#bekazpisu #polityka #wybory #neuropa #donoesieniazputpolski
Oczywiście nie jestem autorem. Ja tu tylko wrzucam na hejto.
#powyborach - odcinek 4 - czy Partia uzna wynik przegranych wyborów?
Nie wiadomo. Dłuższe czytanie na poranek.
Zacznijmy od tego, że Partia jak najbardziej może wybory przegrać. Co więcej, wszystkie ostatnie sondaże to pokazują. Jak wskazałem w poprzednim odcinku, Partia ma jeszcze w zanadrzu koalicję z Konfederosją, możliwość przekupienia kilku posłów i posłanek innych klubów, a nawet - choć to mniej prawdopodobne - możliwość zawarcia koalicji z kimś innym. Do tego należy doliczyć, że sondaże nie pokazują bonusu, jaki Partii dają zmiany w kodeksie wyborczym, który to bonus bardzo ciężko oszacować. A na dokładkę zmiany te de facto umożliwiają wyborcze fałszerstwa. Podtrzymuję swoje zdanie, że do fałszerstw raczej nie dojdzie, no ale trzeba się z tym liczyć, bo furtkę sobie otwierają.
Niemniej jednak, Partia dalej jak najbardziej może przegrać. W tym miejscu mała dygresja: otóż wbrew powszechnej po stronie demokratycznej opozycji opinii, Partia nie jest niezwyciężona. Na przykład w 2015 roku Partia rzeczywiście wygrała ze znaczącą przewagą (38% wobec 24% dla PO), ale o tym, że miała większość zadecydowały stosunkowo niewielkie liczby głosów. Lewicy zabrakło wtedy 68 tysięcy głosów, by wejść do Sejmu (jako koalicja miała próg 8%). Korwinowi 36 tysięcy. Metoda d’Hondta działa tak, że głosy spod progu premiują przede wszystkim partię z najlepszym wynikiem. Gdyby Lewica i Korwin dostały te 100 tysięcy głosów, Partia nie miałaby większości, prawdopodobnie nawet z Korwinem. Tak czasem bywa. Nie ma co udawać, że oni tych wyborów nie wygrali i to z bardzo dużą przewagą. Ale też trzymajmy się rzeczywistości i nie mówmy o tym, że Prezes jest niezwyciężony. Jest, bo przegrywał wcześniej wielokrotnie, a w 2015 dostał ledwie 235 miejsc. Zresztą tyle samo co cztery lata później. Partia więc jak najbardziej może przegrać, co od miesięcy pokazują sondaże. A dokładniej: mieć pierwszy wynik, ale nie być w stanie zmontować większościowej koalicji. No i rodzi się pytanie, którego raptem kilka lat temu nikt w Polsce nie musiał na poważnie zadawać: czy Partia ten wynik uzna? Niestety, jest kilka czynników, które nie pozwalają mi być w tej sprawie optymistą.
Po pierwsze: Partia jest jedyną dużą formacją polityczną w Polsce, która od lat kwestionuje wyniki wyborów. Partyjni funkcjonariusze z Prezesem na czele, rozpowszechniali fake newsy o fałszowaniu wyborów już w 2011 roku . Apogeum osiągnięto w trakcie wyborów samorządowych w roku 2014, gdy Partia uruchomiła ogromną kampanię dezinformacyjną, zrównującą demokratyczną Polskę z państwami autorytarnymi. Prezes mówił w Radio Maryja, że “Wybory zostały sfałszowane. Trzeba tylko ustalić dokładnie, w jakim zakresie i kto bezpośrednio za to odpowiada, bo kto jest profitentem widać gołym okiem. (...) Doszło do takiej sytuacji, która w gruncie rzeczy jest zmianą ustroju, bo państwo, gdzie fałszuje się wybory, nie jest już państwem demokratycznym. To początek drogi - mówiąc najkrócej - na Wschód, w sensie politycznym”. Potem powtórzył z sejmowej mównicy, że “Z tej najważniejszej w Polsce trybuny muszą paść słowa prawdy: te wybory zostały sfałszowane. Ale nawet jeżeli by ktoś nie chciał w to uwierzyć, z różnych względów, to i tak ilość głosów nieważnych, a także to ogromne zamieszanie, które powstało w trakcie liczenia głosów, delegitymizuje te władze”. Dzień później zarzekał się, że “Do sądów trafiają protesty wyborcze, w których są dowody na sfałszowanie wyborów samorządowych”, zgodnie z kremlowską techniką dezinformacyjną, znaną