Czy dźwięk w Polskim filmie jest zły?
hejto.plDługo oczekiwany przez niektórych artykuł traktujący o dźwięku w Polskiej kinematografii.
Postaram się obalić pewne mity związane ze złym dźwiękiem, oraz przybliżyć pracę związaną z dźwiękiem zarówno na planie filmowym, jak i postprodukcję oraz współpracę z innymi pionami produkcyjnymi. Będzie też trochę historii.
Od razu zaznaczam, że wyrażona przeze mnie opinia i wytoczone argumenty, są moim osobistym zdaniem.
Zdanie to opieram na własnym doświadczeniu, otoczeniu w pracy, ale i jako widz, który lubi kino. Jednak nie jestem odosobniony w opinii którą przedstawię poniżej, ponieważ, znam dużo ludzi, nie tylko dźwiękowców z branży, ale i znajomych widzów i pożeraczy kina i seriali. Zatem zaczynamy (° ͜ʖ °)
Wstęp:
Czy w Polskim kinie i serialu jest kiepski dźwięk? Dziś mówię, że nie. Jest dobry. Aczkolwiek był zły, a nawet bardzo zły, ale o tym w później w kawałku historii.
Zacznijmy od tego, że nie jest to kwestia sprzętu, ponieważ w dzisiejszych czasach, mamy dostęp do takiego samego sprzętu, którego używa się, wszędzie na świecie. Również nie zależy to od umiejętności i doświadczenia dźwiękowców i operatorów dźwięku, jak i samych reżyserów dźwięku. Można by pomyśleć, że może od budżetu. Może, ale jeśli weźmiemy pod uwagę najdroższe piony produkcyjne w filmie, to jest to obraz i światło. To jest masa dużego, ciężkiego sprzętu i dużych ekip, a to wszystko kosztuje. Nie wspominam o wynagrodzeniach aktorów, scenarzystów i reżyserów, bo to nie są piony techniczne. Jednak do budżetu na dźwięk, jeszcze wrócę. Co więc sprawia, że nasze uszy są tak obrażone na wrażenia dźwiękowe w polskich produkcjach? Sprowadziłbym to do kilku punków.
-
Nasz język.
-
Setka vs ADR
-
Lekceważący stosunek do dźwięku u producentów i reżyserów.
-
Błędnie wyciągane wnioski w konfrontacji z produkcjami z innych krajów.
Ad. 1 Nasz język jak wszyscy wiedzą, jest specyficzny przez nasze szeleszczące głoski, czyli wszystkie "ś", "ć" czy "sz" itd.
To sprawia, że aktorzy (zwłaszcza teatralni) ćwiczą dykcję prawie całe swoje zawodowe życie. Jednak gra aktorska w filmie różni się znacząco od gry w teatrze. Film ma udawać naturalność, i bazuje na delikatnych ekspresjach, które polegają również na szeptaniu, płaczu i innych emocjach, które mają być jak najbardziej naturalne, a nie przerysowane. Stąd szepczący po polsku aktor, nie jest w stanie czasem wyartykułować w naturalny sposób, z dykcją prezentera telewizyjnego danej sceny. Do tego dochodzi wspomniany przeze mnie specyficzny język polski i już mamy katastrofę, w postaci niezrozumiałych głosowych szelestów, zamiast wyrazistego dialogu. Jak temu zaradzić?Zadaniem dźwiękowca jest umieścić mikrofon tak blisko jego ust, jak tylko to możliwe, ponieważ mikrofony też mają swoje czułości i charakterystyki. Nie zawsze jest to jednak możliwe, bo scena np. jest "rozbierana" i aktorzy nie mają na sobie ciuchów, pod które kryje się mikrofony z radiem. Wtedy ukrywa się mikrofony w najróżniejszych miejscach scenografii. Do tego możemy podbić dźwięk, ale wraz z tym podbiciem, pogłaśniamy również otoczenie. Mikrofony w dzisiejszych czasach są bardzo czułe i potrafią wychwycić szelest spodni gościa który pcha wózek z kamerą. Do tego dochodzą częstotliwości, gdzie niechciany szelest spodni, ma wyższą częstotliwość niż szept aktora z niskim tembrem głosu. Dawniej było jeszcze gorzej, bo używało się mikrofonów kierunkowych na tyczkach i taki mikrofon musiał być naprawdę blisko aktora. Ale co jeśli kadr był w pełnym planie i aktorzy byli widoczni od stóp do głów a aktorka np. wypłakiwała się w ramie aktorowi? Wtedy stosuję się postsynchrony.
