#kanada

2
149
Teraz nadchodzą z KANADY: Północna granica USA doświadcza 743% wzrost nielegalnych migrantów próbujących ją przekroczyć w ciągu roku z powodu "łatwiejszego wejścia niż Meksyk" - jak policjanci ujawniają niewiarygodne zdjęcia migrantów zmagających się z dwumetrowym śniegiem.
#USA #Kanada #Migracja #wiadomosciswiat
https://www.dailymail.co.uk/news/article-11688597/Now-theyre-coming-CANADA-Northern-border-sees-743-spike-migrants-trying-cross-US.html

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Z takich mniejszych życiowych sukcesów to dostałem przedłużenie kanadyjskiego pozwolenia o pracę na 2 lata
Przez kolejne 2 lata Morawieckie, Obajtki, Kaczyńskie nie będą mi smaku życia odbierać - wygryw!!!
#emigracja #kanada
00edd70b-8f4e-462d-ba40-a3d9efb08c82
Pindorek

@Pan_Kielonek Mam rodzinę w Kanadzie więc sprawy znam doskonale z pierwszej ręki. A w Polsce nikogo za krytykę kościoła do więzienia nie zamyka. Ktoś ci bzdur naopowiadał. Oczywiście mówię o krytyce a nie szkalowaniu. Za to w tej twojej cudownej Kanadzie za krytykę rządu lądujesz w sztumie albo na ulicy bez środków do życia i doskonale o tym wiesz. Ciekawe po którym przymusowym bosterku już jesteś bo przecież nie mogłeś odmówić tej przyjemności.

AndrzejZupa

@Pan_Kielonek Jelegncko. Jaka branża / technologia?

Pan_Kielonek

@Pindorek po żadnym boosterku, wziąłem Jenssena 1 maja 2021 jak jeszcze byłem w Polsce, nieważny jest już od roku. I to wszystko jeśli chodzi o moje szczepienia.

Zresztą co ty właściwie chcesz mi przekazać? Że w Kanadzie żyje mi się gorzej niż w Polsce? Mówisz o problemie, który nie nie dotyczy.

@AndrzejZupa - vfx/ efekty specjalne

Zaloguj się aby komentować

Rosja twierdzi, że rozszerza swoje granice na szelfie kontynentalnym na Oceanie Arktycznym
Według agencji Reuters, w tej sprawie Putin zwołał Radę Bezpieczeństwa. Ale zarówno Kanada, jak i Dania mają podobne roszczenia. Ponadto Norwegia, która stała się głównym dostawcą gazu do UE, zapowiedziała rozszerzenie eksploracji na szelfie kontynentalnym.
Badania wskazują, że może tam być przechowywana około jedna czwarta niewykorzystanych światowych rezerw ropy i gazu. W ciągu ostatniego roku Federacja Rosyjska zmodernizowała swoją infrastrukturę wojskową w Arktyce. W odpowiedzi państwa NATO przeprowadziły w regionie ćwiczenia wojskowe.
Radio Swoboda
#bedziewojna #wojna #dania #norwegia #rosja #kanada

Zaloguj się aby komentować

Jeszcze informacja o tym, że Kanada przekaże 200 pojazdów opancerzonych. Czołgów nie mają niestety zbyt wiele, ale Senator APC są całkiem fajne. Ukraina ma coś podobnego na licencji, więc przyda się jak najbardziej i znacznie bezpieczniejsze będą od prywatnych SUVów jakie teraz krążą po froncie.
Pojazdy będą kosztować ponad 90 mln dolarów. Są one elementem pomocy wojskowej w wysokości 500 mln dolarów, którą Kanada zobowiązała się przekazać Ukrainie w listopadzie.
Reszta tej sumy w większości ma być przeznaczona na zakup przez Kanadę amerykańskich zestawów NASAMS w celu przekazania ich Ukrainie wraz z nieokreśloną liczbą pocisków do tych systemów.
źródło:
Wojna Rosji z Ukrainą: Kanada przekaże Ukrainie 200 pojazdów opancerzonych - rp.pl
#bronukraina #ukraina #kanada #aryocontent
20175326-f30b-4e64-a495-4f85fa649703
Opornik

@Aryo Ciekawe jak szybko Ukraińcy opanują zachodnie czołgi - to nam trochę powie na temat tego czy byli wcześniej szkoleni z ich użycia na zachodzie. Generalnie jestem w szoku jak skutecznie udaje się ukryć przed opinią publiczną i Rosją (bo ci od razu by wszystko ujawnili) przekazywanie sprzętu do tej pory (np. Newa). WP było naprawdę nasiąknięte agenturą rosyjską, a wyroki dla złapanych za rękę - uwłaczająco śmieszne.

KontoBezNicku

@markxvyarov jak będą "wiedzieć" to znakiem będzie podłączenie się Niemiec do peletonu.

markxvyarov

@KontoBezNicku wątpie w niemcy

Zaloguj się aby komentować

No Panowie, to już znaczące wsparcie, batalion na biedę wyposażony w transportery.
#ukraina #wojna #rosja #kanada
b986ce7d-5115-40df-8922-3fa3636a48f1
693c7eec-7e69-4aee-a5db-f80396343e0d
Krzych22

Super, jak najwięcej dobrych wiadomości

puszkapandory

Tylko to raczej pojazdy dobre dla OT czy zabezpieczenia logistyki, a nie na pierwszą linię do przełamywania linii. Może przy bardziej manewrowej walce też się w miarę spisują. Dobre i to ale Ukraina potrzebuje dużej ilości czegoś pokroju Rosomaka i Borsuka. Nawiasem, trochę mnie dziwi, że nie przekazaliśmy żadnych Rosomaków. Wydaje mi się, że 50-100 byłoby w naszym zasięgu.