jak Exhaust, dodawał do głównej narracji mające ją uwiarygodnić szczegóły. Na przykład, że w trakcie wyborów miano masowo dosypywać kart, stawiać dodatkowe krzyżyki i dowożono opłaconych ludzi do głosowania. Prezes, jak to on, stosował taktykę “wiem, ale nie powiem”, do której Partia z powodzeniem uciekała się już dobrą dekadę wcześniej (że przypomnę słynnego dziadka z Wehrmachtu), powoli budując napięcie i siejąc w głowach wyborców przekonanie, że skończyła się demokracja. Kulminacyjnym punktem tej operacji była rocznica wprowadzenia stanu wojennego. 13 grudnia 2014 roku, Prezes ogłosił coś, co dziś nazwalibyśmy polską wersją przemówienia Trumpa pod Kapitolem. Tego dnia Partia zorganizowała marsz, który miał “charakter obywatelskiego sprzeciwu (...) wobec zabiegów, które łącznie - niezależnie od tego jak to było zorganizowane, czy centralnie, czy w sposób rozproszony - były sfałszowaniem wyborów”. Oczywiście po zwycięstwie w 2015 roku, Prezes oznajmił, że to nie miało miejsca, a my zawsze walczyliśmy ze Wschódazją. Podobnie rzecz miała się w roku 2015, gdy Partia propagowała kłamstwo o “znikających długopisach”, którymi PO miało fałszować wybory.
Oczywiście żadnych dowodów fałszerstw z 2014 roku do dziś nie dostarczono, choć Partia ma ku temu wszystkie narzędzia i - bądźmy dorośli - skorzystałaby z tego jak zła. Cała opowieść o fałszerstwach była jednym wielkim kłamstwem. Dziś powiedzielibyśmy: atakiem hybrydowym, wymierzonym w polskie społeczeństwo, deal with it. Być może najlepiej wyłożył to Jarosław Mniejszy Gowin, który w TVN24 powiedział, że "absolutnie się tego [czyli tezy o sfałszowaniu wyborów samorządowych w 2014 roku] trzymam. Mówiłem jasno, nie mam na to dowodów empirycznych”. Aha, no to spoko.
Błędnym jest stwierdzenie, że “to nie ma znaczenia”. Ma i to ogromne, czego dowody widzieliśmy miesiąc temu w Brazylii, a dwa lata temu w USA. Człowiek, który w pełni świadomie kłamie na temat wyniku legalnych i uczciwych wyborów i bez żadnych dowodów zrównuje demokratyczne państwo prawa z putinoidalnymi satrapiami - jest człowiekiem, który wyborcze fałszerstwo normalizuje i dopuszcza. Narracje o wyborczych fałszerstwach były po 1989 roku domeną jakichś radykałów z dalekich - zwykle prawicowych - obrzeży polskiej polityki. Duże partie od lewa do prawa, nigdy tego fundamentu demokracji nie ruszały. Poza Partią. Jako smaczek dodajmy, że Partia jako jedyne ugrupowanie w Polsce pozwoliło sobie na organizację nielegalnych wyborów w 2020 roku, również naruszając to, co miało być nietykalne. Fakt, że Sasina nie spotkała za to żadna kara, ba, wręcz wyrósł na jednego z najważniejszych ludzi w kraju, pokazuje tylko, że w tym środowisku wybory nie są rzeczą świętą. Jeśli Prezes uzna w październiku, że wybory sfałszowano, to dla jego wyborców nie będzie to rzecz tak strasznie nowa i nie do pomyślenia.
W ten sposób płynnie przechodzimy do roku 2023. Bowiem w miarę jak rośnie pewność, że wybory nie będą uczciwe oraz obawa, że mogą być nawet sfałszowane, Partia zaczyna mówić, że owszem, mogą być, ale zrobi to potężny Tusk. Jak niedawno pisałem: nowy sposób liczenia głosów radykalnie wydłuży czas pomiędzy publikacją pierwszych wyników z małych okręgów, gdzie Partia może odnieść znaczne zwycięstwo, a publikacją wyników z dużych miast, gdzie poniesie znaczną porażkę. Między niedzielą, a wtorkiem, będziemy świadkami trwającego dwie doby spektaklu, w którym co chwila przewaga Partii będzie topniała. W takiej sytuacji bardzo łatwo o odpalenie bomby pt. “Tusk znowu kradnie wybory!”. Nie miejmy złudzeń, że gdy na Nowogrodzkiej wymyślano nowy kodeks wyborczy, to on tym nie wiedziano.
