czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda kształcenie się na muzyka klasycznego i z czym się z tym wiąże? Część z Was zastanawia się, czy może nie posłać swojej pociechy do szkoły muzycznej, bo ta lubi śpiewać, lubi na czymś grać, więc może niech się rozwija w tym kierunku? A może lepsze byłoby tzw. ognisko muzyczne? Zastanawiam się nad tym, czy byłoby zainteresowanie z Waszej strony tym wątkiem.
Sam przeszedłem pełen cykl kształcenia w tym kierunku, osobiście muzyka pozostała w zasadzie wyłącznie moim hobby (na chleb zarabiam inaczej) ale temat wrócił, gdy przyszedł czas wyboru szkoły dla dziecka. Jeśli będzie zainteresowanie tematem, to chętnie co nieco bym w tym wątku przybliżył. Oczywiście zdanie moje będzie dość subiektywne, bowiem (jak życie pokazało) placówki oświatowe zmieniły się nieco od czasów, w których sam do nich uczęszczałem, ale być może będzie to w stanie co nieco przybliżyć rzeczy, które w mojej opinii na pewno są niezmienne. Czekam na odzew (o ile takowy będzie).
P.S. Na wykopie w życiu bym nie chciał się taką wiedzą dzielić. Jednakże obecna na tym portalu kultura wypowiedzi, wymiana faktycznie jakichś poglądów, a nie tylko narzucanie komuś swojego zdania - te rzeczy sprawiły, że nabrałem ochoty na to, aby chcieć cokolwiek więcej o tym napisać. #szkola #muzyka #oswiata
Ja bym chętnie takie coś poczytała, może nie będę się kształcić w tym kierunku, ale byłoby to ciekawe!
Chętnie poczytam
Studia i wyżej tylko po znajomości. Warszawa i Wrocław praktycznie nie do dostania "bez polecenia"
Ciekawy temat, zawsze się zastanawiałem jak to jest być po szkole muzycznej będąc samoukiem, wołaj
@projektant_doktorant piona! Też mogę pochwalić się dyplomem II stopnia wydzału instrumetnalnego
W razie pytań lub wątpliwości również służę radą
@projektant_doktorant chętnie przeczytam, wołaj jak coś : )
@projektant_doktorant Wolaj
@projektant_doktorant Wołaj, z przyjemnością poznam inny punkt widzenia.
68 osób zainteresowanych (na poranek 1. lutego) , znaczy warto
Dobra - ruszamy. Wołam: @winny_degustator @Siergiej0 @Maciox @SpoconaPacha @hermes600 @WafelMaster i zapowiadam, że postaram się systematycznie rano każdego dnia (no bez weekendów) dodawać kolejne treści. Nie będę zatem dodatkowo wołał i proszę o zajrzenie w wątek powiedzmy ok. południa danego dnia jeśli temat nadal będzie dla Was interesujący.
Od czego zacząć taką przygodę ze szkołą muzyczną? Zależy, czy mamy rodziców którzy dostrzegli w nas ten talent (bez talentu szkoła muzyczna to serio mordęga), bądź ktoś im to zasugerował. Ja miałem łatwiej, bo moja siostra już grała (brat np. w ogóle talentu w tej materii nie ma) i rodzice wiedzieli czemu się przypatrywać. Przedszkolanki też sugerowały dla mnie inną niż typowa podstawówkę szkoła z uwagi na moją nieco inną wrażliwość i talent w tym kierunku. Ciężko zatem @Noemi01 wybierać sobie tę szkołę będąc w innym cyklu kształcenia, np. w 7-8 klasie czy w liceum. Choć na niektórych instrumentach nawet tak późno zaczynana nauka jest możliwa.
Co na pewno daje szkoła muzyczna? Przede wszystkim obracamy się w środowisku nieco odmiennym od typowej podstawówki, co nie znaczy jednak, że nie ma w tych szkołach typowych problemów - są, ale w nieco mniejszej (moim zdaniem) skali i nie aż tak bardzo eskalowane (tzn. ciężej trafić na patusa w klasie a jeśli nawet, to nie znęca się on tak nad innymi jak w typowej szkole podstawowej - uczniami są jednak ludzie o nieco innej wrażliwości). Po drugie - rozwijamy jakiś talent. Ciężko mówić o 6-7 letnim dziecku, że ma już pasję do muzyki (choć wcale tego nie wykluczam u niektórych osobników), ale z czasem to może się rozbudzić i nawet stać się sposobem na życie. Pamiętajcie o tym, że szkoła nie kształci tylko instrumentalistów, ale także teoretyków muzyki, dyrygentów i kompozytorów.