Kapelan

@puszkapandory Rosomaków sami mamy za mało, niedawno przedłużyli umowę z Patrią bodajże do 2028 roku na budowę nowych Rośków. Jedyne co możemy przekazać to stare bewupy

Zaloguj się aby komentować

CZĘŚĆ 2
Wśród milionów fragmentów MD-11 śledczy natrafili w końcu na możliwy punkt zapalny. W trakcie badań dziesiątek kilometrów okablowania wkrótce natrafiono na fragmenty przewodów noszące wyraźne ślady zdarcia izolacji i działania łuku elektrycznego. Bazując na dokumentacji dostarczonej przez Boeinga i SwissAir śledczy odkryli, iż kable te zostały zainstalowane długo po tym, jak maszyna opuściła fabrykę. Modyfikacji dokonała mieszcząca się w Kaliforni firma Santa Barbara Aerospace na zlecenie SwissAir, gdy linia poszukiwała sposobów na przyciągnięcie nowej klienteli. Jednym z nich miała być instalacja indywidualnego systemu rozrywki dla pasażerów pierwszej klasy i klasy biznes. Ten dzisiejszy standard we wszystkich klasach przewozowych przewoźników na dalekich dystansach w owych czasach był czymś iście rewolucyjnym. Śledczy zaczęli jednak odkrywać, iż modyfikacja ta nie była tak banalna. Nowy system pobierał duże ilości prądu i często bardzo szybko nagrzewał się do niebezpiecznych wartości. Do tego, cały obwód był zupełnie odizolowany od głównego obwodu elektrycznego maszyny, co w praktyce uniemożliwiało odłączenie go od źródła zasilania. Wiedząc, co doprowadziło do zapłonu na pokładzie lotu 111, śledczy zaczęli dokładniej przyglądać się temu, co otaczało kable w podsufitce maszyny. Okazało się, że wnętrze kanału wyłożone było arkuszami izolacji termicznej wykonanej z metalizowanego tworzywa sztucznego znanego jako Mylar bądź MPET. Przeglądając dokumentację dotyczącą tego materiału śledczy natknęli się na niepokojące raporty. Pierwotnie, materiały wykorzystywane w lotnictwie dopuszczano do użytku na podstawie dwóch warunków - wytrzymania działania otwartego ognia bez zapłonu przez 12 sekund bądź umiejętności samodzielnego wygaszenia się w wypadku zapłonu. Okładzina termiczna z Mylaru przeszła test i została dopuszczona do użytku w samolotach. W latach 1994 i 1995 w Chinach doszło jednak do kilku pożarów na pokładach różnych maszyn. Badając owe przypadki chińscy śledczy odkryli, iż o ile Mylar był w stanie wytrzymać działanie ognia przez pewien czas, w wypadku zapłonu nie był on w stanie wygasić się samodzielnie. Podobne testy wykonane przez producenta maszyn typu MD-11 - firmę McDonnell Douglas - potwierdziły obserwacje z Chin. W roku 1997 do operatorów maszyny trafił specjalny biuletyn serwisowy zalecający usunięcie owej okładziny z pokładów samolotów. Biuletyn ten pełnił jednak funkcję w dużej mierze informacyjną i nie nakładał jakichkolwiek ograniczeń czasowych na jego wypełnienie. W wypadku lotu 111 sekwencja zdarzeń zdawała się być jasna. Pożar na pokładzie maszyny rozpoczął się od uszkodzonych kabli elektrycznych, zaś za paliwo posłużyły mu plastiki, pianki i okładzina termiczna zgromadzone w podsufitce. Ze względu na swoje położenie z dala od czujników dymu i ognia pozostawał on niewykryty, zaś pojawienie się dymu w okolicach wylotu klimatyzacji sprawiło, iż załoga początkowo nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Pożar zaś przez cały czas narastał w sile, powstrzymywany jedynie przez system wentylacyjny maszyny. Gdy załoga zdecydowała się o odłączeniu zasilania kabiny pasażerskiej, również ta ostatnia bariera upadła. Niedługo po tym pożar przedostał się do komputerów pokładowych a płomienie przedarły się do kokpitu zza panelu z bezpiecznikami.
Spokojna i zachowawcza postawa załogi wkrótce przyczyniła się do powstania teorii o tym, iż maszyna mogłaby wylądować w Halifaxie, gdyby Zimmerman i Löw zdecydowali się na natychmiastowe lądowanie. Taki scenariusz wzięli również pod lupę śledczy z TSB, przeprowadzając szereg symulacji podejścia do lotniska w Halifaxie i porównując go z tym, co zdarzyło się na pokładzie lotu 111. Wkrótce stało się jasne, iż nawet szybka reakcja przy pierwszym zauważeniu dymu nie miałaby żadnego znaczenia. W najlepszym wypadku rozpatrywanym przez śledczych samolot byłby w stanie znaleźć się na ziemi o godzinie 22:27. Według danych z rejestratora parametrów lotu, samo podejście do lądowania byłoby niezwykle trudne - w owym momencie pożar pozbawił już załogi podstawowej instrumentacji, asysty autopilota oraz komputerów pokładowych, uniemożliwiając podejście z pomocą systemu ILS. Podejście należałoby wykonać w warunkach wizualnych w ciemnościach, z szalejącymi w kokpicie płomieniami i ograniczającym widoczność gęstym dymie. Nawet, gdyby załodze udało się znaleźć pas i przyziemić, zrobiliby to z stanowczo przeciążonym samolotem i do tego pozbawieni asysty systemu przeciwpoślizgowego kół, hamulców aerodynamicznych i slotów. Przerażająca prawda była taka, iż w momencie zapłonu los wszystkich 229 osób na pokładzie maszyny został przypieczętowany.
Oficjalny raport dotyczący katastrofy lotu 111 opublikowano 27 marca 2003 roku. Po prawie 6 latach śledztwa i wydaniu 57 milionów dolarów kanadyjskich śledczy w końcu mogli stwierdzić, co było przyczyną tragedii - pożar na pokładzie wynikający z użycia materiałów łatwopalnych w konstrukcji samolotu. Już w trakcie trwania śledztwa - w roku 2000 - amerykańska Federalna Administracja Lotnictwa nakazała usunięcie materiałów izolacyjnych wykonanych z Mylaru i podobnych materiałów z pokładów wszystkich samolotów certyfikowanych w Stanach Zjednoczonych z terminem do roku 2005. Wraz z tym krokiem wprowadzono również nowe kryteria testów przeciwpożarowych dla materiałów używanych w budowie samolotów. Na podstawie zaleceń kanadyjskiego śledztwa dokonano znacznie dalej idących zmian - zwłaszcza w listach kontrolnych na wypadek zauważenia dymu w kabinie, aby położyć większy nacisk na jak najszybsze sprowadzenie samolotu na ziemię i zmniejszyć liczbę koniecznych do wykonania procedur. Kolejnym krokiem było znaczące zaostrzenie inspekcji okablowania samolotów, połączone z instalacją czujników dymu i ognia w obszarach, gdzie znajduje się awionika. Same linie lotnicze SwissAir nie dotrwały do końca śledztwa - katastrofa lotu 111, następujące po niej batalie sądowe o odszkodowania dla rodzin ofiar i spadek liczby pasażerów po atakach z 11 września 2001 roku doprowadziły do bankructwa firmy w roku 2002. Majątek SwissAir został przejęty przez przewoźnika Crossair, który następnie zmienił nazwę na Swiss International Airlines. Linie te, wraz z spółką-córką Edelweiss, są obecnie częścią grupy Lufthansa i kontynuują działalność. Samoloty MD-11 są obecnie zaś używane w dużej mierze jako samoloty towarowe dla przewoźników takich jak UPS czy FedEx. O tragedii lotu 111 do dziś przypomina odsłonięty na brzegu Peggy’s Cove pomnik, na którym wyryto następująca inskrypcję:
“Ku pamięci 229 mężczyzn, kobiet i dzieci z pokładu lotu SwissAir 111, którzy zginęli w tych wodach 2 września 1998 roku.
Stali się jednym z niebem i wodą.
Niech Spoczywają w pokoju.”
94ef8405-e82c-4ba0-ba7c-b6de9b0fb41f
c22853d5-f3e8-45f5-b64b-f68d851ac88f
085e366c-ba5f-4516-90bf-698f17d3256a
43892bc4-7d5a-417d-98a5-0cc8c0cab5dc