Po drugie: Partia ma dziś bardzo, bardzo, ale to bardzo dużo do stracenia. Sytuacja dziś jest diametralnie inna od tej z 2007 roku, gdy niszczenie państwa szło znacznie wolniej, było ciągle spowalniane walkami koalicyjnymi i w dodatku nagle przerwane przegranymi wyborami. Dziś sytuacja wygląda tak, że Partia ma prokuraturę, sporą część sądów, najważniejsze instytucje państwa są przejęte (TK, SN, KRS) lub spacyfikowane (RPO). Przejęte są państwowe media, które w międzyczasie rozszerzono o Orlen Press, a na dokładeczkę po cichu zwasalizowano Polsat. Struktury administracji państwowej są całkowicie obsadzone ludźmi Partii, których liczebność idzie w dziesiątki tysięcy. Wbrew popularnej u symetrysów opinii, tak nie było zawsze, bo jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobiła Partia, było zlikwidowanie konkursów na stanowiska, za czym poszła miotła na niespotykana po roku 1989 skalę. Podobna rewolucyjna karuzela zakręciła się w spółkach Skarbu Państwa, że przypomnę, iż samemu premierowi naliczono aż stu “jego ludzi”, tylko w radach nadzorczych. A przecież wymiana szła znacznie niżej i znamy dużo przypadków zatrudniania swojaków na stanowiskach dyrektorskich i niższych. Partia wreszcie doczepiła się do państwowego cycka, z którego ciągnie grube miliony, czego przykładem mogą być choćby ostatnie dotacje z programu Willa+. Dodajmy, że jest to program daleko nie jedyny. Sam Ziobro zrobił sobie z Funduszu Sprawiedliwości prywatną skarbonkę, z której zgodnie z celem wydał ledwie ⅓ środków. Ponad 60% z - usiądźcie - 681 milionów złotych, poszło “gdzieś indziej”.
Ale pieniądze to nie wszystko. Jest jeszcze władza. A tę Prezes kocha miłością wielką, podobnie zresztą jak Ziobro i paru innych reżimowych playmakerów. Jakkolwiek opowieści o “staruszku z Żoliborza”, który, chlip i wzrusz, w rozdeptanych butach walczy o Polskę dla idei, a nie pieniędzy - można włożyć między bajki, to nadal należy pamiętać, że poza motywem uwłaszczeniowym, jest jeszcze motyw władzy. U Prezesa podchodzący pod kliniczną obsesję. Warto też pamiętać, że Naczelnik skończy w tym roku 74 lata. Dla niego te wybory są “być, albo nie być”.
Po trzecie: odpowiedzialność karna. Jak wyżej, to nie jest rok 2007, tym razem Partia skumulowała sobie bardzo, bardzo, ale to naprawdę bardzo dużo spraw, za które jak najbardziej może być - i przynajmniej za niektóre będzie - ścigana karnie. Od “drobiazgów” jak ustawianie konkursów i dawanie dotacji swojakom, przez rozkręcane pod egidą państwa kampanie nienawiści, po kwestie ataku na demokratyczny ustrój - lista jest długa. I choć lubimy się biczować, że “nikt ich nie rozliczy”, to prawda jest taka, że jednak wielu rozliczonych będzie. Ale nawet gdyby ¾ z pisowców miało uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzialności, to - i to jest ważne - żaden z nich dziś nie wie, czy przypadkiem nie znajdzie się w pechowej ¼.
Punkty drugi i trzeci łączą się szerszy argument, że Partia ma do stracenia bardzo dużo, a potencjalne konsekwencje przegranej są dla nich dramatyczne. Stawka nie była tak wysoka dla żadnego partii przed 2015 rokiem. Gdybyśmy mówili o normalnym ugrupowaniu, które gra według opisanych w prawie reguł, tyle że po prostu doi państwo mocniej od innych, moglibyśmy uznać, że dojdzie do “zwykłej” wymiany władzy. Ale niestety mówimy o ugrupowaniu, które wcale według tych reguł nie gra. Ba, ono te reguły drze, zmienia, przepisuje i wykręca. Takim, które w pierwszych miesiącach rządów dokonało niewidzianego w historii wolnej Polski skoku na instytucje ustrojowe państwa, podporządkowując je politbiuru jak w normalnej dyktaturze. Takim, które już 13 lat temu proponowało nowy projekt Konstytucji, który właśnie normalną dyktaturę by wprowadził, z niemal nieograniczonymi uprawnieniami Prezydenta. Ugrupowaniu, które nie tylko jawnie łamie prawo ustrojowe, ale jeszcze mówi, że to jest spoko i pożądane. Które przekracza kolejne linie “których przecież nie ruszą”, z jawną ingerencją w proces wyborczy z użyciem broni cybernetycznej włącznie. Co oczywiście nie koliduje ze “zwykłym” łamaniem prawa i korupcją, które uprawiane są również na nową, znacznie bardziej masową skalę.
