O ile w przypadku Lidla czy Carrefoura ciężko wyobrazić sobie, żeby właściciel przyjeżdżał do jakiegoś punktu i stawał z rodziną za ladą w niedzielę. Zresztą przy ich obrotach to nie miałoby nawet sensu. O tyle w przypadku małych sklepików jest to jak najbardziej możliwe i wskazane. Niestety, w przypadku mojej mieściny zauważyłem, że wielu właścicieli po 1-2 niedzielach za ladą szybko zrezygnowali i zamknęli swoje biznesy w ND niczym Kauflandy i Lidle. Mimo, że klientów nie było jakoś specjalnie mało w te niedziele, kiedy jeszcze działali.
Co jest tego przyczyną? Nie wiem, ale się domyślam. Zapewnie nie chce im się marnować niedzieli na siedzeniu w sklepie i wolą sobie odpocząć gdzieś nad zalewem albo jechać na wycieczkę krajoznawczą. Tak nauczyli się od lat, że oni wydawali polecenia z telefonu odpoczywając na plaży, a pracownice miały zasuwać do 21. Teraz po zmianach sami nie są chętni, żeby w niedzielę pilnować swoich interesów, bo chiceli, żeby to robili za nich inni bez żadnej dodatkowej bonifikaty.
Tak więc o ile PiS-u nie trawię w jakiś 98 % kwestii, tak tutaj większość byznesmenów może mieć pretensje głównie do siebie, że mając szansę na sprzedaż bez konkurencji w postaci molochów, nie chciało się stać za ladą jeden dzień, bo przecież panu przedsiębiorcy nie przystoi. Teraz to już musztarda po obidzie, bo ludzie zupełnie zmienili nawyki konsumenckie, ale był czas, że sporo osób chciało zaopatrywać się w takich mniejszych sklepikach.