Zaloguj się aby komentować

CZĘŚĆ 1
Był wieczór 2 września 1998 roku. W niewielkiej osadzie Peggy’s Cove na brzegu Zatoki Św. Małgorzaty na wschodnim wybrzeżu Kanady zapadł już zmrok. Grupka 30 mieszkających tam osób przygotowywała się do snu, gdy z zewnątrz dobiegł ich odgłos nisko lecącego samolotu odrzutowego. Zaledwie minutę później, o godzinie 22:31, ponad odgłos silników wzniósł się głuchy huk, po czym ponownie zapadła cisza. Mieszkańcy Peggy’s Cove nie mogli wiedzieć, iż stali się właśnie świadkami jednej z najgorszych katastrof lotniczych w historii Kanady.
Aby zrozumieć, gdzie owa tragedia miała swój początek, należy w tym momencie przenieść się o kilka godzin w tył i kilkaset kilometrów na południowy zachód od wybrzeży Kanady - do Nowego Jorku, na lotnisko im. Johna F. Kennedy’ego. Jedną z dziesiątek maszyn przygotowujących się do startu na terenie lotniska był trzysilnikowy odrzutowiec McDonnell Douglas MD-11 należący do szwajcarskich linii lotniczych SwissAir. Owego wieczora wykonywał on lot numer 111 - bezpośrednie połączenie z Nowego Jorku do Genewy. Wśród wielu pasażerów owo połączenie znane było jako “UN Shuttle”, gdyż służyło za regularne połączenie dla urzędników i pracowników Narodów Zjednoczonych łącząc ich pomiędzy siedzibami organizacji w tych miastach. 2 września na pokładzie samolotu znalazło się 215 pasażerów i 14 członków załogi. W kokpicie MD-11 zasiadła zaś dwójka pilotów. W lewym fotelu miejsce zajął 49-letni kapitan Urs Zimmermann - były pilot Szwajcarskich Sił Powietrznych, mający za sobą 27 lat stażu pracy w SwissAir i 10 800 godzin wylatanych w powietrzu, w tym 900 na maszynach typu MD-11 jako kapitan oraz instruktor. W prawym fotelu w rejsie do Genewy Zimmermanowi towarzyszył 36-letni pierwszy oficer Stefan Löw. On również mógł pochwalić się służbą w Szwajcarskich Siłach Powietrznych, zaś w szeregi SwissAir wstąpił w roku 1991. Do 2 września 1998 roku Löw wylatał w powietrzu łącznie 4 800 godzin - w tym 230 w roli pierwszego oficera na samolotach typu MD-11. Maszyna, jaką pilotować miała dwójka lotników w kokpicie została dostarczona SwissAir w roku 1991, zarejestrowana jako HB-IWF oraz znana pod nazwą własną “Vaud”.
O godzinie 21:18 czasu lokalnego samolot poderwał się z pasa lotniska w Nowym Jorku, obierając kurs północno-wschodni wzdłuż wschodniego wybrzeża USA. 40 minut później załoga skontaktowała się z kontrolą obszaru mieszczącą się w kanadyjskim mieście Moncton w prowincji Nowy Brunszwik, meldując lot na pułapie 33 tysięcy stóp. Nic nie zapowiadało odejścia od rutyny transatlantyckiego lotu. Jednakże o godzinie 22:14 załoga w osobie kapitana Zimmermana zgłosiła kontroli lotów alarm pan-pan-pan, informując o pojawieniu się dymu w kokpicie i prosząc o skierowanie samolotu w stronę lotniska w Bostonie. Kontroler lotów w Moncton wiedział jednak, iż w owym momencie samolot znajdował się w odległości 555 kilometrów od lotniska w Bostonie, a zaledwie 101 kilometrów od lotniska w Halifaxie w prowincji Nowa Szkocja, które również było w stanie przyjąć samolot tak duży jak MD-11. Z tego powodu kontroler zezwolił lotowi 111 na zejście na wysokość 31 tysięcy stóp i zaproponował załodze lądowanie w Halifaxie. Załoga zgodziła się na to rozwiązanie i rozpoczęła zniżanie do poziomu 10 tysięcy stóp. Kontroler co prawda zezwolił niedługo po tym na zejście na pułap 3 tysięcy stóp, ale załoga postanowiła zatrzymać zniżanie na wysokości 8 tysięcy stóp w celu przygotowania kabiny pasażerskiej do lądowania awaryjnego. Kolejne minuty upłynęły również na przygotowaniu do zrzutu paliwa, co wymagało od kontrolera lotów wektorowania maszyny nad Zatokę Św. Małgorzaty w celu bezpiecznego zrzutu paliwa nad wodą. Przez cały ten czas załoga zachowywała spokój i profesjonalizm - do czasu. O godzinie 22:24 obaj piloci jednocześnie ogłosili stan awaryjny, prosząc o natychmiastowe skierowanie maszyny w stronę lotniska celem jak najszybszego lądowania. Niedługo po tym kolejna transmisja urwała się w pół zdania, a na ekranie radaru zanikł sygnał transpondera maszyny. Wszelkie dalsze próby skontaktowania się z lotem 111 spełzły na niczym. O godzinie 22:31 i 18 sekund sejsmografy w Moncton i Halifaxie zarejestrowały wywodzący się z Zatoki Św. Małgorzaty wstrząs, a w centrum kontroli lotów w Moncton lot 111 zniknął z ekranu radaru.