Krótko mówiąc: upadek Partii nie będzie zwykłą wymianą jednego rządu na inny, gdzie zastąpi się ministrów, posłów i kilkaset ludzi na stanowiskach nowymi, a państwo będzie funkcjonowało dalej. Upadek Partii będzie oznaczał czyszczenie porównywalne do tego po 1989 roku. Choć, co się rozwinie w następnych odcinkach, nie będzie to zadanie proste.
Mamy zatem Motywację. Partia nie gra wedle reguł i wielokrotnie łamała te rzekomo nienaruszalne zasady. Partia nie ma moralnego problemu w kwestionowaniu wyniku wyborów, oskarżaniu opozycji o najgorsze zbrodnie (z fałszowaniem wyników i zamordowaniem prezydenta włącznie), a przeprowadzanie na Polkach i Polakach długofalowych i bezczelnych kampanii dezinformacyjnych to dla Partii chleb powszedni. Partia ma też bardzo dużo do stracenia, a porażka może dla setek jej członków oznaczać realne konsekwencje, także karne. To by odpowiadało na pytanie “Czy to jest możliwe?”. Odpowiedź brzmi: niestety tak. Zostaje nam jeszcze “jak to zrobić?”.
Na szczęście to nie jest taka prosta sprawa. Prezesowi nie wystarczy wyjść w niedzielę o 21 przed kamery i ogłosić “wygrałem, temat zamknięty, elo”. Zarówno Trump jak i Bolsonaro próbowali ukraść wybory, jednocześnie wrzeszcząc, że ich bronią. Wszystko opierało się na tzw. Wielkim Kłamstwie - czyli takim, w które ludziom aż ciężko uwierzyć, właśnie z racji na swój kaliber. Tak ogłupiony tłum myśli, że broni demokracji, w rzeczywistości właśnią ją gwałcąc. Czy u nas jest to możliwe?
Po pierwsze: na Partię nie głosują “tylko emeryci”. Przypomnę, że w 2019 roku Partia wygrała w - skupta się - każdej grupie wiekowej. Oczywiście, mocniej w pokoleniu 60+, ale nadal: w każdej. Więc uspokajającą bajkę, że, hehe, mohery przyjdo machać laską i różańcem, to możemy sobie odstawić już na półkę.
Po drugie: jak się już wspomniało, urabianie propagandowe trwa od dawna. Przypomnę, że w przekazie Partii opozycja: wyprzedała Polskę, wyprzedawała lasy, zamordowała prezydenta, fałszowała wybory, jest agentem Niemiec, jest agentem Rosji, jest agentem Brukseli, chce seksualizować dzieci, chce promować pedofilię, chce nas skolonizować Unii itd. itp. etc. I to jest suwerenowi mówione od dwudziestu lat, z czego od siedmiu z wykorzystaniem publicznych mediów. Opozycja była i jest oskarżana o najgorsze zbrodnie. Każdy sygnał, że “kradno!”, padnie na podatny grunt.
Po trzecie: nie spodziewajmy się czołgów na ulicach i komandosów w siedzibie TVN-u. Przypomnę, że zarówno w USA jak i w Brazylii, próby przewrotu dokonał tłum ogłupionych i okłamanych ludzi. I bynajmniej nie był to tłum jakichś powalających rozmiarów. Taki by się zmieścił na placu przed Sejmem, na kilka tysięcy. Nieduży. Nic nadzwyczajnego w 37-milionowym kraju.