Dlaczego piszę o 6-7 latku? Bo to najlepszy czas na to, aby zacząć pracę nad byciem dobrym muzykiem. Niestety - pełen cykl kształcenia trwa nie jak w przypadku lekarzy czy prawników nieco więcej jak te 5 lat wiedzy specjalistycznej - temu aby dojść do końca niestety poświęca się życie i warto sobie to na samym początku uświadomić. Aby uzyskać tytuł dyplomowanego skrzypka, magistra sztuki, poświęcamy temu aż 17 lat! I serio - w przypadku skrzypka raczej ten czas rzadko kiedy bywa krótszy, bo temu instrumentowi poświęca się najwięcej czasu, aby dojść do wysokiego poziomu. Nieco inaczej jest z innymi instrumentami, ale o tym może nieco później. Co do zarobków - uznajmy, że ostatnia kampania społeczna (przeszła bez większego echa, niestety) dotycząca wynagrodzeń artystów zawodowych jest niestety prawdziwa. Wielu aby utrzymać rodziny z muzyki łapie kilka niecałych etatów w różnych "instytucjach kultury", podejmuje działalność dodatkową albo chałturzy. O tym więcej też powiem później.
Czy moje dziecko ma słuch muzyczny? Często mówi się o kimś, że "dobrze słyszy". Ale dobre słyszenie ze słuchem muzycznym nie ma za wiele wspólnego. Wielu muzyków po latach pracy z instrumentami jest nieco przygłuchych (sic!), co w pracy im raczej nie za wiele przeszkadza, zaś tym świetnie słyszącym ale bez słuchu muzycznego granie czy śpiewanie nie będzie wychodziło. Jak poznać słuch muzyczny? Wystarczy posłuchać jak dziecko podśpiewuje jakieś piosenki. Idealnie jest, gdy nie ma akurat żadnego podkładu muzycznego i wtedy można stwierdzić, czy w miarę "trafia" w dźwięki, czy też śpiewa kompletnie od rzeczy. Samemu nie mając tego słuchu ciężko stwierdzić, wiem
Czemu od razu nie gra się na niektórych instrumentach? Bo dziecko cały czas się rozwija i rośnie. Niekorzystne jest dla rozwoju np. uczenie się od małego grania na takich instrumentach dętych. Poza tym ręka lub sama dłoń jest za mała i dziecko nie byłoby w stanie na takim instrumencie grać. Ciężko robić mini fortepian, więc na początku uczeń korzysta ze skali, której jest w stanie po prostu rękami dosięgnąć. Z czasem gra coraz bardziej wymagające utwory (jak wyrobi technikę gry) i skala jest rozszerzana (tzn. gra się w zakresie więcej niż 2-3 oktaw). Co do gitar i skrzypiec - są instrumenty mniejsze, przeznaczone do nauki dla dzieci. W przypadku skrzypiec były to instrumenty tzw. 1/4, 1/2, 3/4 i na końcu tzw. całe skrzypce. Oczywiście nie jest tak, że jest to dokładnie 1/4 wymiaru "całego instrumentu", jest on po prostu dostosowany do rozmiarów małego dziecka (nawet 4-5 letniego) i rzeczone "1/4" stanowi ok. 60-70% pełnego instrumentu. Z czasem rosnąc trzeba zmieniać instrument. Akordeonu nie zgłębiałem - przyznaję się!
Ale zmiana instrumentu to wydatki! No nie do końca - w szkole istnieje tzw. wypożyczalnia instrumentów. Skrzypiec nie trzeba sobie kupować, można wypożyczyć. Za moich czasów były problemy, bowiem liczba instrumentów nie zawsze odpowiadała liczbie chętnych na nie uczniów, choć nie słyszałem, aby ktoś musiał kupować sobie "niecały" instrument, bo dla niego zabrakło. Poważnie myślący o muzyce kupowali sobie już "całe" instrumenty dobrej klasy. Szkoła od uczniów pobiera opłatę, którą się wnosi raz na rok lub w ratach (ok. 200-300 PLN rocznie, zależy od szkoły) - jest to tzw. fundusz instrumentalny i kasa z niego w całości idzie na zakup nowych oraz utrzymanie już posiadanych instrumentów. Instrumenty co jakiś czas wymagają napraw, korekt lub po prostu bieżącego utrzymania czy w przypadku fortepianów, z których w szkole korzystają wszyscy - strojenia. Na to to idzie. Oprócz tego standardowo - rada rodziców. Pieniądze z rady idą na różne cele, ale zazwyczaj związane np. z organizacją koncertów dla zaproszonych gości, do dofinansowania wyjazdów na konkursy dla uzdolnionych uczniów lub całego szkolnego zespołu etc. Nie trafia to w jakąś czarną dziurę, jak to różnie w typowych szkołach bywa. Co uczeń do instrumentu kupuje sam? Tzw. materiały eksploatacyjne, czyli np. struny, kalafonię do smyczka, stroiki do instrumentów dętych drewnianych etc. Za moich czasów zasadą było też to, że naprawiało się instrument, jeśli się go samemu uszkodziło (np. zjeżdżając na futerale ze skrzypcami w środku z górki przed szkołą - serio miałem taki epizod, choć skrzypiec nie uszkodziłem XD ). Nie są to duże wydatki (kilkadziesiąt PLN) i w przypadku skrzypiec ponosi się je góra raz na pół roku, choć potrafiłem na dobrych strunach (no obecnie już za takie trzeba dać kilkaset PLN) pograć intensywne 2 lata i nie straciły za wiele miękkości i brzmienia.
