1015 + 1 = 1016
Tytuł: Olimp
Autor: Dan Simmons
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788367353243
Liczba stron: 944
Ocena: 4/10
Jak ja to lubię czasami wspomnieć: podręcznikowy przykład, tym razem pisania o niczym oraz mojej totalnej obojętności co do mających miejsce wydarzeń. Jedynie perypetie Achillesa są faktycznie wciągające i miejscami humorystyczne, do tego działania obu morawców i czasami ich kompanów bywają ciekawe, choć też nie zawsze, Hockenberry'ego z kolei było w tej książce zdecydowanie za mało, ale gdy już się pojawiał, to mieszał. Co się zaś tyczy Daemana, Harmana, Ady i spółki: nudne jak flaki z olejem mielenie ozorem, ludzie miotają się jak dziki po żołędziach i ogólnie jest beznadziejnie, zarówno w odniesieniu do przedstawianych wydarzeń, jak i mojego zaangażowania w lekturę.
I teraz przechodzę do szczegółów (w kolejności wystąpienia).
W przypadku Hockenberry'ego mamy czasami do czynienia z jakimś dziwnym zabiegiem tj. połączeniem narracji pierwszo- z trzecioosobową. Dla przykładu: "Wybaczcie, byłem lekko... rozkojarzony. - Rozpraszała mnie myśl, że kiedy pole siłowe zniknie, kopnę w kalendarz, dodał już tylko do siebie". Czyli doktor mówi do siebie w myślach, ale ktoś wyższy to obserwuje. W "Ilionie" jego rozdziały były chyba z perspektywy pierwszej osoby. Sprawdziłbym, ale dosłownie przykuło mnie do wyra.
Dalej: "...oddzielone od Olympus Mons szeroką na około dwustu kilometrów połacią wody".
I stronę później: "...szeroki na około piętnastu metrów równoległobok".
Trochę się tego nazbierało, to chyba jakieś skrzywienie tłumacza.
"Olimp" nie ustępuje "Ilionowi" pod względem seksualnej degrengolady. Ba, rzekłbym, że nawet go przebija. Oto wspaniały przykład: by zbudzić "śpiącą królewnę", trzeba ją przelecieć. Ale dokonać tego może tylko potomek męża tejże. Hefajstos natomiast z chęcią zabawiłby się z martwą, choć wciąż ciepłą, amazonką.
I teraz fragment, który utwierdził mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z mierną książką; dosłownie powiedziałem wtedy do siebie "co to ma być?". Odkrycie Harmana w 3/4 książki to chyba największa deus ex machina, jaką kiedykolwiek widziałem. Element wprowadzony totalnie znikąd, byle tylko dodać kolejną przeszkodę i naklepać następne 100 stron. Masa ponad 700 czarnych dziur wielkości piłki do nogi byłaby raczej znacząca. W istocie - jedna taka dziurka posiadałaby masę kilkunastu Ziem. Nie wiem, jak działa pole siłowe blokujące je przed robieniem tego, co czarne dziury robią najlepiej. I na dokładkę: kto był załogą okrętu podwodnego, który rzeczone pociski przenosił? Allahu-akbary, naturalnie z uśmiechem na ustach.
Kolejny idiotyzm: mówią, że przy pomocy sonika mogliby przenieść się na pewną wyspę w dosłownie minutę, a całą społeczność w kilkanaście. Dlaczego więc, do cieżkiej cholery, nie zrobili tego przed oddaniem pojazdu? Tak długo drążyli wtedy temat, że w międzyczasie zdążyliby to zrobić kilka razy.
I na koniec: jakim cudem mini czarna dziura mogłaby, po upadku z kilku(nastu) kilometrów, przebić się przez całą Ziemię i po drugiej stronie dotrzeć aż na orbitę?
Zakończenie jest proste, niesatysfakcjonujące i posiada otwarte furtki, choć na kontynuację na szczęście nie ma co liczyć.
Zupełnie nie polecam. I teraz nie wiem, co z "Ilionem", bo z jednej strony jest o niebo lepszy, z drugiej trochę słabo poznawać tylko połowę historii, z trzeciej niby można przeczytać, ale jest to oczywista pierwsza cześć, a nie pod pewnym względem zamknięta całość.
Wygenerowano za pomocą
https://bookmeter.xyz
#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #dansimmons #mag #artefakty #ksiazkicerbera