Kolejna próba obrzydzenia "polactwa".
Tym razem bitwa pod Grunwaldem ukazana jako podrom na niemieckich wsiach.
Polaku, przeproś za Grunwald.
https://olsztyn.wyborcza.pl/olsztyn/7,48726,16307076,przed-bitwa-pod-grunwaldem-polskie-wojska-palily-wsie.html#commentsAnchor
Przed bitwą pod Grunwaldem polskie wojska paliły wsie.
Kiedy 13 lipca wojska polskiego króla w drodze na spotkanie z rycerzami wielkiego mistrza Urlicha von Jungingena dotarły pod Dąbrówno, nic nie było w stanie powstrzymać w nich instynktu zdobywców. Ofiarami padła nie tylko załoga broniąca miasta, ale także kryjący się po okolicy mężczyźni, kobiety i dzieci
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu
Polskich rycerzy spod Grunwaldu do dziś postrzegamy jako niezłomnych wojowników, którzy z "Bogurodzicą" na ustach pokonali zakutych w żelazo i dumnych Krzyżaków. Także dzięki rekonstruktorom zaczęliśmy widzieć w nich biegłych w rzemiośle rycerskim profesjonalistów, którzy umieli poradzić sobie ze świetnie zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami zakonu.
Gdyby jednak trzymać się nie mitów, którymi obrosło starcie z 1410 roku, lecz przekazów źródłowych oraz wniosków pochodzących z badań archeologicznych, które naukowcy przeprowadzili w okolicach pola bitwy, wówczas na lśniącej zbroi polskiego rycerza pojawi się rysa. Okaże się bowiem, że polskie wojska nie odbiegały od innych armii także pod względem okrucieństwa, chęci odwetu i grabieży.
Gilgenburg w płomieniach
Najbardziej jaskrawym przykładem są losy Dąbrówna, czyli niemieckiego Gilgenburga. Stojący tutaj zamek, zbudowany na początku XIV wieku przez Krzyżaków, był siedzibą wójta krzyżackiego. Jeśli prześledzimy pochód wojsk króla Jagiełły i przyjrzymy się, w jaki sposób zdobyły to leżące na ich drodze miasto, wówczas dojdziemy do wniosku, że polskie oddziały dopuściły się barbarzyństwa, które dziś określilibyśmy mianem zbrodni wojennej. Jednak wówczas takiego określenia nie znano.
O epizodzie poprzedzającym bitwę pod Grunwaldem musiało być głośno, bo w swoich kronikach dość szeroko pisze o nim Jan Długosz. Wiemy z jego opisu, że wojska stanęły pół mili od świetnie ufortyfikowanego, otoczonego jeziorami miasta i tam rozbiły swój obóz. Oddajmy zatem głos dziejopisowi: "Było to miasto nie tylko murem wysokim i grubym, wieżami i zasiekami do koła obwarowane, ale i położeniem samem silne: znaczną bowiem część jego oblewało jezioro, a w koło okrążały je mokradle i strugi, tak że lądem jeden tylko do niego był przystęp, a i ten wąski i ciasny, i głębokim rowem zamknięty".
To nie zniechęciło jednak zdobywców. Dostatnie i dobrze bronione miasto zadziałało na nich jak magnes. Oto jak kronikarz tłumaczy przyczyny starcia, które wybuchło: "Gdy ku wieczorowi nieco ochłodło, wielu rycerzy z obozu królewskiego powybiegało dla obaczenia miasteczka Dąbrówna i przypatrzenia się jego położeniu. Ale załoga przysłana, w to miejsce, obawiając się uderzenia na miasta, wystąpiła przeciw nim zbrojno, i wnet żwawe nastąpiło spotkanie; które w tak zaciętą, urosło bitwę, że Polscy rycerze, poraziwszy nieprzyjaciół i zmusiwszy ich do odwrotu, gdy większa jeszcze liczba z obozów nadbiegła, sami, bez rozkazu króla, rzucili się na miasto i poczęli go dobywali".