Co z nietypowymi instrumentami? Gra się na nich z reguły w późniejszych latach uczęszczania do szkoły muzycznej. Np. takie organy, klawesyn czy harfa ciężko mieć swoje... Szkoła udostępnia dla muzyków po prostu czas i salę z takimi instrumentami. Z reguły organistów, klawesynistów (technika gry w zasadzie podobna do fortepianu) czy harfistek (nie wiem czemu, ale nie znałem faceta - harfisty) było w szkole raptem tylko kilka osób. Dla tych instrumentów prowadzono lekcje w wyznaczonych specjalnie salach. Podobnie było z kontrabasem czy perkusją - miały one swoje miejsce i w danej sali tylko prowadzono zajęcia z tych instrumentów. Kontrabasistów było więcej (i różnej płci, o dziwo, nawet dziewczę drobne o wzroście 155-160 cm dawało sobie spokojnie radę z tym instrumentem), ale problemu z dostępnością instrumentu nie było - po prostu umawiali się kto kiedy i w jakich godzinach (poza czasem dydaktyki oczywiście) ćwiczy i tym sposobem jakoś dawaliśmy radę! Tak samo inni użytkownicy nietypowych instrumentów, które określiłbym jako typowo "stacjonarne". Portier w szkole miał listę osób dopuszczonych do danej sali (choć tak naprawdę w szkole znali się mniej więcej wszyscy z imienia, a przynajmniej z nazwiska) i nikomu innemu jej nie udostępniał.
Na tym tyle tytułem wstępu i podstawowych informacji. W następnej części powiem co nieco o zajęciach, jak się odbywają, jakie są typy szkół muzycznych i jak mniej więcej jest w nich zorganizowane kształcenie.
Jeśli macie pytania co do tej części - śmiało pytajcie!
Część druga - organizacja szkoły.
W moim mieście funkcjonowały 2 publiczne szkoły muzyczne. Uczęszczałem do obydwu z nich i są subtelne różnice
W szkole pierwszej mamy normalnie rozpisany plan lekcji, w którym zawarte są typowe przedmioty jakie znajdziemy w każdej szkole podstawowej, tzn. nauczanie początkowe (w klasach 1-3) oraz później typowo szkolne przedmioty jak matematyka, fizyka, j. polski itp. W plan zajęć wmiksowane są przedmioty "muzyczne" - nie ma rozgraniczenia, że do południa uczymy się matmy i przyrody, a po południu przedmiotów muzycznych - jak dany nauczyciel ma czas tak mu się go (i uczniom) wypełnia.
Czym są te przedmioty muzyczne? W pierwszych latach to tzw. rytmika - można powiedzieć, że połączenie zajęć ruchowych z muzyką - ot - biegamy w rytm muzyki, podskakujemy na akcentach, zatrzymujemy się gdy muzyka przestaje grać, gramy na prostych instrumentach typu trójkąt, tamburyn etc. Na rytmice też poznaje się podstawy zapisu nutowego, dzięki któremu w ogóle można rozpocząć naukę w tej szkole. Tak naprawdę rytmika zawiera podstawy wszystkich muzycznych przedmiotów. Później rytmika się kończy i pojawiają się właśnie te przedmioty, przede wszystkim tzw. kształcenie słuchu, gdzie uczymy się rozpoznawać dźwięki, zapisywać melodie, akordy, śpiewa się tzw. solfeż, pisze się melodie ze słuchu albo rozpisuje się akordy na składowe. Brzmi nudno, ale same zajęcia dla mnie zawsze były fajne. Być może dlatego, że mi łatwo przychodziło wypełnianie tych "zadań". W latach późniejszych pojawiają się przedmioty typu historia muzyki (chyba nie muszę wyjaśniać), zasady muzyki, formy muzyczne (na których dokonuje się analizy utworów po względem konstrukcyjnym), harmonia (nie mylić z instrumentem - chodzi o tworzenie czterogłosu w oparciu o podaną linię melodyczną danego głosu bądź funkcje - akordy). Wszystko to odbywa się w miksie z przedmiotami ogólnokształcącymi. Za moich lat różnie z tymi ogólnokształcącymi przedmiotami bywało, choć szkoła była znana z tego, że kształciła na dość wysokim poziomie (sam znam lekarzy - absolwentów tej szkoły). Na lata mojej edukacji przyszedł pewien kryzys w oświacie, w związku z tym przedmioty