@ratty cóż... spotkaliśmy się, była dość długa i niełatwa rozmowa. Dowiedziałem się kilku nowych rzeczy i poniekąd dzięki nim udało się dojść do kompromisu - papiery będą jak dostanie wniosek o pobyt a ani ona ani dzieci wracać nie chcą, męża nie kocha i są jak obcy ludzie a jedynie co ich łączy to dzieci? Największym problemem jest jej dom, boi się że popadnie w ruinę po rozwodzie bo nie będzie miał kto się nim zająć gdy mąż się wyprowadzi.
Ale ja już zaczynam w to wszystko jakoś nieco wątpić i czuję że ja już się oddalam od tego wszystkiego. Czuję jakbym to ja na to wszystko parł. I zaczyna mi to już przeszkadzać co powiedziałem jej to prosto w twarz. Co czas pokaże - zobaczymy, ale już nie mam zamiaru na to wszystko nalegać. A jeśli nie jestem czegoś pewien - nie widzę sensu się starać i czegokolwiek robić, bo po co?
Czy to przetrwa, zobaczymy ale ja już nie mam zamiaru "tak chcieć".
To wszystko jest porypane. Kupujemy sobie żarcie, przynosi mi obiady jak zrobi, ja latam jak głupi za nią, mamy do pracy na 6, ale ch*j - wstaje się o 4-5:30 żeby spędzić nieco czasu sam na sam. Wczoraj oboje źle się czuliśmy ale chcieliśmy się spotkać, ja skończyłem o 15, ona po 21. I przyjechała. Źle się czuła, masa obowiązków ale była. No bo mnie kopie i jestem naelektryzowany, jestem zły. Powiedziała że musi wyjść z pracy, kupiła mi rękawiczki żeby mnie nie "kopało". I takich rzeczy jest dużo więcej. Coś jak zachowywać się jak para a nie być parą. Pojebane.
Jak to widzisz?