Nazywam to nawierzchnią samopoziomującą. Mam taki asfalt na ulicy pod blokiem i przed osiedlowymi garażami. Geniusz inżynierów z PRL, bo nawierzchnia od czasów transformacji nie była tam zmieniana. Dosłownie kiedyś po prostu zalali tym trylinki, które miejscami wyłażą i wsio. Jak się po tym chodzi latem to ma się wrażenie chodzenia po twardej gąbce, a dziury można robić palcem. Wystarczy jeden upalny dzień, aby stare ślady opon, czy wręcz dziury po nieco cięższych pojazdach same się zasklepiały. Nawet po stojącej koparce czy ciężarówce szybko znikają.
Kiedyś przepakowywałem się towarem z kolegą pod tymi garażami. Ja miałem załadowane i ważące około 5 ton Iveco Daily, on podjechał skrzyniowym Renault Mascottem ważącym na pusto 2800 kg. Zrzucił mi towar i jak zwykle już się rwał do odjazdu, a ja do niego z tekstem żeby się tak nie spieszył, bo jeszcze być może będzie mnie musiał rwać liną kinetyczną. Środek lata, spojrzał na mnie jak na kretyna, a ja mu na to, żeby spojrzał na swoją renówkę, która (pusta) już zapadała się do połowy opon. Ja wtapiałem się już prawie po felgi i musiałem rozhuśtać auto, żeby wyskoczyć z tych dziur.