ogólnokształcące były na nieco okrojonym względem typowej szkoły poziomie. Mimo to znacznej części z moich kolegów udało się dostać do "wymarzonych" klas w dobrych liceach, część z najlepszych (w tym ja) nawet dostało się do najlepszych klas w renomowanych liceach, zatem chyba nie było aż tak źle. Pokutowało wśród części nauczycieli podejście, że "damy wam luz, skoro macie być artystami - muzykami". Zajęcia w miksie trwały z reguły pomiędzy 8:00 (czasem od 7:10 zaczynaliśmy WF) a 13-14:00. Po godzinie 14:00 z reguły zwalniały się sale (i profesorowie kończyli próby w filharmonii i mogli zacząć uczyć w szkole) i można było prowadzić zajęcia z instrumentu głównego. Każdy z nas grając na skrzypcach czy fortepianie miał przydzielonego nauczyciela - rzadko kiedy osoby z danej klasy miały tego samego nauczyciela. Akordeonu uczył jeden człowiek, gitarzystów było zdaje się dwóch. Oczywiście - jak to bywa - nauczyciele byli lepsi i gorsi i do najlepszych była spora kolejka chętnych (nie każdego nauczyciel chciał czy nawet mógł wziąć), ci przeciętni z reguły zostawali przy swoich przyporządkowanych nauczycielach. Spora część uczniów po pewnym czasie traciła zapał albo wręcz sugerowano, że marny z niego skrzypek czy pianista i może warto spróbować na innym instrumencie. To było tak około 5 klasy szkoły podstawowej, gdy część z mojej klasy zaczęła grać na instrumentach dętych i na perkusji. Wykruszyła się wtedy znaczna część pianistów. Potem część znów zmieniała swoje preferencje, bo i tam im średnio szło. Kilku w rezultacie zostało nawet niezłymi śpiewakami
Wracając - instrument główny zaczynał się po godzinie 14:00 i były to lekcje indywidualne. Z reguły było tak, że dany nauczyciel uzgadniał ze swoimi uczniami kto i kiedy będzie miał lekcje. Odbywały się one 2x w tygodniu: pn i czw lub wt i pt. Środa była wolna zawsze
Mowa była o instrumencie głównym, czyli jeszcze jakiś instrument był? Tak - każdy w szkole muzycznej musi umieć grać na fortepianie! Pianiści nie mieli zatem dodatkowego instrumentu, a pozostali - tak. Grało się na nim aż do końca szkoły. Ktoś, kto nie miał talentu i serca do tego (np. ja) - potwornie się męczył. Zajęcia z fortepianu wchodziły w okolicach 4-5 klasy i odbywały się 1x w tygodniu w dni oprócz środy. Oprócz tego w tych samych okolicach czasowych pojawiał się w obowiązkach ucznia jakiś zespół instrumentalny - najczęściej najpierw był to chór. W końcowych latach szkoły podstawowej można było wybrać sobie orkiestrę lub zespół kameralny. W niektórych szkołach był też big band i można było w tych zajęciach także uczestniczyć (instrumenty dęte, perkusyjne, kontrabas i ew. gitara elektryczna). Wszystkie te zajęcia podlegały ocenom. Ja lubiłem chór i w sumie po zmianie szkoły oraz instrumentu i po mutacji głosu - big band. Ww. zajęcia "grupowe" odbywały się właśnie zwykle w środę
Zatem - szkoła pierwsza miała cykl kształcenia ogólny i zawodowy pod jednym dachem. Zajęcia łatwo można było skoordynować i nie trzeba było latać po mieście ze szkoły zwykłej do muzycznej.
Druga szkoła miała z kolei tylko przedmioty muzyczne - tak samo teoretyczne (rytmika i wszystkie wymienione na początku), praktyczne z instrumentu głównego i fortepianu oraz zespół instrumentalny/big band/chór. Najczęściej w niej byli uczniowie, którzy nie zostali zakwalifikowani do pierwszej szkoły, uczniowie, którzy np. później zaczęli edukację muzyczną lub też tacy, których rodzice nastawili się na to, że ich dzieci będą miały wykształcenie muzyczne, ale lepiej niech chodzą do dobrej szkoły, bo z samej muzyki ciężko wyżyć. Powodów mogło być równie dobrze więcej - np. bliżej domu była ta dodatkowa szkoła muzyczna i podstawówka niż dojazd do tej drugiej szkoły.