Lub jak to się mówi w Hollywood, ADR (Automatic Dialog Replacement) Mikrofon na tyczce służy wtedy tylko jako tzw. pilot, a dialogi nagrywane są później w studio. I tu przechodzimy płynnie do punktu drugiego.
Ad. 2 Postsynchrony to nic innego, jak dubbingowanie samego siebie, przez aktora. Większość produkcji stara się jednak robić dźwięk na "setkę" czyli jeden do jeden. Określenie wzięło się z nagrywania "100% obrazu i 100% dźwięku"
Jednak czasami nie da się nagrać dźwięku na setkę, wtedy stosuję się ADRy. I teraz wracamy do budżetu.
Nagrania postsynchroniczne generują dodatkowe koszty, ponieważ, trzeba opłacić studio, realizatora, a potem mamy dodatkową pracę na postprodukcji, która z "suchego" nagrania w studio, robi naturalność. Bo np. scena odbywa się w tunelu. Po, za tym aktorzy nie lubią robić ADRów. Niektórzy nie potrafią tego robić, bo stojąc w studio, w słuchawkach przed mikrofonem i patrząc na samego siebie, musisz oddać te same emocje co w scenie na miejscu. Umówmy się... to jest bardzo trudne, żeby wyglądało naturalnie. Po prostu musisz udawać podwójnie.
Dlatego dzisiaj stosuję się obydwa źródła naraz. Oprócz tego, że aktorzy są oblepieni mikrofonami, to dodatkowo i tak nagrywane są piloty na mikrofonach na tyczkach, przez tak zwanych mikrofoniarzy, albo z angielskiego "boom operator" I w rozbudowanej scenie jest ich czasem kilku, którzy "łapią" źródła dźwięku z kilku kierunków, uważając przy tym, żeby nie wejść w kadr i nie cieniować przed kamerą od lamp. To sprawia, że to Mission Impossible.
I ponownie, płynnie przechodzimy do punktu trzeciego.
Ad. 3 Czy zastanawialiście się, czemu w takich starych serialach, jak "Czterej Pancerni i Pies" Albo Stawka większa niż życie" dźwięk jest niemal doskonały? Ponieważ wtedy te produkcje opierały się głównie na postsynchronach, po za tym wiele scen we wnętrzach były kręcone w studiach ze scenografią w doskonałych warunkach akustycznych. Potem w latach 80tych, grano na setkę, ale z powodu niskich kosztów produkcji, robiono ewentualne ADRy niechlujnie i małym kosztem. Taśmy były drogie, więc nie robiono dubli. Patrz, karygodne technicznie produkcje takie jak "Zmiennicy". Te produkcje, a zwłaszcza seriale, były marne z technicznego punktu widzenia. I to nie tylko dźwiękowo ale i też obrazkowo. Z tego powodu, wielu starych wykładowców na uczelniach filmowych, było tak do tego przyzwyczajonych, że ignorowali całkowicie dźwięk na planie. I przekazywali tą ignorancję dalej swoim studentom, dla których dźwięk był nieważny. Dźwięk miał być i tyle. To było dla nich jedyne kryterium. Na studenckich etiudach, lub filmach dyplomowych, kandydaci na reżyserów i operatorów, "rzeźbili" jedno ujęcie godzinami za pomocą światła, dymu, scenografii i kostiumów, bo kadr musiał być perfekcyjny. A potem jak już po 3 godzinach rzeźbienia byli zadowoleni, wchodził dźwiękowiec z tyczką ustawiał mikrofon i nagle jest problem, bo tyczka daje cień na twarz aktora. I spadaj stąd, zrób inny kąt, znajdź sobie miejsce. Dostosuj się. Taka postawa pokutowała długo i to nie tylko w Polsce.
David Lewis Yewdall w swojej książce "Dźwięk w filmie - teoria i praktyka" również opowiada anegdotycznie o lekceważącym stosunku do dźwiękowców w Hollywood. W stanach oczywiście zaczęło się to zmieniać dużo wcześniej, bo książka jest z 2011r. a facet pisze o latach 80tych i 90tych i już dawno był na emeryturze, ale pracował min. przy "Coś" Johna Carpentera i jest wiele anegdotek z planów.