Na miejsce, gdzie po raz ostatni zauważono samolot wkrótce dotarły kutry rybackie z okolicznych portów oraz przepływające w okolicy statki. Oczom marynarzy ukazało się jedynie ogromne pole trudnych do zidentyfikowania szczątków maszyny, sztuk bagażu i rozczłonkowanych ciał skąpanych w paliwie lotniczym zmieszanym z wodą morską. Przybyłe na miejsce niedługo po tym okręty i śmigłowce kanadyjskiej Marynarki Wojennej i Straży Przybrzeżnej potwierdziły tragiczne informacje - lot Swissair 111 rozbił się w oceanie 10 kilometrów od osady Peggy’s Cove. Szybko stało się jasne, iż nie było kogo ratować - na miejscu zginęły wszystkie 229 osoby obecne na pokładzie odrzutowca. Z nich tylko jedne zwłoki udało się zidentyfikować wzrokowo - w pozostałych wypadkach patologowie Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej musieli polegać na badaniach dentystycznych, porównaniu odcisków palców i testach DNA.
W czasie, gdy wciąż trwała akcja ratunkowa na miejsce tragedii wkrótce przybyli również śledczy z kanadyjskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu, których zadaniem stało się wyjaśnienie przyczyn tragedii. Wkrótce dołączyli do nich również śledczy z amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, śledczy z szwajcarskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych oraz eksperci SwissAir, Związku Zawodowego Pilotów Liniowych oraz firm Pratt&Whitney i Boeing. Główny nacisk tych pierwszych dni śledztwa i akcji wydobywczej wraku położony został na odnalezienie zarówno rejestratora parametrów lotu jak i rejestratora rozmów w kokpicie. Poza tym śledczy zabezpieczyli również taśmy radaru oraz rozmów kontroli lotów w Moncton i przesłuchali kontrolerów lotu pełniących tam służbę owego wieczora. Na podstawie tych pierwszych poszlak rozpoczęto budowanie hipotezy o tym, iż za upadek samolotu do morza mógł być odpowiedzialny pożar na pokładzie. W ciągu następnych kilku dni okrętowi podwodnemu HCMS Okanagan udało się z pomocą sonaru odnaleźć obie czarne skrzynki maszyny - 6 września odnaleziono rejestrator parametrów lotu, a 11 września rejestrator rozmów w kokpicie. Pomimo ogromnej siły uderzenia samolotu w tafle wody - wynoszącej 350 g - dane zapisane na taśmach rejestratorów udało się odczytać w całości. Na podstawie zapisanych danych śledczy rozpoczęli żmudny proces rekonstrukcji tego, co stało się na pokładzie maszyny. Pierwszym śladem wskazującym na odejście od rutyny transatlantyckiego lotu okazała się rozmowa obu pilotów zarejestrowana ok. godziny 22:10 i 38 sekund. Właśnie wtedy pierwszy oficer Löw stwierdził, iż poczuł dziwny zapach roznoszący się po kokpicie. Kapitan Zimermann odpowiedział, iż również poczuł ów zapach i zwrócił uwagę na dym sączący się z sufitu kokpitu w okolicach wywietrznika klimatyzacji. Pierwszy oficer przekazał kontrolę nad maszyną kapitanowi, po czym wstał z fotela i podszedł do owego miejsca. Po kilku sekundach stwierdził, iż dym i zapach miały zniknąć, po czym wrócił na swoje miejsce. Kapitan Zimermann nie poprzestał na tym - gdy Löw wrócił na miejsce wezwał do kokpitu jedną ze stewardess. Gdy ta weszła do kokpitu kapitan spytał się jej, czy zauważyła dym w kabinie pasażerskiej. Po uzyskaniu odpowiedzi negatywnej piloci uznali, że za pojawienie się dymu odpowiadało chwilowe zanieczyszczenie systemu klimatyzacji i kontynuowali lot po ustalonym wcześniej kursie. Zaledwie minutę później, jednak, sytuacja zmieniła się - dym pojawił się ponownie w ilości, która zaalarmowała załogę, iż problem najprawdopodobniej nie dotyczył wyłącznie systemu klimatyzacji. Piloci zaczęli działać, dyskutując o lądowaniu awaryjnym na najbliższym możliwym lotnisku, zakładając maski tlenowe i informując kontrolę lotów w Moncton o sytuacji poprzez nadanie sygnału alarmowego pan-pan-pan. Po krótkiej dyskusji z kontrolą lotów załoga zdecydowała się również na lądowanie awaryjne w Halifaxie, połączone z koniecznością zrzucenia paliwa. O godzinie 22:23 samolot znajdował się już na wysokości 10 tysięcy stóp na południe od Halifaxu, gotów do rozpoczęcia zrzutu paliwa. Wkrótce po tym załoga, kierując się listą kontrolną w wypadku zauważenia dymu odłączyła zasilanie elektryczne do kabiny pasażerskiej. Zaledwie kilkadziesiąt sekund później w kokpicie rozbrzmiał alarm informujący o rozłączeniu autopilota. Wkrótce w kokpicie jeden po drugim zaczęły gasnąć ekrany komputerów pokładowych, zaś rejestrator parametrów lotu zapisywał kolejne awarie systemów i sensorów związanych z awioniką samolotu - w tym podstawowych wysokościomierzy, prędkościomierzy i sztucznych horyzontów. O godzinie 22:25 ogień przedostał się do kokpitu - dowiodły tego słowa kapitana Zimmermana “Już się pali!” jak i fakt, iż wkrótce po wypowiedzeniu tego zdania opuścił on fotel pilota, najprawdopodobniej z zamiarem walki z ogniem. 20 sekund po tych słowach kapitana zapis z obu czarnych skrzynek urwał się. Według danych radaru samolot pozostał jednak w powietrzu przez następne 5 minut nim nie uderzył w powierzchnię Oceanu Atlantyckiego z prędkością 300 węzłów o godzinie 22:31 i 18 sekund.