Po czwarte: zanim ktoś powie, że “Partia musiałaby mieć w kieszeni całą policję”, przypomnę, że nie. Tak w USA jak i w Brazylii, służby nie brały udziału w ataku. One go tylko umożliwiły, bo ich tam po prostu nie było, albo było za mało. Funkcjonariusze Policji Kapitolu, którzy aktywnie pomogli motłochowi otwierając bramki prowadzące na wzgórze byli policzalni na palcach dwóch rąk. Ani Trump, ani Bolsonaro, ani Prezes nie muszą - i nigdy nie byliby w stanie - mieć CAŁEJ policji. Wystarczy, że pod Sejm skieruje się akurat tych posłusznych. Albo po prostu nikogo. Albo, że posłuszna będzie Straż Marszałkowska, podległa przecież Marszałek Reasumpcji. Wydawanie takich rozkazów wielu funkcjonariuszom byłoby ekstremalnie ryzykowne. Wystarczy więc ich nie wydać lub wydać niewielu. Możliwe.
Po piąte: bojówki. Jak to ostatnio ładnie ujął Nacjonalizm to choroba, rolą faszyzujących nacjonalistów w Polsce jest od dawna być psem na łańcuchu Partii. Mówić to czego Partia z powodów PR-owych mówić nie może, stosować przemoc wobec przeciwników Partii, wobec których przemocy nie wypada stosować policji, a także - co wiemy od jesieni 2020 roku - brać sprawy we własne ręce. Z ostatnich maili Dworczyka wiemy też, że politbiuro jak najbardziej świadomie korzysta z usług faszystów na zasadzie “hajs z dotacji za atak na opozycję”. Bąkiewicz może być akurat niszczony przez Winnickiego, który chętnie zajmie jego miejsce koncesjonowanego i opłacanego bulteriera, ale prawicowych ekstremistów, którzy się z Partią miziają i korzystają z jej parasola jest więcej. Grupy te, co kluczowe, są podatne na myślenie spiskowe i prawdopodobnie dość gładko łykną kłamstwo, że “lewaki kradno wybory, żeby nas seksualizować” czy co tam wymyślą. Te grupy nie muszą być bardzo liczne, ale może wystarczyć, że będą bardzo brutalne.
Jest jeszcze scenariusz bezmotłochowy. Albo, precyzyjniej, trybunałowy. Otóż co w zasadzie stoi na przeszkodzie, by po odstawieniu tego całego teatru ze spływającymi głosami, Prezes oznajmił, że wybory ukradziono i Partia uznaje wynik z poniedziałkowego poranka, po czym po prostu pójdzie dalej, uznając, że temat jest wyjaśniony? I tak wybrani “posłowie” normalnie przyjdą do roboty w nowej kadencji, posłów starych się nie wpuści, nowa większość klepnie rząd, który klepnie prezydent. Krótko mówiąc: zrobi się wszystko to, co zrobiłoby się, gdyby Partia po prostu wygrała wybory, tyle że ona ich nie wygra. Przecież my już dokładnie to ćwiczyliśmy od 2015 roku kilka razy. Gdy Partia wybrała trzech sędziów dublerów do TK, nikt się nie bawił w żadne cyrki, po prostu metodą faktów dokonanych wprowadzono ich do budynku w obstawie BOR-u i tyle. Jeśli komuś wydaje się to niemożliwe, to chciałbym uprzejmie przypomnieć, że akcja z TK też nie wydawała się nikomu możliwa, a jednak dokładnie tak ją przeprowadzono i my zasadniczo nic z tym nie zrobiliśmy.
I tak to mniej więcej wygląda. Partia ma motywację, by wyniku nie uznać. Ma doświadczenie przynajmniej na niektórych polach, które mogą być do takiej akcji potrzebne. Na pewno mieści się to w jej mindsecie. Niespecjalnie przekonują mnie argumenty przeciw, które sprowadzają się do “nie no weź, tego nie zrobią”, bo opierają się na przekonaniu, że na Nowogrodzkiej jeszcze przestrzega się jakichś zasad, co od dawna nie jest prawdą. Natomiast przekonują mnie argumenty, że Partia tego nie zrobi z kalkulacji. Że ryzyko takiej operacji jest zbyt wielkie, a potencjalny backfire może Prezesa zmieść z planszy. Że mimo wszystko nie będą mieli pewności jak zareagują ludzie z policji, administracji, PKW itd. Że mogą kalkulować, że lepiej przejść na jakiś czas do opozycji, niż zagrać vabanque i przegrać.
Pewne jest jedno. Że nie tak dawno temu nie musieliśmy się w ogóle nad tymi kwestiami zastanawiać. Samo to pokazuje, jak bardzo się jako państwo stoczyliśmy.
https://www.facebook.com/101886211778956/posts/pfbid0YKonqibRBKdrA61aTS4oqJWjoZezv1FEqe8GCkjxoiASqjtddrRdqUPZo5MFgLfel/