Zajęcia tam odbywały się tak, że wybierało się 2 dni (pn-czw lub wt-pt) w ciągu których chodziło się popołudniami (zajęcia zaczynały się od 16:00 i kończyły ok. 19-20:00) na teorię, a praktykę w instrumencie odbywało się w ustalonym z danym nauczycielem czasie (np. przed teorią lub w inne dni). Zespoły znów odbywały się w czasie neutralnym, czyli w środy. Pamiętajmy, że trzeba też było w tygodniu odbyć godzinną lekcję fortepianu. W weekendy nikt nie pracował - szkoła była dostępna w określonych godzinach dla uczniów np. do ćwiczenia. Brzmi strasznie, choć w praktyce jest nieźle i da się to pogodzić. Serio. Choć przed maturą, gdy jeździłem pomiędzy szkołami i do tego jeszcze szlifowałem język był to chyba najbardziej intensywny okres w moim życiu.
Chyba ogólnie tyle - w następnej części napiszę o pracy z instrumentem i jak to wygląda oraz o egzaminach semestralnych
Zainteresowanie coraz mniejsze sądząc po ilości piorunów, ale dociągnijmy temat do końca
Praca z instrumentem polega na dwóch rzeczach - lekcja w szkole oraz czas pracy własnej w domu (lub w szkole po godzinach, jeśli chodzi o instrumenty typu perkusja, kontrabas czy organy). W pierwszej klasie poznaje się techniki gry na instrumencie i wykonuje się proste melodie. Zapoznaje się także z podstawową budową instrumentu. Nauczyciel zadaje konkretny materiał (w pierwszych latach są to proste i wpadające w ucho znane melodie do odegrania), a potem podpowiada jak to ma być zagrane. Poprawia błędy, wskazuje na co zwrócić w danym utworze uwagę, poprawia tzw. aparat wykonawczy, czyli np. ułożenie rąk, wskazuje na niepoprawne palcowanie itp. Na tym schodzi 45 minut pracy. Ocenia oczywiście także postępy w domowym ćwiczeniu. W późniejszych latach "dzieł" do zagrania na lekcji jest więcej. Zaczyna się od takich podstaw każdego muzyka - gamy. Na rozegranie się. Każdy ćwiczy jakieś gamy i są one elementem egzaminu semestralnego. Poza tym są utwory typowo techniczne, które mają za zadanie wyćwiczyć w muzyku pewne specyficzne połączenia palcowania lub technik grania - są to etiudy i rozwijają one głównie technikę gry. Etiud w ciągu semestru przerabia się kilka, są wydawane całe zeszyty i dobór etiudy zależy od predyspozycji ucznia i stopnia jego zaawansowania w grze. Oprócz tego do egzaminu semestralnego ćwiczy się jakiś utwór dowolny (miniaturę) oraz jakąś formę koncertową - występuje się wtedy przed komisją z akompaniatorem, czyli najczęściej nauczycielem grającym na fortepianie. Ma to na celu rozwój w uczniu zdolności współpracy z innymi muzykami. Nut do zajęć nie trzeba kupować - można je wypożyczyć w szkolnej nutotece lub skserować.
Egzaminy zdaje się raz w semestrze - pamiętam, że jest to dość stresujące zwłaszcza w początkowych latach nauki, choć komisja zawsze stara się atmosferę rozluźnić. Ale potem będąc do nich przyzwyczajonym nie stresowałem się ani na scenie, ani na egzaminach szkolnych czy studenckich. W skład komisji egzaminacyjnej wchodzi kierownik sekcji instrumentalnej (taki kierownik nauczycieli danej grupy instrumentów, np. strunowe -skrzypce, wiolonczele, altówki, kontrabasy etc.), czasem bywa dyrektor szkoły i grupa nauczycieli egzaminowanych uczniów. Z reguły kilka osób. Oceniają oni wykonanie przedstawionych na egzaminie form muzycznych pod względem poprawności wykonania (czystość dźwięku, zachowanie tonacji, akcentowanie czy też zastosowane techniki wykonawcze, np. staccato - krótkie dźwięki na dane nuty, czy pizzicato - szarpanie strun palcami) oraz w starszych klasach interpretacji dzieła (to dość ciężkie do wytłumaczenia, ogólnie mówiąc - sposobu doboru technik i wydobywania dźwięku, temp itp.). Wyniki egzaminów są niemal od razu, po występie lub po grupie kilku egzaminowanych osób. Przekazuje je nauczyciel prowadzący. Egzaminy zdaje się z instrumentu głównego oraz z fortepianu (tam naturalnie nie występuje się z akompaniatorem, tylko solo). Dzięki dobrym wynikom egzaminu łatwiej dać się poznać lepszemu nauczycielowi i wtedy być może on sam "pomoże" przenieść się do niego, aby rozwijać się lepiej.
Aby dojść do egzaminów potrzeba niestety zadany przez nauczyciela materiał dobrze wyćwiczyć. W przypadku gry na instrumentach technikę wyrabia się żmudnie odgrywając poszczególne nuty i grać je trzeba tak długo, aż osiągnie się poziom zadowalający muzyka lub nauczyciela.