Zapis rejestratorów stawiał niemalże tyle samo pytań, co odpowiedzi. Wiadomym było, że ogień rozprzestrzeniał się szybko i w miejscu ukrytym zarówno przez oczami załogi, jak i detektorami dymu i ognia. Gdy już przedostał się do kokpitu zdołał wyłączyć z akcji dużą część systemów i elektroniki maszyny sprawiając, iż piloci w ciągu kilku chwil musieli lecieć samolotem praktycznie na ślepo. Jednakże sam zapis z czarnych skrzynek nie był w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania śledczych - gdzie rozpoczął się pożar, co było jego źródłem zapłonu i w jaki sposób doprowadził on do tak wielkich szkód. Odpowiedzi na te pytania mógł przynieść tylko wrak MD-11. Z tego powodu wkrótce rozpoczęto jedną z największych operacji wydobywczych wraków w historii Kanady. W pierwszej fazie za wydobycie szczątków samolotu na powierzchnię odpowiadali głównie nurkowie Kanadyjskiej Straży Przybrzeżnej i Kanadyjskiej Marynarki Wojennej. Pogarszające się warunki pogodowe i spadająca temperatura oceanu wymusiły jednak zmianę taktyki. W trakcie drugiej fazy do akcji weszły statki specjalizujące się w bagrowaniu dna morskiego, które codziennie wydobywały z dna oceanu tony mułu i błota zmieszanego z fragmentami samolotu. W trzeciej fazie operacji do akcji przystąpił zaś specjalnie przystosowany do tego typu operacji holenderski statek Queen of the Netherlands. Ostatecznie, akcję wydobywczą zakończono w grudniu 1999 roku - zakończyła się ona wydobyciem z dna morskiego 98% maszyny, zawierającej się w łącznie dwóch milionach różnej wielkości fragmentów. Fragmenty te przetransportowano zaś na teren bazy Kanadyjskich Sił Powietrznych Shearwater, gdzie nad segregacją i inwentaryzacją części pracowało 350 osób. Wkrótce z jednym z hangarów bazy rozpoczęto nowy rozdział w śledztwie - rekonstrukcję sekcji dziobowej maszyny. W tym celu przygotowano specjalną pokrytką siatką metalową ramę, do której śledczy zaczęli przytwierdzać fragmenty zidentyfikowane jako pochodzące z tego rejonu samolotu. Wraz z upływem czasu rekonstrukcja przyniosła efekty - wśród milionów części zaczęto odkrywać fragmentu wraku noszące wyraźne ślady po pożarze. Ich rozmieszczenie sprawiło, iż za źródło pożaru uznano przestrzeń w podsufitce samolotu pomiędzy kokpitem a kuchnią pierwszej klasy - miejscu, gdzie przebiegało wiele kabli elektrycznych i gdzie umieszczone były komputery pokładowe odpowiedzialne za awionikę i autopilota maszyny. Inne fragmenty i przedmioty dawały również świadectwo siły pożaru. Wśród nich znalazło się m.in. siedzenie obserwatora z kokpitu, na którym odnaleziono ślady stopionego aluminium - dowód na to, iż temperatura pożaru wynosiła ok. 500 stopni Celsjusza. Podobne uszkodzenia odnaleziono w fragmentach panelu bezpieczników i resztkach podsufitki kokpitu. W resztkach kokpitu odnaleziono również obie książki z procedurami awaryjnymi - w obu wypadkach ciepło pożaru sprawiło, iż laminowane kartki stopiły się ze sobą. Analiza szczątków ludzkich wykazała, iż kapitan Zimmerman nie znajdował się w fotelu pilota w momencie uderzenia o ziemię - według hipotezy śledczych najprawdopodobniej wstał z fotela w celu walki z pożarem, gdzie stracił przytomność lub zmarł w wyniku zaczadzenia bądź oparzeń. Pierwszy oficer Löw miał za to znajdować się w swoim fotelu do końca - z danych uzyskanych z systemu kontroli silników wynikało, iż na minutę przed uderzeniem w wodę wyłączył on silnik numer 2 - najprawdopodobniej w wyniku fałszywego alarmu pożarowego. Bazując na uzyskanych dowodach śledczy wysunęli dwie możliwe hipotezy dotyczące upadku maszyny do oceanu - według pierwszej pierwszy oficer Löw w zadymionym i pogrążonym w mroku kokpicie stracił orientację w przestrzeni, zaś według drugiej ciepło pożaru bądź dym mogły doprowadzić go do utraty przytomności, przez co pozbawiony kontroli samolot zanurkował. Hipotezy te pozostają jednak jedynie hipotezami ze względu na brak wystarczającego materiału dowodowego.
4ec0a54c-4704-44dd-b333-9122ee4ae1e1
92413245-ea04-495b-a706-50ec901d2089
25e527f7-9711-449a-8cd8-b30457c62a5b
a8c02e29-fc43-48aa-a4c2-b5a9750da6ab
dd625904-de5e-46a6-9dde-e2f9966aca40