Jagiełło próbował zapobiec, ale wojsko go nie posłuchało
Według Długosza do walki doszło zatem nie tylko wbrew woli króla, ale rozpoczęła je krzyżacka załoga. Mało tego, król miał nawet próbować zapobiec szturmowi. Wojska nic nie było jednak już w stanie powstrzymać. "Powstał więc w obozie królewskim rozruch wielki, który posłyszawszy król Władysław, kazał przez podwojskiego wołać na rycerstwo Polskie, aby odstąpiło od miasta, z obawy, iżby przy jego dobywaniu nie poniosło klęski, i nie osłabiło sił potrzebnych do następnej bitwy. Młódź atoli ochocza, nie zważając na zakazy królewskie, zgromadzona w znacznej liczbie, podbiegła do szturmu, jakby już same, losy wymierzyły tę nawałę na miasto. Ale i załoga miejska nie leniwo wzięła się do odporu: bijąc bowiem z dział, i waląc z murów opoki, broniła dzielnie przystępu. Gdy jednakże polskich rycerzy nie mała była liczba, powskakiwali w jezioro, i dotarłszy do murów, jedni przez wyłomy i podkopy, drudzy za pomocą przystawionych drabin, usiłowali wedrzeć się do miasta. Jakoż w krótkiej chwili opanowali to miasto, napełnione mnogą ludnością, płci obojej, zamożne w dostatki i bogactwa, przez długi czasu przeciąg w pokoju zbierane; do którego nadto szlachta i lud z kilku pobliższych powiatów wraz z swojemi schronili się byli majątkami".
Dalej jednak nastąpił ciąg najbardziej dramatycznych wydarzeń związanych z plądrowaniem i podpaleniem przez zwycięzców miasta. Wydarzenia rozgrywały się błyskawicznie, bo jak Długosz przyznał, miasto podpalono, jeszcze nim wywieziono wszystkie znajdujące się w mieście łupy.
Tragiczne losy mieszczan
Najbardziej tragiczne były losy mieszczan, którzy pozostali na pastwę wojsk polskich i litewskich. "Wiele ludzi, którzy schronili się byli do kościoła, zginęło w pożarze. Kilka tysięcy obojej płci brańców zgarniono do obozów królewskich i oddano Władysławowi królowi. Znaczna także liczba padła pod mieczem, i prócz niewielu, którzy w czółnach i łodziach dostali się na jezioro, nikt nie uszedł śmierci lub niewoli. Nie było tam względu na wiek, ani żadnej litości: Polacy wywarli na nich swoję srogość nie tak prawem wojny, jako raczej z nienawiści ku Krzyżakom, i zemsty za spustoszenie ziemi Dobrzyńskiej".
Nawet z przychylnej Polakom relacji wyłania się więc obraz okrutnej rozprawy i mordu. Bo jak inaczej określić to, że nawet wiek nie mógł uchronić przed śmiercią? Jeszcze bardziej drastyczny opis zdobycia miasta znajdziemy w Kronice Miasta Dąbrówna spisanej przez XIX-wiecznego badacza Chrystiana Beniamina Bocka na podstawie wcześniejszych miejscowych źródeł i przekazów: "Ponieważ miasto nie chciało się poddać, zostało wzięte szturmem i nieprzyjaciele wdarli się do wewnątrz, dokonując haniebnych czynów. Wszystko, co można sobie wyobrazić, wściekłość, zuchwałość i okrucieństwo, zostało przez nich popełnione w tym nieszczęsnym mieście. Starcy i młodzi, bezbronni, także uzbrojeni, zostali wycięci w pień. Białogłowy zostały rozebrane do naga i tak oprowadzane, a wiele kobiet i dziewcząt chorych lub nawet martwych zostało zgwałconych. Potem miasto zostało splądrowane i spalone".
Zdaniem Długosza polski król uratował kilkuset mieszczan
Co warto zauważyć, sam król Jagiełło w tej kronice okazuje się postacią pozytywną. "Kiedy już wszystko legło w gruzach, wrogowie pojmali jeszcze 700 osób, które uniknęły miecza i, zmęczeni mordami, poprowadzili nieszczęśników do wody, żeby ich utopić. Na szczęście dowiedział się o tym król Jagiełło i zabronił tego czynić, jednak musiał każdą osobę wykupić od ich gnębicieli za pół grosza".