Ile czasu muzyk poświęca na ćwiczenie? W pierwszych latach postępy z reguły osiąga się dość szybko, bo i próg wymagań jest dość niski - trzeba zachęcić jakoś adepta do gry, a nadmierna krytyka z reguły zniechęca. Próg podnosi się zatem coraz wyżej z biegiem lat, gdy wzrasta także świadomość samego przyszłego muzyka. W pierwszych latach ćwiczy się mniej więcej ok. 0,5 do 1 h dziennie. Uwierzcie mi, że to dla dziecka wcale niemało. Później minimum średnio 2-3 godziny dziennie. Niemal każdego dnia. Przypominam, że trzeba to robić jednocześnie mając zadawane prace domowe z przedmiotów muzycznych i niemuzycznych. W praktyce wypełnia to kompletnie całe dnie. Ciężko zatem o czas na dodatkowy kurs angielskiego, baseny czy inne aktywności. Inna sprawa, że wiele aktywności nie jest zalecanych muzykom z uwagi na konieczność dbania o palce - na WF rzadko kiedy była siatkówka czy koszykówka - częściej piłka nożna, bo ze złamaną nogą można ćwiczyć na instrumencie, a ze złamanym palcem - nie. Wielu moich kolegów musiało zrezygnować np. ze sportów walki czy innych aktywności urazogennych, choć jeden np. uwielbiał karate.
Dla rodzica pierwsze lata grania to męczarnia - dzieciak z reguły instrument piłuje niemiłosiernie i daleko temu do piękna czy subtelności. Ale jest to etap, który niestety trzeba przejść. Jeśli dziecko naprawdę ma talent i wrażliwość na dźwięk, to dość szybko samo postara się z tego wyjść ku uciesze rodziców i sąsiadów. I nauczyciela, który tego musi słuchać na lekcji także
Aha - sąsiedzi... Wydaje się, że gdy grasz na takich skrzypcach powinieneś mieć większą wyrozumiałość wśród sąsiadów niż jak grasz na trąbce. Otóż nie - granie przeszkadza sąsiadom. U mnie spora część była wyrozumiała, zaś sąsiad z dołu regularnie naparzał w kaloryfer, co jednakże nie przeszkadzało mi grać dalej, bo co miałem robić? Żeby nie było - grałem najpóźniej do 20:00 by jak najmniej przeszkadzać innym. A w domu grała jeszcze siostra, zatem musieliśmy sobie jakoś ten czas organizować tak, aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać (każde z nas ćwiczyło co innego bo byliśmy na diametralnie różnych poziomach gry). W dzisiejszych czasach i kompletnego egoizmu wśród ludzi nie wyobrażam sobie wysyłania dziecka na lekcje jakiegokolwiek akustycznego instrumentu mieszkając w bloku. Nawet ćwiczenie na keyboardzie z klawiaturą ważoną (klawisze mają imitację pracy prawdziwego mechanizmu młoteczkowego z fortepianu) i ze słuchawkami na uszach nie daje takiego efektu, jak praca z "żywym" instrumentem. Nie każdy to niestety rozumie.
Czas ćwiczenia obejmuje całą szkołę I i II stopnia - bo nie napisałem wcześniej, że szkoła muzyczna posiada dwa stopnie. Podzielone jest to nieco inaczej niż w zwykłej szkole - I stopień to 6 lat, a II - kolejne 6 lat. Po 6. klasie zdaje się zatem egzamin do szkoły II stopnia - w praktyce dokładnie taki sam egzamin semestralny z tym, że od razu kwalifikuje on do szkoły II stopnia. Oprócz tego pisze się coś a'la egzamin z kilku muzycznych przedmiotów, np. z kształcenia słuchu. Wyniki kwalifikują ucznia do dalszego kształcenia - u mnie nie było przypadku, aby ktoś nie zdał. Doszło za to kilka osób "z regionu", gdzie nie było szkół II stopnia, albo po prostu chcieli się przenieść do szkoły o nieco wyższym poziomie, by dostać się potem na studia w lepszym ośrodku.
Szkoła II stopnia kończy się egzaminem dyplomowym - jest on dość rozbudowany względem typowych egzaminów, ale też po jego zdaniu otrzymuje się tytuł muzyka zawodowego. Oczywiście zdaje się coś a'la maturę muzyczną, tzn. z przedmiotów muzycznych. Obowiązkowa była z historii muzyki oraz z kształcenia słuchu. Dodatkowo do wyboru był jeden przedmiot dodatkowy - formy muzyczne czy harmonia.