Zaloguj się aby komentować

adrian-wieczorek

@tufro ehh, dlatego opuszczam tą firmę

tufro

@adrian-wieczorek ja jestem apostatą od ośmiu lat

Nebthtet

@tufro niestety z ksiąg cię nie skreślą i prawnie zmusić tej mafii do tego nie można.

Zaloguj się aby komentować

Był wieczór 2 czerwca 1983 roku. Na lotnisku w Cincinnati w stanie Ohio pogoda była pochmurna i ciepła, zaś ruch dość niewielki. Spokój wieczora zburzyła jednak informacja przekazana z centrum kontroli lotów w Indianapolis - do lotniska zbliżał się samolot linii Air Canada, który zgłaszał pożar w toalecie i silne zadymienie kabiny pasażerskiej i kokpitu. W ciągu następnych minut w powietrzu i na ziemi miał rozegrać się dramat, którego skutki odczuwane są po dziś dzień.
Kilka godzin wcześniej - dokładnie o godzinie 16:20 czasu lokalnego - z lotniska w Dallas w stanie Teksas poderwał się dwusilnikowy odrzutowiec McDonnell Douglas DC-9 zarejestrowany jako C-FTLU i należący do linii lotniczych Air Canada. Tego popołudnia wykonywał on lot numer 797 - rutynowy kurs z Dallas do Montrealu z międzylądowaniem w Toronto. Za sterami samolotu siedziało dwóch doświadczonych pilotów - 51-letni kapitan Donald Cameron i 34-letni pierwszy oficer Claude Ouimet. Kapitan Cameron pracę w Air Canada rozpoczął w roku 1956 i miał na swoim koncie wylatane 13 tysięcy godzin, z czego 4939 na maszynach typu DC-9. Pierwszy oficer Ouimet pracował w szeregach Air Canada od roku 1973 i miał na swoim koncie 5696 wylatanych godzin, z czego 2499 na odrzutowcach typu DC-9. Poza nimi na pokładzie znajdowało się jeszcze 3 członków personelu pokładowego - 37-letni szef kabiny Sergio Benetti, 28-letnia stewardessa Laura Kayama, 33-letnia stewardessa Judi Davidson oraz 41 pasażerów. Pierwsze 2,5 godziny lotu nad Stanami Zjednoczonymi przebiegały rutynowo. O godzinie 18:51, jednak, spokój w kokpicie przewały trzy dźwięki przypominające wystrzał z karabinu. Szybko piloci odkryli, iż trzy wyłączniki instalacyjne, odpowiedzialne niczym bezpieczniki za ochronę przewodów elektrycznych, przewały obwód. Według opisu na panelu były to wyłączniki silnika elektrycznego operującego spłuczkę w toalecie w ogonie maszyny. Próba ich ponownego włączenia nie udała się - bezpieczniki nie dawały się wcisnąć z powrotem w panel. Podejrzewając, iż silnik mógł ulec przegrzaniu na skutek zatkania odpływu, kapitan Cameron postanowił poczekać kilka minut, po czym spróbować ponownie. Ponowna próba, dokonana o godzinie 18:59 nie dała jednak rezultatu.
W tym samym czasie, pasażerowie siedzący w części ogonowej samolotu zaczęli uskarżać się na zapach topionego plastiku i dym sączący się z toalety. Personel pokładowy uznał, iż najbardziej prawdopodobnym źródłem zapachu był pożar w toalecie, wywołany przez niedopałek papierosa wrzucony do kosza na śmieci. W czasach, gdy w samolotach wciąż można było palić papierosy, zjawisko to było dość częste i zwykle nie prowadziło do poważnych skutków. Szef pokładu Sergio Benetti spryskał wnętrze toalety gaśnicą CO2 podczas, gdy stewardessy Kayama i Davidson zaczęły przemieszczać pasażerów w stronę dziobu samolotu. Wkrótce również pierwszy oficer Ouimet, poinformowany przez stewardessę Davidson, poszedł sprawdzić toaletę - gęsty dym zmusił go jednak do odwrotu. Po odwrocie pierwszego oficera Benetti ponownie spryskał wnętrze toalety środkiem gaśniczym. Niedługo po tym poinformował on kapitana, iż dym zdawał się zmniejszyć na sile. Podobne uwagi wypowiedział również pierwszy oficer Ouimet - według niego, dym w tyle kabiny zdawał się rozwiewać. Aby się upewnić, Ouimet ponownie przeszedł na tył maszyny, starając się zajrzeć do środka toalety w celu możliwego zlokalizowania źródła ognia. Przed zrobieniem tego powstrzymała go jednak rozgrzana klamka drzwi.
Praktycznie w tym samym momencie, o godzinie 19:07 w kokpicie rozległy się alarmy - awarii zaczęły ulegać różne systemy elektryczne samolotu, w tym trymer steru wysokości, co utrudniło kierowanie maszyną. Kapitan Cameron zdecydował się wtedy na awaryjne lądowanie na lotnisku w Cincinnati - jedyne w najbliższej okolicy, do jakiego mógł dotrzeć z wysokości 10 kilometrów. Sytuacja pogarszała się z minuty na minutę - wkrótce piloci zmuszeni byli do lotu wyłącznie na zasilaniu awaryjnym bez wskazań sztucznych horyzontów czy wskazań kierunku, zaś dym rozprzestrzenił się w całej kabinie pasażerskiej i zaczął przedostawać się do kokpitu. Dym z chwili na chwilę gęstniał, utrudniając oddychanie i ograniczając widoczność do praktycznie zera. Personel pokładowy pracował jednak bezustannie, starając się zwiększyć szanse pasażerów na przeżycie - m.in. poprzez dystrybucję mokrych ręczników (co ułatwiało oddychanie) czy też informowanie pasażerów o sposobie otwierania wyjść awaryjnych prowadzących na skrzydła samolotu (w owym czasie nie była to standardowa procedura). Dym poza kabiną pasażerską wkrótce wypełnił również kokpit, znacząco ograniczając widoczność zarówno na zewnątrz, jak i w samym kokpicie Na pułapie 3 tysięcy stóp załoga rozhermetyzować również maszynę, starając się poprawić sytuację - bez skutku.