Właśnie rola polskiego króla do dzisiaj pozostaje sporna. O ile Długosz zaprzecza, by Jagiełło miał coś wspólnego z atakiem, to wersję, że mogło to być świadome działanie obliczone na sprowokowanie Krzyżaków, potwierdza "Kronika konfliktu", której autorstwo przypisywane jest podkanclerzemu Królestwa Polskiego Mikołajowi Trąbie lub sekretarzowi królewskiemu Zbigniewowi Oleśnickiemu, którzy byli dobrze zorientowanymi świadkami opisywanych wydarzeń. Niestety, oryginał "Kroniki" zaginął i dysponujemy tylko skróconą wersją stanowiącą materiał do kazań wygłaszanych w rocznice bitwy. Oto jak opisano tam poczynania Jagiełły z 13 lipca. "I przed wieczorem polecił zdobyć rzeczone miasto nie rycerstwu swemu, lecz pospolitemu ludowi i tymże [miastem] z miejsca, w ciągu niespełna trzech godzin siłą zawładnął".
Ta krótka wzmianka wskazuje, w przeciwieństwie do "Roczników" Długosza, że król nie tylko nie powstrzymał, ale zaaprobował nawet wypad zbrojny na Dąbrówno. Wątpić należy przy tym, że to zwykłe pospólstwo było w stanie zdobyć świetnie ufortyfikowane, otoczone grubym murem i zasiekami miasto. Trzeba raczej przypuszczać, że wymagało to nie tylko zaangażowania zbrojnych, ale i koordynacji poczynań oddziałów.
A jak mogło być naprawdę?
Można przypuszczać, że Długosz przestawił wersję historii bardziej sprzyjającą królowi. Sami historycy mają różne teorie na temat rzeczywistej przyczyny ataku. Jedni uważają, że zniszczenie miasta nie było na rękę królowi, bo przez spalone miasto wojska nie mogły się potem przeprawić i musiały nadłożyć drogi. Inni sądzą, że spalono je właśnie dlatego, że stało na drodze armii sprzymierzonej Polski i Litwy. Prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego skłania się ku twierdzeniu, że spalone miasto nie było dla rycerzy żadną przeszkodą. - Według mojej hipotezy oddziały na drugi dzień przeszły przez Dąbrówno, a drewniana zabudowa szybko dogasła, więc nie stanowiła większej przeszkody - mówi prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Historyk dr Jerzy Sikorski uważa, że przyczyną zajęcia miasta mogła być po prostu chęć zarobku. - Rycerstwo aż rwało się po łupy. Zwłaszcza mieszkańcy Mazowsza byli wyjątkowo pazerni i chcieli jak najwięcej załadować na tabory - mówi.
Bez względu na to, kto stał za atakiem, jego skutki były opłakane nie tylko dla zbrojnej załogi, ale przede wszystkim dla mieszkańców i ludności, która schroniła się za murami. Można się tylko domyślać, że ofiary, które spłonęły w kościele, liczone musiały być w setkach. W źródłach ich liczby nie znajdziemy. Miasto poniosło tak duże straty, że po tych wydarzeniach przez długi czas nie podniosło się z ruin. O upadku miejscowości świadczy to, że jeszcze rok później tutejszy proboszcz musiał pożyczać kielich i ornat z nieodległej Ostródy.
Bezwzględni najeźdźcy z Polski
O bezwzględności najeźdźców nadciągających z Polski mówią nie tylko przekazy historyczne, ale także wyniki prac archeologicznych, bo pozostałości tamtych wydarzeń kryją się w ziemi do dzisiaj. W 1959 roku, przed zbliżającą się rocznicą 550-lecia bitwy pod Grunwaldem, przeprowadzono liczne badania archeologiczne nie tylko na polu samej bitwy, lecz także na trasie przemarszu wojsk Jagiełły. W Dąbrównie badacze natknęli się na ślady świadczące o ogromnym pożarze, który strawił miasto. Kolejne badania były prowadzone w latach 80. i 90. XX wieku. - Ślady pożaru stwierdziliśmy w wielu miejscach, musiał on więc objąć znaczną cześć miasta. Są one w zasadzie w każdym rejonie. Pozostałości pożaru były również pod piwnicami budynków stojących przy rynku - mówi prof. Jerzy Maik z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN, który uczestniczył w badaniach. - Ofiary zdobycia Dąbrówna pochowano na cmentarzu przy kościele, jednak nie było możliwe przypisanie szczątków do tego konkretnego pogromu.