No i co dalej? Studia - tu w komentarzu na początku był taki głos, że bez pleców ani rusz do dobrych ośrodków. Jest w tym dużo prawdy - moi znajomi, którzy chcieli dostać się w konkretne miejsce korzystali z "lekcji" udzielanych przez tamtejszych wykładowców. Dawali się w ten sposób już komuś poznać i łatwiej było o przychylność na egzaminie wstępnym. Nie wszyscy się dostali tam, gdzie chcieli. Często było tak, że jednego dnia był np. egzamin wstępny w Warszawie, następnego w Bydgoszczy, a jeszcze innego dnia np. w Gdańsku. Nie chcąc zostać na lodzie trzeba było jechać na te 3 egzaminy dzień po dniu i liczyć na to, że dostanie się do wymarzonego miejsca. Moi znajomi, z którymi miałem kontakt podostawali się w jedno z takich miejsc i nikt na lodzie nie został. Mi powiedział uczciwie mój profesor, że jeśli poważnie myślę o instrumencie, to na egzaminy wstępne do dobrego ośrodka brakuje mi jeszcze roku doświadczeń (6 lat instrumentu zrobiłem w 4 i brakowało mi jeszcze techniki, czego byłem świadom). Poszedłem jednak w zupełnie inną stronę - na studia techniczne. Stąd o cyklu kształcenia wyższego niewiele Wam powiem. Po ukończeniu studiów stajemy się magistrem sztuki i możemy zacząć rozglądać się za pracą zarobkową.
O tym i o realiach w zawodzie muzyka będzie w ostatniej odsłonie w poniedziałek.
Cześć, dziś nieco później, ale chyba ostatnia odsłona opowieści o tym wszystkim, co się z muzyką wiąże.
Czy warto iść w zawód muzyka? Sam swoich dzieci raczej bym nie posłał do szkoły muzycznej. Choć syna namawiałem, to on nie chciał. Wiedząc, że "z niewolnika nie będzie pracownika" nawet nie przybliżałem mu tematu. Niestety, dziecko musi choć trochę chcieć w to pójść. A i jak pisałem powyżej są to wyrzeczenia nie tylko dla jego dzieciństwa, ale i dla rodziców. Na początku trzeba z dzieckiem do szkoły jeździć, w lekcjach indywidualnych dobrze by było, aby rodzic uczestniczył, potem dopilnował, aby dziecko ćwiczyło i zwracało uwagę na to, co mówił nauczyciel. Oprócz tego trzeba godzić jeszcze lekcje z przedmiotów ogólnokształcących. Wozić dziecko na koncerty, do filharmonii, aby poszerzało horyzonty i widziało "metę" swojego edukacyjnego biegu. Potem dowozić np. na miejsce koncertu starszego dziecka z chórem czy z orkiestrą... Jest w tym sporo zaangażowania także rodzica, niestety...
Wypadałoby napisać co nieco o realiach po studiach, aby mieć pełen obraz. Zostając mgr sztuki trzeba jeszcze sobie załatwić przygotowanie pedagogiczne. Kiedyś wystarczyły jakieś studia podyplomowe, teraz chyba trzeba jednak iść na typowo pedagogiczne studia, aby móc pracować z dziećmi ucząc je w szkole. Tu pewności nie mam, bo wiele się w tym zakresie zmieniło. Kiedy ja zaczynałem naukę to nauczyciel instrumentu mógł być absolwentem np. jakiejś szkoły II stopnia i absolwentem kierunku muzycznego (kierunek w stylu "wychowanie muzyczne"), aby móc nauczać choćby w szkole podstawowej. Obecnie już każdy musi mieć ukończone studia wyższe. Ci, którzy nie mieli - musieli się dokształcać. Oprócz szkoły większość pracowała także w teatrze muzycznym, filharmonii, orkiestrze kameralnej lub czymś podobnym tak, aby sensownie na utrzymanie rodziny zarobić. Do tych instytucji jednak nie składa się po prostu CV i czeka na wiadomość, że od 1. zaczynasz - trzeba zdać tzw. egzamin. Chętni wykonują określone utwory przed dyrygentem i z towarzyszeniem orkiestry, w której przyjdzie im potem grać. Wielu moich znajomych egzamin zdało, ale "etatu nie było". Spora część jest zatrudniona tylko na część etatu, zatem naturalne, że łapie się wszystkiego "okołomuzycznego". Stąd ci ludzie są muzykami filharmonii, nauczycielami instrumentu i do tego jeszcze albo uczą w prywatnych szkołach muzycznych, ogniskach itp. albo udzielają dodatkowych prywatnych lekcji, albo też grają chałtury na weselach. Często wiele tych opcji ciągną na raz. Mój kolega, z którym miałem do niedawna kontakt stwierdził, że mając pełen etat w teatrze muzycznym musi mimo wszystko dorabiać w biurze nieruchomości, bo za minimalną krajową wyżywić rodziny się nie da, nawet gdy żona jakąś kasę do domu przynosi.