Ostatecznie, o godzinie 19:20 dzięki pomocy kontroli lotów i umiejętnościom pilotów samolot wylądował awaryjnie na pasie 27L lotniska w Cincinnati. Ze względu na uszkodzenia systemu elektrycznego nie zadziałał system antypoślizgowy, przez co w trakcie hamowania doszło do eksplozji czterech opon podwozia. Natychmiast po zatrzymaniu maszyny na pasie startowym zaraz przy zjeździe na drogę do kołowania Juliet rozpoczęto ewakuację - przez drzwi przednie i drzwi ewakuacyjne prowadzące na skrzydła. Pasażerowie mieli jednak ogromne trudności z odnalezieniem wyjść ze względu na ciemności w kabinie wywołane przez gęsty dym, zaś załoga nie była w stanie komunikować się z wszystkimi pasażerami ze względu na awarię systemu nagłaśniającego. Pierwszy oficer Ouimet ewakuował się z kokpitu wyskakując przez okno, zaś kapitan Cameron pozostał w siedzeniu, osłabiony przez konieczność manualnego sterowania maszyną i podduszony przez toksyczny dym. Dopiero reakcja strażaków lotniskowych, którzy spryskali kokpit pianą gaśniczą sprawiła, iż odzyskał przytomność i siły na tyle, aby również opuścić kokpit przez boczne okno. 90 sekund po wylądowaniu przez samolot przetoczyła się fala ognia, która dopełniła dzieła zniszczenia. Przed tym, z samolotu udało się ewakuować 23 osoby - w tym całą załogę i 18 pasażerów. Pozostałe 23 osoby zginęły - sekcje zwłok wykazały wysoki poziom tlenku węgla i cyjanowodoru w płucach wielu ofiar. Większość zwłok ofiar odnaleziono w siedzeniach bądź w korytarzu pomiędzy wyjściami awaryjnymi na skrzydłach samolotu a wyjściami w przodzie maszyny - pasażerowie, sparaliżowani strachem, oślepieni przez dym i podduszeni przez trujące związki w nim zawarte, najprawdopodobniej nie mogli ich zlokalizować. Ostatnią osobą, która żywa opuściła samolot był kapitan Donald Cameron. Wśród zabitych znalazł się również słynny piosenkarz folkowy Stan Rogers, który wracał do Kanady po występie na festiwalu w Dallas.
Śledztwo, prowadzone przez Narodową Radę Bezpieczeństwa Transportu, rozpoczęło się szybko. Badanie spalonej toalety wykluczyło możliwość, iż za pożar odpowiedzialny był niedopałek papierosa - zsyp oraz pojemnik na śmieci nie były osmalone. Skupiono się więc na możliwości pożaru na skutek spięcia w instalacji elektrycznej. Hipoteza ta była tym bardziej prawdopodobna, gdyż cztery lata wcześniej w trakcie lotu z Bostonu do Yarmouth w samolocie doszło do wybuchowej dekompresji spowodowanej odpadnięciem tylnej grodzi ciśnieniowej. O ile załoga bezpiecznie sprowadziła samolot na ziemię, incydent wymagał dokonania pełnej naprawy ogona maszyny. W jej ramach wiele przewodów elektrycznych musiano ponownie zlutować bądź całkowicie wymienić. Amerykańscy śledczy zwrócili również uwagę na fakt, iż rok wcześniej w książce serwisowej samolotu znalazło się prawie 76 wpisów dotyczących różnych awarii mechanicznych maszyny. Śledczy przesłuchujący rejestrator rozmów w kokpicie usłyszeli dźwięki przypominające łuk elektryczny na kilka minut przed wyłączeniem obwodu. Niektóre z przewodów znalezionych w ogonie maszyny nosiły również ślady zdarcia izolacji. Ostatecznie jednak, w dużej mierze ze względu na rozmiar zniszczeń w ogonie maszyny, śledztwo nigdy nie ustaliło, co było dokładną przyczyną pożaru. Raport opublikowany rok później krytykował również załogę samolotu, zarzucając jej brak współpracy i opieszałość w rozpoczęciu awaryjnego zniżania, co mogło uniemożliwić załodze lądowanie na znajdującym się bliżej lotnisku w Louisville w stanie Kentucky. Pierwotna wersja raportu spotkała się z krytyką, głównie ze strony Związku Zawodowego Pilotów Liniowych i pilotów lotu 797. Według późniejszych oświadczeń załogi, lądowanie w Louisville było niemożliwe ze względu na położenie samolotu i brak konkretnych informacji o rozmiarze i sile pożaru. Samo lądowanie w Cincinnati miało się zaś udać wyłącznie ledwo. W roku 1986 NTSB opublikowało skorygowaną wersję raportu, w której złagodzono krytykę wymierzoną w stronę załogi.
W raporcie znalazło się również 21 rekomendacji dotyczących bezpieczeństwa, w wielu miejscach podobnych do tych wysnutych w wyniku śledztwa w sprawie katastrofy lotu Varig 820 pod Paryżem w roku 1973. Wśród nich znalazły się m.in. zalecenia dotyczące zamontowania czujników dymu i ognia w toaletach, instalacji automatycznych gaśnic w zsypach i koszach na śmieci w toaletach, wyposażenia personelu pokładowego w maski przeciwdymne i gaśnice halonowe, zamontowanie oświetlenia podłogowego prowadzącego do wyjść ewakuacyjnych czy też lepszego oznakowania rzędów, w których znajdowały się wyjścia ewakuacyjne. Kolejnym zaleceniem było zmodyfikowanie list kontrolnych i procedur w taki sposób, aby za najważniejsze w wypadku zauważenia pożaru bądź dymu uznać jak najszybsze obniżenie pułapu i lądowanie awaryjne na najbliższym dostępnym lotnisku. W ciągu następnych lat zalecenia te zostały wprowadzone w życie i są możliwe do zaobserwowania na pokładach praktycznie każdego samolotu pasażerskiego. Obecnie linie lotnicze Air Canada używają numeru lotu 797 do opisania trasy z Montrealu do Los Angeles. Linia używała samolotów DC-9 do roku 2002. W służbie liniowej zostały zastąpione przez samoloty typu Airbus A319 i A320.
27a49ad0-4547-4ce2-a2f1-52e5a96abd6e
df1d16e0-3a41-493a-8320-4138a25b4808
5cfb9163-d7aa-49ca-86d9-45174179add5
c5e42e85-7658-4c9f-b9ae-2a8193f84e93
633b90d7-1cdb-4a5e-b812-06970b0b5389
lubieplackijohn

