Postanowiłam przedstawić Wam autora, którego paradoksalnie przedstawiać nie trzeba. Sam określa się mianem ‘Wielkiego Grafomana’, a wśród fanów polskiej fantastyki uchodzi za spoko gościa z potężną siłą imaginacji, który skrupulatnie karmi grono swoich czytelników kolejnymi pomysłami. Bohaterów wychodzących spod pióra tego jegomościa szablonowymi określić nie można. Na kartach jego książek poznajemy m. in. bimbrownika – egzorcystę o nieco mściwej naturze, alchemików, wampiry z okresu PRL niezgodne z linią Partii czy kosmicznych nomadów mających ciągotki do porywania… bibliotek. Poza permanentnym zaskoczeniem, które towarzyszy przerzucaniu kolejnych kart jego książek, zachwyca warsztat autora. Umiejętnie utkane litery przenoszą czytelnika w czasie i przestrzeni pozwalając na chwilę oderwać się od rzeczywistości, jakakolwiek by ona nie była. Przedstawiam Wam archeologa, łowcę meteorów i pisarza w jednym – Andrzeja Pilipiuka. W mojej opinii, Pilipiuk jest mistrzem krótkich form literackich, dlatego też dziś pochylimy się nad jedną z antologii jego autorstwa.
Zbiór opowiadań „2586 kroków” został wydany przez Fabrykę Słów w 2005 roku. Obejmuje 14 krótkich form, przy czym tylko w dwóch („2586 kroków” i „Wieczorne dzwony”) znajdujemy wspólny mianownik w postaci głównego bohatera, doktora Pawła Skórzewskiego. To właśnie na pierwszy z tych tytułów będzie zogniskowana niniejsza recenzja. Autor przenosi nas do jednego z największych i najbardziej ruchliwych miast Norwegii. Jest rok 1876, siarczysta, norweska zima. Nasz bohater udaje się do Bergen, w którym szaleje epidemia trądu. Tutaj napotykamy na pierwszy smaczek, tak typowy dla książek Pilipiuka. W miejscowym szpitalu dr Skórzewski rozpoczyna pracę z niejakim Armauerem Hansenem, lekarzem i naukowcem. Bardziej wtajemniczonym nazwisko to może wydać się znajome – nieprzypadkowo. Otóż Hansen nie jest postacią fikcyjną. Faktycznie, żył i pracował w szpitalu w Bergen, które w XIX wieku było znanym, europejskim ośrodkiem badań nad trądem. Co ciekawe, to właśnie Hansena uznaje się za odkrywcę prątka trądu (Mycobacterium leprae). Wróćmy jednak do naszego bohatera. Dr Skórzewski wraz ze swoim naukowym towarzyszem rozpoczyna oględziny pacjentów. Tutaj Pilipiuk znowu jawi się jako autor klasowy, dogłębnie zapoznający się ze zwyczajami typowymi dla epoki, włączając w to tajniki sztuki lekarskiej czy metodologię naukową. Autor nie tylko zręcznie przedstawia czytelnikowi symptomy choroby czy ówczesne metody leczenia, ale również detalicznie opisuje warsztat naukowca. Najlepszym przykładem zdaje się być opis stosunku ówczesnych badaczy do dopiero raczkujących wówczas barwień preparatów histologicznych. W XIX w. podbarwianie skrawków uznawane było za metodę nienaukową. Opowieść byłaby klasyczną historią o heroicznych lekarzach próbujących dotrzeć do źródła nękającej mieszkańców choroby gdyby nie kilka budzących poważne wątpliwości faktów z perspektywy racjonalnego umysłu. Czy liczyliście kiedyś swoje kroki? Po lekturze tego opowiadania jest wielce prawdopodobne, że zaczniecie. Nasz bohater szybko orientuje się, że niezależnie od miejsca rozpoczęcia przechadzki w Bergen przekracza bramę szpitala ZAWSZE po 2586 krokach… Jak się później okazuje, nie on jeden. Od przyjazdu Paweł Skórzewski widuje również w oddali niską, lekko zgarbioną postać nieznajomego jegomościa. Pikanterii dodają lokalne przesądy o demonie choroby…
„2586 kroków” to opowiadanie o trzeźwo patrzących na świat ludziach nauki, którzy zmuszeni są zmierzyć się z siłami, których racjonalnym umysłem objąć się nie da. Czytelnik wraz z bohaterami docieka prawdy, a dzięki doskonałemu warsztatowi Pilipiuka przenosi się do smaganego wiatrem, mrocznego Bergen i rozgrzewa gardło choćby na chwilę petersburską wódką. A czy Ty poświęcisz chwilę na spacer po wąskich uliczkach dzielnicy Bryggen z doktorem Pawłem Skórzewskim? Ja już policzyłam z nim kroki i nie żałuję.