Dziecko ma jednak inny ogląd na świat, widzi go nie tylko przez pryzmat gry na flecie czy śpiewania w szkole. Zawsze w trakcie nauki można zrezygnować, nie ma przymusu kończenia szkoły tylko dlatego, że się odwidziało. Jeden z moich kolegów (pianista) odszedł na rok-dwa, by potem wrócić do klasy najpierw waltorni, potem perkusji. Do liceum poszedł jednak zwykłego, rozwijał samodzielnie grę na gitarze biorąc prywatne lekcje u typowego rockowego gitarzysty i starał się zaistnieć na scenie muzycznej nie tylko w moim mieście i to mu się udało. Był jednak jednym z nielicznych, którzy w tę stronę poszli i po wielu latach odnieśli sukces. Sporo moich kolegów chwaliło sobie dochody z chałtur, dopóki nie trzeba było kiblować ponad rok z powodu covida. Bywało wtedy różnie...
Jeden z moich kolegów jeszcze będąc w szkole średniej regularnie wyjeżdżał w wakacje w trasę z cyrkiem i gdyby nie przewalił całej kasy na alko i zioło tylko odkładał, to będąc 18-latkiem miałby kasę na wkład własny na mieszkanie. Szukając co nieco o nim dowiedziałem się, że koncertował przez długi czas w Japonii, a teraz działa gdzieś w GB. Zdecydowana większość jednak została jeśli już to szarymi muzykami.
Czy żałuję pójścia do szkoły muzycznej? Będąc dzieckiem wkurzało mnie niemiłosiernie, że nie mogłem grać w piłkę z kolegami, bo musiałem przede wszystkim ćwiczyć. I jak już mogłem wreszcie "wyjść na dwór" oni z reguły szli już do domu. Ale z perspektywy czasu - chyba nie. Umiem grać na 4 instrumentach (sam się rozwijałem), poznałem wielu fajnych ludzi o nieco innej wrażliwości (potem w szkole średniej stykając się z całym przekrojem społeczeństwa musiałem jednak nieco "zgrubić" własną skórę), miałem okazję występować na scenach z gwiazdami ogólnopolskimi, np. z Kasią Kowalską. Jeden z moich współpracowników poszedł w kompozycję (był świetnym pianistą improwizatorem) i skomponował muzykę do kilku ogólnopolskich seriali, inny, kilka lat starszy, którego zupełnie o to nie podejrzewałem, został doktorem hab. na lokalnej uczelni i także zajmuje się muzyką filmową, którą skomponował do kilkudziesięciu filmów polskich i zagranicznych. Wielu bliższych i dalszych znajomych rozwijało swoje muzyczne zainteresowania w różne strony i są nagradzanymi instrumentalistami jazzowymi. Mój serdeczny kumpel ze szkoły założył np. własne studio nagraniowe i od roboty nie może się opędzić, bo jest w tym tak dobry. Kończył realizację dźwięku na akademii muzycznej w Katowicach. Ja sam grałem w wielu fajnych projektach (głównie muzyka jazzowa), przez kilka lat byłem członkiem big bandu, a oprócz tego związałem się z grupą wykonującą repertuar ludowy i z nimi za śmiesznie małe pieniądze zwiedziłem kawał świata jeszcze przed studiami. Teraz się śmieję, bo w jej składzie wymiana pokoleniowa nastąpiła i spora część mi mówi "dzień dobry", ale grając i przebywając z nimi czuję się w zasadzie ich rówieśnikiem. To niesamowicie fajna sprawa! Grając nie ma "starszy czy młodszy", jest poczucie, że mimo tego, że każdy wykonuje swoją partię, to jednak działamy razem i każdy odpowiada za efekt końcowy. Ciężko to wytłumaczyć. Poza tym dzięki muzyce poznałem własną żonę
Gdy sądzicie, że dziecko np. interesuje się jakimś instrumentem - warto zapytać w ognisku muzycznym. Tam będzie miało lekcje instrumentu i do tego podstawy teoretyczne, ale w okrojonym względem typowej szkoły muzycznej wymiarze. Niestety, są to zajęcia w pełni odpłatne, choć i tak tańsze niż typowe prywatne lekcje. Czy to źle? Jeśli chce sobie "pobrzdąkać" tyle wystarczy. Po co się przeładowywać wiedzą, której i tak nie będzie w stanie wykorzystać? Jeśli faktycznie złapie bakcyla na granie - pewnie i tak z ogniska szybko wyjdzie na rzecz prywatnych lekcji z kimś, kto pomoże mu dojść w zamierzony cel.
I chyba tyle - jeśli chcecie coś wiedzieć o przedstawionym tu materiale w jeszcze większych szczegółach - śmiało pytajcie.
Zaloguj się aby komentować