A potem jeszcze mamy postprodukcję, gdzie realizator wraz z reżyserem montuje dźwięk, łączy z efektami, muzyką i innymi elementami, które spajają film. I często reżyserzy wymagają, żeby zachować "dynamikę" dźwięku pod kątem emocjonalnym i wrażenia odległości. Czyli Jeśli ktoś krzyczy, to ma być głośniejszy, a jak ktoś szepcze, to ma być ledwie słyszalny. Oczywiście stosuje się wtedy wszelkiego rodzaju efekty i wtyczki w postać kompresorów i limiterów, gdzie szept jest tak samo głośny jak krzyk, pozostając jednak szeptem, ale uwielbienie reżyserów, do tego, że jak coś wybucha, to ma pierdolnąć, jest niezmienny. Dlatego potem siedzisz w kinie i jak aktorzy gadają, to pochylasz się do przodu, żeby usłyszeć co mówią, a nagle za nimi wybucha samochód i zaczynają Ci krwawić uszy. Ale czy to jest tylko w polskich filmach? No nie... Zatem przejdźmy do punktu czwartego.
Jeśli uważacie, że dźwięk w polskich filmach czy serialach jest zły, a mówicie biegle, ale naprawdę biegle po angielsku, to proponuję oglądać filmy anglojęzyczne w oryginalnej ścieżce dźwiękowej. Bez dubbingu i bez lektora. I oczywiście bez napisów. Bo napisy oszukują mózg. To czego niedosłyszymy, napisy nam dopowiedzą i nie musimy się skupiać na dykcji i głoskach wypowiadanych przez aktorów. Jestem bardzo ciekawy, czy wszystko zrozumiecie. Biorąc pod uwagę ekspresję aktorów, dynamikę dźwięku, czy zachowane odległości dźwięku. Czyli sytuację, kiedy jest zbliżenie na aktorów i słychać co mówią, a potem jest tak zwane "odbicie" do planu totalnego, gdzie aktorzy są gdzieś w jakim plenerze daleko od nas i w dźwięku zastosowano ten sam zabieg. Skoro są "dalej od nas" to słychać ich ciszej. Czy wszystko zrozumiecie? Nawet w Hollywoodzkich produkcjach zdarzają się takie sytuacje, zdarzają się też sytuacje, gdzie ewidentnie widać, że aktor nagrał ADRy, bo wyraźnie widzę że nie ma synchronizacji ust z wypowiadaną kwestią (jest taki bardzo szkolny błąd w którejś części "Niezniszczalnych" Sylwek ewidentnie mówi coś innego, niż wynika z ruchu warg). A już uwielbienie Michaela Bay'a do wybuchów przy których wybuchają również nasze bębenki uszne, to nagminne w amerykańskich blockbusterach. Czas zatem na podsumowanie.
Podsumowanie.
Osobiście nie uważam, że dźwięk w polskich filmach nie jest zły. Jest na takim samym poziomie, jak produkcje z całego świata. Jedyną naprawdę przeszkodą, jest nasz język i nadal w niektórych przypadkach stosunek producentów do dźwięku, ale i to się zmienia. Bo odbiór filmu to 60% obrazu a 40% dźwięku i muzyki.
Mam nadzieję, że oprócz własnej opinii, przybliżyłem wam pracę którą wykonywałem. Wykonywałem, bo po moim AMA, wielu z was, wie, że jestem z wykształcenia muzykiem, który zajmował się najpierw dźwiękiem na koncertach a potem dźwiękiem w mediach. Dopiero w połowie swojej kariery zacząłem pracę z obrazem video i tak już jest do dzisiaj. Jestem nawet zdania, że obraz robi się łatwiej niż dźwięk. Bo robiąc obraz, martwisz się tylko o ten jeden wycinek kadru. Dookoła może stać 100 osób, może stać 20 lamp, a ty masz ten jeden wycinek który jest doskonały. A jak robisz dźwięk, to przejmujesz się nie tylko tym czy Twój mikrofon rzuca cień na aktora w kadrze, ale wszystkim dookoła. Czy nikt nie szeleści, nikt z ekipy nie mówi, nie jedzie tramwaj, nie mlaska jedząc kebaba w kącie, nie miauczy kot po za kadrem. Musi być doskonała cisza, żeby ten jeden jedyny kadr, był perfekcyjny również dźwiękowo.
I na koniec komendy:
-Uwaga, cisza na planie, będzie ujęcie!!! (przez megafon)
nastaje cisza. 60 osób przestaje się ruszać.
-Kamera?!
-Kamera poszła!
-Dźwięk?!
-Dźwięk połączony!
-Ciszaaaaa!!!!
.....
AKCJA!!!
i nagle słyszysz w słuchawkach przelatujący samolot....
Stay Tunes (° ͜ʖ °) i Oczywiście jeśli macie jakieś pytania, walcie jak w dym.
Zdjęcia wykorzystane w artykule:
-Leonard Książek na planie filmu "Historia jednego myśliwca", reż. Hubert Drapella, 1958, fot. Franciszek Kądziołka / WFDiF / Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny / fototeka.fn.org.pl
-The Times
-Wikipedia
-bandicam
-happymag.tv