@FrankJUnderwood Dzień dobry! Brakowało mi tych wpisów!

Zaloguj się aby komentować

Dziś na przykładzie jednej monety chciałbym przedstawić całą ich masę oraz wrzucić kilka ciekawostek - ot taki ambitny plan na sobotę, który oczywiście wypali
Dolar kanadyjski - a dokładniej srebrny dolar kanadyjski, w jedynym słusznym wariancie z Indianami w canoe to jedna z moich ulubionych monet z tamtej części świata. Pomijając piękny rewers o awanturniczo-przygodowej wymowie [a przynajmniej tak go rozumiał małoletni ja, dla którego była to jedna z pierwszych srebrnych monet w kolekcji] sama moneta niczym szczególnym się nie wyróżnia, ot kolejna moneta bita milionami, popularna i łatwo dostępna - choć dla Kanady jest stosunkowo ważnym krążkiem srebra.
Jak przystało na kraj kolonialny o aspiracjach równie wielkich jak powierzchnia, sytuacja gdzie jednocześnie w legalnym obiegu są monety brytyjskie, francuskie, hiszpańskie, amerykańskie oraz wydawane i bite przez przeróżne lokalne banki i instytucje dolary kanadyjskie jest kłopotliwa i na dłuższa metę niedopuszczalna, więc po wielu bojach i nie bez problemów przeprowadzono standaryzacje i reformę walutową by finalnie w 1934 powołać Bank of Canada. W roku 1935 z Królewskiej Kanadyjskiej Mennicy wychodzi cały na biało nasz bohater - jeszcze z Jerzym V na awersie, który po wielu zmianach wagi, kształtu, zastosowanych stopów i postaci, których profile umieszczano na awersach w obiegu zostanie do 1986 roku [co tylko udowadnia, że ten rok był wyjątkowo pechowy dla ludzkości] - na szczęście powracając od czasu do czasu w wydaniach okolicznościowych i jubileuszowych.
Dlaczego uważam, że „kanadyjki” są fajne i warto poświęcić im trochę uwagi oraz posiadać w swoich zbiorach? Mimo czasem pośredniej jakości zastosowanego stopu srebra to często wyjątkowo udane i piękne projekty bite przez jedną z ważniejszych i bardziej renomowanych mennic na świecie, cieszące oko i dostępne często z przystępnej cenie, a przez to, że kanadyjskie srebrne jednodolarówki były bite jako monety obiegowe, jubileuszowe czy typowo kolekcjonerskie są niemal idealne by zachęcić kogoś do numizmatyki.
P.S. Z premedytacją wrzucam fotę monety z młodą Elisabeth II na awersie, jako dowód, że nawet ona była kiedyś podlotkiem [chociaż ten profil zatwierdzono gdy miała twentysomething]
trochę więcej suchych danych o kanadyjkach niezmiennie z ucoin:

https://pl.ucoin.net/catalog/?country=canada&value=1.000&composition=189&currency=10
link do szerszego opisu wielu wariantów tej i innych kanadyjek [niektóre są naprawdę rzadkie i cenne]:
https://www.wikiwand.com/en/Canadian_silver_dollar#/google_vignette
602f26cc-957b-4a69-9d69-8cf5fcddcfb5

Zaloguj się aby komentować

„Zabij Indianina, ocal człowieka”. Systemowe uśmiercanie rdzennych mieszkańców Ameryki
Kanada już wypełniła wiele białych plam w sprawie instytucjonalnej przemocy wobec dzieci rdzennych mieszkańców. Stany Zjednoczone są dopiero na początku tej drogi. A istnieją dowody na przemoc jeszcze w latach 2000.
Więcej na ten temat: https://www.gazetaprawna.pl/magazyn-na-weekend/artykuly/8202295,kanada-indianie-przemoc-rasizm-czystki-segregacja-zbrodnie.html

Zaloguj się aby komentować

W Kanadzie płoną kościoły. Rozlała się fala nienawiści
Kanadyjska policja wciąż prowadzi śledztwo w sprawie sobotniego zniszczenia pomnika papieża-Polaka w Edmonton w południowo-zachodniej Kanadzie. Nie był to w ostatnim czasie jedyny akt wandalizmu w Kanadzie wobec katolickich obiektów kultu. Wcześniej spłonęły już cztery kościoły.
Pomnik Jana Pawła II został wymazany czerwoną farbą. Zamalowano też imię papieża Polaka.
Po informacjach o odnalezieniu nieoznaczonych grobów na terenach byłych przymusowych szkół dla indiańskich dzieci, kościół katolicki w całej Kanadzie spotyka się z falą nienawiści. Szkoły, działające od XIX wieku aż do lat 90. XX wieku, prowadziły na zlecenie rządu Kanady kościoły katolickie i protestanckie.
Więcej na ten temat: https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/8200821,kanada-kosciol-indianie-dzieci-smierc.html

Zaloguj się aby komentować