się na nią jako rodzic zapisać. Dlatego w polskiej oświacie już chyba bym się nie umiała odnaleźć.
<br />
LINK: https://www.money.pl/gospodarka/spor-o-pensum-nauczyciele-marza-o-40-godzinnym-tygodniu-pracy-6368086531430017a.html
LovelyPL

@Besteer Zależy co się programuje Ja jestem inżynierem, programuję i nigdy nie badałem żadnej funkcji w pracy Nie mówię o używaniu funkcji, ale o jej badaniu i szukaniu np. jej punktów przegięć, czy monotoniczności w zakresie.

katarzyna-bluesky

@aceventura po godzinach to ja z siostrą sprawdzałyśmy sprawdziany i kartkówki uczniów mojego rodziciela. Rodziciel robił w tym czasie obiad czy kolację. Problemy z uczniami - policja. Dziś nie do pomyślenia, bo jak to?! Plus weszły dzieci kryminalistów, kt nie boją się przed szkołą wyciągnąć ucznia i go pobić.

aceventura

@Besteer dicto simpliciter - błąd dużego uogólnienia. Jest gdzieś programista, który nie potrafi na podstawie równania dowiedzieć się jakich zakresów zmiennej oczekiwać, czy będzie ujemna i jakich wykresów użyć by określić czy zużycie zasobów jest liniowe, więc wniosek jest taki, że tego się programistów nie uczy w toku edukacji i wszyscy mają z tym problem.


To, że każdy z nas spotkał w swoim życiu kiepskich, olewających nauczycieli nie oznacza, że wszyscy są tacy i postępują w ten sam sposób. Na podstawie pojedynczych przypadków i anegdot rodzą się krzywdzące stereotypy. Jak każda grupa zawodowa nauczyciele mają swoje problemy i czarne owce. Chodzi o to by te problemy rozwiązywać i minimalizować mądrymi decyzjami ilość tych czarnych owiec. Jeb*nie nauczycieli i brak godnego wynagrodzenia prowadzi do zmniejszenia motywacji do pracy, napływu nowych kandytatów (z których potem można zrobić odsiew nie nadających się) i zwiększenia ilości czarnych owiec.

Zaloguj się aby komentować