Zbiorowe cmentarzysko archeolodzy znaleźli także w oddalonym o niecałe 10 km na zachód Ulnowie, kolejnym domniemanym miejscu obozowania wojsk polskich. Dlatego znalezisko jest kojarzone z działaniami tych wojsk idących na Grunwald. Mimo że nie przebadano całej mogiły, to i tak odkrycie archeologów mocno przemawia do wyobraźni. Badacze odsłonili tam 73 szkielety, w tym liczne należące do kobiet i dzieci. Kości zmarłych nosiły charakterystyczne ślady urazów zadanych bronią białą. Efekty cięć na kończynach świadczyły o tym, że w chwili śmierci ofiary rękoma zasłaniały się przed ciosami mieczów. Niektóre części ciała były wręcz odrąbane.
Wojska Jagiełły znaczyły swój pochód pożarami w całej okolicy
Spłonął przecież Stębark, a o palących się przed bitwą wsiach pisał Długosz. Te przekazy nakazują zweryfikować nieco wyobrażenie o bitwie "dobrych" Polaków ze "złymi" Krzyżakami. To sprzymierzeni ze względu na wybraną przez króla Jagiełłę strategię szukania rozstrzygnięcia na terytorium przeciwnika byli najeźdźcami i właśnie tak się zachowywali. Cywile, w tym mieszkańcy Dąbrówna, padli ofiarami chciwości i chęci odwetu.
Fatum wiszące nad Dąbrównem dało o sobie znać jeszcze dwa razy. Straszne rzeczy miały się dziać w dąbrówieńskim kościele także w grudniu 1656 roku. Chroniących się w nim mieszkańców Tatarzy mieli rąbać szablami tak, że "długo jeszcze widać było na ścianach ślady krwi". - Ale tak naprawdę mieszkańcy Dąbrówna zginęli nie z rąk Tatarów, a polskich oddziałów, które wkroczyły tu z Mazowsza. Mord przypisano jednak Tatarom, a wieść o nim rozeszła się na całe Prusy - przypomina Waldemar Mierzwa, mazurski autor i wydawca publikacji dotyczących historii regionu, mieszkaniec Dąbrówna.
Ludność tych ziem podobną historię, co za czasów Jagiełły, przeżyła w 1945 roku. Tyle że wtedy żądzą zemsty na Niemcach zapałali czerwonoarmiści zdobywający Prusy. Dąbrówno znalazło się wśród wielu pruskich miast zniszczonych wtedy w bezsensownej orgii przemocy, i to w 80 proc. Straty były tak wielkie, że w 1945 roku straciło prawa miejskie.
Inne oblicze Krzyżaków
Historia Grunwaldu była w latach PRL okazją do przekonywania o prawie Polski do tych ziem, o słowiańskim braterstwie broni, a także o złych Krzyżakach, których spadkobiercami mieli być Niemcy. Apogeum tej propagandy przypadło na przypadającą w 1960 r. 550. rocznicę bitwy. Uroczystości wpisały się w obchody 1000-lecia państwa polskiego. Władysław Gomułka, I sekretarz PZPR, w przemówieniu porównał wtedy działania ówczesnego kanclerza RFN Konrada Adenauera do czynów Ulricha von Jungingena. W latach 80. propaganda utrwalała negatywny stereotyp Krzyżaka. Korzystała z niego, wydając dla przykładu plakat prezentujący kolejno zakonnika krzyżackiego, Adenauera w płaszczu zakonnym oraz prezydenta USA Ronalda Reagana z hasłem "Krucjata przeciwko Polsce". Po upadku PRL społeczności lokalne dostrzegły pozytywne aspekty działalności zakonu w ich okolicy. W Toruniu postawiono nawet pomnik krzyżackim założycielom miasta, a historycy zaczęli przypominać zasługi Krzyżaków dla rozwoju ziem, którymi zarządzali, doceniać ich kunszt jako budowniczych i założycieli miast. W woj. warmińsko-mazurskim w ubiegłym roku otwarte zostało Muzeum Państwa Krzyżackiego w Działdowie, prezentujące cywilizacyjne osiągnięcia, kulturę i życie codzienne na administrowanych przez zakon terenach. O przełomie w postrzeganiu Krzyżaków świadczą też wizyty w Polsce obecnego wielkiego mistrza krzyżackiego Bruno Plattera, który był pod Grunwaldem w czasie obchodów 600-lecia bitwy.
#historia #wojna #grunwald #polska #niemcy